Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'scenka' .
-
Belby zbudził się wczesnym wieczorem na obcych sobie przedmieściach, bo zeszłej nocy położył się do łóżka i łyknął pigułkę od łysego mentora. Spokojna burza oddalała się od miasta. Chmury, jaśniejsze i ciemniejsze, jeszcze bardziej przyspieszyły. Kotłowały się jak dwusmakowa krówka gotowana na wolnym ogniu. Wiatr rozszalał się, możliwe, że w swej skrętności zaginał tu prawa fizyki. Rozwidlał się i kręcił jak rój nanobotów. Belby wkraczał w głębiny cyber-urbanu. Napotykał coraz więcej cichociemnych przechodniów, podążających za nim chytrymi oczkami, taksującymi ubiór naszego świata. Większość z nich była cyborgami, cybernetycznie podrasowanymi obywatelami, którzy mleczka pod wieczór to raczej grzecznie nie piją. Tacy raczej przesiadywali już w swych domostwach, niskich, niewyszukanych zabudowaniach, z których okien wydobywały się ciepła światła. Na ścianach grasowały graffiti, na dachu nierzadko brzęczały lub syczały dziwne maszyny, tłokopodobne i sykliwe, płyty elektroniczne z diodkami zajebiście strzeliste lub wielomodułowe wiatraczki zmechanizowane śwarne w swych obrotach. Ponad dachami przelatywały czasem małe, kulkowe pojazdy z płetewkami metalicznymi, za małe jednak, by wiozły pasażerów, toteż musiały być to robaczki samoistnie fruwające lub zdalnie sterowane. W obskurnych zabudowaniach centrum szybko odnalazł wskazane przez łysego mentora wejście na tyłach opuszczonego teatru. Obejrzał się za siebie na blokowiska, w którym większość okien zabito dechami. Ruszył przed siebie i wyważył barkiem drewniane drzwi. Zszedł po zbutwiałych schodkach, kierował się korytarzem, mijając pokoje. Siedziały w nich cyborgi, grały w karty i popijały tequilę z brudnych szklanek. Nikogo nie dziwiła obecność Belby’ego, został zapowiedziany. Dotarł do salki na końcu, gdzie czekali na niego za stołem. Położył się. Ci, którzy pili kawę, odstawili kubki na blat przyścienny. Wstrzyknęli mu coś w ramię. Gęsta, luminescencyjna substancja, wpychana tłokiem w system żylny. Wbili mu sci-fi strzykawki w drugie ramię, nogi i korpus. Rury z ssawkami, jak głowy hydry, wypełzły z baniaka w suficie i przyssały się do ciała Belby’ego. Cyborgi w kitlach uwijały się nad jego ciałem, wykrawając zdrętwiałe członki. Wstawiali blachy, moduły cyfrowe i mechaniczne kończyny. Belby zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy cięcia, wiercenia i spawania. Cyberpunk, nie jestem już człowiekiem. Młodzieńcze ciało stawało się doskonałe. Ściągnął brwi, uśmiechnął się. Pierwsze, co zrobi, gdy wstanie ze stołu, to weźmie jeden z tych kubków na blacie i zmiażdży go w mechanicznej dłoni.
- 3 odpowiedzi
-
1
-
Do doktora baba przyszła i tak woła już od proga. - Niechze doktór sie zmiełują, bo mój stary, łoloboga, chory straśnie bedzie musi, cheba nie przetrzymo nocy, zmora go łokropno dusi az mu się zapadły łocy. Doktor, co przed chwilą czytał „Medycynę na ludowo”, spojrzał w książkę i powiada. - Posłuchajcie Maciejowo. Zmora to poważna sprawa, ale jest i na to rada. Tak... jajkami męża oczy Maciejowa niech okłada a za jakieś trzy dni przyjdzie na wizytę, tutaj do mnie i powie mi czy pomogło, bom ciekawy jest ogromnie. Na drugi dzień ucieszona baba biegnie do doktora. - Dzięki mój panocku mieły. Maciej zyje, znikła zmora. Pocekałam do wiecora coby w domu wszyscy spali i biere sie za łokłady, tak, jak zeście mi kozali. Ledwie jojka, mój doktorku, dociągnęłam mu do brzucha, zaroz łocy mu wylazły, ze wyglondoł jak ropucha. A jak skoceł stary Maciek nagusieńki spod pierzyny, to tak wrzescoł, klon i lotoł po podwórku z pół godziny.