zasypiamy
z jedną ręką pod głową
a z drugą w kopcu planet
a stopy opuszczają nas
i smakują ziemię
małymi korzonkami
które rano
odrywamy boleśnie
Z. Herbert "Chciałbym opisać"
Im wyżej wzlatuję wieczorem, smakując aromat nocy
jak intensywny zapach kawy zmielonej dopiero,
im wgryzam się mocniej w nią - tabliczkę endorfin,
w słodkim amoku, uwierz, wzlatuję ponad niebo.
Tym niżej budzę się rano, tym trudniej zeskrobać
cząstki siebie przytwierdzone do wymiętej pościeli,
nad którą jeszcze unosi się mgliste wspomnienie lotu,
rzeczywistość wdmuchuje piórko w obowiązków płomienie.
Im wyżej - tym niżej - mało zabawne to huśtanie,
gdy wzruszenie kończy się niemal obrzydzeniem.
Z rzadka zostaje, wtedy rano kłaniam się wierzbom.
Wtedy, czasem, gdy zobaczę klucz gęsi na niebie.
Promienie witają każdego kto tylko spojrzeć zechce
i dociera śpiew ptaka, co właśnie wita promienie.
Po wielu dniach spania na klatce jak w klatce,
odnajduję zagubiony klucz, wchodzę do siebie.
Gdzie jest równowaga? Nie wiem.
Gdzie w tym jestem bliżej siebie?
Im bliżej słońca, tym szybciej wosk mięknie.
Zmrok moim skrzydłom niesie lot w dół
- z twardą rzeczywistością zderzenie,
czemu to tak mocno rozdziela na pół?