Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'kult' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 9 wyników

  1. 6 - Marzę o takich włosach… - powiedziała latynoska, zaplatając pasma czarnych włosów Odetty w długi warkocz. - Prawda, że są piękne? – odezwała się druga nieznajoma mi dziewczyna. - Takie miękkie… Jak o nie dbasz? - Nie dbam – odparła Odetta – Urodziłam się z takimi. - Zazdroszczę ci – szepnęła rudowłosa, głaszcząc głowę mojej siostry. - Przestańcie, wasze są niemal tak piękne jak moje – powiedziała Odetta z machnięciem ręki. Pokręciłam głową, a na moje usta wkradł się litościwy uśmiech. To właśnie cała moja siostra. Zna swoją wartość, brak u niej kompleksów; uwielbia, gdy ludzie ją podziwiają. Nie jest jednak pozbawiona wad, a myśl o tym, że ich nie posiada jest najbardziej irytującą i odpychającą cechą jej charakteru. Wzbudza zazdrość u wielu kobiet, a zazdrość prowadzi do nienawiści. Nieraz zastawałam Odettę płaczącą pod kołdrą, zdradzoną lub oszukaną przez osoby, które uważała za przyjaciół. Myślałam wtedy, że tylko ja jestem jej prawdziwą przyjaciółką. Kto, jeśli nie rodzona siostra, mógłby zrozumieć ją lepiej? Komu mogła zaufać, powierzyć sekrety? Tylko na mnie mogła bezwzględnie polegać. - Mamy gości – odezwała się czwarta osoba. Popatrzałam w prawo, tam, skąd dobiegał spokojny, beznamiętny głos. Pod oknem, na drewnianym wózku inwalidzkim siedziała dziewczyna, właściwie dziewczynka niemogąca mieć więcej niż piętnaście lat. Patrzyła na mnie z obojętnością, a jej przygaszone, zielone oczy pozbawione były wyrazu. Uwagę moją przykuły jej długie ciemnoblond włosy wylewające się za oparcie wózka i ciągnące się kilka centymetrów po podłodze. Ich długość była imponująca. Rozmowa ucichła. Wszystkie oczy w pokoju zwróciły się na mnie i Ines. - Odetta! – szepnęłam z uśmiechem na ustach. Nagle cała złość i żal, którą trzymałam w sercu przestała istnieć. Z niebywałym wysiłkiem powstrzymywałam się, by ze szczęścia nie rzucić się siostrze w ramiona. Stało się. To naprawdę się stało. Po czterech latach w końcu doczekałam tego momentu. Moje szczęście było nieopisane. Odetta wstała. Wychwytywałam i starałam się zapamiętać każdy szczegół jej wyglądu: biodra szersze niż ramiona, obszycie w talii ciasno opinającej białej sukienki, bransoletka z białego złota na wiotkim nadgarstku, długie zadbane paznokcie, naszyjnik z pereł na szczupłej szyi; długie rzęsy podkreślone czarną kredką, pieprzyk pod lewym okiem, ostro zarysowane ciemne brwi. Bałam się, że jeśli coś przeoczę, nie będzie mi dane tego już więcej zobaczyć. - Kochane – zaczęła Odetta – Czy mogłabym prosić was o wyjście? Jej dwie przyjaciółki wstały bez słowa. Ubrana w golf i kusą spódnicę rudowłosa podeszła do okna, by wyprowadzić wózek inwalidzki z pokoju. - Jedziemy, siostrzyczko – powiedziała ściszonym głosem do niepełnosprawnej dziewczynki. - Nie musisz tak do mnie mówić, Mayro – odparła z naciskiem jej siostra. Ustąpiłam miejsca w drzwiach nieznajomym, a te, wymijając mnie, obserwowały mnie z nieufnością. - Ty też wyjdź, jeśli możesz, siostro – Odetta splotła ręce przed sobą. Zdumiałam się. Nie zdążyłam nawet przekroczyć progu, a już miałam wyjść? Ramię Ines otarło się o moje. Spojrzałam na dziewczynę. Zerknęła na mnie, po czym odwróciła się i opuściła pokój. Otworzyłam usta. Dotarło do mnie, że to nie mnie Odetta nazwała siostrą. Cała radość, którą czułam przez tę krótką chwilę została mi odebrana. - Siostro? – powtórzyłam drżącym głosem. - Nilce… - zaczęła Odetta. Choć uniosła ręce, jakby do uścisku, przerwałam jej. - Siostro?! – podniosłam głos, robiąc krok do przodu – To ją nazywasz teraz siostrą?! Zacisnęłam zęby. Patrzyłam prosto w kryształowo błękitne oczy Odetty, czekając na odpowiedź, której tak naprawdę nie chciałam usłyszeć. Znałam ją, ale wiedziałam, że jeśli wypłynie ona z ust mojej siostry, wzmocni to ból, który poczułam. - Co ty tu robisz, Nilce? – spytała spokojnie Odetta, cofając się o krok. Spłynęła po mnie ulga. Nie musiałam tego słyszeć. - Szukałam cię – odparłam. - Po co? Z mojego gardła wyrwał się krótki śmiech, lecz zaraz umilkłam, widząc powagę na twarzy siostry – nie żartowała. - Po co? – powtórzyłam – Zniknęłaś na cztery lata bez słowa! Zostawiłaś w domu wszystkie swoje rzeczy, nie zabrałaś nawet walizki! Nikt nie chciał mi powiedzieć, co się z tobą stało! - To nie jest twoja sprawa – Odetta odwróciła wzrok. - Nie moja sprawa? Umierałam ze strachu! – krzyknęłam – Umierałam ze strachu! Dzień w dzień od twojego zniknięcia próbowałam znaleźć jakąś podpowiedź, gdzie się podziałaś. Co chwilę przeszukiwałam twoje rzeczy, myślałam tylko o tobie. Modliłam się bez przerwy! Jesteś moją rodzoną siostrą… - głos mi się załamał. Na policzkach poczułam gorące łzy. Trudno powiedzieć, czy płakałam ze złości, czy ze smutku, jakiego doznałam w tamtej chwili – Ale teraz masz inną siostrę… - dodałam cicho i zwiesiłam głowę. - To prawda – przyznała Odetta. Zaśmiałam się raz jeszcze mimo łez. - Nawet nie zaprzeczasz. - Po co tu jesteś? – zapytała. - Chciałam cię zobaczyć… i upewnić się, że żyjesz – otarłam spływające po brodzie łzy. - Widzisz, że żyję i jestem szczęśliwa – Odetta usiadła w fotelu pod ścianą. Założyła nogę na nogę i oparła głowę na wewnętrznej stronie dłoni. W tej pozycji, ubrana w białą suknię i z wyrazem zobojętnienia w jasnych oczach wyglądała elegancko jak dama. - Szczęśliwa? – uniosłam oczy. - No tak. Jestem wśród swoich – mówiąc to, moja siostra rozłożyła ostentacyjnie ręce. - Czyli? – dopytałam. - Wśród przyjaciół, rodziny – odparła, po czym wstała – Po co tu jeszcze jesteś, Nilce? Już wiesz, że wszystko ze mną w porządku. Położyłam rękę na czole. Ból w skroni powrócił, promieniując na cały przód mojej głowy. Zrobiło mi się słabo. Pozwoliłam sobie usiąść w fotelu. Nie spodziewałam się po Odetcie takiej oschłości, niechęci wobec mnie. - Nie myślałaś o powrocie do domu? – zapytałam. - Nie – Odetta wbiła wzrok w kryształowy żyrandol – Dlaczego miałabym tam wracać? Otworzyłam usta, lecz przez moment zabrakło mi słów. W mojej głowie zrodziło się pytanie: czy ona zawsze taka była? Czy to wioska ją tak zmieniła? - A co z rodzicami? Babcią Millan? Twoimi przyjaciółmi? Co ze mną? – mój głos ponownie się załamał. - Tutaj mam rodzinę, Nilce – wciąż na mnie nie patrzyła – Prawdziwą rodzinę. - I siostrę również – dokończyłam. - To prawda – potwierdziła Odetta – Odejdź stąd, Nilce. Nie pasujesz tutaj. - Nie odejdę. Nie bez ciebie – zaprotestowałam. - Zrozum, że tutaj jest moja rodzina, nie w Wyoming! Poderwałam się z fotela mimo bólu, który czułam w skroni. Nie mogłam dłużej znieść tej rozmowy. Szarpały mną skrajne emocje: najpierw nieopisana radość, gdy weszłam do pokoju, potem żal, a następnie przykrość zmieszana z wściekłością. Przypomniałam sobie, dlaczego tu jestem. Bez słowa zerwałam łańcuszek z krzyżem, który przylegał to mojej szyi. Wyciągnęłam zaciśniętą w pięść dłoń w stronę Odetty. - Weź to – powiedziałam – Chciałam ci go oddać. Należał do ciebie. - Nie przyjmę tego – moja siostra osunęła się z odrazą. - Weź – zbliżyłam się do niej – Nie chcę mieć go ze sobą. Zapanowała między nami cisza. Patrzyłyśmy na siebie wrogo, każda oczekując na ruch tej drugiej, niby czekając na atak. Zaciskałam dłoń coraz mocniej, a łańcuszek wbijał mi się w skórę. - Myślę, że czas na ciebie – wycedziła w końcu Odetta. Rozluźniłam się. - Masz rację… - westchnęłam, opuszczając rękę – Nie powinno mnie tu w ogóle być. Rzuciłam siostrze ostatnie spojrzenie i opuściłam francuski pokój. Gdy stanęłam na chodniku, odetchnęłam czystym wiejskim powietrzem, którym przepełnione było miasteczko. Brakowało tu spalin samochodów i wojskowych wozów przejeżdżających przez drogę. Otaczała mnie cisza zmącona jedynie przyciszonymi rozmowami nielicznych przechodniów. Z wściekłością rzuciłam złoty łańcuszek przed siebie. Upadł bezgłośnie na środek ulicy. Więc tutaj kończy się moja podróż. Przekonałam się, że nic nie znaczę dla Odetty. Przestało mnie dziwić to, że rodzice tak unikali jej tematu. Wraz z jej zniknięciem przestała być ich córką. Ruszyłam przed siebie. Musiałam wrócić do gospody, a nie wiedziałam nawet, który kierunek obrać. Nigdzie nie było oznaczeń ulic, a ja nie skupiłam się na kierunkach, którymi prowadziła mnie rano Ines. Pozostawało mi iść prosto w nadziei, że uda mi się wrócić do karczmy Maven. Wsunęłam rękę do kieszeni, w której schowałam paczkę papierosów i zapałki. Przysiadłam na murku po drugiej stronie ulicy. Gdy rozpoczyna się wrzesień, dni zaczynają być krótsze, niż w lecie. O czwartej po południu w lipcu słońce wisiałoby wysoko na niebie, a dziś – dziewiętnastego września – chowało się za dachami domów, malując sklepienie czerwienią. Nade mną zapaliła się lampa, rzucając światło na ciemniejący chodnik. Raz po raz wypuszczając dym z ust, oglądałam spadające z drzew liście, które mizernie odwracały moją uwagę od niebieskiego domu naprzeciwko. Za wszelką cenę starałam się nie myśleć o tym, co zaszło tam parę chwil temu; chciałam wymazać to z pamięci, a jednak myślałam tylko o tym. Nagle usłyszałam trzepot skrzydeł. Zadarłam głowę, szukając źródła dźwięku. Czarny punkt krążył nade mną, szybko zmieniając swoje położenie. Zmrużyłam oczy, by przyzwyczaić się do ciemności. Na początku wydawało mi się, że to ptak, ale gdy zwierzę zbliżyło się do mnie, po czym przysiadło na mym ramieniu, przekonałam się, że to nietoperz. Jego szpony wbijały mi się w skórę, ale nie przegoniłam go. On również był sam. Potrzebowaliśmy nawzajem swojego towarzystwa. Minęło kilka minut. Z westchnieniem rzuciłam papierosa na chodnik, a wiatr poderwał liście na nim leżące. Nietoperz zapiszczał. Kiedy położyłam palec na jego główce, chcąc go pogłaskać, on potrząsnął nią dwa razy. Uśmiechnęłam się flegmatycznie. Wszystkie lampy na ulicy zapaliły się. Zwierzę na moim ramieniu wzbiło się w górę, po czym zniknęło na tle nocnego nieba. Musiałam wracać. Wstałam i rozejrzałam się. W oczy znów rzuciła mi się wieża kościelna. Poszłam w jej stronę, traktując ją jako drogowskaz. Nie musiałam długo iść, by trafić prosto pod kościół. Szczęściem, gdy stanęłam przed budowlą, która w rzeczywistości okazała się być skromną kaplicą ozdobioną wieżami, rozpoznałam jedną z ulic, którą szłam rano z Ines. Miasto opustoszało. Wpatrzyłam się w drzwi kaplicy. Poczułam się źle z tym, jak potraktowałam łańcuszek siostry. Nawet, jeśli nie chciałam go mieć, nie powinnam wyrzucać go na środek ulicy. Jest to symbol Chrystusa, a ja go zbrukałam. Czułam wstyd przez grzech, który popełniłam. Powinnam go odpokutować lub chociaż przeprosić Jezusa w modlitwie. Z determinacją weszłam do kaplicy. Stukot moich obcasów odbił się echem od ścian. Choć przy ołtarzu paliły się świece, wnętrze było ciemne. W gotyckich oknach brakowało witraży, kamienne ściany pozbawione były obrazów, a na suficie zaś namalowana była strzelista ćma. W ławce ozdobionej kwiatami, tuż przed ołtarzem, siedziała jedna osoba. Przeszłam przez środek sali, równie skrępowana, co za każdym razem, gdy wchodzę do niezmąconego żadnym dźwiękiem pełnego ludzi kościoła przed mszą. Usiadłam niedaleko kobiety w pierwszym rzędzie. Przeżegnałam się, po czym spojrzałam na nią kątem oka. Z daleka wyglądała bardzo ładnie: bujne brązowe loki spływały wraz z pochyloną w dół głową, przesłaniając nieco zgarbiony nos. Ubrana w czarną suknię z dekoltem odsłaniając obfity biust, siedziała ze złożonymi na kolanach dłońmi. Czerwone usta szeptały coś, a oczy okalane ciemnymi rzęsami były zamknięte. Gdy jednak przyjrzałam się bliżej, odskoczyłam przestraszona. Lewy policzek pokrywała rozległa czerwona blizna, choć gładka, to bardzo głęboka. Kobieta spojrzała na mnie szklistymi ciemnymi oczami. Szybko odwróciłam wzrok i złożyłam ręce do modlitwy. - Wybacz mi Boże, bo zgrzeszyłam… - zaczęłam. Moje przeprosiny zaraz zmieniły się w modlitwę. Modliłam się o przeżycie ojca na froncie, o spokój matki po moim zniknięciu, o to, by rodzice pogodzili się ze stratą córki, by Odetta zmieniła się i wróciła do rodziny, a jeśli nie – by była szczęśliwa w swym nowym życiu. Mimowolnie uniosłam głowę, gdy usłyszałam przed sobą kroki. Stała przede mną kobieta śniadej cery, o migdałowych bursztynowych oczach i zadartym nosie. Mieniące się ciemne blond włosy sięgające do pasa splotła w warkocz. Ręce złożyła na brzuchu, na satynowej koszuli z żabotem, a usta ozdobiła łagodnym uśmiechem. - My się chyba nie znamy – rzekła. - N… nie – zająknęłam się, zapatrzona w ranę wydrapaną na jej czole. - Msza odbywa się pod koniec każdego miesiąca, ale cieszę się, że jesteś tu, by pomodlić się do Matki – powiedziała – Ja mam na imię Rivi. Jestem tutaj kapłanką – rozłożyła ręce niczym księża za piedestałem, głosząc kazanie. Do Matki?, powtórzyłam w myślach, nie jest to kościół chrześcijański? To wyjaśniało brak krzyży, obrazów i witraży. Zarumieniłam się, wstydząc się własnej głupoty. - A ty jak masz na imię – spytała kapłanka. - Nilce – odparłam bezzwłocznie. - Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że będę widywać cię tutaj równie często, co Eleonore – mówiąc to, wskazała na kobietę z blizną na twarzy. Eleonore rzuciła nam krótkie spojrzenie. - Tak… ja również – mruknęłam zmieszana i wstałam. Pośpiesznie ukłoniłam się kobietom, po czym wyszłam z kaplicy. Kiedy wyszłam na zewnątrz, miasteczko było pochłonięte przez ciemność. Części chodnika rozświetlone były lampami ustawionymi w sporych odstępach od siebie. Niebo zasnuły chmury. Idąc pustą ulicą, ciągle miałam przed oczami bliznę Eleonore. Co musiało się stać tej biednej kobiecie? Z pewnością jakaś tragedia, jej twarz będzie oszpecona do końca życia. Poczułam dreszcz na plecach. Współczułam jej. Kończąc swe rozmyślania, trafiłam przed gospodę „Trującą”. Drewniane drzwi z dwoma oknami przypominały mi te, które widziałam w knajpach na wyciecze w Teksasie. Przez szybę widoczne było kilka stolików i Maven stojącą za barem na tle butelek alkoholu. Weszłam do środka. - Nareszcie wróciłaś – powiedziała do mnie barmanka – Czekają na ciebie od jakiegoś czasu. - Kto? – uniosłam brew. Nie spodziewałam się, że ktoś mógłby czekać na mnie w obcym mieście. Maven wskazała ruchem głowy na stolik po lewej stronie pod oknem. Siedziała tam Meridia, a obok niej kolejna nieznajoma mi młoda kobieta o afrykańskiej urodzie, czarnej skórze, długich ciemnych włosach i mieniących się płomienną żółcią oczach. - Mogę w czymś pomóc? – zapytałam, podchodząc do stolika. Meridia uśmiechnęła się. - To my chcemy pomóc, kochana – powiedziała. - Jestem tu, by uleczyć twoje rany – odezwała się nieznajoma. - To jest Afia – przedstawiła ją Meridia – Jest naszą uzdrowicielką. Uzdrowicielką? Być może w Orhill nie było wykwalifikowanego lekarza ze względu na małą liczbę ludności; do Coppermine zaś było daleko, a ja nie wdziałam tutaj ani jednego samochodu bądź przystanku autobusowego. - Ze mną jest wszystko w porządku – stwierdziłam. Odwróciłam wzrok, gdy usłyszałam otwierające się drzwi. Do gospody weszła latynoska, którą spotkałam w domu Ines. Usiadła przy barze. Afia wstała. - Niestety nie. Uderzenie w głowę spowodowało u ciebie łagodny wstrząs mózgu… Jestem pewna, że bardzo cię boli. Mimochodem dotknęłam bandaża pod moimi włosami. - Cóż… właściwie, masz rację – przyznałam. Trudno było ukryć bóle głowy, które uginały moje kolana. - Pozwól mi siebie opatrzyć – poprosiła uzdrowicielka. Popatrzałam z niepewnością na Meridię, która trzymała na kolanach dwie butelki i gazę. Nigdy nie korzystałam z usług uzdrowiciela. Pojęcie to znałam z książek, gazet i opowieści. Wiem, że stanowisko to funkcjonowało kilka Wejów temu, lecz nie sądziłam, że spotkam kogoś takiego we własnej osobie. Meridia kiwnęła głową zachęcająco. - Bursztyny bardzo dobrze działają na otarcia i rany – powiedziała Afia, gdy usiadłam we wskazanym przez nią miejscu. - Bursztyny? - Zgadza się – namoczyła gazę w brązowozłotym płynie z fiolki, którą podała jej Meridia – Niestety przygotowanie naparu jest bardzo czasochłonne. Merida u siebie w aptece posiada jego duży zapas – uśmiechnęła się, rozwiązując bandaż na moim czole i przyłożyła do niego gazę. Poczułam kojący chłód wilgotnego materiału. Zastanawiałam się, jak można zrobić napar z kryształu. Kamień nie posiada w sobie esencji, którą można pozyskać. Chcąc go stopić, potrzeba szalenie wysokiej temperatury, ale nawet wtedy pozostaje on kamieniem. To, co posiadała Afia z pewnością nie było skałą. Ocknęłam się, kiedy Maven postawiła z hukiem kubek na stoliku. Meridia wyciągnęła korek z drugiej butelki. W powietrzu uniósł się ostry zapach ziół. - Wypij – przysunęła do mnie kubek. Wzięłam go do ręki. Skrzywiłam się, gdy do moich nozdrzy dostała się gryząca woń. - Co to jest? – zapytałam. - Miłorząb i złocień zaparzone w gorącej wodzie z naszych źródeł – odparła Meridia – Pomoże ci, zaufaj mi. Przez myśl przeszło mi, że gdy to wypiję, zostanę otruta, a moje ciało porzucone w lesie na pastwę dzikich zwierząt. Od mojego przybycia nietrudno było mi zauważyć, że mieszkańcy miasta nie są do mnie przyjaźnie nastawieni. Przechodnie patrzyli na mnie zmrużonymi oczami i szeptali między sobą. Tak, jak powiedziała Marina – byłam intruzem. Z drugiej jednak strony otrzymałam pomoc i od Ines, i od Meridii, i od Afii. Dlaczego miałabym nie zaufać im tym razem? Afia przyniosła ulgę dla mojej rany, Meridia pomogła mi, gdy znalazła mnie w lesie nieprzytomną i brudną od błota, a Ines zaprowadziła mnie do Mariny, a potem do Odetty. Powinnam być im wdzięczna. Przełknęłam ślinę i za jednym zamachem wypiłam napar. Wyrazistość ziół rozgrzała mnie od środka. - Niebawem ci się polepszy. Odpoczywaj – poleciła Meridia i razem z Afią wstały. Maven zabrała kubek i wróciła za ladę. - Dziękuję wam – powiedziałam, a w odpowiedzi otrzymałam ciepłe uśmiechy. Usiadłam przy barze. Przygnębienie i poczucie winy nie minęło. Moim wciąż targało rażące uczucie zwodu. Zerknęłam w prawo, na latynoskę siedzącą kilka miejsc dalej, czując na sobie spojrzenie jej ciemnych oczu. Nie było w nich nienawiści, ani przyjaźni, brakowało im wyrazu, który mogłabym odczytać. Po prostu na mnie patrzyła. Utrzymałam z nią kontakt wzrokowy. Zastanawiałam się, kim dla Odetty jest ta dziewczyna, jak bardzo są sobie bliskie, czy są przyjaciółkami? Choć w ustach wciąż czułam posmak ostatniego papierosa, wyciągnęłam kolejnego i odpaliłam zapałkę. - Tu się nie pali – oznajmiła Maven, nim zdążyłam zbliżyć do niego płomień. Wyciągnęłam go z ust. - Przepraszam – mruknęłam i wbiłam wzrok w blat. Ból w skroni złagodził się, a ciepło ziół czułam w całym ciele. Prócz mnie, w gospodzie została tylko latynoska. - Coś podać? – zapytała barmanka. Zorientowałam się, że to pytanie było skierowane do mnie. - Tak, piwo – odparłam bez namysłu. Piłam alkohol tylko kilka razy w życiu. Nie były to duże ilości, jedynie lampka wina z okazji wesela lub przyjęcia urodzinowego kogoś z rodziny. Nie czuję potrzeby jego spożywania, jak i również nie widzę sensu w piciu na poprawę humoru tak, jak robiła to moja matka po kłótni z ojcem, lub gdy działo się coś złego. Mimo iż była wtedy spokojna, nie mogłam patrzeć, jak zataczała się albo spała na stole w kałuży rozlanego wina, nie lubiłam słuchać jej majaczenia i niezrozumiałego bełkotania. Według mnie alkohol nie jest potrzebny. Maven postawiła kufel z pieniącym się piwem. Wzięłam łyk. Skrzywiłam się, czując chmielową gorycz. Rudowłosa podparła się na ladzie, lustrując mnie. Zerknęłam nad nią znad kufla. - Czemu tu jesteś, co? – spytała – Po co przyjechałaś? Westchnęłam, odstawiwszy dzban. - Chciałam… Odnaleźć siostrę – ostatnie słowo z trudem przeszło mi przez gardło. Skoro Odetta uważała, że nie jestem jej siostrą, to dlaczego ja miałabym ją tak nazywać? - I znalazła się? Kiwnęłam głową. - Powiedziała mi, że nie uważa mnie za rodzinę i kazała mi wyjechać… - w odpowiedzi Maven prychnęła pod nosem z uśmiechem. Ściągnęłam brwi – Co w tym śmiesznego? - Kim ona jest? – barmanka wyminęła moje pytanie. - Odetta… - zawahałam się, nie będąc pewną, czy używa ona jeszcze swojego nazwiska – Rymer. - Rymer, Rymer… - powtórzyła do siebie Maven, owijając wokół palca rudego loka – Aha!, wiem, która to. Ładna dziewczyna, bardzo ładna, ale niezbyt zdolna. - Co to znaczy „niezbyt zdolna”? – nie zrozumiałam. - Wiesz co? – właścicielka „Trującej” wskazała na mnie palcem. Nie odpowiedziałam, czekając na to, co powie dalej – Jesteś swoja. Powinnaś tu zostać. Znając twoją, jak mówisz, siostrę, za kilka dni zmieni zdanie i sama zacznie cię szukać. - Naprawdę w to wątpię – odparłam. Czekałam na nią cztery lata, czy w kilka dni mogłoby się coś zmienić? - Ja wiem, że tak będzie – Maven zmrużyła oczy, niby grożąc. Opuściłam wzrok. - Mama na mnie czeka – starłam z kufla spływającą po nim kroplę wody. Maven niespodzianie rozłożyła ręce. - Jesteś tu bezpieczna! – wykrzyknęła – Nikt ci krzywdy nie zrobi! Zaczęłam stukać paznokciami w ladę. Miała rację. Do tej pory nikt w Orhill mnie nie skrzywdził, a nawet dostałam więcej pomocy, niż oczekiwałam. - Czuję, że należysz do nas… – barmanka pochyliła się do mnie tak blisko, że dzieliło nas ledwie kilka centymetrów – Odzyskasz siostrę – dodała, gdy nie odpowiedziałam, zastanawiając się nad sensem jej słów. Napiłam się piwa. Zawiesiłam wzrok na butelce whisky stojącej na półce za Maven w towarzystwie wielu innych alkoholi: win, piw, miodu, nalewek i cydru. Zostając tutaj, nie straciłabym nic z życia w Wyoming. Być może nawet wtedy coś mogłoby się zmienić. Na lepsze. - Budka telefoniczna jest za budynkiem – powiedziała Maven, jakby odgadując moje myśli. Pokręciłam głową. - Chcę napisać list. Zdawałam sobie sprawę z tego, że matka będzie na mnie wściekła. Wyjechałam, nie zostawiając po sobie śladu i znalazłam się w miasteczku, którego ona z pewnością nienawidziła przez tym jak odebrało jej ono córkę. Będzie chciała zabrać mnie stąd, by nie straciła także mnie. Im później się dowie, tym lepiej. Maven mruknęła pod nosem ze zrozumieniem, po czym schyliła się. Oczekując, aż wyłoni się z powrotem spod lady, spojrzałam w prawo. Latynoska, wsparta na łokciach, parała nad filiżanką herbaty, myśląc o czymś intensywnie. Przede mną pojawiły się kartka i pióro. - Skrzynka pocztowa znajduje się niedaleko kaplicy – podpowiedziała mi barmanka. W gospodzie zapanowała cisza. I ja, i Maven umilkłyśmy. Nie spostrzegłam nawet, kiedy latynoska wyszła, a na jej miejscu pozostała jedynie pusta filiżanka. Ręka, w której trzymałam pióro, zawisła nad kartką. Nie miałam matce nic do powiedzenia – prócz przeprosin. Zaczęłam pisać. Droga mamo, Wiem, jak bardzo musisz być zła na mnie za to, co zrobiłam. Zapewne wypłakujesz teraz oczy i ja również myślę o tym cały czas. Nie musisz się jednak o mnie martwić, jestem w Orhill. Znalazłam Odettę. Wrócę niebawem, nie mogę powiedzieć kiedy, bo sama tego nie wiem. Nie martw się, mam gdzie mieszkać i jestem bezpieczna. Otrzymałam pomoc od mieszkańców. Babcia Millan cię wesprze; przekaż jej, że jej fiat wytrzymał podróż. Kocham cię, Nilce. Kiedy odłożyłam pióro, Maven podała mi kopertę. Wsunęłam tam list i podpisałam ją. Kufel piwa był prawie pusty, na dnie pozostała tylko sycząca po cichu piana. Przetarłam szczypiące mnie oczy. Zegar z kukułką nad barem wybił północ. Zsiadłam z krzesła. Trudno mi było uwierzyć, jak szybko minął ten dzień. Spędziłam za barem więcej czasu, niż myślałam. - Możesz płacić dwadzieścia dolarów za noc. Rozgość się – rzuciła z machnięciem ręki Maven i zniknęła w korytarzu, do którego ja również zmierzałam. Zamknęłam po cichu drzwi mej nowej enklawy. Ten pusty pokój stał się właśnie moim mieszkaniem. Szczęściem, nie musiałam płacić za niego zbyt wiele. Jednak przy sobie miałam jedynie sukienkę, w której wysiadłam z samochodu i weszłam do miasta i pantofle. Nieziemsko żałowałam, że zostawiłam walizkę w czerwonym fiacie 500 babci Millan. Uchyliłam okno i zapaliłam papierosa. Postanowiłam wrócić po nią jutro rano, oczywiście, jeśli samochód będzie jeszcze stał tam, gdzie go zostawiłam. Wielu ludzi pokusiłoby się zabrać auto stojące samotnie na pustkowiu. Na tę myśl moje serce zabiło szybciej. Starałam się wyrzucić ją z głowy. Obiecałam babci, że zadbam o jej auto i nie mogłam jej zawieść. Dym z moich ust ulatywał w mrok bezgwiezdnej nocy. Księżyc raz po raz wyłaniał się zza chmur, to rozświetlając, to na powrót gasząc pole posągu anioła. Mej uwagi nie przykuła jednak górująca nad błoniami figura, a postać kryjąca się na skraju lasu. Wytężyłam wzrok. Biała suknia i wieniec ze stokrotek na ciemnych grubych lokach podpowiedziały mi, ż postacią tą, stojącą w towarzystwie dwóch leżących u jej stóp wilków jest Meridia. Powolnymi ruchami gładziła głowę jednego z nich. Pierwszy raz udało mi się zobaczyć, by wilk pozwolił dotknąć się człowiekowi. Silny podmuch wiatru rozwiał włosy Meridii, jak i moje. Dziewczyna przestała nagle głaskać swego pupila, podniosła głowę i popatrzała przed siebie. Również spojrzałam w tamtą stronę. Posąg anioła drgnął, po czym rozbujał się i z ogłuszającym łomotem runął na ziemię. Głowa pięknej, aczkolwiek zniszczonej kamiennej istoty potoczyła się po trawie. Otwarłam szeroko oczy, a dreszcz na plecach poruszył moimi ramionami. Czy wiatr naprawdę mógłby być na tyle silny, by przewrócić kilkutonową rzeźbę? Nie, tylko trąba powietrzna lub trzęsienie ziemi byłyby w stanie to zrobić. Doprawdy, dziwne miasteczko, pomyślałam. Zewsząd otaczała mnie woda. Płynęłam w powietrzu, niczym ptak, bezgłośnie, obserwując zieloną taflę jeziora. Słyszałam bzyczenie ważek, lilie na gigantycznych liściach dryfowały od brzegu do brzegu. Zza obrośniętych mchem drzew wyłaniało się czerwone światło. To słońce zachodziło. Usłyszałam pod sobą plusk. Spojrzałam w dół. Brązowe loki rozpływały się na wodzie, a splecione w wianek stokrotki zmiękły, gubiąc białe płatki. Biała, przybrudzona ziemią suknia falowała spokojnie. Do moich uszu dotarły dźwięki muzyki. Choć wciąż byłam w lesie, jezioro zniknęło. Poczułam grunt pod stopami. Przede mną na kamieniu siedział młody mężczyzna. Błyszczące blond włosy związane były błękitną frotką. Przez ramię, na beżowym swetrze przewieszoną miał torbę podróżną. Jego kolana i kalosze były zakurzone. Grał na flecie. Melodia wdzierała mi się w głowę, hipnotyzując mnie i sprawiając, że chciałam słuchać więcej i więcej, bez końca.
  2. 5 Jęknęłam z bólu i przewróciłam się na plecy. Choć otworzyłam oczy, nie widziałam prawie nic; korony drzew rozmazywały się i zlewały z pomarańczowym niebem. Coś ciągnęło mnie za ramię. Spróbowałam się podnieść, ale ból głowy położył mnie z powrotem na ziemię. - Hej! Wstawaj! – usłyszałam obok siebie dźwięczny, dziewczęcy głos. Zerknęłam jednym okiem w tamtą stronę. Pochylała się nade mną dziewczyna, której rozczochrane ciemne loki spływały swobodnie do piersi, białą sukienkę miała lepką od błota, a wianek ze stokrotek przekrzywił się, opadając na jej delikatną twarz. Jej źrenice mieniły się błękitem, potem fioletem, a następnie różem, choć zapewne było to tylko złudzenie wywołane moim oszołomieniem. - Co? – zapytałam zdezorientowana, gdy nieznajoma postawiła mnie na nogi. - Pośpieszmy się – szepnęła nerwowo – Słońce zaraz zajdzie. Nim zdążyłam zareagować, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła biegiem za sobą. Biegłyśmy w stronę białego domku, tam, gdzie dążyłam wcześniej. Zaczęłam zastanawiać się, jak długo byłam nieprzytomna, jeśli w ogóle zemdlałam. Czułam się, jakby od momentu mojego zderzenia się z głazem minęła zaledwie chwila, a być może leżałam w stanie otumanienia godzinę, może całą dobę, a może kilka minut. - Szybciej! – zawołała dziewczyna, przyciągając mnie bliżej siebie. Musiała doskonale znać właściwą drogę przez bagna. Prowadziła mnie w taki sposób, że nie potknęłyśmy się ani razu. Śledząc jej kroki, zręcznie omijałam drzewa, kamienie i doły przykryte błotem i mchem. Minęłyśmy biały dom. Przyjrzałam mu się przez krótki moment. Dwa okienka z obu stron drewnianych drzwi przesłonięte były firankami, farba popękała na całej długości ścian; trawę ozdabiały kwiaty każdego koloru, a boczną ścianę porastał bluszcz. Zwolniłam z myślą, że to tam zaprowadzi mnie dziewczyna. Kiedy spojrzałam przed siebie, zobaczyłam wiele domów przed nami. Rozpromieniłam się na ich widok, ale uśmiech znikł mi z twarzy, gdy moją skroń przeszył ból. - Jesteśmy już blisko – usłyszałam przed sobą. Każdy dom, który mijałyśmy różnił się o poprzedniego. Niektóre były małymi chatkami z bali lub z betonu, inne przypominały osiemnastowieczne wille bogaczy z zachodu, zbudowane ze spróchniałego, trzeszczącego drewna, ale mimo wieku wciąż majestatyczne i tajemnicze. Nad nimi majaczyła wysoka wieża kościelna. Czułam na sobie wzrok nielicznych osób, które wymijałyśmy. Trudno było mi patrzeć na kogoś dłużej niż przez sekundę, ale mogłam przysiąc, że każdy kogo widziałam był kobietą. Nieznajoma naprowadziła na spory dom o stromym dachu, na którym widniał pordzewiały zielony szyld z napisem „Gospoda Trująca”. Nie zdążyłam zastanowić się nad sensem tej groteskowej nazwy, bo jak tylko ją przeczytałam, wpadłyśmy z hukiem do środka. Wszystkie oczy zwróciły się na nas. Zdyszana niemal padłam na kolana, zginając się wpół ze zmęczenia. Czułam kłucie w gardle, nie mogłam złapać oddechu. Klientki baru patrzyły na nas zdziwione, mrugając oczami, przerywając rozmowy i zatrzymując kubki przy ustach. Musiało minąć kilka chwil, nim udało mi się złapać oddech i wyprostować się. Cofnęłam się zaskoczona, gdy tuż przed moimi oczami pojawił się obfity biust częściowo odkryty przez głęboki dekolt. Zadarłam głowę. Stała przede mną kobieta wyższa od niejednego mężczyzny, którego znam. Zadziwiająco pełne usta wykrzywione były w grymasie niezadowolenia. Okrągłe zielone oczy były tak przenikliwe, że trudno było oderwać od nich wzrok. Wzrostu dodawały jej rude loki związane w wysoki kok. Z uniesioną cienką brwią wertowała mnie krytycznym spojrzeniem. - Co to jest? – wskazując na mnie, zwróciła się napastliwie do dziewczyny stojącej obok. - To jest… - zaczęła nieznajoma i zamilkła. W pośpiechu, który nam narzuciła nie zdążyłyśmy nawet poznać swoich imion, a ja – podziękować jej za pomoc. - Nilce – dokończyłam. - Nilce, i? – rudowłosa kobieta pochyliła się do przodu, przyglądając się mojej twarzy. Poczułam, jakby moje ciało kurczyło się pod wpływem jej wzroku. - Szukam Mariny – oznajmiłam i z miejsca skarciłam się za to w myślach. Mogłam powiedzieć o Odetcie, ale nie zrobiłam tego. Dlaczego? Raz jeszcze rozejrzałam się po gospodzie. Kobiety tutaj nie wyglądały na skore do pomocy. Patrzyły na mnie równie skrzętnie, co kobieta przede mną. Czułam się jak intruz, który wtargnął na ich teren. Możliwe, że dobrze zrobiłam. Zapytałam o Marinę ze względu na historie babci. Opowiadała o niej jak o kimś niebywale ważnym, jak o burmistrzu, kimś kto sprawuje pieczę nad mieszkańcami. Ona mogła mi pomóc. - Mariny, tak? – nieznajoma wyprostowała się, krzyżując ręce pod biustem. Kiwnęłam głową, a ona odwróciła się. Weszła za bar, schyliwszy się, wyciągnęła ścierkę i kufel do piwa, i zaczęła go wycierać. Ciszę między nami przerywały szepty klientek rzucających na mnie ukradkowe spojrzenia. - No i? – zapytałam, gdy straciłam cierpliwość. - Ja ci nie pomogę – barmanka pokręciła głową – Nie od tego jestem. Odpowiedź ta nie zawiodła mnie. Usposobienie tej kobiety wskazywało tylko na to, że chce pozbyć się mnie jak najszybciej ze swojej gospody. - Dobrze. W takim razie znajdę ja sama – obwieściłam i odwróciłam się w stronę wyjścia. - Czekaj! – zawołała dziewczyna, która mnie przyprowadziła, chwyciwszy mnie za ramię – Jesteś ranna, nie możesz iść! Afia musi cię opatrzyć! Dotknęłam miejsca, które wskazała na moim czole i wyczułam piekące, lepkie otarcie. To było źródłem mojego bólu głowy. - Jeśli chce iść, to niech idzie, Meridio – odezwała się barmanka. - Dziękuję za pomoc, ale nic mi nie będzie – uśmiechnęłam się z wdzięcznością do Meridii i raz jeszcze odwróciłam się do wyjścia. - Przynajmniej pozwól mi iść z tobą! - wykrzyknęła, ponownie mnie zatrzymując. Powstrzymałam westchnięcie, które cisnęło mi się do ust. - Przestań, już wystarczająco dużo zrobiłaś – wtrąciła się ruda kobieta za barem – Chodź i napij się – uniosła w górę kufel, z którego wylało się piwo. - Musisz być taka oschła, Maven? – nabuzowała się Meridia. - Ja mogę iść – ktoś nowy dołączył do rozmowy. Wszyscy zwrócili oczy w tamtą stronę, a Maven klasnęła w dłonie. - Doskonale! Ines się zgłosiła! Przede mną stanęła niewiele niższa ode mnie, szczupła dziewczyna o porcelanowej, niemalże białej cerze. Jej śmiejące się, przykryte makijażem, ogromne szare oczy okalały gęste rzęsy; duże usta przyozdobione szarą szminką uśmiechały się szeroko, odsłaniając lśniące zęby. Białe włosy spływały gęstą kaskadą do jej ramion, zakrywając lewe oko. Ubrana była w długą do kostek sukienkę z białym zdobionym kołnierzykiem. Przeszło mi przez myśl, że wygląda równie pięknie, jak Odetta. - Absolutnie nie możesz wyjść! – zaprotestowała Meridia – Twoja rana jest zbyt poważna. - Dam sobie radę. To tylko otarcie – skłamałam, choć ból atakował moją skroń. Chciałam jak najszybciej opuścić gospodę, by znaleźć Marinę przed zachodem słońca. Obawiałam się powrotu do samochodu samotnie, nocą, przez ciemny las. - Wciąż krwawisz – zauważyła Meridia. Raz jeszcze dotknęłam swojego czoła. Na opuszkach palców poczułam lepką ciecz. Fakt, nie czułam się najlepiej. Spojrzałam przez okno. Niebo przybierało barwę fioletu. Być może przydałaby mi się chwila wytchnienia. Skoro dotarłam tam, gdzie dotrzeć chciałam, nie musiałam się spieszyć. Wierzyłam, że jutro po południu będę w drodze powrotnej do Wyoming. - Zajmiesz których z pokojów Maven, a teraz usiądź i napij się – powiedziała Meridia, zupełnie jakby odczytała moje myśli i zaprowadziła mnie do baru. - Nie ma pieniędzy, nie ma pokoju – oznajmiła Maven, odstawiając z łoskotem kufel na blat – I napitku również – dodała, mrużąc oczy, kiedy wyciągnęłam portfel. - Ile? – zapytałam z westchnieniem. - Pięćdziesiąt – odparła, schyliwszy się pod ladę w taki sposób, że widziałam jedynie czubek jej koka. Podałam jej banknot, gdy wyłoniła się z ceramicznym kubkiem w ręku – Za napój siedem. Powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Pięćdziesiąt siedem dolarów za pokój w gospodzie i kubek kawy czy herbaty to stanowczo za wysoka cena, a mimo to, z braku wyboru, wyciągnęłam dodatkowe siedem centów. - Kawa, herbata, piwo? – zapytała barmanka. - Herbata. I papierosy – poprosiłam, dokładając kolejny banknot. - Najlepiej będzie, jeśli położysz się niezwłocznie – ponagliła mnie Meridia, lustrując uważnie moją zmęczoną twarz. - A co ze mną? – Ines dała o sobie znać zawiedzionym głosem, kiedy zamierzałam już sprzeciwić się Meridii, oznajmiając, że chciałabym najpierw dopić herbatę. - Spotkamy się jutro rano, dobrze? – spojrzałam na Ines przez ramię. - Będę tu zaraz po świcie! – wykrzyknęła, stanąwszy na baczność i zasalutowała. Kąciki moich ust uniosły się w uśmiechu. Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie razem z Odettą wykradałyśmy z szafy ojca jego mundur. „Melduję się na rozkaz!” wołałyśmy, stając przed mamą, ja w mundurze sięgającym niemal do ziemi, Odetta w czapce opadającej jej na oczy. Ines przypominała mi właśnie ośmioletnie dziecko – lecz w ciele dorosłej osoby – niemądre i pocieszne zarazem. Upiłam łyk herbaty. W pokoju, który wynajęłam w gospodzie „Trującej” nie było ani krzyża, ani obrazka Matki Boskiej. Był to dość pusty pokój: lampa zwisająca z sufitu posiadała tylko jedną, nadpsutą żarówkę, raz po raz gasnącą i rozświetlającą wnętrze na przemian, szerokie łoże zajmowało większą część podłogi, a w prawym kącie stało samotne krzesło. Nie było stolika, szafy, czy zasłon w oknie. Zobaczywszy pokój po raz pierwszy żałowałam, że pozwoliłam sobie wydać na niego pięćdziesiąt dolarów. Nie miałam jednak innego wyboru. Kiedy zaszło słońce, a podłogę pomiędzy oknem, a łóżkiem rozświetlało co chwila gasnące światło żarówki, położyłam na pościeli różaniec i uklęknęłam przed nim ze złożonymi dłońmi. Odmawiałam modlitwę za modlitwą, myśląc o mamie, babci Millan i ojcu, który nawet w tej chwili mógł walczyć gdzieś w Europie na froncie. Modliłam się o jego przeżycie, o to, by matka nie martwiła się o mnie, by matczyny instynkt podpowiedział jej, że jestem bezpieczna. Choć przeżyłam zbyt wiele, jak na jedną dobę i nie odpoczywałam od kilku dni, przez poruszenie i nadzieję, którą dało mi odnalezienie miasteczka, nie czułam zmęczenia. Myślałam tylko o poranku, spotkaniu z Ines, a potem z Mariną, która wskaże mi drogę do siostry. Nie mogłam doczekać się, aż obudzą mnie promienie wschodzącego słońca. Z dołu dobiegły mnie odgłosy rozmowy. Prawdopodobnie gospoda była czynna całą dobę. Byłam w stanie rozpoznać głos Maven, ale drugi – również należący do kobiety – był mi nieznany. Trwała kłótnia. Maven chodziła w kółko, raz podnosząc głos, raz zniżając go niemal do szeptu, ale deski, z których zbudowany był budynek, były na tyle grube, że skutecznie tłumiły i zniekształcały słowa wypowiadane przez kobiety pod moimi stopami. Nie przysłuchiwałam się gniewnej wymianie zdań. Nie interesowało mnie to. Nie miałam sił ani chęci, by starać się wyłapywać spod podłogi każde słowo i starać się budować zdania. To nie była moja sprawa. Miałam w głowie własną historię; wędrówkę, którą pragnęłam jutro zakończyć. Chciałam zamknąć rozdział, który motał moim życiem przez wiele lat i skupiałam się tylko na tym. Zdając sobie sprawę z tego, ze nie zasnę w towarzystwie odgłosów dołu, otworzyłam okno na oścież. Uderzył we mnie orzeźwiający podmuch chłodnego powietrza. Oparłam łokcie o parapet i zapaliłam papierosa. Obserwowałam rozświetlone blaskiem księżyca pole i posąg anioła stojący na jego skraju. Była to bardzo stara i przerażająca figura. W dwóch rękach trzymał miecz skierowany ostrzem do dołu, lewe skrzydło było pęknięte, a marmur poczerniały, jakby pochlapany farbą. Smugi na jego policzkach wyglądały jak łzy. Tak, jakby anioł płakał, czuwając nad miasteczkiem. Smak tytoniu spowodował odruch wymiotny w moim gardle. Rozmowy ucichły. Z trudem powstrzymywałam ziewanie. Teraz, gdy zapanowała cisza, a emocje opadły, poczułam, jak bardzo zmęczona byłam. Nareszcie mogłam iść spać. Pozwoliłam sobie na zgarbienie się. Od ciągłego siedzenia w fotelu kierowcy krzyż bolał mnie bezlitośnie. Niespiesznymi ruchami ściągnęłam pantofle, z których wysypywał się piach. Moje rajstopy były podarte i zlepione błotem, sukienka poplamiona zielenią, beżem i brązem. Nic dziwnego, że klientki gospody patrzyły na mnie w tak polemiczny sposób. Nie chciałam wiedzieć, jak wygląda moja twarz. Siadając w bieliźnie na łóżku, z całego serca żałowałam, że wychodząc z samochodu, nie zabrałam ze sobą walizki. Nie byłam przygotowana na dłuższy pobyt w miasteczku. Nie spodziewałam się tonięcia w bagnie, upadku, uderzenia głową w kamień i utraty przytomności. Nie przeszło mi przez myśl, że będę uciekać przed zachodem słońca, trzymając dłoń nieznajomej dziewczyny i że spędzę noc w karczmie pod najniezwyklejszą nazwą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Planowałam znaleźć Odettę przed zmrokiem, wyznać swoje uczucia, oddać złotu łańcuszek, po czym wrócić ze spokojem do domu. W tej chwili miałam jechać samochodem, paląc papierosa z paczki babci Millan w rytmie bluesa płynącego z głośników. Zamiast tego spoczywałam na twardym materacu na piętrze gospody, ochładzana przez wczesnojesienne powietrze, wpatrując się w nierówne deski na suficie. Nie mogłam doczekać się rana. Obudziły mnie promienie słońca dostające się do pokoju przez okno pozbawione firan. Ból w skroniach minął, ale zastąpił go dyskomfort w plecach. Coś zaciskało się na mojej głowie. Moją ranę na czole ktoś owinął bandażem. Na krześle obok lustra dostrzegłam złożone czyste ubrania. Domyśliłam się, że jest to prezent od Meridii. Byłam jej wdzięczna za pomoc i zamierzałam jej się odwdzięczyć. Zmieniając odzież, poczułam się, jakbym zmieniała skórę. Jedynym, czego mi brakowało, była ciepła kąpiel. W wynajętym pokoju mogłam pozwolić sobie tylko na obmycie twarzy zimną wodą. Biała sukienka podobna do tej, którą miałam na sobie wcześniej, pasowała na mnie idealnie. Nie miałam jednak czasu przyjrzeć się jej w lustrze, bo gdy tylko ją założyłam, usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi. - Proszę! – zawołałam. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc diabelnie głośno i zza progu wyłoniła się twarz Ines. - Wstałaś, Nilce? – zapytała. - Najwidoczniej – odparłam, rozkładając ramiona. - Czekałam na ciebie godzinę na dole, ale nie zjawiałaś się – powiedziała Ines – Przyszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku. Uniosłam brwi i spojrzałam w okno. Niebo wciąż było żółte od słońca, które dopiero wznosiło się na sklepienie. - Przecież jest jeszcze wcześnie – stwierdziłam. - Kazałaś spotkać się rano… - Ines spuściła wzrok, splatając dłonie za sobą. Przypomniałam sobie wieczór poprzedniego dnia, kiedy dziewczyna oznajmiła, że będzie czekać na mnie zaraz po świcie. Roześmiałam się. - Tak, rano, ale nie tak wcześnie – powiedziałam rozbawiona. - Ale… dochodzi dziesiąta. Zamilkłam, a moje usta pozostały otwarte ze zdumienia. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się spać tak długo, zawsze budziłam się, kiedy wskazówki zegara wybijały siódmą. Poprzedniej nocy byłam tak wyczerpana, że nie pamiętam nawet, kiedy zasnęłam. - Wybacz, że musiałaś czekać – przeprosiłam onieśmielona. Nie chcąc dłużej zwlekać, zabrałam z pościeli różaniec, który leżał tam przez całą noc. Spojrzawszy na Ines zobaczyłam, że jej usta skrzywiły się nagle, jakby w grymasie obrzydzenia. - Wszystko w porządku? – zapytałam. W odpowiedzi otrzymałam uśmiech i krótkie kiwnięcie głową. - Dzień dobry – powiedziałam do Maven stojącej za ladą, gdy razem z Ines weszłyśmy do gospody. - Dzień dobry – margnęła rudowłosa, zerkając na mnie jednym okiem. O tej porze „Trująca” była pozbawiona gości. Prawdopodobnie byłam jedyną przyjezdną. - Śniadanie? – Maven przejechała ścierką po blacie. - Dziękuję, zjem później – odparłam. Moje serce biło mocno, a gardło było ściśnięte z podniecenia. Wiedziałam, że nie będę w stanie nic zjeść, dopóki nie spotkam Mariny. Gdy tylko postawiłam stopę na chodniku, oślepiło mnie słońce. Przesłoniłam oczy ramieniem. W porównaniu do dziennego światła, które padało na wioskę, wnętrze karczmy było ciemne, jakby panował tam wieczny wieczór. - Tędy – powiedziała Ines i ruszyłyśmy we wskazanym przez nią kierunku. Orhill nie przypominało żadnego miasteczka znajdującego się w Kanadzie. Każdy dom z osobna wyglądał, jakby pochodził z innej epoki. Mijałyśmy drewniane chatki zdobione przez ogrody pełne kwiatów, odpychające, betonowe domy o jasnych ścianach, budynki o wielu piętrach zwieńczane ostrymi dachami, otoczone wysokimi płotami. Mogłoby się zdawać, że z każdym krokiem przenosimy się w czasie. Najbardziej w oczy rzucała się wieża kościelna wysokością dorównująca słońcu wiszącemu na niebie, jednak na jej czubku brakowało krzyża. Ulice były opustoszałe. Oglądałam budynki o zasłoniętych oknach i zaciemnionych szybach, zastanawiając się, czy za którąś z nich nie śpi Odetta. Ona od zawsze lubiła długo spać. Przed jej zniknięciem, budząc się rano, za każdym razem widziałam jej okryte kołdrą plecy i czarne fale włosów wylewające się poza materac. Chyba nigdy nie udało mi się zobaczyć jej twarzy pogrążonej we śnie. Zasypiała na lewym boku, przodem do ściany i tak też się budziła. Wychodząc na śniadanie, stawałam na palcach, precyzyjnie unikając każdej skrzypiącej deski w podłodze. Dzięki temu, po pewnym czasie, udało mi się zapamiętać ich układ w taki sposób, że nigdy nie obudziłam siostry. Nie miałam zamiaru tego robić. Odetta zawsze wracała późno i późno kładła się spać. Minęło zaledwie kilka minut, kiedy wraz z Ines dotarłyśmy do domu umiejscowionego na skraju miasteczka. Z zewnątrz przypominał kaplicę. Zbudowany był z ciemnych, hebanowych bali, półokrągłe okna ozdobione w wiktoriańskim stylu, szeroki dach podtrzymywany przez kolumny stojące po obu stronach ganka. Szczyt budynku wzbogacała wąska wieżyczka z jednym oknem pośrodku. Zagapiłam się na imponującą konstrukcję, podczas gdy Ines wspięła się po schodach i nacisnęła dzwonek do drzwi. Rozległ się syk, a ona cofnęła się o krok. Stałam z zapartym tchem, czekając w napięciu, aż masywne drzwi otworzą się, a w progu stanie kobieta, której szukam. Nie byłam w stanie wyobrazić jej sobie. Twarz Mariny, jej strój, i sylwetka zmieniały się w mojej głowie bez przerwy. W jednej chwili była młodą, wysoką kobietą o blond włosach, w następnej zgarbioną, o pomarszczonej twarzy i siwych sypkich włosach w czarnej sukni, potem w długiej do kolan, z fartuchem przepasanym w talii, w płaskich pantoflach, w butach na wysokim obcasie. Moje imaginacje były nieskończone. By dowiedzieć się, która z nich jest prawdziwa, mogłam tylko czekać na otwarcie się drzwi. Ale tak się nie działo. Ines drapiąc się po głowie, wydała z siebie cichy pomruk. - Nie ma jej w domu? – spytała samą siebie. Wychyliwszy się przez płot, zajrzała w okno. Choć szyba nie była zasłonięta, nie mogłyśmy nic dostrzec. Dom tonął w ciemnościach. Ines okręciła się wokół własnej osi i chwyciła za mosiężną klamkę. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie i otworzyły się. Na korytarz wpadł snop światła, ukazując naszym oczom czerwony, zdobiony złotem dywan prowadzący w głąb domu. Na ścianie po lewej stronie wisiały półki. Na pierwszej z nich stało miedziane popiersie kobiety, na drugiej wazon z kwiatami, a za nimi drewniany zegar z kukułką, którego tykanie dało się słyszeć nawet na zewnątrz. Ines wsunęła głowę do środka, rozejrzała się i po chwili, patrząc na mnie przez ramię, gestem pokazała mi, bym szła za nią. Zawahałam się. Nic nie dawało nam prawa wejść bez zaproszenia do czyjegoś domu. Nawet jeśli drzwi były otwarte. - Chodź! – pośpieszyła mnie szeptem moja przewodniczka i zniknęła za drzwiami. Nie miałam innego wyboru, jak tylko podążyć za nią. Prędko spojrzałam za siebie, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu i również weszłam do środka. Rozciągał się przede mną ciemny korytarz, na którego krańcu widoczny był zarys schodów. Ines przesunęła dłonią po ścianie, a zaraz potem żyrandol zapalił się. W świetle hol nie wyglądał tak mrocznie, jak mi się wydawało. Żółte ściany rozjaśniały wnętrze, a mieniący się drobinkami złota dywan ciągnął się po schodach w górę. Prawą ścianę zdobiła niska, rzeźbiona komoda z różanego drewna. Nie miałam czasu dalej podziwiać wnętrza, bowiem Ines dała mi znać szeptem, bym weszła za nią po schodach. Trafiłyśmy do pomieszczenia pogrążonego w półmroku, którego okna przesłonięte były ciężkimi zasłonami. Wytężyłam wzrok. Była to biblioteka. Otaczały nas regały zapełnione niedbale ułożonymi książkami. Wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegł dreszcz, kiedy uderzył we mnie ostrzy podmuch wiatru. Skromna lampa wisząca na suficie zachwiała się. Wokół latały ćmy, które zalęgły się tu zapewne przez panującą zewsząd ciemność. Pod oknem, między dwoma regałami stał fotel. W słabym świetle dostrzegłam zarys ludzkiej sylwetki i szeroki kapelusz na jej głowie. - Zostawię cię – oznajmiła po cichu Ines i zbiegła ze schodów. Moje serce próbowało wyrwać się z piersi. Odwróciłam się, chcąc zatrzymać Ines, ale ta, opierając się o poręcz u dołu stopni machała ręką, zachęcając mnie do wejścia do biblioteki. Przełknęłam ślinę, która zebrała mi się pod językiem. Przestąpiłam krok do przodu. Mój but zatopił się w miękkim dywanie. Fotel pod oknem poruszył się. Sylwetka skryta w ciemności drgnęła. - Ktoś ty? – usłyszałam ochrypły damski głos, z pewnością należący do osoby starszej. Zmrużyłam oczy. Nogi fotela zaskrzypiały, gdy kobieta podniosła się z wolna. Podeszła bliżej. Nikłe światło padło na jej twarz. Wąskie, przenikliwie niebieskie oczy przyglądały mi się badawczo. Czubek haczykowatego niemal dosięgał jej spierzchniętych pomalowanych ciemnobrązową szminką ust. Pomarszczona twarz usłana była piegami i ciemnymi znamionami. Dostrzegłam, że jej lewy policzek jest pęknięty, jak ściana w starej kamienicy. Stała przede mną Marina. - Mam na imię Nilce… - wydusiłam przytłoczona aurą wyższości bijącą od kobiety. - Nilce… - powtórzyła powoli Marina – I co dalej? - I szukam siostry… - odparłam bez namysłu, zgodnie z prawdą. - Siostry? – kobieta przede mną wyprostowała się nieco z uniesioną brwią. Z zaciśniętym gardłem kiwnęłam głową, a ona odwróciła się przodem do okna. Na rondzie jej kapelusza przysiadło kilka motyli, poruszając sennie skrzydłami. - Mówisz, że szukasz siostry, tak? – jednym ruchem odsunęła zasłony. Zmrużyłam oczy pod wpływem oślepiającej bieli, która zalała bibliotekę. - Zgadza się. - W takim razie dlaczego przychodzisz do mnie? – zapytała cierpko – Wyglądam ci na detektywa albo informację turystyczną? - Ja… - zająknęłam się, zdziwiona nagłym wybuchem Mariny. - Przychodzisz tutaj nieznajoma, bez zapowiedzi – przerwała mi – Wchodzisz do mojego domu niezaproszona, sama otwierając drzwi… - To nie tak, to Ines… - chciałam wytłumaczyć, a wtedy Marina wymierzyła laskę w moją stronę. - Milcz, kiedy ja mówię! – zagrzmiała. Ćmy siedzące na jej kapeluszu wzbiły się w górę – Jesteś tu intruzem! Jak śmiesz prosić mnie o pomoc, zachowując się tak bezczelnie?! Nie jesteś stąd, wkroczyłaś na cudzą ziemię! - Proszę mnie posłuchać… - złożyłam dłonie w błagalnym geście. - Nie obchodzi mnie czego ode mnie chcesz. Nie obchodzi mnie, jak się tu dostałaś i kogo szukasz. Nie jesteś jedną z nas i nie powinno cię tu być – wysyczała kobieta, wymachując laską – A teraz wynoś się stąd, zanim każę cię powiesić! Oniemiała stałam z szeroko otwartymi oczami, patrząc na dybiącą na mnie Marinę. Małymi krokami wycofałam się w stronę schodów, by chwilę później w mgnieniu oka znaleźć się na ganku. - Co się stało? – zapytała mnie Ines. Nie odpowiedziałam. Byłam w szoku. Nie spodziewałam się serdecznego powitania, ale to, co zastałam, przerosło me najśmielsze oczekiwania. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś tak nieprzyjemnego i nigdy nie zostałam tak potraktowana. Czułam jednocześnie wstyd, złość i zawód. Nie liczyłam na gościnę, tylko na jedną wskazówkę lub chociaż potwierdzenie, że Odetta jest tutaj, w Orhill. Zamiast tego zostałam wyrzucona za próg, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Zadziwiało mnie, jak babcia Millan mogła żyć w przyjaźni z taką kobietą. Czy ktokolwiek mógł żyć z nią chociażby w zgodzie? Zadygotałam. Co miałam teraz zrobić? Stałam na ganku, wypędzona z domu osoby, w której pokładałam całą nadzieję. Przemierzyłam tak długą drogę tylko po to, by pozostać z pustymi rękoma. Spełniły się moje największe obawy. Wciąż stropiona zeszłam powoli po schodach. W głowie ciągle słyszałam słowa, które wykrzyczała do mnie Marina. Co zrobiłam źle, że wybuchła taką złością? Jestem dla niej intruzem, który wkroczył na jej ziemię. Nie jestem „jedną z nich”. Czy to znaczyło, że w miasteczku naprawdę żyje zamknięta społeczność, do której wstęp mają tylko nieliczni? Jeśli Odetta do niej należy to ja, jako jej siostra powinnam mieć prawo do zobaczenia się z nią choć na kilka minut. - Nilce! Co się stało? – dotarły do mnie słowa Ines. Przystanęłam. Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nie spostrzegłam nawet, jak bardzo zdążyłam się oddalić od domu Mariny. Popatrzałam na Ines z otwartymi ustami. Nie znałam odpowiedzi na jej pytanie. Sama nie byłam pewna, co stało się kilka minut temu w zaciemnionej bibliotece. Byłam tam, ale obserwowałam wszystko z boku, jakbym była inną osobą, skrytą w ciemności pod jednym z regałów. Słowa, które grzmiały z ust Mariny po prostu ulatywały z mojego umysłu. - Przegoniła mnie… - wykrztusiłam miałko – Nie wiem, co zrobiłam źle, ale zdenerwowałam ją… - O rany! Że też o tym nie pomyślałam! – wykrzyknęła Ines i zakryła dłonią usta. - Słucham? - Mogłam cię ostrzec… - ściszyła głos, a jej policzki oblał rumieniec. - Przed czym? – ściągnęłam brwi. - Marina niespecjalnie przepada… za obcymi – Ines skuliła się. - Nie rozumiem – przyznałam. - A, to nic istotnego! – zaśmiała się nerwowo w odpowiedzi, po czym spoważniała. Patrzyła na mnie ze zmrużonymi oczami, rozmyślając nad czymś – Właściwie… dlaczego tak bardzo chciałaś zobaczyć się z Mariną? – zapytała. Wbiłam wzrok w chodnik. Straciłam ostatnią szansę na poznanie prawdy, więc cel mojej podróży nie był sekretem. Niebawem i tak miałam wrócić do domu, zapomnieć o Orhill i o tym, że kiedyś miałam siostrę, którą mimo wszystkich różnic jakie tworzyły między nami przepaść, kochałam nad życie. - Próbuję odnaleźć siostrę – powiedziałam i podniosłam głowę. W moich oczach zebrały się łzy, które za wszelką cenę próbowałam powstrzymać przed wypłynięciem. - Przecież ja mogę ci pomóc! – Ines podskoczyła – Dlaczego nic nie powiedziałaś? - Ja… nie wiem – pokręciłam głową, nie rozumiejąc własnych intencji. Nie ukrywałam tęsknoty za Odettą; na darmo wstrzymywałam się od poproszenia o pomoc, a z pewnością oszczędziłoby mi to zawodu, którego doznałam. - Możesz ją opisać? – zapytała moja towarzyszka. - Jest piękna… - szepnęłam – jestem pewna, że nigdy nie widziałaś kogoś równie pięknego, jak ona. Ma czarne włosy, zdrowe i błyszczące i błękitne oczy, takie, jak moje. To chyba jedyna rzecz, która nas łączy – przyznałam ze smutkiem i nie powiedziałam nic więcej. Popatrzyłam na Ines, oczekując na jej reakcję. Otworzyła szeroko usta w nieokreślonym grymasie przypominającym jednocześnie uśmiech i zdziwienie. - Czy coś nie tak? – zapytałam. W odpowiedzi dziewczyna chwyciła mnie mocno za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Narzuciła zapierający dech w piersiach bieg. - Ines… zaczekaj… dokąd my… biegniemy? – wołałam za nią z bólem w płucach. Nigdy nie pracowałam nad kondycją. Moje życie polegało w głównej mierze na czytaniu książek i spacerowaniu po obrzeżach rodzinnego miasta. Nie miałam problemów z wagą, więc też nie odczuwałam potrzeby by trenować jakikolwiek sport. Przez ostatnie dwa dni czułam tego konsekwencje. Ines nie odpowiedziała. Mknęłyśmy, zwinnie omijając przechodniów oglądających się za nami z zaciekawieniem. Budynki wokół nas zlewały się w kolorowe smugi. Pantofle spadały mi ze stóp. Potykałam się na każdym kroku, a moje kostki zaczęły pulsować z bólu. W myślach modliłam się, aby ten pęd nie trwał długo. Ku mej uciesze, po skręceniu w jakąś uliczkę zatrzymałyśmy się przed jednym z kilku domów w szeregu. Wzięłam głęboki oddech, dzięki czemu ból w klatce piersiowej uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Stałyśmy przed niepozornym domkiem jednorodzinnym o niebieskich ścianach. Ines przekroczyła bramę w żywopłocie, ja poszłam za nią. Drzwi wejściowe otwarły się przed nami. Trudno było uwierzyć, że wnętrze domu, w którym się znajdowałyśmy należało do tego samego, który stał na zewnątrz. Salon, przez który przechodziłyśmy pełen był antycznych ozdób, gablot z porcelaną. Na białych ścianach wisiały portrety kobiet oprawione w ozdobne ramy. Zagapiając się na jeden z nich, przedstawiający damę w błękitnej sukni, o błękitnej skórze i oczach, siedzącej prosto na tle błękitnego nieba, niemal potknęłam się o twardą kanapę ozdobioną wyblakłym obiciem wyszytym kwiatami. Ines przede mną stąpała powoli i po cichu. Im dalej szłyśmy w głąb domu, tym głośniej słyszałam dziewczęce głosy i śmiechy dobiegające z któregoś z sąsiednich pokojów. Przystanęłyśmy przy lekko uchylonych drzwiach. Deski pod naszymi stopami skrzypiały, lecz nie zagłuszały odgłosów z pokoju. Moja przewodniczka nacisnęła bezdźwięcznie klamkę. Moim oczom ukazało się pomieszczenie jasne, pełne ozdób i koronek, przywodzące na myśl osiemnastowieczną Francję. W jego centrum siedziały trzy młode kobiety. Jedna z nich była latynoską o ciemnych włosach i przygarbionym nosie, druga, siedząca po prawej o rudawej głowie, skąpo ubrana w czerń, z uśmiechem na pełnych ustach. Pośrodku zaś, u ich stóp z anielskim wyrazem twarzy siedziała Odetta.
  3. 4 Przekroczyłam próg domu, gdy słońce dopiero wschodziło na niebo. W jednej dłoni dzierżyłam walizkę, w drugiej zaś kluczyki do czerwonego Fiata 500. Nigdy nie opuszczałam Wyoming, a za chwilę miałam usiąść za kierownicą i przejechać w samotności wiele setek mil. Moje ciało drżało, lecz trudno mi określić czy z podniecenia, czy ze strachu. Czekała mnie długa droga. Miałam jeszcze szansę, by się wycofać, wejść z powrotem do domu, rozpakować się i pójść spać, zapominając o Odetcie, jednak podjęłam decyzję wsiadając do samochodu i odjeżdżając w towarzystwie mapy leżącej na siedzeniu pasażera. Mijałam lasy, pola i małe wsie. By nie czuć się samotnie, słuchałam radia. Pełne werwy piosenki zmieniały się z monotonnym głosem prezentera wiadomości. Mknąc szosą przez las sosen, dostrzegłam pod skrzynią biegów niedbale rzuconą paczkę papierosów. Znużona podróżą sięgnęłam po nią. Czerwone Marlboro. Nigdy nie pomyślałabym, że babcia Millan kiedykolwiek zapaliła papierosa. I ja również, z nudów i ciekawości, zapaliłam. Dym, który wpłynął do moich płuc podrażnił mi gardło, wywołując atak kaszlu tak intensywny, że na moment straciłam panowanie nad kierownicą. W porę jednak opanowałam się, by powstrzymać auto przed zjechaniem w dół na poboczu. Spróbowałam zaciągnąć się raz jeszcze; choć nie krztusiłam się już, przełyk wciąż mnie piekł. O dziwo, polubiłam ten cierpki, gorzki smak. Pozwalał mi zająć czymś głowę, do której napływały tysiące myśli i scenariuszy tego, co się stanie, gdy zobaczę Odettę. Pozwalał mi wyciszyć się i umilał czas, gdy sunęłam przez puste pola. Po wielu godzinach jazdy zmęczenie dało mi o sobie znać. Oczy piekły mnie od niewyspania, a plecy bolały od siedzenia w jednej pozycji przez cały dzień. Musiałam jednak jechać dalej, mając po swoich obu stronach łąki i rosnące przy drodze drzewa, podczas gdy noc mijała nieubłaganie szybko. Kiedy zatrzymałam się przed przydrożnym motelem, spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Trzask zamykanych drzwi samochodu rozniósł się echem po pustym parkingu. Przyjrzałam się budynkowi. Był to obskurny niski blok, ciągnący się parę metrów w prawo. Tam zapewne znajdowały się pokoje. Do szarych ścian przylegała pleśń, okna przesłonięte były czerwonymi firanami. Tuż nad drzwiami wejściowymi zwisał pająk. Minęłam go i weszłam do środka. Wnętrze wyglądało równie odstręczająco. Ściany w kolorze jesiennych liści i czerwone kanapy zlewały się ze sobą. Na złotobrązowej wykładzinie odznaczył się kurz i rozrzucone po niej śmieci. Obudziłam śpiącego portiera, uderzając w dzwonek leżący na blacie. Starszy mężczyzna podskoczy i podniósł głowę. Zdezorientowany przebiegł wzrokiem po recepcji. Poprawił okulary, które zsunęły mu się w dół nosa. - Tak? – zapytał. Wyglądało na to, że nie spodziewał się gości o tej porze. - Chciałabym wynająć pokój – oznajmiłam. - Trzydzieści – odparł portier i wyprostował się na krześle. Położyłam pieniądze na ladzie, a on przeliczył skrupulatnie banknoty, mimo iż były one tylko trzy, po czym podał mi klucz do pokoju numer dwanaście. Weszłam na długi korytarz, który tak, jak recepcja tonął w czerwieni. Zmrużyłam oczy. Ściany zdawały się wydłużać w miarę, jak stawiałam kolejne kroki. Żarówki rzucające szkarłatną poświatę na dywan sprawiały, że pomieszczenie stawało się ciemniejsze, niż powinno być. Pokój mi przydzielony znajdował się na samym końcu, a jego wnętrze było skromne, ograniczające się do zagospodarowania przestrzeni jedynie najpotrzebniejszymi przedmiotami. Łóżko stało prostopadle do drzwi, a równolegle do okna ozdobionego ciemnymi zasłonami. Zza szyby widoczny był cały parking i lampa ustawiona przy drodze, której żarówka na przemian gasła i rozświetlała ulicę. Zaszyta w kącie, niska przezroczysta gablota pełniła zapewne funkcję szafy i stolika. Zamknąwszy za sobą drzwi spostrzegłam, że nie zabrałam ze sobą walizki. Nie przejęłam się tym. Byłam zbyt wyczerpana, by się przebierać, a nikt raczej nie siliłby się na kradzież walizki pełnej ubrań z bagażnika samochodu zaparkowanego pośrodku pustkowia. Zapaliłam lampkę i usiadłam na łóżku. Rozłożyłam na pościeli mapę. Szczęściem, droga, którą jechałam prowadziła niemal nieprzerwanie prosto i bez trudu mogłam określić swoje położenie. Westchnęłam i rzuciłam się na poduszki. Miałam przed sobą jeszcze co najmniej dwa dni drogi. Mimo morderczego wręcz zmęczenia, które mną władało, nie byłam w stanie zasnąć. Myślałam o Odetcie. Zastanawiałam się, co jej powiem, kiedy ją zobaczę. Czy w ogóle ją zobaczę. A jeśli okaże się, że trafię na puste pole? Co jeśli wszystko, czego dowiedziałam się o siostrze przez ostatnie dni było kłamstwem? A jeśli jej nie odnajdę? Wtedy wrócę do domu skonana i przytłoczona największym zawodem, jaki doświadczę w życiu. Zakryłam twarz dłonią i odetchnęłam. Miałam dość gdybania. Mogłam tylko zgadywać, co miałoby się stać i nie byłam w stanie na to wpłynąć. Moje rozmyślania przerwał szmer, który usłyszałam nagle za oknem. Nie była to gałąź stukająca w szybę, ani samochód przejeżdżający po żwirze. Brzmiało to tak, jakby ktoś przesuwał długimi paznokciami po ścianie. Ktoś stał na zewnątrz. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Przestałam czuć się bezpiecznie. Dźwięk zbliżał się do okna, a zza nie do końca zasuniętych firan wyłonił się cień. Z przestrachem podniosłam się na łóżku. Dziecięcym odruchem skryłam się pod kołdrą, choć wiedziałam, że jeśli włamywacz dostanie się do środka, żaden sposób mnie to nie ochroni. Wtem afryt zatrzymał się. Miałam szansę przyjrzeć się mu. Była to sylwetka kobiety, nieco pochylona, z garbem u nasady nosa i włosami spiętymi w niski kok. Wokół niej latało stado motyli. Przetarłam oczy, by upewnić się, że to, co widzę jest prawdą, czy też zmęczony mózg przyprawił mnie o przewidzenia. Nim zdążyłam po raz drugi obarczyć wzrokiem zarys kobiety, ta zniknęła. Zbliżyłam się do okna i odsunęłam zasłonę. Jednak gdy wyjrzałam na zewnątrz, zobaczyłam jedynie czerwonego Fiata 500 babci Millan stojącego samotnie na parkingu. Zbudziły mnie promienie słońca wpadające gęsto do pokoju. Kiedy otworzyłam oczy potrzebowałam chwili, by dotarło do mnie, gdzie jestem. Rozbudziwszy się, spojrzałam przez szybę w miejsce, w którym stał mój samochód. Wtedy też przypomniałam sobie, co widziałam w nocy. Czy może był to tylko sen? Na jawie nie istnieją ludzie, do których motyle lgnęłyby jak do ognia tak, jak lgnęły do tamtej kobiety… W takim motelu jak ten, w którym zmuszona byłam zostać na noc nie oczekiwałam, że otrzymam rankiem śniadanie. Zresztą, jak mogłabym spodziewać się hotelowych luksusów w motelu przeznaczonym na spędzenie jednej nocy? Ruszając w dalszą drogę musiałam zadowolić się jedną z kanapek, które przygotowałam jeszcze w domu. Bezustannie myślałam o Odetcie. Nie byłam w stanie pozbyć się z głowy brzmienia jej imienia. Kilka razy odruchowo musnęłam palcami szyję, jakby krzyż ze złota wciąż do niej przylegał, jednakże łańcuszek tkwił w walizce leżącej w bagażniku za moimi plecami. Modliłam się. Modliłam się niemal cały czas: o to, by ojciec przeżył na froncie, by mama i babcia Millan pozostały bezpieczne pod moją nieobecność, bym odnalazła Odettę tam, gdzie babcia kazała mi jej szukać. Przez wydarzenia, które miały miejsce w ostatnich dniach zapomniałam o tym, co dla mnie ważne. Przestałam radzić się Boga, nie zważałam na to, czy grzeszę swymi czynami. A zgrzeszyłam. Okłamałam matkę, zniknęłam, nie zostawiając jej nawet wiadomości spisanej na kartce. Uciekłam. Pozwoliłam, by zamartwiała się i wypłakiwała przeze mnie oczy. Stałam się egoistką. - Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną – zacytowałam szeptem. Do kogo modliłam się, gdy odprawiałam z babcią rytuał nad świecą? Kto miał spełnić życzenie, które złożyłam, paląc kartkę w płomieniu? Zadygotałam. Jak mogłam zgodzić się na odprawienie pogańskiego obrzędu? Gdybym mogła, przyłożyłabym do ust paciorek różańca i przeprosiła Boga w modlitwie. Na drodze, którą wybrałam motele były rzadko spotykanymi obiektami. Już po pierwszej nieprzespanej nocy przestałam liczyć godziny mojej podróży. Wieczory były chłodne, a spanie na siedzeniach samochodu było dla mnie mordęgą. Musiałam wyprzeć z siebie zmęczenie i bóle pleców, które doskwierały mi bez ustanku, by brnąć dalej przez puste szosy, ale dzięki temu znalazłam się w Coppermine szybciej, niż się spodziewałam. Odetchnęłam z ulgą, gdy postawiłam samochód na parkingu pod supermarketem i wysiadłam, by rozprostować nogi. Gdy stanęłam na asfalcie, rozejrzałam się. Miasteczko tętniło kolorami. Jaskrawe szyldy rzucały się w oczy, wystawy za szybami sklepów zachęcały do wejścia. Chodnik był wypełniony ludźmi, w większości młodymi, trzymającymi się w swoich własnych grupach. Głód dawał mi o sobie znać. Przełknęłam ślinę, która zbierała się w moich ustach. Zapasy, które przygotowałam skończyły się kilka godzin wcześniej, a żywienie się przez cztery dni jedynie chlebem nie służyło mojemu żołądkowi. Musiałam zjeść coś treściwego, a przede wszystkim ciepłego. Miejsce, w którym się zatrzymałam było zapewne centrum miasta. Idąc wzdłuż ulicy mijałam markety, sklepy odzieżowe i stoiska z pamiątkami. Co rusz zatrzymywałam się, by obejrzeć wystawy i przedmioty prezentujące się przed straganami. Moją uwagę przykuła ponad półmetrowa figurka Maryi stojąca za szybą jednego ze sklepów. Podeszłam bliżej, by się jej przyjrzeć. Matka Boska zwieńczała ekspozycję porcelanowych aniołów, wszelkich wydań Pisma Świętego, łańcuszków, krzyży i różańców. Właśnie tego było mi trzeba, by pozbyć się wyrzutów sumienia, które mąciły mój umysł – różańca, na którym mogłabym odmówić modlitwę. Kilka minut później wyszłam ze sklepu, niosąc w dłoni papierową torebkę. Stanąwszy na chodniku przebiegłam wzrokiem po dzielnicy, zastanawiając się, co robić dalej. Kątem oka dostrzegłam wysoki, jaskrawożółty szyld. Zmrużyłam oczy, a kiedy przeczytałam napisane na nim czarnymi literami „danie dnia”, omal nie podskoczyłam z radości. Wnętrze restauracji wyglądało podobnie, jak wszystkich w Kanadzie: popękane ściany były niewprawnie pomalowane żółtą farbą, blaty stolików zdobiły ceraty w czerwoną kratę, dopasowane do skórzanych kanap; za barem korpulentna kobieta o zdrożnej twarzy czyściła kufel do piwa, obserwując salę. Było to puste miejsce, zajęte były zaledwie dwa stoliki – jeden przez dwójkę młodych ludzi, drugi zaś przez szczupłą starszą kobietę o cienkich włosach i ustach zaciśniętych w wąską linię. Zajęłam miejsce przy oknie, chcąc mieć widok na ulicę. Kiedy podano mi menu, bez zastanowienia zamówiłam na wpół wypieczony stek. Kelnerka odeszła, a ja rozłożyłam przed sobą mapę. Choć byłam w miejscu, do którego dążyłam, opuszczając dom, nie był to kres mej podróży. Teraz musiałam odnaleźć miasteczko nieistniejące na mapie. Wątpiłam w to, by prowadziła tam którakolwiek z głównych dróg, ścieżka mogła być ukryta między drzewami lub zarośnięta przez trawę. Pomyślałam, że ktoś z miejscowych mógłby mnie poprowadzić. Przebiegłam wzrokiem po sali. Kobieta i mężczyzna, którzy zajęli miejsce w najdalej wysuniętym od drzwi kącie byli pochłonięci rozmową, wstydziłam się im przerywać. Spojrzałam na starszą kobietę siedzącą nieopodal mnie. Wyglądało na to, że nie oczekiwała niczyjego przyjścia. Staruszka była tak zajęta jedzeniem zupy, że nie zauważyła, kiedy podeszłam. - Dzień dobry – przywitałam się i dopiero wtedy podniosła wzrok, lecz nie odpowiedziała. Ściągnęłam brwi, podczas gdy ona lustrowała mnie od góry do dołu, oceniając i przeklinając mnie w duchu a przerywanie jej posiłku – Nie przeszkadzam? Mogę się przysiąść? – uśmiechnęłam się dobrotliwie, ściskając w dłoni mapę, obawiając się, że kobieta odprawi mnie, chcąc dokończyć posiłek w spokoju. - Jedyne, w czym możesz mi przeszkodzić, to w jedzeniu zupy, dziecko – odparła wreszcie, a jej cienkie usta wykrzywiły się w dracznym uśmiechu. Odetchnęłam. - Chciałam zapytać… - zaczęłam, siadając naprzeciw seniorki – Czy zna pani może drogę do Orhill? Łyżka w wysuszonej dłoni zawisła między zupą, a wąskimi wargami. Ciemne oczy spojrzały w głąb moich. - Orhill? – powtórzyła. Kiwnęłam głową, a ona ponownie wbiła wzrok w stół, siorbiąc powoli zupę. Cisza między nami trwała tak długo, że zaczęłam żywić obawę co do tego, czy otrzymam jakąkolwiek odpowiedź. - Tak, znam drogę do Orhill – powiedziała po dwóch dłużących się okrutnie minutach. Wypuściłam powietrze, które trzymałam w napięciu w płucach. Jej pamięć musiała najwyraźniej pracować nie tak sprawnie, jak w młodości – Ale nie rozumiem, dlaczego ktoś taki, jak ty chciałby tam jechać… - Co ma pani na myśli? – uniosłam brew. - Nie przypominasz tych wszystkich dziwaków, co tam mieszkają – powiedziała, wymachując łyżką. Uchyliłam się przed lecącymi w moją stronę kawałkami warzyw z zupy – Zresztą jest tam nie więcej, jak pięćdziesięciu mieszkańców. To malutka wieś. Dobrze, że spytałaś mnie, a nie tamtych – mówiąc to, wskazała na parę siedzącą w kącie. - Dlaczego? – zapytałam. - Większość młodych tutaj nie wie nawet o istnieniu tej wioski. Zupełnie o niej zapomniano. Gdy byłam mniej więcej w twoim wieku napływało tam dużo kobiet. Tak, jak ty pytały o drogę, ale, jak Boga kocham, nigdy nie widziałam tam mężczyzny! Nie jestem nawet pewna, czy widziano kogokolwiek stamtąd u nas. Dziwne miasteczko, naprawdę dziwne – staruszka pokręciła głową, jakby wyrażała swoją dezaprobatę. Przysłuchiwałam się jej opowieści z dreszczem na plecach. Tak dokładnie zgadzała się niektórymi historiami babci Millan, że aż trudno było mi w to uwierzyć. Brak mężczyzn, jedynie kobiety, sąsiadki babci sprzeciwiające się jej małżeństwu. Czyżby naprawdę rozprzestrzenił się tam tak szeroko pojęty mizoandryzm? Czy część opowieści babci była prawdziwa? Rozłożywszy mapę, wyciągnęłam drżącą dłoń trzymającą ołówek w jej stronę. - Mogłaby pani zaznaczyć drogę? – zapytałam, a ona kiwnęła głową. - Musisz jechać tą drogą, ale uważaj, żeby nie przegapić ścieżki. Nie jestem pewna, czy jest na tyle szeroka, żeby zmieścił się na niej samochód, a z tego co wiem, dalej są bagna – tłumaczyła, przesuwając ołówkiem po mapie. Uważnie śledziłam grafitową rysę powstającą na papierze – Gotowe. Odebrałam ołówek i zwinęłam mapę, dziękując kobiecie. Wstałam od stolika w samą porę, bo w miejscu, które zajęłam wcześniej kelnerka postawiła właśnie jedzenie. Podczas posiłku nie odrywałam wzroku od wyrysowanego na papierze planu miasta, zwracając szczególną uwagę na drogę wyznaczoną przez starszą nieznajomą, która chwilę temu opuściła lokal. Trasa nie wydawała się być trudna, pomijając bagna, o którym wspomniała kobieta, ale aby zobaczyć siostrę byłam w stanie pokonać każdą przeszkodę. Wyjrzałam przez okno. Jeśli wyruszyłabym bezzwłocznie, zdołałabym dotrzeć do Orhill jeszcze przed zmierzchem. Westchnęłam. Z przejedzenia i ze zmęczenia nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Musiałam się jednak przełamać. Niemal dotarłam do celu, jak mogłabym się poddać? - Im szybciej dotrę, tym lepiej dla mnie – powiedziałam do siebie, podnosząc się. Odpoczynek czeka mnie w domu. Rzuciłam pieniądze obok pustego talerza, chcąc jak najszybciej wyjść. Nie poprosiłam o rachunek, ale zapamiętałam cenę, czytając menu. Nietrudno było mi znaleźć samochód. Restauracja znajdowała się w tej samej przecznicy, co supermarket górujący wielkością, kolorami i jaskrawym szyldem nad wszystkimi innymi sklepami. Usiadłam za kierownicą i wyjechałam z miasta. Znaki drogowe zastąpiły wysokie polne trawy, a gdy skończyłam odmawiać modlitwę asfalt zasnuł się mgłą tak gęstą, że nawet reflektory nie były w stanie jej rozproszyć. Przewiesiłam różaniec przez szyję. Serce zdawało się chcieć wyrwać się z mojej piersi. Zawładnął mną strach. Wyobraźnia pracowała poza moją kontrolą. Kątem oka widziałam cienie mknące na równi z autem, każdy ptak przelatujący nieopodal sprawiał wrażenie, jakby zmierzał wprost na przednią szybę. Zacisnęłam dłonie mocniej na kierownicy. - Uspokój się, Nilce – rozkazałam sobie – Boisz się rzeczy, które nie istnieją. Sięgnęłam po paczkę papierosów. Do tej pory wypaliłam ich już sześć. Zapaliłam siódmego. Dym drapał mnie w gardło i podrażniał oczy. Powstrzymałam kaszel i przetarłszy powieki, odsunęłam szybę. Odetchnęłam. Nikotyna pozwoliła mi odzyskać równowagę. Mgła zagęszczała się, jakby mieszała się z obłokami dymu palonego tytoniu. Zerknęłam na siedzenie pasażera, gdzie leżała rozłożona mapa. Pokonałam trasę szybciej, niż się spodziewałam. Gdzieś niedaleko miała znajdować się ścieżka. Świat wokół mnie pokrył się beżem. Z samochodu byłam w stanie zobaczyć jedynie lusterka. Nie miałam wyjścia – musiałam iść pieszo. Zaparkowałam auto jak najbliżej trawy w obawie, że ktoś mógłby w niego uderzyć, gdyby stał na jezdni. Szłam wzdłuż szosy, obserwując to swoje stopy, zważając na każdy krok, to na pole po prawej stronie, wypatrując ścieżki. Mogłoby się zdawać, że gdzieś niedaleko trwa pożar, a bladożółta poświata, która przesłania widok jest dymem unoszącym się znad płomieni. Wiatr poruszał trawami, stwarzając pozór ukrytych wśród nich dzikich zwierząt, oczekujących, by rzucić się na ofiarę: bezbronną, kroczącą z daleka od cywilizacji. Ofiarę taką, jak ja. W miarę jak oddalałam się od czerwonego Fiata 500, znikającego powoli z mojego pola widzenia, traciłam nadzieję, że uda mi się znaleźć ścieżkę. Niewykluczonym było, że mogłam minąć ją jadąc samochodem lub nie zauważyć pod wysoką trawą. Z każdym przebytym przeze mnie metrem wysuszone trawy zmieniały się w drzewa. Świerki jodły i sosny stały zwarte obok siebie, prócz jednego rozwidlenia, pustej przestrzeni między pniami. Moje serce zabiło szybciej. Czyżbym znalazła to, czego szukałam? Z zawierzeniem rzuciłam się do biegu, a zatrzymałam się dopiero, gdy moja stopa trafiła na wilgotną, wydeptaną ziemię. Była to szeroka na dwie osoby ścieżka usłana kamieniami. Wytężyłam wzrok. Korony drzew były tak gęste, że przez ciemność, którą kładły na drogę mogłam zobaczyć tylko wejście do lasu. Powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Wiatr ustał, jedynym dźwiękiem, jaki rozlegał się wokół mnie było delikatne uderzanie moich obcasów o podłoże. Zbliżając się do lasu, zauważyłam, że coś wyłania się zza drzew. Podskoczyłam ze strachu, usłyszawszy nad sobą krakanie wrony. Popatrzałam w górę. Trzy ptaki krążyły nade mną, niczym sępy czekające na pustyni na śmierć odwodnionego zwierzęcia, po czym odleciały w bór. Powiodłam za nimi wzrokiem. Czarne punkty zmniejszały się, a skrzeczenie cichło, choć nie ustało, bowiem ponownie zaczęły nad czymś krążyć. Raz jeszcze spojrzałam na drzewo, na którym wcześniej zawiesiłam oczy. Wśród traw pojawiła się nagle postać o sylwetce kobiety. Mimo przerażenia podeszłam bliżej. Ciało jej okalał czarny płaszcz, perfekcyjnie zlewający się z mrokiem lasu. Kaptur zasłaniał jej twarz, nie śmiałam go podnieść. Wysuszone palce wskazywały na ścieżkę, którą przyszłam, jakby każąc mi, bym zawróciła. Wrony latały wokół niej, siadały na ramionach i głowie, kracząc donośnie i obserwując mnie, a ona ani drgnęła. Zaśmiałam się do siebie rozbawiona swoją płochością. Przeraził mnie strach na wróble! W dodatku bardzo niepożyteczny, skoro ptaki tak do niego lgną, dodałam w myślach. Zaczęło się ściemniać. Nie mogłam tracić czasu na oglądania stracha na wróble. Nim jednak zdążyłam zrobić choćby krok, usłyszałam szelest z prawej strony. Odwróciłam głowę, a gdy we mgle zobaczyłam znikającą sylwetkę sarny, odetchnęłam z ulgą. Po raz kolejny obawiałam się dzikiego zwierzęcia, czekającego na odpowiedni moment, by pozbawić mnie życia i pożywić się moim ciałem. Zmarszczyłam brwi, obserwując rozpływające się zwierzę. Nagle doznałam deja vu. Czułam, że już kiedyś brałam udział w tej scenie. Byłam tego pewna. Jednakże gdybym miała w tej chwili rozmyślać i próbować przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach przeżyłam coś podobnego, mogłabym stracić cały wieczór, a wędrowanie po lesie w ciemnościach było ostatnią rzeczą, której pragnęłam. Musiałam iść na przód. Byłam tak blisko, że nie było już odwrotu. Raz jeszcze rzuciłam okiem na stracha na wróble i weszłam między drzewa. Moje nogi raz po raz zatapiały się w błocie, a złote pantofle zmieniły kolor na brunatny. Robiło się coraz chłodniej, a nie zabrałam ze sobą walizki, w której trzymałam wszystkie ciepłe ubrania. Marzłam z przemoczenia i przez wiatr, który przewiewał mnie niemal do kości. Marzyłam, by dotrzeć w końcu do cywilizacji. Cieszyłam się każdym promieniem słońca, który na mnie padał, ocieplając nieznacznie moją skórę. Choć maszerowałam zaledwie pół godziny, moje stopy pokryły się pulsującymi boleśnie odciskami. Raz tonęłam w bagnie, następnie wspinałam się na śliskie skały, nie mogąc znaleźć prostszej drogi. Po niemal godzinnej wędrówce coś zamajaczyło przede mną na horyzoncie. Dom! Niewielka, pomalowana na biało chatka z jednym oknem. Nareszcie dotarłam! Rzuciłam się do biegu. Potykałam się o korzenie i kamienie, chwytałam się pni drzew, by utrzymać równowagę, ale nie zwalniałam tempa. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w miasteczku, które było już tak niedaleko ode mnie, znaleźć Odettę i powiedzieć jej to, co planowałam powiedzieć jej przez całą podróż. Białe ściany budynku zbliżały się do mnie, kiedy znienacka poczułam szarpnięcie. Przez ułamek sekundy czułam się, jakby ktoś wciągnął mnie w przepaść, potem czułam tylko ból w skroni.
  4. Do wiedźm, które poznałam 1 Kiedy ja i moja siostra byłyśmy dziećmi, prawie zawsze irytowała mnie i była dla mnie nieznośna, ale kochałam ją tak, jak siostra powinna kochać siostrę. Różniłyśmy się od siebie tak bardzo, że można było pomyśleć, że któraś z nas była adoptowana. Odetta miała długie, sięgające za pas czarne włosy, ja cienkie, brązowe, które musiałam spinać w kok, by ich zniszczenie nie było widoczne. Ona była szczupła, ponętna, o szerokich biodrach, wąskiej talii i ramionach i obfitym biuście. Ja biustu nie posiadam prawie wcale, a figurę odziedziczyłam po ojcu. Nie mam białej i idealnie proporcjonalnej twarzy, jak ona. Moje policzki zawsze oblane są nierównymi rumieńcami, nawet moje usta są nierówne. Z Odettą łączą mnie tylko błękitne jak niebo oczy. Moja siostra miała bardzo mało przyjaciółek. Może jedną lub dwie, ale rzadko je widywałam. Za to często widziałam mężczyzn, przez których była rozchwytywana. Zapraszała ich do domu, zaprowadzała do naszego pokoju, a mnie wypraszała. Dostawała prezenty; kwiaty, biżuterię. Listy miłosne codziennie wpadały przez otwór w drzwiach, ale ona nigdy na nie nie odpowiadała. Dla mnie było to gorszące. Zachowywała się zupełnie nie tak, jak wychowała nas matka. Była z dala od Boga, nie modliła się i rzadko bywała w domu. Jednak, gdy byłyśmy razem potrafiłyśmy znaleźć wspólny język. Mimo to była narcystyczna. Popisywała się swoim wyglądem, chwaliła złamanym sercami mężczyzn. Sprawiało to, że czułam się gorsza od niej, ale nie potrafiłam mieć jej tego za złe. Obie wiedziałyśmy, jaka była ona, a jaka byłam ja. Jakbyśmy były siostrami z różnych matek. Po jej zniknięciu cztery lata temu w 1940 roku, gdy obie miałyśmy szesnaście lat, wszystko się zmieniło. Nasz duży jednorodzinny dom wydawał się być pusty. Matka i ojciec zachowywali się, jakby nic się nie stało. Jakby Odetta nigdy nie zniknęła, nigdy nie istniała, nie była ich córką. Nigdy nie odpowiadali na pytania na jej temat. Być może została porwana. Każda myśl o tym rozdzierała mi serce, ale jak mogłabym dziwić się temu przy jej urodzie? Mężczyźni są zdolni do wszystkiego. Tak, jak mój ojciec był kiedyś zdolny uderzyć moją matkę. Być może sama uciekła z mężczyzną, w którym prawdziwie się zakochała, daleko od Wyoming, chcąc wziąć z nim ślub, urodzić syna lub córkę. Tęsknię za nią. Tracąc ją, straciłam część siebie. Nawet po czterech lat nie jestem w stanie pogodzić się z jej zniknięciem. Często myślę o tym, co mogło ją spotkać, gdzie się teraz znajduje i co najważniejsze – czy żyje. Jedyną moją pamiątką po niej jest złoty łańcuszek z krzyżem, który dostała kiedyś od naszej matki. Od momentu jej zaginięcia nigdy go nie zdejmuję. - Nilce… Nilce! – usłyszałam głos matki, który wyrwał mnie z zamyślenia. Zorientowałam się, że obracam w palcach złoty krzyżyk Odetty. Popatrzałam po rodzicach. - Dlaczego nie jesz? – zapytał ojciec, wskazując na mój talerz z nietkniętym posiłkiem. - Zamyśliłam się, przepraszam. - O czym myślałaś? – kawałki jedzenia wylatywały odpychająco z ust mojego taty i lądowały na białym obrusie. Było tak codziennie, nauczyłam się na to nie patrzeć. - O Odetcie – odparłam. Tak, jak się spodziewałam, rodzice przestali jeść. Matka odłożyła sztućce na stół, ojciec wyprostował się i przetarł brodę chusteczką. Wstał, skinieniem głowy podziękował za posiłek i odszedł. Powiodłam za nim wzrokiem. Patrząc przez ramię widziałam, jak siada na niebieskim fotelu w salonie, który należy tylko do niego i otwiera gazetę. Popatrzałam na mamę z nadzieją, że choć ona coś odpowie, ale również wstała od stołu, zabrała talerze i zniknęła za drzwiami w kuchni. Nienawidziłam tych momentów. Każda myśl o siostrze napawała mnie goryczą i odbierała apetyt. Choć wstałam od stołu o pustym żołądku, nie czułam głodu. Żal go napełniał. W takich momentach potrzebna mi była modlitwa. Rozmowa z Bogiem przynosiła mi ukojenie, sprawiała, że mój wewnętrzny spokój powracał. Prawie zawsze modliłam się o Odettę z wiarą, że gdy będę modlić się wystarczająco mocno, odnajdę ją. W moim pokoju na poddaszu nad łóżkiem wisiał drewniany krzyż. Skromny, bez żadnych ozdobników. Klęcząc przed nim, codziennie odmawiałam pacierze. Czasem rozpraszało mnie łóżko należące do Odetty, które widziałam kątem oka, a które stało naprzeciw mojego. Ten pokój należał kiedyś do nas obu. Miałam dziwną tendencję do przeszukiwania rzeczy siostry. Miałam nadzieję, że trafię na jakiś trop, coś, co mogłoby mi wskazać drogę do niej. Choć cztery lata poszukiwań nic mi nie dawały, powtarzałam tę czynność niemal codziennie. Czułam, że coś przegapiam, coś przede mną ucieka. Szukałam bez przerwy, prawie każdego dnia, by za każdym razem przekonywać się znów, że nic nie znajdę. Półki na książki, kredens przy łóżku, szafa, z której przed zniknięciem nie zabrała żadnych ubrań. Czy naprawdę było coś, czego nie spostrzegałam? Czy istniało miejsce, w którym jeszcze nie szukałam? Położyłam się na łóżku siostry, chcąc z tęsknotą poczuć jej zapach, który w niewielkim stopniu ostał się na białej pościeli. Przyłożyłam do twarzy jej poduszkę. Prosiłam Boga, by dał mi wskazówkę, jakiś znak, cokolwiek, co mogłoby mi pomóc. Zakryłam twarz jeszcze mocniej. - Gdzie jesteś, Odetto? – zapytałam samą siebie. Wodziłam palcem po aksamitnym wierzchy białej poduszki, gdy moje palce trafiły na uwypuklenie, twardy przedmiot ukryty pośród gęsiego pierza. To był znak, o który prosiłam. Coś, co Odetta zostawiła, może przez przypadek, może specjalnie dla mnie, bym ją odnalazła i zobaczyła po latach, całą i zdrową. Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Dlaczego zawsze szukałam pod poduszkami, pod pościelą i materacem, ale nie w ich środku? Moje dłonie trzęsły się z podniecenia, a serce zabiło szybciej. Znalazłam suwak pod szwem poduszki i włożyłam rękę do środka. Od razu odnalazłam ukrytą tam rzecz. Wyciągnęłam rękę. Książka. Mieszcząca się w dłoni mała książeczka o czarnej skórzanej okładce, a na niej wypisany złotymi literami tytuł Trucizny i eliksiry. - „Trucizny i eliksiry”? – przeczytałam raz jeszcze. Uniosłam brew i otworzyłam pierwszą stronę. Moim oczom ukazało się zdobione pismo Odetty, a pod nim rysunek kotła, chochli i wysokiego paleniska. Zaczęłam czytać. Eliksir - ciecz złożona z składników magicznych, bądź niemagicznych, posiadająca magiczne właściwości i powodująca w organizmie czarodzieja określony efekt. Wywar - wywar to napój otrzymywany przez przygotowanie składników w gorącej wodzie. Trucizna - substancja wywołująca szkody w organizmie. Antidotum - neutralizują substancję toksyczną, która dostała się do organizmu wraz z wypiciem eliksiru. Ingrediencja - każda część, która jest składnikiem eliksiru. Przewracałam kolejne kartki. Każde słowo zapisane było tym samym pismem, każda strona była ozdobiona rysunkami zwierząt, drzew i roślin, a także rzeczy, o których nigdy nie słyszałam, ani ich nie widziałam. Dziwna roślina z rozpościerającymi się daleko liśćmi, której korzeń przypominał człowieka, podpisana jako mandragora, zielony, zwinięty w kłębek wąż, podpisany jako boomslang, a obok niego instrukcja zdejmowania z niego skóry, ogony jaszczurek, oddzielone od ciała nóżki żab, niebieskie kwiatki przypominające dzwoneczki, czyli tojad, cały szereg owadów sproszkowanych i przerobionych na wyciągi. Z pewnością większość z tych składników, których było bez liku istniała, ale czy naprawdę były w stanie dać w połączeniu ze sobą taki efekt, jak „wywar tojadowy”, „eliksir energii”, lub „napój miłosny Wenus”? Nie, to nie było możliwe. Zamknęłam książkę i odrzuciłam ją za siebie. Co to miało znaczyć? Czy gdy Odetta to pisała, traciła rozum? Czy to był powód jej zniknięcia? Czy rodzice zabrali ją gdzieś, by ją wyleczyć? Przycisnęłam poduszkę do twarzy. Próbowałam odpędzić złe myśli. To nie mogła być prawda. Moja siostra była zdrowa. Musiała być zdrowa. Przytuliłam mocniej poduszkę. Znów poczułam coś twardego wewnątrz niej. Kolejna dziwna książka? Tam mogły znajdować się odpowiedzi na wszystkie moje pytania. Znalazłam ją pod poszewką. W dotyku poczułam, że była większa od tej, którą trzymałam na kolanach. Gdy ją wyciągnęłam, zobaczyłam, że obita była krowią skórę, a na okładce brakowała tytułu. Zawiodłam się już od pierwszej strony. Był to dziennik z dzieciństwa Odetty. Ten sam, który zdarzało mi się wyjmować spod jej poduszki i czytać skrycie, gdy mojej siostry nie było w pobliżu. Uśmiechnęłam się, czytając rączo jej zapiski pisane ślicznymi zdobionymi literami. Odetta była śliczna, ubierała się ślicznie, wysławiała i równie ślicznie pisała. Zaśmiałam się pod nosem. Wstydziłam się swoich myśli. Jestem zazdrosna, że nie jestem taka, jak ona. Jestem zazdrosna do tej pory. Ale nie mam jej nic za złe. Jest moją jedyną siostrą. Kocham ją ponad wszystko. Nie musiałam czytać całych notatek z pamiętnika. Wystarczyło, bym rzuciła okiem na kartkę i wiedziałam, co jest na niej napisane. Znałam go na pamięć. Znałam prawie wszystkie zapiski, prócz tego, który rzucił mi się w oczy na jednej z ostatnich stron. Nie wyglądał tak, jak poprzednie. Były pisane niechlujnie, w pośpiechu, brak im było zdobień, jakby Odetta nie miała czasu na ich dodanie. Drogi pamiętniku, moja mama przyszła dziś do mnie i powiedziała, że niedługo, przed samym świtem, przyjdzie po mnie pani i zabierze mnie do miasteczka na końcu świata. Mówiła mi o tym już kiedyś, kiedy byłam dzieckiem, ale nie rozumiem, dlaczego pozwala obcej kobiecie mnie zabrać. Ale to moja mama i ufam jej. I nic więcej. Zapisanych było zaledwie kilka linijek. Kiedyś Odetta zapisywała całe strony swoich przemyśleń, skarg, marzeń i wydarzeń z życia. Teraz było to tylko pół strony. Tak, jakby pisał to za nią ktoś inny. Ale to było jednak jej pismo. Choć niedbałe, wciąż poznałam jej charakterystyczne „j” i „k”. To dłoń mojej siostry pisała te litery. Ale dlaczego wyglądały w ten sposób? Spieszyła się gdzieś? Czy ktoś na nią czekał? Była spóźniona na spotkanie? Bała się czegoś? Zamknęłam dziennik i wstałam. Stanęłam pośrodku pokoju. Rozejrzałam się po nim, sama nie wiem, czego szukając. Przeczytanie dziennika nic mi nie dało, nadal nie rozumiałam, co stało się z Odettą. Tajemnicza kobieta, która miała zabrać ją do „miasteczka na końcu świata”? Kim ona była? Czy w ogóle istniała? I co ważniejsze, czy to miasteczko istniało? Jeśli tak, to gdzie się znajdowało? Co miał znaczyć „koniec świata?” Ziemia nie ma końca. Jest okrągła. Jeśli ktoś będzie szedł ciągle przed siebie, w końcu trafi do miejsca, z którego przyszedł. Koniec świata nie istnieje. To miasteczko mogło być ukryte wszędzie, mogło być każdą wsią, miastem. Skoro Odetcie powiedziała o nim nasza matka, musiała wiedzieć, gdzie się znajdowało. Ufałam, że odkryje tę tajemnicę również przede mną. Jest moją matką, a Odetta jest moją siostrą. Musiałam odnaleźć ją, upewnić się, że żyje. Zeszłam po schodach, ściskając w ręku znalezione książki. Z korytarza widoczne jest wnętrze kuchni i salonu. W ścianach nie ma drzwi, ale drewniane łuki. Nim jeszcze weszłam do salonu, widziałam moją matkę siedzącą w fotelu przy kominku. Czytała książkę. Jesienią, nawet tak wczesną, jak wrzesień rodzice lubili rozpalać wieczorem ogień w kominku i czytać przy nim. Ojciec gazety, matka książki, zazwyczaj poezję. Nie mamy telewizora. Nie dlatego, że nie jest nas na niego stać, ale przez to, że rodzice nie uznają „cudów technologii”, pojawiających się ostatnimi czasy na rynku. Ja zawsze chciałam zobaczyć telewizor, transmisje, jakie można w nim obejrzeć. Gdy już zamieszkam sama, może kiedy skończy się wojna, będę miała w salonie telewizor. Postawię przed nim stolik do kawy z ciemnego drewna. Na białym dywanie będzie stała skórzana kanapa. Ściany pomaluję na bladożółty kolor. Jeśli będzie mnie stać, kupię portret Matki Boskiej wyrzeźbiony z czystego srebra. Wciąż jednak będę miała kominek i fotel, w którym będę mogła czytać w chłodne jesienne i zimowe wieczory. Marzę o właśnie takim ciepłym i przytulnym domku, w który będę czuła się bezpiecznie. Tylko czy miałabym mieszkać tam sama? Nie poznałam jeszcze swego wybranka serca. Ale jeśli moja siostra również pozostała sama, może mogłybyśmy mieszkać tam razem? - Mamo… - zaczęłam, stanąwszy za fotelem. Z nerwów mój żołądek związał się w supeł. Ścisnęłam mocno okładki książek, które schowałam za plecami. - Hm – mruknęła matka, przewracając stronę w tomie poezji, którą czytała. - Chciałabym porozmawiać o Odetcie – kontynuowałam. Mama znów zaszemrała coś pod nosem. Nie oderwała wzroku od tekstu. Nie słuchała mnie – Znalazłam te książki. Były ukryte w poduszce Odetty – podsunęłam jej książki pod nos. - Co to jest? – zapytała, marszcząc brwi. - Zobacz. Mama popatrzała na mnie zmieszana, ale zabrała ode mnie zeszyty. Otworzyła ten, wydrukowanym na okładce złotymi literami tytułem Trucizny i eliksiry. Przeglądała powoli kartki, oglądając dokładnie każdą z osobna. Ja stałam za fotelem i obgryzałam paznokcie. Zawsze to robiłam, gdy byłam zdenerwowana. Od dzieciństwa nie wyzbyłam się tego nawyku. Nigdy nie miałam długich paznokci. Moja matka długo przeglądała i dziennik, i dziwaczną książkę z przepisami na nieistniejące napoje aż w końcu wybuchła długim śmiechem. - Co w tym śmiesznego? – zapytałam. Mama nie odpowiedziała. Wciąż śmiejąc się, lecz ciszej, wstała z fotela i pochyliła się nad paleniskiem. Wrzuciła książki do ognia. Poczułam, jak moje serce zatrzymuje się na moment. - Odetta była niespełna rozumu, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć – matka machnęła ręką z lekceważeniem. - Słucham? – zająknęłam się – Ale te… eliksiry… miasteczko na końcu świata – nie wiedziałam, co powiedzieć. Pozwoliłam samodzielnie wypłynąć słowom z moich ust. - Myślisz, że Odetta była jakąś czarownicą? Diablicą? Rusałką? – przerwała mi mama – Takie rzeczy nie istnieją, Nilce. Musiałam jej coś powiedzieć, by zgodziła się pójść na leczenie. Spuściłam wzrok. Ze smutkiem patrzyłam na płonące w kominku książki. Jak mogła zrobić to z taką łatwością? Litery na stronach pod tymi okładkami były pisane ręką jej córki. Były to jej wspomnienia, wspomnienia po niej. W oczy rzucił mi się zwitek papieru rzucony nieopodal ognia, ale na tyle daleko, że jego języki nie mogły go dosięgnąć. - Ale dlaczego mi nie powiedzieliście? – ten zwinięty w kulkę papierek nie wypadł z zeszytów. Musiał wypaść z kieszeni w sukience mamy, gdy się schylała – Dlaczego ukrywaliście to przez cztery lata? - Przecież to twoja siostra. Mieliśmy sprawić ci ból? – spytała mnie matka. - Przez cztery lara dzień w dzień modliłam się o jej powrót! Bałam się, że nie żyje, a ty mówisz mi teraz, że zabrali ją na leczenie? Jak mogliście to przede mną ukryć?! – podniosłam głos. Po moich policzkach spłynęło kilka łez. Piekły mnie oczy. Starałam się nie krzyczeć, by ojciec mnie nie usłyszał. Stał na zewnątrz i palił papierosa. Matka nienawidzi zapachu dymu. Tylko dlatego zawsze wychodził na zewnątrz. - Teraz już znasz prawdę – mama wzruszyła ramionami i po prostu wyszła, zostawiając mnie stojącą pośrodku pokoju we łzach. Raz jeszcze zawiesiłam oko na leżącym na ziemi papierku. Mama musiała go nie zauważyć. Otarłam oczy i podniosłam go, by oddać go jej. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale zwyciężyła ona nade mną. Choć myślałam, że mogła być to po prostu lista zakupów, albo przypomnienie o jakiejś rzeczy, rozwinęłam kartkę. Zobaczyłam fragment mapy Kanady. Rozpoznałam ją po wybrzeżu przy mieście Coppermine. Była stara i porwana, zaczynała się właśnie na wybrzeżu, dalej oznaczona była droga prowadząca przez pola i lasy. Byłaby pusta, gdyby nie jeden mały punkt zaznaczony czarnym długopisem, a pod nim podpis. Miasto Orhill. - Orhill? – powtórzyłam na głos. Kiedyś już słyszałam tę nazwę, ale choć z całych sił próbowałam sobie przypomnieć gdzie, nie potrafiłam. Musiała być to bardzo mała wioska, skoro była zaznaczona na mapie długopisem. Nagle kartka została wyrwana z moich rąk. Podskoczyłam zdziwiona. To moja matka trzymała skrawek mapy, marszcząc rozeźlona brwi. - Nie powinno brać się nie swoich rzeczy – powiedziała i chowała na powrót zmięty papier do kieszeni sukienki. - Przepraszam, chciałam ci go właśnie oddać – odparłam zgodnie z prawdą. - Powinnaś to zrobić od razu – obruszyła się mama. Zawstydzona pokiwałam głową. - Co to za miasteczko oznaczone na mapie? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. - Są sprawy, o które lepiej nie pytać, Nilce. Mama odeszła, a ja zamyśliłam się. Jak wiele rzeczy ukrywała jeszcze przede mną? Czy istnienie tego miasta było tajemnicą tak wielką, że nie miałam prawa o nim wiedzieć? Czy jako matka powinna mieć przede mną jakiekolwiek sekrety? Przeczucie podpowiadało mi, że miało to coś wspólnego z Odettą. Zresztą mając dwadzieścia lat, mam prawo wiedzieć, co dzieje się z moją siostrą. Na ile wersja z leczeniem jest zgodna z prawdą? A jeśli Odetta znajduje się zupełnie gdzieś indziej? Mieszkałyśmy, żyłyśmy ze sobą przez szesnaście lat. Nigdy nie wyglądało na to, by coś złego działo się z jej umysłem. Coś mówiło mi, że matka mnie okłamała. Raz jeszcze spojrzałam na płonące szczątki dzienników. Jak miałam tego dowieść?
  5. Temat Odetty na kolejne dni zanikł w moim domu. Postanowiłam nauczyć się że pytanie o siostrę nigdy nie zaowocuje pozytywnymi skutkami. Nieważne, ile razy próbowałam, zawsze spotykałam się z niemożliwą do pokonania ścianą milczenia. Przez cztery lata spotykały mnie zawody, już dawno powinno do mnie dotrzeć, że nie mogłam liczyć na pomoc ze strony rodziców. Powinnam to sobie uświadomić. Pogodzić się z tym. W miarę, jak rozmyślałam nad moją ostatnią rozmową z matką, poczucie, że mnie okłamała wzrastało. Dlaczego musiała trzymać leczenie Odetty w takiej tajemnicy? Nie mogłam wiedzieć, w którym szpitalu się znajduje, odwiedzić jej. Czy to naprawdę było niemożliwe, bym mogła ją zobaczyć choć na chwilę? To, co powiedziała mi mama było czystym kłamstwem, a ja znów modliłam się i marzyłam, że odnajdę siostrę. Leżąc w swojej pościeli i wpatrując się w łóżko Odetty, wyobrażając sobie, że widzę ją tam śpiącą spokojnie, jak przez całe nasze dzieciństwo, usłyszałam zza otwartego okna warkot samochodu. Ucieszyłam się na sam ten dźwięk. Nieczęsto miewamy gości, a było to okazją do porozmawiania z kimś innym, niż rodzice. Nie posiadam wielu znajomych, a przez wojnę rzadko wychodzę z domu. Choć Ameryka nie bierze w niej czynnego udziału, moja matka wciąż jest przewrażliwiona. Tylko z tego powodu nie wyprowadziłam się jeszcze z domu. Nie chcę, by odchodziła od zmysłów. Po wojnie zamieszkam w domu z telewizorem, może w Wyoming, by być blisko rodziców, może gdzieś dalej. Może z Odettą… Zbiegłam po schodach. Drzwi wejściowe były otwarte. Na podjeździe stał czerwony Fiat 500 warkoczący głośno, wskazując na to, że silnik jest o wiele bardziej wykorzystany niż powinien być. Po chwili samochód zgasł, a drzwi otwarły się. Na chodnik wyszła starsza kobieta w zielonym płaszczu. Siwe włosy skryła pod kapeluszem, w prawej dłoni dzierżyła walizkę, a w prawej papierową torbę. Babcia Millan! Nim babcia zdążyła chociażby stanąć na ganku, rzuciłam jej się na szyję. Ostatnim razem widziałam ją kilka lat temu, jeszcze przed zniknięciem Odetty. Kalifornia mieściła się ponad 1181 mil od Wyoming, a samochód babci nie do końca pozwalał na pokonywanie takich odległości. Podobnie, jak mama, ona również była bardzo sensytywna i bojąc się o naloty, nieczęsto opuszczała swój dom. Zbyt rzadko widywałam babcię i zbyt mało pamiętam z dzieciństwa, kiedy to widziałam ją najczęściej, by pamiętać o opowieściach, które snuła mi i Odetcie. Pamiętam jednak, jak zachwycona nimi była moja siostra. Opowiadała nam o swoim młodym życiu, zanim spotkała dziadka i urodziła mamę. Ja nigdy nie poznałam dziadka, nie znam nawet jego imienia, a babcia zawsze unikała pytań na jego temat, tak samo, jak matka. Z czasem zaczęłam rozumieć, że dziadek albo umarł młodo, albo zdradził babcię. Nie znam go, nie mam o nim zdania i nie potrafię określić, jakim był człowiekiem, ani wykluczyć żadnej z tych możliwości. W opowieściach babci uczestniczyły chyba same kobiety, w każdym razie nie przypominam sobie, bym słyszała w nich o jakimkolwiek mężczyźnie, prócz dziadku, ale wzmianka o nim zawsze brzmiała tak samo - „zanim poznałam waszego dziadka”. Babcia opowiadała o dziwacznych obrzędach, tańczeniu wokół ognia. Wyobrażałam sobie wtedy letnie bezgwiezdne noce, księżyc w sierpie i palenisko wyższe od człowieka, rzucające czerwone światło na wysoką trawę, a dookoła niego krążące ubrane w skąpe suknie kobiety o długich rozpuszczonych włosach rozwiewanych przez delikatny wiatr, wirujące w rytm mrożącej krew w żyłach, złowrogiej muzyki granej na bębnach i tamburynie bose stopy i smukłe ręce wyrzucone nad głowy. Zawiesiłam się na szyi babci i nie puściłam, dopóki nie poczułam jej uścisku. - Tęskniłam! – wykrzyknęłam. - Ja też, Nilce, ja też – odparła babcia. Miała dziwny zwyczaj do powtarzania rzeczy, które powiedziała chwilę temu. - Nie widziałyśmy się całe wieki. - Niestety wojna wszystko utrudnia – westchnęła – A tak daleka droga, też mi nie pomogła w dotarciu tutaj. - Zostajesz na dłużej? – zapytałam, biorąc od babci walizkę. Okazała się ona zadziwiająco lekka. - Mamo, nie spodziewaliśmy się ciebie, mogłaś chociaż zatelefonować, dać znać, że się zjawisz – wtrąciła się zakłopotana mama. - Oh, już przestań – babcia Millan machnęła ręką – Chciałam wam zrobić niespodziankę, Janet. Chyba znajdzie się dla mnie miejsce na trzy dni? We trzy weszłyśmy do środka. Zamknęłam za sobą drzwi i postawiłam walizkę na dywanie pod schodami. - Napijesz się herbaty, mamo? – zapytała z westchnieniem mama, splatając przed sobą ręce. Nie sprawiała wrażenia szczególnie zadowolonej z niezapowiedzianej wizyty babci. - Z chęcią, Janet, z chęcią – babcia odwróciła się i weszła do salonu. Podążyłam za nią. W niebieskim fotelu siedział ukryty za gazetą ojciec. W ustach trzymał nieodpalonego papierosa. Gdy usłyszał, że ktoś wszedł do pokoju, zamknął gazetę i wstał. - Teściowo – skłonił się szorstko, po czym w kilku krokach znalazł się na ganku, trzaskając za sobą drzwiami. Ojciec nigdy nie żył z babcią Millan w dobrych stosunkach. Rzadko się do siebie odzywali, a jeśli już to robili, to tylko z konieczności. Babcia nigdy nie kryła niechęci do mojego taty. Nie zdziwiłabym się, gdyby była taka w stosunku do wszystkich mężczyzn. Tak, jak nie chciała rozmawiać ze swoim zięciem, tak też nie chciała mówić o swoim mężu. Razem z babcią usiadłyśmy na kanapie naprzeciw stolika do kawy. W tej samej chwili weszła mama. W rękach trzymała tacę, a na niej trzy filiżanki i imbryk. - A wy dalej nie macie telewizora – pokręciła babcia głową, wsypując cukier do swojej filiżanki. - Już ci mówiłam, mamo, nie jest nam to potrzebne – odpowiedziała mama. Zmusiła się do uśmiechu. Co takiego było w babci, że nie potrafiła cieszyć się z jej obecności? - Ciekawe, czy gdyby Odetta była z nami, toby się z tobą zgodziła? – na dźwięk imienia siostry zatrzymałam filiżankę przy ustach. - Ale jej nie ma – mama zacisnęła zęby. Poczułam, jakby w moim gardle pojawiła się narośl, która blokowała mi dopływ powietrza do płuc. Mówiły o Odetcie, jakby była Martwa. Na tę myśl moje plecy przeszyły dreszcze. Z trudem przełknęłam ślinę. - Janet… nie mów o niej, jakby była martwa. To wciąż twoja córka. Moje serce pozbyło się wielkiego ciężaru, który naparł na nie wraz z rozpoczęciem tej rozmowy. Odetchnęłam, a moja mama otworzyła usta, by odpowiedzieć babci, gdy do salonu wszedł ojciec. - Gdzie zamierza teściowa spać? – zapytał, krzywiąc się gorzko. - O to się nie martw, zięciu – babcia machnęła ręką – Znajdę sobie jakiś kącik. Mama przewróciła oczami. Gdy ja i Odetta byłyśmy dziećmi, a babcia często odwiedzała nas w Wyoming, próbowała łagodzić cierpkie wymiany zdań między mężem, a matką, ale nawet jeśli udawało jej się to, to po pewnym czasie wszystko wracało do poprzedniego stanu rzeczy. W końcu, po wielu latach ich waśni, zrozumiała, że nie może nic na to poradzić. - Możesz spać w pokoju z Nilce – powiedziała. Podniosłam się z miejsca, chcąc zaprotestować, ale ona posłała mi dosadne spojrzenie. Jej oczy mówiły, że nieważne, jak mocno sprzeciwiałabym się, i tak nic nie zdziałałbym tym. Usiadłam i wbiłam wzrok w fusy herbaty. Byłam zła. To łóżko Odetty. Jest tylko jej i nikt nie miał prawa w nim spać, nawet babcia Millan. Ale niestety nie miałam nic do powiedzenia. - W takim razie rozpakuję się – babcia wstała. - Pomogę ci – odparłam, nie kryjąc urazy. Wyszłyśmy razem z salonu. Walizka stała w tym samym miejscu, w którym ją postawiłam - Dziękuję, Nilce. Babcia uśmiechnęła się do mnie. Przepuściłam ją na schodach. Wspinała się powoli, trzymając się poręczy. Przystawała co chwilę, aby odetchnąć. Podeszły wiek dawał jej się we znaki. Schody na górę nie są wcale tak wysokie, nie powinny nikogo męczyć. Szybko ją wyminęłam, by otworzyć przed nią drzwi. - Nic się tu nie zmieniło – powiedziała, gdy weszłyśmy do środka – Ale tak tu pusto bez Odetty… Babcia zaczęła otwierać po kolei szuflady w szafce nocnej mojej siostry, wyciągała książki z półek, przeglądała ubrania w szafie. - Nic ze sobą nie zabrała… – mruknęła – Marina musiała nie zapowiedzieć swojej wizyty. Zresztą ona zawsze była taka tajemnicza… Wszystkich zaskakiwała! – roześmiała się. Klęcząc przy walizce babci, odwróciłam głowę, słysząc imię obcej kobiety. - Kto, babciu? – zapytałam. - Wciąż nie wiesz, gdzie jest Odetta, Nilce? – trudno było mi określić, czy było to pytanie, czy stwierdzenie. - Mama mówiła, że jest w szpitalu… psychiatrycznym, czy jakoś tak – wzruszyłam ramionami. - Oh, w szpitalu psychiatrycznym! Czegóż to ona nie wymyśli! – roześmiała się babcia, tylko po to, by za chwilę zmrużyć tajemniczo oczy – Ona jest w Orhill. Włosy zjeżyły mi się na karku, a przez kręgosłup przebiegł dreszcz. Przypomniałam sobie, gdzie słyszałam tę nazwę. Opowieści babci. To tam mieszkała, gdy była młoda. - Ciebie tam nie zabrali, ale coś czuję, że jeszcze się tam zjawisz… - O czym ty mówisz, babciu? – zapytałam. - Chciałabyś się z nią zobaczyć, prawda? – wyminęła. Zrozumiałam, że nie otrzymam odpowiedzi na moje pytanie, dlatego odparłam: - Nawet nie wiesz, jak bardzo. Babcia Millan przysiadła na skraju łóżka Odetty. Przesunęła dłonią po pościeli. - Gdy byłam w kowenie, miałam przyjaciółkę. Miała na imię Clair. Była niewiele młodsza ode mnie, ale niestety śmierć szybko ją odebrała, jeśli można powiedzieć, że to była śmierć. Pewnego ranka po prostu zniknęła. Do tej pory za nią tęsknię… W każdym razie zajmowała się rytuałami. - Rytuałami? Takie rzeczy nie istnieją, babciu – przerwałam jej opowieść, z trudem powstrzymując śmiech, który cisnął mi się do gardła. Babci wydawało się, że w wieku dwudziestu lat wciąż nie wyrosłam z takich bajek. - Kiedyś ci mówiłam, że nie wolno przerywać, gdy ktoś mówi coś ważnego – babcia uniosła palec do góry w geście groźby i nie czekając na moje przeprosiny, opowiadała dalej: - Tak, jak mówiłam, Clair lubowała się we wszelkiej maści rytuałach. Odprawiała jej prawie codziennie, ciągle studiowała księgi z nimi związane. Pewnie gdyby w naszym miasteczku była biblioteka, to nie opuszczałaby jej. Mnie to nie bardzo interesowało… Właściwie trochę mnie to przerażało. Nigdy nie wiadomo, jakiego stwora można przywołać, jeśli coś pójdzie nie tak. To naprawdę ryzykowna sztuka, kochana. Ale pewnego dnia zaczęło mi czegoś brakować. Prawda, miałam swój kowen i przyjaciółkę na śmierć i życie, ale widzisz, Nilce, gdy człowiek dorasta, zaczyna mu brakować kogoś. Kogoś bliższego, niż przyjaciel, kogoś takiego, z kim można być szczerym w stu procentach, liczyć na niego bez względu na wszystko… - Brakowało ci miłości – odgadłam. - Tak, miłości. Każdy jej potrzebuje, a ja przez długi czas jej nie miałam i w końcu zaczęłam jej pragnąć. Nie jestem cierpliwa, nie, nie. Wiedziałam, że gdzieś tam, zapewne daleko ode mnie, jest ktoś mi przeznaczony i na mnie czeka, ale ja nie chciałam czekać. Z racji tego, że sama nigdy nie podjęłabym się wykonania takiego rytuału, poprosiłam o to Clair. Wiedziałam, że będzie umiała przywołać do siebie bratnią duszę. Do tej pory pamiętam, jak on przebiegał… - Zadziałał? – spytałam z grzeczności. Nie wierzyłam w tę historię. Zdawałam sobie sprawę, że takie rzeczy, jak „rytuały” nie działają, ale widziałam, jaką przyjemność sprawiało babci opowiadanie o tym. - Oh, tak. W każdym razie nie od razu – odparła babcia Milan – Musiałam trochę zaczekać, ale w końcu, po paru dniach, w naszej wiosce pojawił się mężczyzna. Marina nienawidziła mężczyzn i pewnie jest tak do tej pory, ale pozwoliła mu zatrzymać się w gospodzie. Sądziła, że zostanie na krótką chwilę i odejdzie. Dla mnie był niesamowicie przystojny – roześmiała się – Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy rozmawiać, zbliżyliśmy się do siebie. Został w Orhill na kilka dni dla odpoczynku i musiał ruszać w dalszą drogę. Nie chciałam go puścić, o nie! Powiedział mi, żebym pojechała z nim. Ale ja nie mogłam zostawić kowenu. Długo mnie prosił, zanim się zgodziłam. Zrozumiałam, że to on jest miłością, której pragnęłam. Był nią twój dziadek. Babcia skończyła opowiadać, a ja otworzyłam usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Była to pierwsza opowieść o dziadku, jaką usłyszałam i równie dziwaczna i nierealna, jak wszystkie, którymi raczyła mnie babcia. Nie chciałam jej urazić w żaden sposób, dlatego milczałam. Po chwili ciszy babcia uśmiechnęła się zagadkowo. - Chcesz zobaczyć Odettę? – szepnęła. Z niepewnością zacisnęłam usta i kiwnęłam głową. Babcia wstała z łóżka – Przygotuj kartkę i pióro – poleciła mi i wyszła szybko z pokoju. Gdy drzwi zamknęły się za nią, zmarszczyłam brwi. Domyślałam się, że będziemy pisać jakiś list. Nie bez powodu kazała mi przygotować przybory do pisania, a sama zapewne poszła znaleźć kopertę. Babcia bez wątpienia znała adres tego dziwnego miasteczka; jeśli w ogóle ono istniało. Był to sposób na skontaktowanie się z Odettą. Po czterech latach w końcu mogłam to zrobić. Znalazłszy rzeczy, o które prosiła babcia, przysiadłam na łóżku. Z niecierpliwością patrzałam to na drzwi, czekając na jej powrót, to w okno, obserwując ciemniejące na niebie chmury. Wyglądało na to, że zbierało się na burzę i faktycznie – chwilę potem spadł sowity deszcz, a niebo raz po raz przeszywały błyskawice. Grzmot zagłuszył dźwięk otwieranych drzwi, dlatego gdy babcia Millan położyła dłoń na moim ramieniu, podskoczyłam zlękniona. Popatrzałam na nią. Nie trzymała w ręku koperty tak, jak oczekiwałam, a wysoką białą świecę. Była to jedyna świeca, jaką mieliśmy w domu. Od lat stała w salonie, zdobiąc kominek, ale nigdy nie była zapalana. Babcia usiadła na podłodze pośrodku pokoju i poklepała otwartą dłonią miejsce naprzeciw siebie, każąc mi zrobić to samo. Zawahałam się. Miałyśmy pisać list na ziemi, choć obok stał stolik? - Oh, już nie zastanawiaj się tak, tylko usiądź – przewróciła oczami babcia, ale gdy się nie ruszyłam, dodała: - Zaufaj mi. Wzruszyłam ramionami. Właściwie czemu miałabym tego nie zrobić? Nie było różnicy, czy pisałam na blacie, czy na ziemi. Usiadłam tam, gdzie wskazała mi babcia, a ona ustawiła świecę pomiędzy nami. Przełożyła pudełko zapałek, którego nie zauważyłam wcześniej z lewej na prawą rękę. Ostrożnie zapaliła knot. Drżącą dłonią wskazała na kartkę i pióro. Trudno było stwierdzić, czy była przejęta, czy zdenerwowana. - Napisz życzenie. No dalej! – pospieszyła, nim zdążyłam pochylić się nad papierem. Życzenie? Miałyśmy pisać list do Mikołaja? Popatrzałam na babcię, by upewnić się, że nie przejęzyczyła się. Zza okna usłyszałyśmy kolejny grzmot, a ona niewzruszenie oczekiwała na mój ruch. Wiedziałam, co mam napisać. Nakreśliłam szybko Odnaleźć Odettę. Kilka kropel atramentu splamiło papier. Życzenie to odbijało się w mojej głowie niczym mantra. Podałam babci kartkę, a ona bez słowa wskazała na płomień. - Mam ją spalić? – zdziwiłam się. Kiwnęła głową. Moje dłonie zadrżały. Kompletnie nie rozumiałam sytuacji, która miała miejsce. Znów zawahałam się, ale babcia zachęcała mnie łagodnym uśmiechem. Pokręciłam głową. To było bez sensu, ale zrobiłam to, o co prosiła babcia. Położyłam kartkę na ogniu, trzymając ją w dwóch palcach. Patrzyłam na oświetloną pomarańczowym światłem twarz babci, w jej oczy, w których tańczyły dwa małe płomyki i na jej uśmiech. Nie dało się ukryć, jak bardzo przejęta tym była. Ogień powoli zajmował papier, chłonąc litery zapisane czarnym atramentem. Gdy zajął ostatnią z nich, ogień wystrzelił wysoko ponad nasze głowy. Ze strachu wypuściłam kartkę z palców. Kiedy ostatni skrawek dopalił się, płomień opadł. - Co teraz? – przełknęłam ślinę. - Czekamy – odparła szeptem babcia. Jej oczy podążały za skapującym na podłogę woskiem. Mijały minuty. Obie obserwowałyśmy zniżającą się, jakby znikającą świecę i opadający na knocie płomień, aż w końcu na podłodze pozostała tylko biała kałuża. Gdy ogień zgasł, za oknem usłyszałam grzmot. Orkan na zewnątrz wzbierał na sile. Niebo coraz częściej przeszywały błyskawice. Z kolejnym uderzeniem piorunu okno otworzyło się, wpuszczając do środka gęste strugi deszczu. Wraz z nimi coś wpadło do pokoju, przelatując nad moją głową, po czym odbiło się od ściany, zostawiając na niej mokrą plamę i upadło na podłogę. Babcia Millan wstała, by zamknąć okno, a ja bacznie lornetowałam czarną rzecz. Wyglądało na to, że ta bezkształtna masa była ptakiem. Postanowiłam podejść i sprawdzić, czy żyje. Nie chciałam chować martwego zwierzęcia na swoim podwórku. Klęknęłam przy ptaszysku. Była to chyba wrona. Wyciągnęłam do niej rękę. Nagle otrzepała się i sama stanęła na nogach. Zaczęła krakać. - Nic ci nie jest, mała? – zapytałam jej, jak człowieka. Wziąwszy ją na ręce, sprawdziłam skrzydła. Nie były złamane – Chyba po prostu przemokłaś. Jakby w odpowiedzi, ptak po raz kolejny otrzepał się. Na moją twarz pofrunęły krople wody. W powietrzu uniósł się zapach mokrego zwierzęcia. Popatrzałam w okno; ulewa nie ustawała. - Musisz się wysuszyć – powiedziałam do wrony i podeszłam z nią do parapetu. Babcia poklepała ją po głowie, jak psa. - Udało się – powiedziała szeptem, spoglądając przez okno. - Słucham? – spytałam. Babcia nie odpowiedziała.
  6. 3 Usłyszałam za sobą trzask zamykanych drzwi samochodu. Stałam na skraju lasu. Otaczała mnie beżowa mgła. Po pozycji słońca wyłaniającego się zza niej wnioskowałam, że było późne popołudnie. Popatrzałam w prawo. Zobaczyłam skaczącą w wysokiej trawie sarnę. Weszłam pomiędzy drzewa. Moja stopa ugrzęzła w bagnie, gdy nagle usłyszałam rozdzierający serce szloch kobiety – mojej matki. Otworzyłam oczy. Płacz nie dobiegał z mojego snu, ale z rzeczywistości. Mama płakała tak donośnie, że jej głos bez problemu przedzierał się przez zamknięte drzwi mojego pokoju. Rzuciłam okiem na zegarek. Była prawie siódma rano. Choć oczy piekły mnie z niewyspania, zerwałam się z łóżka. Nie musiałam się zastanawiać, by wiedzieć, że stało się coś złego. Wypadłam za drzwi. Ze szczytu schodów widziałam mamę kulącą się od spazmów, babcię przytulającą ją i ojca stojącego nieruchomo z kopertą w ręką. - Co się stało? – zapytałam, zbiegając po schodach. Mama zaczęła lamentować jeszcze głośniej. Babcia Millan pokręciła głową, a ojciec patrzył na mnie przeszklonymi oczami. Skoro nikt nie zamierzał mi odpowiedzieć, wyrwałam ojcu list z dłoni. Nadawcą był major Frank Browen, a adresatem właśnie mój tata – Sven Rymer. Pod jego nazwiskiem wielkimi literami wypisane było WEZWANIE. Odwróciłam kopertę. W rozerwanym laiku rozpoznałam pieczęć wojskową. W młodości ojciec zaciągnął się do wojska. Nie z rozkazu, ale z powołania. Chciał służyć państwu tak, jak dane było to robić mężczyźnie. W wieku dwudziestu jeden lat, po sześciu miesiącach szkolenia i trzech latach służby osiągnął stopień chorążego, w międzyczasie wiążąc się z moją matką. Mając czterdzieści trzy lata, rok prze narodzinami moimi i mojej siostry przeszedł w stan spoczynku, by móc opiekować się nami. Gdy cztery lata temu zaczęła się wojna, wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie będzie musiał wyruszać na front. I tak mogłoby się wydawać aż do dzisiejszego dnia, do wezwania, które przyniósł parę chwil wcześniej listonosz, nie zdając sobie sprawy z tego, że koperta, którą doręczał, a którą ja ściskałam w tej chwili w palcach, mogła przyczynić się do czyjejś tragedii. Nie miałam odwagi przeczytać zawartości listu. Wiedziałam, jak mocno we mnie ona uderzy. Po moich policzkach spłynęły łzy. Rzuciłam się tacie w ramiona, a on pociągnął cicho nosem. Nie chciał pokazać rodzinie, jak bardzo ta wiadomość była dla niego bolesna. Puściłam go. - To było niespodziewane, co? – zmusił się do śmiechu, ocierając oczy. Faktycznie, nikt nie spodziewał się, że w poniedziałkowy poranek, na początek ciężkiego tygodnia pracy zawita do nas tak dotkliwa wiadomość. - Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałam. Z trudem powstrzymywałam łzy, które cisnęły mi się do oczu. - Kiedy ktoś po mnie przyjedzie. Pewnie jutro lub w środę – odparł ojciec. Z chwilą, w której zabrał mi list, zobaczyłam, że cały drży i mocno zaciska zęby. Zapanowała cisza. Nikt nie potrafił znaleźć właściwych słów pocieszenia. Z żalem popatrzałam na przytulające się babcię Millan i mamę. Babcia odwzajemniła moje spojrzenie. Ojciec mrucząc coś o przygotowaniach, wyminął mnie, żonę i teściową. Wyrwałam się do pomocy. Nieczęsto spędzałam z nim czas, można by powiedzieć, że wcale. Choć jesteśmy rodziną, od zawsze trzymamy się na dystans. Nie jesteśmy dla siebie wrogami, po prostu nie udało nam się stworzyć bliskiej relacji. Mimo to perspektywa utraty go napawała mnie niemal takim samym rozgoryczeniem, co utrata siostry. Bądź co bądź, wychował mnie. Tata popatrzał na mnie przez ramię, próbując uśmiechnąć się w geście podziękowania. Przyjrzałam mu się. Będąc niskim i szczupłym, noszącym koszule w niebieską kratę i wąskie okulary nie wyglądał na żołnierza. Byłam w stanie wyobrazić go sobie w ten sposób tylko dzięki zdjęciom, które pokazywała mi mama. Razem weszliśmy do sypialni rodziców. Rzadko tam zaglądałam, od wielu lat nie miałam takiej potrzeby. O wiele częściej odwiedzałam mamę i tatę w łóżku, gdy w dzieciństwie śniły mi się koszmary i bałam się spać sama. Czasem zapominałam, jak duży i przestronny jest to pokój. W środku stoją jedynie łóżko, komoda oparta o jego ramę i szafa pokrywająca całą ścianę po prawej stronie, a szare ściany dodają przestrzeni temu pustemu pomieszczeniu. Tata z westchnieniem odsunął drzwi szafy. Między licznymi garniturami i koszulami ukrył swój stary mundur. Wyciągnął go i przymierzył przed lustrem. Prócz nielicznych zmarszczek, które pojawiły się przez upływ lat na jego twarzy, wyglądał teraz uderzająco podobnie do siebie ze zdjęć. Oglądał się tak chwilę, kiedy w jego głowie rozgrywały się zapewne wszystkie wydarzenia, które przeżył podczas swojej służby, po czym odłożył strój moro na łóżko i rozejrzał się po sypialni sam nie wiedząc, czego szuka. - Co chcesz zabrać? – zapytałam. Próbowałam obrać swawolny ton, jakbyśmy pakowali się na kilkudniową wakacyjną wycieczkę. Chciałam sprawić, by zapomniał, że szykuje się na wojnę, ale on tylko westchnął niepocieszony. - Raczej tylko mundur i piżamę – wzruszył ramionami – Całą resztę dostanę na miejscu. - Ja przygotuję piżamę – oznajmiłam. - Dobrze, dobrze – ojciec machnął pośpiesznie ręką, zanurzając się na kolanach w odmętach szafy w poszukiwaniu walizki. Odsunęłam szufladę pełną perfekcyjnie złożonych przez mamę ubrań. Szybko odnalazłam leżącą na wierzchu piżamę ojca. Pod koszulą nocną zauważyłam zdjęcie plaży w słoneczny dzień – pocztówkę. - Nie zgubiłeś czegoś tato? – zawołałam do zagłębionego pomiędzy koszulami ojca. - Poczekaj, Nilce! – odkrzyknął, wciąż próbując wyciągnąć walizkę mieszczącą się zapewne pomiędzy wieloma pudełkami, które mama składowała na wypadek, gdyby miały się do czegoś przydać. Ojciec przez problemy z pamięcią miał tendencję do gubienia rzeczy. Co najmniej raz dziennie pytał mamy lub mnie, gdzie zostawił paczkę papierosów, zapalniczkę, gazetę, czy nawet okulary, ale zazwyczaj znajdowały się w tych samych miejscach, w których je zostawiał. Obejrzałam pocztówkę. W prawym górnym rogu tłustymi białymi literami napisana była nazwa miasta – Coppermine. Moje serce zabiło szybciej. To było to samo miasto, które niedawno rozpoznałam na skrawku mapy z kieszeni mamy. Odwróciłam kartkę. Na samej górze zapisano datę na piętnastego czerwca 1940, a pod nią ślicznymi pochyłymi literami wiadomość: Kochani mamo i tato Jestem już w Coppermine. Nadchodzi wieczór i zaraz zrobi się ciemno. Kobieta, która po mnie przyszła zostawiła mnie tu i powiedziała, że muszę sama znaleźć drogę do Orhill. Pytałam paru mieszkańców, ale nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Postanowiłam zatrzymać się na noc w motelu i rankiem wyruszyć w kierunku, który podpowie mi instynkt. Prawdopodobnie nigdy więcej się nie zobaczymy… Będę za Wami tęsknić, ale wszyscy wiemy, że tak będzie lepiej. Całusy, Odetta. Zagapiłam się na zdjęcie wybrzeża. Wyobrażałam sobie, że na tej plaży stoi Odetta i macha do mnie, bym przyłączyła się do kąpieli w morzu. Było mi przykro. Czułam, że zostałam pominięta. Dlaczego moja siostra nie wspomniała o mnie choćby słowem? Czy było coś, o czym nie powinnam wiedzieć? Dotarło do mnie, że miasteczko, o którym opowiadała mi babcia naprawdę mogło istnieć; że Odetta naprawdę mogła tam być i mieszkać przez te cztery lata, kiedy na próżno próbowałam ją odnaleźć. Rodzice ukrywali przede mną wszystkie informacje o niej, a ona sama nie dała mi nawet najdrobniejszego znaku życia. Dlaczego byłam od tego odcięta? Dlaczego jako jedyna nie mogłam wiedzieć, co dzieje się z moją siostrą? Czy było możliwe… aby Odetta tego chciała? Nagle pocztówka została wyrwana z moich rąk. Zamrugałam kilka razy zaskoczona nieoczekiwanym wyrwaniem z zamyślenia. Ojciec pomachał mi kartką przed twarzą, jakby przyłapał mnie na kradzieży ważnego dokumentu. Nic nie mówiąc, schował ją do kieszeni w koszuli. - Potrzebujesz jeszcze czegoś, tato? – wyminęłam, chcąc uniknąć wprawiającej w nerwy i dla mnie, i dla niego rozmowy na temat mojej siostry. Wiedziałam, że jeśli będę próbowała o niej rozmawiać, zawiodę się po raz kolejny. Poza tym, sama nie chciałam poruszać jej tematu. Byłam zła na nią. Ona nie chciała, bym wiedziała o niej cokolwiek, ja nie chciałam o niej rozmawiać. - Nie, nie, dziękuję, Nilce – odparł ojciec. Widziałam, jak konfuzja na jego twarzy ustępuje miejsca uldze. Odetchnął niezbyt dyskretnie. - W takim razie pójdę zjeść śniadanie – oznajmiłam równie nieswoja i wyszłam z sypialni rodziców najszybciej, jak tylko mogłam - Przekaż matce, że zaraz przyjdę! – krzyknął ojciec, zanim drzwi zamknęły się za mną. Choć umierałam z głodu, nie poszłam do kuchni. Zamiast tego zamknęłam się w swoim pokoju. Chciałam odizolować się od rodziców i babci. Odetta mnie wykluczyła. Rodzice wiedzieli, co działo się z ich córką, gdzie ją zabierano. Skoro tak było, musiało to oznaczać, że jest bezpieczna. Ale dlaczego ja nie mogłam o tym wiedzieć? Moja siostra musiała tego chcieć. Czyżbym zawiodła jako siostra? Ona wiedziała, że długie lata spędzę, modląc się o jej życie i dociekając, co się z nią stało; wiedziała, że będę cierpieć, a mimo to porzuciła mnie. Porzuciła mnie, więc ja mogłam porzucić poszukiwanie jej. Dałam upust swoim emocjom. Płakałam tak głośno, jak pozwalał mi na to mój głos. Nie zważałam na to, czy ktoś mnie usłyszy. Rodzice i babcia mogli pomyśleć, że bałam się o życie ojca, lecz nie martwiłam się o niego. Wierzyłam, że sobie poradzi. Zatraciłam się w swojej rozpaczy na tyle długo, że w tym czasie słońce zdążyło zawisnąć wysoko na niebie. Kiedy się uspokoiłam, zaczęła boleć mnie głowa. Wpatrzyłam się w ścianę, skupiając się na pulsującym bólu w okolicach czoła i raz po raz ocierając wierzchem dłoni opuchnięte oczy. Mogłabym siedzieć tak zapewne wiele godzin, gdyby drzwi się nie otworzyły i do mojego pokoju nie weszłaby babcia Millan. - Nie płacz, dziecko – powiedziała cicho, przysiadając na brzegu mojego łóżka. - Po prostu bardzo martwię się o tatę, babciu… - zwiesiłam bezradnie głowę. Ku mojemu zaskoczeniu babcia roześmiała się. Podniosłam wzrok. - Kogo ty próbujesz oszukać? Mnie, czy siebie? – zapytała. Nie odpowiedziałam. W dłoni babci dostrzegłam dwie części przejrzystego białego materiału. Dlaczego próbowałam okłamać babcię? Może i była ona na swój sposób dziwna, ale tylko z nią mogłam być szczera; rodzice nie przynieśliby mi pomocy. Tylko babcia chciała rozmawiać o Odetcie. Na myśl o niej znów zaczęłam płakać. Łzy spływały gęstym strumieniem po mojej twarzy. Byłam pewna, że jeszcze chwila i odwodnię się. - Porzuciła mnie, babciu! – powiedziałam między zawodzeniem. Schowałam głowę w ramionach. Poczułam, jak mocno trzęsło się moje ciało. Babcia pogładziła moje włosy. - Skarbie, Odetta cię nie porzuciła… - szepnęła krzepiącym głosem. - Przecież mnie zostawiła! – krzyknęłam, podnosząc się z łóżka i stanęłam nad babcią – Nie dawała znaku życia od czterech lat! Nie chciała, bym wiedziała, co się z nią dzieje! Babcia Millan popatrzyła na mnie ze spokojem. - Ona po prostu się pomyliła, Nilce. Parsknęłam śmiechem. - Pomyliła się? Ona mnie zostawiła! Byłam jedyną osobą, która zawsze z nią byłą. Zostawałam, gdy inni odwracali się od niej! Byłam jej jedyną siostrą… Nogi ugięły się pode mną. Usiadłam na podłodze. Choć ze złości przestałam płakać, zakryłam twarz dłonią. - A nie byłaś o nią zazdrosna? Nie chciałaś, by zniknęła? – spytała babcia. - To było lata temu – odparłam niemal bezgłośnie. To prawda. Byłam zazdrosna o wygląd Odetty, o brzmienie jej głosu, sposób poruszania się, niespotykaną w naszych stronach urodę, o jej charyzmę, dzięki której zyskiwała nowe znajomości, o to, że mężczyźni za nią szaleli. Może to dlatego czasem czułam do niej tak mocną nienawiść. Jej zachowanie mnie nie zrażało, byłam zawistna. Gdy byłam mała marzyłam, by Odetta zniknęła choćby na jeden dzień, abym to ja była przynajmniej przez chwilę ulubienicą rodziców, bym została doceniona, abym miała przyjaciół, być może nawet mężczyznę. - Lata temu, ale jednak – babcia Millan kiwnęła z powagą głową – A co, jeśli ci powiem, że niektóre marzenia się spełniają? – zapytała zagadkowo. - To nie było marzenie – odwróciłam wzrok. - Nilce, mocne pragnienie czegoś jest tym samym, co marzenie o czymś. - Nie myślałam o tym poważnie – mruknęłam. Dziecięcy umysł nie jest tak silny, by spełniać pragnienia. Żaden umysł nie jest. Tylko ciężka praca i dążenie do celu są w stanie to uczynić. Nie istnieje coś takiego, jak „potęga umysłu”. - Teraz nie, ale w dzieciństwie – owszem – babcia uniosła palec do góry. - Mam rozumieć, że to, o czym myślałam, mając dziesięć lat, miałoby się ziścić? – zaśmiałam się, niedowierzając słowom babci. - Otóż to – babcia zachowała ważkość. Ściągnęłam brwi i przyjrzałam się babci. Próbowałam dostrzec kropelki potu na jej czole, trzęsące się dłonie, drżącą wargę lub zwężone źrenice. Szukałam znaku wskazującego na to, że może tracić rozum na starość. - Dobrze się czujesz, babciu? – uśmiechnęłam się nerwowo, kładąc swoją dłoń na jej dłoni. - A wyglądam, jakbym czuła się źle? – zdziwiła się. - Bredzisz – stwierdziłam zgodnie z prawdą. - Oh, bredzę! – parsknęła babcia – Po prostu mówię, jak jest, Nilce. - Przepraszam, babciu, ale nie wierzę w to – wstałam i ruszyłam do wyjścia. Teraz byłam zła również na nią. Czy wmawianie mi, że zniknięcie mojej siostry było moją winą miało mi pomóc? Miało poprawić mi nastrój, sprawić, że przestanę się przejmować? Jeśli babcia tak myślała, to mocno się przeliczyła. - Zaczekaj, Nilce! – podniosła nagle głos, gdy otworzyłam drzwi. Kiedy unosząc brew odwróciłam się, przewiązała mi jeden skrawek materiału przez szyję niczym chustę, a drugi wcisnęła mi do ręki – Zatrzymaj to. Nie musisz mi teraz wierzyć. Coś czuję, że niebawem przekonasz się na własne oczy, że wszystko, o czym ci opowiadałam jest prawdą. Wiesz, komu dać drugą – wskazała palcem na chustę w mojej dłoni – Przekaż, że to prezent ode mnie. - Jasne – odparłam szorstko i wyszłam. Zeszłam na dół. Czułam, że z głodu mój żołądek związał się w niemożliwy do rozwiązania supeł. Mogłabym zjeść cokolwiek. Gdy weszłam do kuchni, zastałam tam tylko mamę. Rodzice już dawno skończyli jeść. - Jesteś Nilce. Przegapiłaś śniadanie – matka odwróciła się od zlewu, z którego kranu ciężkim strumieniem płynęła woda i wskazała na talerz z omletem. - Tak, wiem. Przepraszam – mruknęłam, siadając do stołu. Zaczęłam jeść, mama dosiadła się do mnie. - Skarbie, tata sobie poradzi – zaczęła – Obie martwimy się o niego, ale musimy wierzyć, że wszystko będzie dobrze. - Wiem, mamo – skupiłam wzrok na widelcu, którym jeździłam po powierzchni talerza. - Słyszałam, jak płakałaś. Wszyscy słyszeliśmy. Zwiesiłam głowę. Popatrzyłam na białą chustę, którą babcia podarowała mi jako prezent dla Odetty. Zastanawiałam się, jak miałabym jej ją dać. Wysłać pocztą Nie mogłam przekazać jej osobiście, przecież miałam jej już nigdy nie zobaczyć. Ścisnęłam materiał w dłoni. - Nie masz się czego wstydzić, kochanie – powiedziała mama, gładząc moje ramię – Cieszę się, że nie trzymasz tego bólu w sobie. Wypłacz się. Będzie dobrze. Uśmiechnęła się pociesznie, a ja spróbowałam to odwzajemnić. Nie musiała wiedzieć, z jakiego powodu płakałam. - Masz ładną chustę – ciągnęła mama, gdy nie odpowiedziałam. - Dziękuję, babcia mi ją dała – chwyciłam w dwa palce jedwabny materiał przewiązany przez moją szyję. - A ta druga? Zamilkłam na moment, wahając się. Nie byłam pewna, czy mogę powiedzieć matce prawdę. Jak miałaby zareagować? Temat Odetty niezmiennie pozostawał tematem tabu w naszym domu. Mogłam spodziewać się, że matka roześmieje się litościwie, twierdząc, że babcia ma urojenia na starość i za bardzo tęskni za wnuczką. Powiedziałaby mi, że mam nie zwracać uwagi na babcię Millan, która wciąż nie może zrozumieć, że Odetta przez swoją chorobę nie może mieć kontaktu z rodziną. Z drugiej strony mogłaby wpaść w złość; wstać od stołu i uderzyć pięścią w blat, mówiąc podniesionym głosem: „Dość! Koniec tematu Nie chcę więcej o niej słyszeć!” Jednak nic gorszego nie mogło się stać. Byłam w stanie przeżyć krzyk matki, jej wymuszony z litości śmiech. Słyszałam to wystarczająco wiele razy, by przywyknąć. - Również od babci. Mam ją przekazać… Odetcie – przez nieminiony gniew z trudem wymówiłam imię siostry. Tak, jak się spodziewałam, mama zaśmiała się krótko. - Odetcie? – powtórzyła. Wstała z krzesła, by popatrzeć na mnie z góry. Mówiła powoli, spokojnie, z dobrotliwym uśmiechem, jakby rozmawiała z kimś nie w pełni sprawnym – Skarbie… Odetta tego nie dostanie. - Dlaczego? – ściągnęłam brwi. - W szpitalach nie przyjmują prezentów. Lepiej mi to oddaj – odparła mama i wyrwała chustę z moich rąk – Do mojej matki musi w końcu dotrzeć, że nie zobaczy już twojej siostry - machnęła jedwabnym materiałem. Zostałam w kuchni. Zaskoczona patrzyłam na znikającą za rogiem mamę. Zrozumiałabym krzyk, zrozumiałam łagodny śmiech, którym mnie obdarzyła, ale czy musiała zabierać chustę? Odetta nie dostałaby jej tak czy inaczej, więc czy miało znaczenie, kto był w jej posiadaniu? Właśnie, nie miało. Więc może lepiej było, że była ona w posiadaniu mamy. Czego nie zobaczę, to mnie nie zaboli, pomyślałam. Mama dobrze zrobiła. Nie chciałam znać Odetty, nie chciałam mieć przy sobie przedmiotów, które przypominałyby mi o niej; takich, jak wisiorek z krzyżem, którego obracałam w palcach. Nie chciałam mieć przy sobie czegoś, co należało do osoby, której nigdy na mnie nie zależało. Zdjęłam łańcuszek i położyłam go przed sobą na blacie. Choć byłam wściekła na Odettę, nie byłam w stanie wyrzucić go ot tak. Nie przez to, że należał on do niej. Krzyż jest symbolem Jezusa, wisiał on na nim przybity dłońmi i stopami, cierpiąc katusze przez trzy godziny. Nie byłabym w stanie go zbezcześcić. Musiałam go schować. W czasach dzieciństwa razem z Odettą lubiłyśmy podkradać sobie nawzajem rzeczy: zabawki, sukienki, prezenty od rodziców. Tak, jak Odetta, ja również prowadziłam pamiętnik. Często przyłapywałam moją siostrę na czytaniu moich zapisków, jak i ona przyłapywała mnie. Pamiętnik każdego dziecka jest rzeczą nad wyraz prywatną, dostępną tylko dla oczu właściciela, dlatego starałyśmy się ukrywać przed sobą swoje przelane na kartki przemyślenia. Odetta wymyślała zazwyczaj proste do odnalezienia kryjówki. Chowała dziennik pod poduszką, w szufladzie pomiędzy ubraniami, na półce za kolekcją książek. Ja wykazałam się większą kreatywnością. Dzieci mają to do siebie, że lubią ukrywać swoje rzeczy pod łóżkiem. Kiedy Odetta zaglądała tam, szukając moich własności, ja wykorzystywałam swój spryt. Deski pod moim materacem są szerokie i znajdują się w równych odstępach od siebie. Między dwiema z nich wycięłam w materiale wąski otwór, przez który mieściła się moja dłoń do nadgarstka. Na deskach, pomiędzy którymi znajdowała się dziura zostawiałam rzeczy, które chciałam ukryć. I tam też zamierzałam zostawić łańcuszek. Wchodząc do pokoju spodziewałam się, że przywita mnie tam jedynie cisza, lecz zamiast tego zastałam babcię Millan siedzącą wciąż na moim łóżku. Pochylała się nad czymś, co ściskała w palcach. - Co ty tu jeszcze robisz, babciu? – dosiadłam się do niej. - Nie bądź nieuprzejma, Nilce! – uniosła się – Chyba mogę tu siedzieć, czekając na powrót wnuczki? - Przepraszam – odparłam krótko. Spostrzegłam, że przedmiot w dłoni babci był zdjęciem – Co oglądasz? Wychyliłam się przez jej ramię dla lepszego widoku. Moje serce zatrzymało się na moment, gdy zobaczyłam Odettę. Uśmiechała się szeroko, jej oczy błyszczały szczęściem, jej prawa ręka wystrzeliła ponad głowę, niby w geście zwycięstwa. Wyglądała pięknie, jak zawsze, a mimo to nie chciałam na nią patrzeć. - Drżysz, Nilce – zauważyła babcia. Odwróciłam wzrok od zdjęcia. - Nie chcę już nigdy więcej widzieć jej twarzy – mruknęłam. - Kogo? Twojej siostry? - Nie jest już moją siostrą! – bez kontroli podniosłam głos, ale zaraz po tym uspokoiłam się i skuliłam ze wstydu. Już dość krzyczałam na babcię. Nie powinnam nigdy mówić do niej takim tonem – Nienawidzę jej… Położyłam się na pościeli. Chowając twarz w poduszce byłam pewna, że babcia tego nie usłyszała. - Skoro masz do niej taki uraz, to może powiesz jej to w twarz? – zapytała ku mojemu zaskoczeniu. - Słucham? – podniosłam głowę. - Jeśli tak mocno cię skrzywdziła, jedź do niej. Odnajdź ją w Orhill i wykrzycz jej to w twarz. Z pewnością mówiła to, by wzbudzić we mnie skruchę, by dać mi do zrozumienia, że tak naprawdę nie myślę w ten sposób o siostrze, ale nie zmieniłam zdania. Podniosłam się na łóżku. Babcia miała rację. Chciałam zobaczyć Odettę, chciałam wcisnąć jej wisiorek w dłoń i wykrzyczeć jej prosto w twarz wszystko, co do niej czułam. - Jak mam tam dotrzeć? – szepnęłam z przejęciem. - Ty wiesz Nilce. Ty wiesz – babcia Millan kiwnęła głową, po czym opuściła mój pokój. - Wiem? – zapytałam siebie na głos. Wiedziałam tylko o jednym z postojów Odetty w Coppermine. Czy Orhill znajdowało się niedaleko? Mogłam tylko domniemać. Jedynym śladem była mapa, którą trzymała przy sobie mama. Poproszenie jej, aby mi ją udostępniła byłoby niemądrym posunięciem. Najpewniej przegoniłaby mnie, mówiąc, bym nie wtrącała się w nie swoje sprawy. Nie znam geografii Kanady na tyle dobrze, żeby wiedzieć o każdym malutkim, odciętym od świata miasteczku o niskiej populacji. Zakładając, że takie miasteczko, jak Orhill istnieje, że babcia nie kłamie i rodzice naprawdę ukrywają przede mną prawdę, musiałam wyruszyć tam na własną rękę. Mój ojciec, jak prawie każdy mężczyzna, miewał swoje drygi. Co kilka tygodni zmieniał zainteresowania, ale każde z nich ekscytowało go tak bardzo, że razu jednego postanowił urządzić na strychu swój prywatny gabinet. Składował tam książki, które zakupił, kiedy zdecydował się poświęcić życie literaturze, gdy zechciał zostać malarzem, postawił tam sztalugę, był tam również aparat i wędka, która przewracała się czasem, przyprawiając mnie i mamę o zawał serca. Jego oku entuzjasty nie umknęła również geografia. Pewnego razu zdecydował, że zajmie się amatorsko archeologią. Chciał wydobywać kości dinozaurów, zwierząt żyjących przed wiekami i skarby pozostawione przez starożytne cywilizacje. Jeszcze tego samego dnia pojechał do najbliższej księgarni i zakupił każdy dostępny rodzaj atlasu i dwie liczące sobie ponad pięćset stron książki historyczne. Po powrocie do domu zamknął się w swojej pracowni, gdzie studiował mapy, poszukując miejsc, w których można by znaleźć wartościowe rzeczy, które z chęcią kupiliby kolekcjonerzy i właściciele muzeów. I ja, i matka spodziewałyśmy się, że minie kilka dni i marzenie ojca o karierze archeologa odejdzie w niepamięć. Tak też się stało. Po niewiele ponad tygodniu zapiski, plany i miejsca zaznaczone czerwonymi pinezkami na mapie zostały porzucone, a ojciec powrócił do czytania codziennych gazet w swoim niebieskim fotelu. Mapy wciąż jednak leżały zakopane w kufrze na strychu, zakurzone i nieużywane przez długi czas. Mogłam wykorzystać jedną z nich, by poznać drogę do Orhill. Nie chcąc dłużej zwlekać, wyszłam na korytarz, gdzie w suficie mieściła się klapa. Chwyciłam za przytwierdzoną do niej linę i wysunęłam schody, po czym wspięłam się na strych. Będąc już na szczycie, zamknęłam za sobą klapę. Rozejrzałam się. Gabinet ojca wyglądał jak stacja każdej dziedziny wiedzy: podłogę przykrywały stosy książek i rulonów papieru, deski gdzieniegdzie poplamione były atramentem, biurko przepełnione było różnej wielkości śrubokrętami, cyrklami i ołówkami, a niebezpiecznie blisko krawędzi blatu leżała lupa. Moją uwagę jednak przykuł kufer stojący w kącie. To tam ojciec wrzucał rzeczy, którymi tracił zainteresowanie. Klęknęłam przy skrzyni i podniosłam ciężkie wieko. Na samym wierzchu powitała mnie kolekcja książek pożarta przez mole, przepasana skórzanym paskiem i pokryty warstwą kurzu aparat. Ostrożnie wyjęłam sprzęt i położyłam go za sobą. Pod nimi znajdował się komplet farb i na wpół pomalowane płótno, na którym ojciec próbował wyrazić swoje emocje – czerwień, pomarańcz i żółć zlewały się razem, tworząc groteskowy obraz gniewu i agresji. Nim udało mi się dostać do atlasu znalazłam jeszcze pomięte kartki, na których tata pisał opowiadania, lekko wgniecioną trąbkę i otwarty kałamarz plamiący granatem wnętrze kufra. Szczęściem, atlas nie zabrudził się na tyle, by stał się nieczytelny. Wyciągnęłam go. Usiadłszy za biurkiem zapaliłam lampkę i odnalazłam mapę Kanady. Z lupą przy oku wodziłam palcem wzdłuż wybrzeża, aż trafiłam na to, czego szukałam – Coppermine. Ze względu na wielkość zaznaczone było drobnymi literami. Kiedy przesunęłam palcem na wschód do miejsca, które zapamiętałam dzięki fragmentowi mapy matki, nie zobaczyłam czarnych liter układających się w słowo „Orhill”. Nic nie zobaczyłam. Jak przypuszczałam, widniał tam zarys drogi prowadzącej przez las. Tak myślałam, póki nie odkryłam, że owa droga urywa się na niewielkim obszarze na południowym wschodzie od Coppermine. Czy malutkie wsie zaznacza się na mapach? Wyrwałam kartkę z mapą Kanady i zamknęłam atlas. Doszłam do wniosku, że nie mogę zrobić nic innego, jak tylko tam pojechać. Nie miałam nic do stracenia. Jeśli okaże się, że trafię na puste pole między drogami, po prostu wrócę do domu i postaram się zapomnieć o Odetcie; żyć tak, jakby nigdy jej nie było. Złożyłam mapę i wsunęłam ją do kieszeni w sukience. - Im szybciej pojadę, tym szybciej wrócę – mruknęłam do siebie. Z ręką w kieszeni zeszłam po schodach. Z parteru usłyszałam warkot silnika. Wychyliłam się przez barierkę. Drzwi były otwarte, do holu wlewało się białe światło. Zalane słońcem, splecione w uścisku ciała rodziców zasłaniały częściowo jeepa czekającego na podjeździe. Nie musiałam się przyglądać by wiedzieć, do kogo należy. - To już? – zapytałam, zbiegając ze schodów. Mama i tata odsunęli się od siebie. Drzwi jeepa otworzyły się. Z samochodu wysiadł mężczyzna w średnim wieku o siwych włosach, ubrany w przyozdobiony odznakami mundur. Patrząc na mnie, zdjął czapkę w geście powitania. - Pośpieszcie się, Rymer – rozkazał. Przeniosłam wzrok z oficera na ojca. - Tato… - miałeś jechać jutro albo w środę – wykrztusiłam zdezorientowana. Tata przerzedził dłonią włosy i złożył okulary, po czym schował je do kieszeni w koszuli. - Też tak myślałem – zaśmiał się nerwowo, jakby popełnił nic nie znaczącą pomyłkę, lecz zaraz potem westchnął i zgarbił się – Listonosz spóźnił się z dostarczeniem zawiadomienia. Powinno dotrzeć do nas w piątek. Byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie odpowiedzieć ojcu. On zaś otarł pot z czoła i schylił się po walizkę stojącą pomiędzy jego nogami. Wziął głęboki oddech. - Czas na mnie – oznajmił. Odwrócił się do wyjścia. Szedł powolnym krokiem, odwlekając chwilę, w której usiądzie na miejscu pasażera w wojskowym aucie i pojedzie do bazy, gdzie czekał będzie na koniec wojny lub dopóki nie zostanie odprawiony z powrotem do domu. Ale na to nie miałam nadziei. Gdy był już w progu, zatrzymał się i raz jeszcze odwrócił w naszą stronę. - Niedługo do was powrócę – powiedział z takim przekonaniem, że niemal w to uwierzyłam. - Do zobaczenia… - zamamrotałam, gdy tata wyszedł na ganek, by zaraz potem zniknąć we wnętrzu jeepa. Oficer podniósł nieznacznie czapkę na pożegnanie i zajął miejsce kierowcy. Razem odjechali. Szybkim ruchem wyciągnęłam walizkę z dna szafy. Nie chcąc dłużej zwlekać, postanowiłam wyjechać jak najszybciej rano. Przygotowałam najpotrzebniejsze ubrania, a w szufladzie w stoliku nocnym znalazłam sakiewkę z pieniędzmi, które oszczędzałam na czarną godzinę. Od dziesiątego do piętnastego roku życia, przez czas, w którym dostawałam kieszonkowe udało mi się zgromadzić ponad trzy tysiące dolarów. - Czym zamierzasz jechać? – usłyszałam nagle za sobą. Podskoczyłam zlękniona. Odwróciłam się. Babcia Millan siedziała na brzegu mojego łóżka. Nie miałam czasu zastanowić się, jak udało jej się wejść do pokoju tak cicho i niepostrzeżenie, bowiem uświadomiła mi, że nie przemyślałam tego, jak miałabym dotrzeć do Orhill. Choć ojciec nauczył mnie prowadzić, nie mam własnego samochodu i nigdy nie wyraziłam potrzeby, by go posiadać. Między Coppermine a Wyoming dzieliło mnie ponad tysiąc siedemset mil. Gdybym jechała autobusem, czekałoby mnie zapewne wiele przesiadek i nie miałabym pewności, czy uda mi się zdążyć na czas odjazdu, czy znajdę motel, czy też będę musiała nocować na zewnątrz. Miałam przed sobą kilka dni drogi. Nagle wszystko się skomplikowało. Ku mojemu zaskoczeniu, babcia roześmiała się donośnie. - Nie ma się nad czym zastanawiać, Nilce – powiedziała po chwili – Dam ci swój samochód. Ze zdziwienia otworzyłam szerzej oczy. - Nie mogę tak, babciu – odmówiłam zdecydowanie – Nie wiem, jak długo mnie nie będzie. Jak wrócisz do domu? - O mnie nie musisz się martwić. Twojej matce przyda się moje towarzystwo. Nie zostanie sama w domu, bidulka – odparła babcia. - Jesteś tego pewna? – zapytałam po chwili zastanowienia. - Oh tak, tak, jak najbardziej. Szczerze to sama chciałabym tam wrócić, ale Marina pewnie nie wpuści mnie nawet do gospody przez to, że poślubiłam mężczyznę… Widziałam, że babcia próbowała uśmiechnąć się, ale nie była w stanie. Być może wspomnienie o mieście napawało ją smutkiem. Nie mogłam jedynie zrozumieć, jakie znaczenie miało to, że wzięła ślub. Jaka dziwaczna społeczność zamieszkiwała to miasteczko? Czyżby rozprzestrzenił się tam mizoandryzm? Tak szybko, jak ta myśl zaświtała mi w głowie, tak też się jej pozbyłam. Gdyby tak było, babcia nie spędziłaby tam młodości. - Wyruszę rano – oznajmiłam.
  7. Hałasu

    (Ogony)

    Czasami budzę się W nocy Z egzystencji album Z zewsząd Pulsująca migrena Dni - miesiące i lata Połykam jak uroboros
  8. graphics CC0 u Bliklego musiało być fajnie – OJ PODLE! w kawiarni Pod Picadorem – śledzik kolego „przy” ulicy Nowy Świat numer 57 smukły kelner „PODWOZIŁ SETĘ”… MIMOCHODEM PRO ARTE ET STUDIO później hasano w piwnicy… nie jeden przepuścił futro – masz cel GDY PALI W GARDLE! – MAGICY! a hejże: w winiarni u Fukiera spotykała się liczna śmietanka „DAWAJ LIRYK PEŁNA SZKLANKA TABAKIERA” TUWIM – KARSKI – i – WIERZYŃSKI wszyscy zakochani w STAFFIE krwawi wino – blednie papier SZKOCKA WHISKY! KONWENTYKIEL! procenty i egzaltacje z nagła się zaludniło wokoło na spędzie wieczorową porą – tęgich głów IRYTACJE toż sam mistrz egalitarny OSJANISTA – wokół niego wszak się spiętrza wszelka ci adolescencja MAS GENIALNYCH jako żywo toż i on Wielki Szu – LEOPOLD STAFF zew poezji dźwięczny paw NAJCZYSTSZY TON!!! „młyn”w hawirach zadymionych podchmielona pyta nacja: ”BĘDZIE W KOŃCU DEKLAMACJA… JEST KTOŚ ZDROWY?!” za OBERŻĄ wiatr gna liście ów jesienny czuły posłuch a tam w środku KWIAT LOGOSU RYMEM GWIŻDŻE po północy alchemicy snują grandą – cyt! WARSZAWKO! więcej rymu a mniej czkawką NA ULICY! „KUPĄ MOŚCI PANOWIE – NA STOŁECZNE SPELUNY!” do Turka i do Astorii będą odczyty być mogły JAK PERFUMY ach! – żwawo na Mazowiecką! – prosto do serca knajp TUWIM – PRZYSIECKI – i – LECHOŃ w Ziemiańskiej sprzedali wiekom WŁASNY RAJ! --
  9. Zakażenie ran symbolicznych Wyładowaniami elektrycznymi w następstwie "szczególnej konfiguracji chmur" Immanuel Kant tłumaczył wzrost śmiertelności kotów u progu dziewiętnastego stulecia. Dużo lepiej i na dobre wyjść może jeśli się uda wykpić. nazywając co zaszło zmęczeniem krajobrazu kultury, wówczas bezsilność kontynentu suplementem doczesnej głębi. Przecież najpierw zabraknie tlenu a to warunek gnicia. Chyba że "szlachetny dzikus", że przedmieścia, wezmą odwet. na prawnukach króla Leopolda. Kalekim był dzień, w którym przestaliśmy wierzyć w ducha ojca Hamleta a zaczęliśmy się modlić do ducha dziejów, składać mu całopalne ofiary. Niżsi dziś dojeżdżamy do miast letnich festiwali. My, co wampira ekstremizmu zadusiliśmy w sterylnej ciszy więzienia Stammhein. Wpasowani w ład, ostygli po szaleństwie, na tym kawałku lądu od Lizbony do Magnitogorska, butwiejemy po transatlantyckiej wymianie: Freud za klimatyzator, Blaise Pascal za Elvisa, kawa instant za Golema, Pax Romana za nic na pewno. Wszyscy już po miłości.Trwała krótko, a i wstyd, że była. Lepiej i na dobre wyjść może, Kazania na Górze inscenizacja. Wpadnie gołębicą a wyleci kamieniem, skoro mamy fabryki kamienia i wciąż drukujemy Pismo,lecz już, nie wspinamy się po sznurowych drabinkach zuchwałych pomyśleń ale gderamy, gderamy o pozłacanych czasach w szczęśliwych dolinach. Immanuel Kant patrzy w ekran telewizora. Najpierw przemówienie gauleitera Kocha, potem grupy fokusowe śpiewają "Odę do radości", wreszcie informacje z zagranicy: pustynny trakt, kawalkada pick-upów, owinięci czernią mężczyźni, uzbrojeni przeważnie w AK-47,zdaje się, wygrażają profesorowi pięściami, zdaje się, krzyczą i prędko, prędko ku niemu jadą. M.Rybiński 2015
×
×
  • Dodaj nową pozycję...