Znów się widzimy
Beethovenie
Niepokoisz
Wprawiasz w onieśmielenie
Wybacz poprzednią śmiałość
Wciąż nie padam do stóp, ale
Sonatę bardzo sobie cenię
Naprawdę
Tak jak i nocne rozmowy z Tobą
Znasz mnie. Wiesz, że lubię patrzeć
Jak słowa wolno wsiąkają w przestrzeń
Rozsmakowałam się w woni
Rozkosznego żalu
To naturalne, że
Siedzę tu z Tobą
Rozróżniając jego odcienie
.............................................
Dzisiaj Sonata
Pachnie powstaniem
I deszczem, który
Ochrania mrok
Przed obcym wzrokiem
Uwielbiam ją taką
Do końca dostojna
Nie sztywnieje
Ani nie ucieka w szaleństwo
Tylko trwa
Do końca dumna
Na wrogim poligonie
Ciiiiiiiii...
Nic nie mów
To moja nadinterpretacja
Przecież nie mogłeś znać powstania
Potraktuj ją jako
Nieszkodliwą fantazję
Beethovenie
Proszę
Zanim odejdziesz
Pozwól, że Cię pocałuję
Pierwszy i ostatni raz
Choć to i tak za mało
By wywołać Cię zza grobu
Ten pocałunek
Niech będzie przynajmniej zdjęciem
Które wywołasz po drugiej stronie
Dowodem wzajemnej łączności światów