Kiedy chodziliśmy do lasu
Śmiały się smugi słonecznych warkoczy.
Potok i chwile toczyły się po zboczu,
A palce miałem w żywicy i piasku.
Wołałem głośno Twoje imię.
Fruwało między szyszkami,
Jak miłość między nami.
To nie zginie?
Tu ściany są optymalnie wysokie.
Cichy szum turbin i pluski wody.
Odchodzisz.
Suche drzewa na tle nieba widzę z okien.
Wtedy biegliśmy po minutach
Przed deszczem, albo na koncert.
Nie wiedziałem, że łzy mogą być tak gorące.
Ciągle słucham.
Kiedyś żniwiarze ścigali się kombajnami,
Złote łany syczały pokotem.
Dla nich nie było potem.
Dlaczego ktoś ścigał się nami?