Różane kwiaty dawno już powiędły
i zapach deszczu przyćmił sen o lecie.
Gdy natrętna myśl biegnie do obłędu,
nie mogę spocząć, płonę wciąż, a przecież
między chmurami jakby promień błyskał,
promyk nadziei kojący niby dźwięk
gotyckiej harfy, cicha, barwna przystań.
Gdy światło gaśnie, śmiech obraca się w lęk.
Chmury gęstnieją, grzmoty coraz bliżej,
w oddali ginie mój cichy zakątek.
Spada ciśnienie, schodzę coraz niżej,
a w dłoniach chowam usta z zimna drżące.
Pozwól mi tworzyć własną mapę świata,
sycić ją barwą wprost od piór papuzich.
Bezwstydnie figle twoim oczom płatać,
patrzeć w wesołą, choć trosk pełną buzię.
Potrzeba gwaru, zabawy i śmiechu
wzmacnia blask długich godzin zapomnienia.
A żądza ciszy, wolnego oddechu
pozwala potem gonić bez wytchnienia.
Jeszcze wprawdzie liść łopocze na wietrze,
ale powoli zbliża się kres lata.
Wkrótce mi powiesz, choć tu zmian nie wietrzę,
czy twój wzrok z moim pozwoli się zbratać?
3.10.2015