Świat tonie markotnym deszczem.
Koszmary jawią się jawą,
A marzenia strawą,
Bez przypraw do tego jeszcze.
Przechodnie patrzą nie patrząc.
Oddech miarowo świszczy
Szukając w stratach korzyści,
Które na końcu nic nie znaczą.
Kilka łabędzi zostało.
Trzymały się z dala od brzegu.
Zmęczony nie zwolnił biegu.
Czasu tak mało.
Pustynia samotnego gońca,
Martwe kwiaty słów
I rany znów.
Pustynia stworzona przez słońce.