Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'kryminał' .
-
Nina i czarna herbata - Rozdział czwarty.
LittleDiana opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział czwarty - Widmo przeszłości. No to znowu mam dla was troszkę czasu, z czego bardzo się cieszę, bo nazbierało się pełno różnych rzeczy do opowiadania. Niestety są one głównie negatywne. Może jak zacznę od pozytywów, bo to jest łatwiejsze. Co prawda pozytywny był tylko jeden moment z poniedziałkowego poranka, lecz chyba to lepsze niż nic. Poniedziałek, dwudziestego szóstego września. Dzisiaj strasznie lało. Przez całą drogę do szkoły główkowałam nad tym, jak przejdę drogę z auta do budynku, tak by nie zachorować. Oczywiście nie mogłam podzielić się tymi myślami z mamą. W ogóle żyję w jakimś dziwnym odrętwieniu. Aż dotąd nie odważyłam się zapytać o tę całą sprawę z Pauliną. Wyciągnęłam lekcje z rozmowy przy pamiętnym śniadaniu i już nie inicjuję żadnych poważnych rozmów z rodzicielką. Niepoważnych w sumie też nie. Na szczęście na parkingu w tym samym momencie pojawiła się pani Kasia. Odetchnęłam z ulgą, gdyż po pierwsze miała parasol, a po drugie nie musiałam iść do szatni i klasy z mamą. Zresztą rodzicielka ruszyła pierwsza ku budynkowi, zostawiając mnie i moją nauczycielkę wspomagającą na parkingu. Pani Kasia pomogła mi w szatni, a następnie zostawiła mnie w jeszcze pustej sali lekcyjnej. Mama jest nauczycielką ,więc przybywa do szkoły sporo przed uczniami, a ja razem z nią. Nie przeszkadza mi to jednak i dziś chłonęłam atmosferę cichej, szarej polskiej szkoły z postpunkiem na słuchawkach. Z racji też, że ostatnio też przeniosłam się, dla swojego pokoju do ostatniej ławki pod ścianą to prawie zasnęłam opierając się o ową ścianę. Obudził mnie czyjś dotyk na ramieniu. Kiedy uchyliłam powieki, ujrzałam Tomka. Zdjęłam słuchawki z głowy. - Cześć Tome... to znaczy dzień dobry panu. - Hej, mam tu coś dla ciebie. – Z reklamówki którą miał przy sobie wyjął grubą książkę z rysunkiem mózgu na okładce. -Jak na początek powinno wystarczyć. Wolałem przyjść wcześniej, bo pani Kasia i Dagmara są przeczulone na punkcie faworyzowania uczniów. - Puścił mi oczko. Już chciałam coś dodać, gdy nagle zadzwoniła jego komórka. – Wybacz, żona dzwoni. Do zobaczenia na drugiej lekcji. - Fizjoterapeuta uśmiechnął się do mnie, po czym pośpiesznie wyszedł z sali. Natomiast ja aż do czasu, gdy cała klasa się zebrała, pochłaniałam pożyczoną książkę. Aż czułam, że się uśmiecham! Na przerwie również odkrywałam nową wiedzę. Na szkolnej rehabilitacji wręcz co chwile bombardowałam Tomka nowo zdobytymi informacjami. Widać było, że jest ze mnie dumny. Jeśli mam być szczera to również cieszyło mnie to, że Dagmara nic nie rozumiała z naszej rozmowy. Być może to niezbyt szlachetne, ale czułam się po prostu lepsza i mądrzejsza od niej. Popołudnie, tego samego dnia. Bardzo szybko uporałam się z pracą domową. Miałam ku temu sporą motywację w postaci czekającej książki. Tak się zaczytałam, że nawet nie przeszkadzały mi szeroko otwarte drzwi do pokoju. Dopiero gdy kątem oka zauważyłam przechodzącego korytarzem Oskara to humor mi się zważył. Dalej męczyła mnie sprawa Pauliny. Czułam potrzebę przedyskutowania tematu, a z rodzicami nie było sensu rozmawiać. - Oskar! - Zawołałam, mając nadzieję, że jeszcze go złapię. Odłożyłam książkę i usiadłam na łóżku jak człowiek. - Co jest? - Zapytał zdziwiony brat, wchodząc do mojego królestwa. Rzadko kiedy w końcu zaczynałam z nim rozmowę. - Musimy pogadać. - Starałam się być stanowcza. - Czy mama odzywała się ostatnio do Pauliny Andrzejewskiej? - Skąd wiesz? - Oskar aż zbladł, gdy wypowiadał te słowa. - Skąd wiem? - Rozkręcałam się już na dobre. - A stąd wiem, bo przyszła do mnie na rehabilitację! Co prawda ona mnie nie widziała, bo byłam na końcu korytarza a ona tuż pod drzwiami, ale słyszałam jak gadała przez fona i wynikało z tego, że nasza matka nie daje jej spokoju, a jednocześnie nie chce jej wyjaśnić, o co chodzi. Szukała więc mnie. Tylko jakiś durny telefon sprawił, że wyszła, zanim mnie zauważyła. Oskar usiadł ciężko obok mnie. - No bo widzisz... Mama ubzdurała sobie, że Paulina odpowie za śmierć Pawła. - Zawsze mi się wydawało, że wini nas. - Odparłam zdziwiona. - No bo tak jest. Wydaje mi się, że ona wini dosłownie wszystkich. - Ale dlaczego? Przecież Paweł dobrowolnie wszedł do wody! - Jej to powiedz. Ona jest zdania, że ty nie powinnaś usilnie namawiać wtedy Pawła na pójście z nami nad wodę, do mnie ma pretensje, że go nie pilnowałem a do Pauliny za to, że weszła z nim w ten zakład. Teraz mama chce, by ona odpowiedziała za to, że narażała go na niebezpieczeństwo. - Ale to nie ma sensu! Mieli wtedy po osiem lat! Paulina nie mogła wiedzieć jak to się skończy. - Ja to wiem, ty to wiesz, Paulina to wie, ale mama nie dopuszcza do siebie rzeczywistości. Nie wiem jakim cudem, ale zdobyła numer Pauli. Zadzwoniła do niej i powiedziała, że odpowie za krzywdę wyrządzoną Pawłowi. Następnie mama zakończyła rozmowę i Paulina próbowała się do mamy dobić, ale nasza rodzicielka celowo nie odbierała, więc pewnie dlatego postanowiła dobić się do ciebie. Nie wiem jakim cudem dowiedziała się gdzie ćwiczysz. Mam już dość tego tematu na dzisiaj. - Na potwierdzenie swoich słów wstał i skierował się do wyjścia. - A-ale... - dla mnie temat nie był skończony i próbowałam go zatrzymać, lecz brat totalnie mnie zignorował i wyszedł. Do końca dnia zostałam z natłokiem myśli. Wtorek, dwudziesty siódmy września. Jakby było mi mało wczorajszych wrażeń po rozmowie z Oskarem, to już od rana szykowała się kolejna. Tym razem z Tomkiem! Jeszcze przed lekcjami weszłam na messengera i zobaczyłam wiadomość od fizjoterapeuty. Napisał wprost, żebym była pół godziny szybciej niż zwykle, bo chce ze mną pogadać. Wtedy wpadłam w zupełnie odrętwienie, a myśli mi kotłowały. Byłam prawie pewna, że chce gadać o Paulinie, w końcu też ją wtedy widział! Do końca dnia nie mogłam się na niczym skupić. W dodatku na każdej przerwie Dagmara gapiła się we mnie jak sroka w gnat, to jeszcze bardziej mnie dołowało i wkurzało! Nie miałam jednak siły, by zwrócić jej uwagę. Tata przyjął bardzo spokojnie to, że zajęcia zaczynam pół godziny wcześniej. Przynajmniej on tu był opanowany. Na miejscu drzwi do gabinetu były już szeroko otwarte. To jeszcze bardziej mnie przeraziło. Ojciec ulotnił się szybko jak zawsze. Usiadłam na granatowej kozetce. Tomek przykucnął przede mną, uprzednio zamykając drzwi. - Blado wyglądasz. – Za to on wyglądał na przejętego. - Wszystko w porządku? - Chciałeś poważnie ze mną porozmawiać, więc jestem. – Chciałam mieć to już wszystko za sobą. Nie zdążył odpowiedzieć, bo do drzwi rozległo się pukanie. Wstał i pobiegł do nich jak oparzony. Za drzwiami stała około trzydziestoletnia, brązowooka kształtna blondynka z loczkami. Ubrana w garsonkę we wzór w pepitkę trzymała w rękach tacę, na której stały dwa kubki z parującą zawartością. Chyba to była jego żona, bo przywitał ją buziakiem w policzek, a po cichej wymianie paru zdań takim samym gestem ją pożegnał. Aż czuć było od nich miłość! Czy mogliby tak się nie obściskiwać, kiedy ja jestem w stresie?! To tylko wydłużało moment odczekiwania! W końcu zamknął za nią drzwi, po czym podał mi jeden kubek. W środku była moja ulubiona czarna herbata z cytryną. Tyle dobrego. - To o czym chciałeś ze mną rozmawiać? - Chciałam jak najszybciej mieć to za sobą. Mężczyzna wziął głęboki oddech pomiędzy jednym a drugim łykiem swojej herbaty. - Pamiętasz tę dziewczynę, którą widzieliśmy na korytarzu tydzień temu? - Tak, to Paulina... - Byłam śmiertelnie przerażona. - Znasz ją? - Powiedzmy... - zamilkłam, nie byłam w stanie nic wyjaśnić. Po dłuższej chwili niezręcznej ciszy Tomek się odezwał. - Ostatnio była bardzo nachalna. Przychodziła tutaj już parę razy. W recepcji budynku domagała się rozmowy z tobą. Parę razy też złapała mnie na parkingu. Widać, że zależy jej na tym, by się z tobą zobaczyć. Nie planowałam tego, ale nagle wybuchłam płaczem niczym fontanna. Łzy dosłownie ciekły mi policzkach. - Przepraszam... Ja naprawdę nie wiedziałam! Zrozumiem, jeśli nie zechcesz już mieć ze mną więcej zajęć! Naprawdę przepraszam! - Nina, o czym ty mówisz? Nie zrezygnuję z naszych zajęć, tylko po prostu chcę wiedzieć, o co tu chodzi. Tego też nie planowałam, ale nagle zwierzyłam się Tomkowi ze wszystkiego. Z tego, że miałam brata bliźniaka, który zginął tragicznie. Z tego, że moja mama obwinia mnie i Oskara za śmierć Pawła i w naszym domu z tego powodu jest przeraźliwie cicho. No i o tym, że moja rodzicielka teraz zaczęła obwiniać Paulinę i z tego powodu dziewczyna szuka kontaktu. Tomek wysłuchał mnie z uwagą. W trakcie mojej spowiedzi chyba nawet chciał mnie przytulić. Wstał jakby z tym zamiarem, ale w środku gestu wycofał się i wrócił do poprzedniej przykucniętej pozycji. Kiedy skończyłam gadać, podał mi chusteczki. - Według mnie powinnaś z nią pogadać. Jeżeli jest tak jak mówi twój brat, to Paulina też nie zasługuje, by żyć w takiej niepewności. Wszystkim dobrze ta rozmowa zrobi, tego jestem pewny. - Ale ja się boję! - Wychlipałam. - Wiem, więc tym bardziej powinnaś zakończyć ten cały cyrk, żebyś się nie katowała. To nie będzie łatwe, ale masz moje wsparcie. Obiecaj, że chociaż to przemyślisz, dobrze? Pokiwałam głową. Chociaż to mogłam mu obiecać. Dochodząc do siebie, popijałam herbatę. Kiedy skończyłam byłam już na tyle uspokojona, by zacząć ćwiczenia. Gdy wróciłam do domu, coś mi kazało sprawdzić folder „inne” w messengerze. Przeczucie mnie nie myliło i było tam pełno wiadomości od Pauliny. Tak się zestresowałam, że na chwilę zapomniałam o danej Tomkowi obietnicy i szykowałam się do usunięcia niechcianych próśb o spotkanie. Jednak nagle przyszła wiadomość od Tomka, która brzmiała tak: „Jak się czujesz? Pamiętaj, tylko od ciebie zależy jak to wszystko się skończy. Jesteś dzielna i wierzę w ciebie. Powodzenia!” Nagle zrobiło mi się głupio. Chciałam tak stchórzyć i go zawieść! Może nie czułam się na tyle pewnie by jej odpisać, ale zrezygnowałam z kasowania wiadomości. Odpiszę jej. Tylko nie wiem kiedy. Uff, to wszystko z tego tygodnia. W sumie jest jakaś nadzieja. Może wszystko będzie dobrze?- 1 odpowiedź
-
1
-
- szkoła
- niepełnosprawność
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Nina i czarna herbata - Rozdział trzeci.
LittleDiana opublikował(a) utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Rozdział trzeci - Zalążki nowych znajomości. W tym tygodniu działo się niestety sporo. Całe szczęście że dotyczy to tylko pierwszych dwóch dni,chyba nie wytrzymałabym psychicznie gdyby takie akcje toczyły się aż do dzisiaj! No i znowu pisałam każdego dnia po trochę dzięki czemu wszystko to brzmi logicznie oraz składnie. Czy chociaż na pewno? Czy w tych wydarzeniach możemy szukać jakiegokolwiek sensu? W każdym razie ja tu popijam czarną herbatę,a wy czytajcie. Poniedziałek,dziewiętnastego września. To wszystko co czułam dzisiejszego poranka można szybko streścić słowem: Stres. Jego kumulacja nastąpiła dość wcześnie,bo pomiędzy pierwszą a drugą lekcją. Była jeszcze przerwa. Siedziałam na długiej ławce pod ścianą. Ta część korytarza nie jest jakaś szalenie popularna,może dlatego że tu się kończy. Co prawda dzikusy mi tu nie biegały,lecz nie oznacza że byłam tam sama. Obok mnie siedziała Dagmara. Na drugim końcu ławki tkwiła pani Kasia. Ta ostatnia była pochłonięta czytaniem jakiś papierów. Obie z Dagą czekałyśmy na rehabilitację która miała zacząć się lada chwila w drzwiach naprzeciwko. Niby sama się zdecydowałam się tam pójść. Niby byłam pewna że podejdę do tego dorośle i spokojnie. A guzik prawda! W środku trzęsłam się cała niczym galaretka. By zająć myśli czytałam książkę „Bransoletka” Ewy Nowak. Dobre,polskie i mało znane młodzieżówki to życie! Żadne tam popularne amerykańskie grafomańskie bezguścia które czyta co druga nudna nastolatka. Ja przynajmniej mam wartościowe lektury! Niestety pomimo tego faktu byłam zbyt zestresowana by czytać. Spastyczność tak mi wzrosła że zastanawiałam jak dojdę do salki rehabilitacyjnej. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Aż podskoczyłam. Nie ma to jak niewygaszony odruch moro. - Przepraszam... - Dagmara była zdecydowanie spłoszona moim podskokiem,bo to ona go wywołała. Już chciałam zacisnąć zęby i powiedzieć by się odwaliła. Zamiast książki mogłam sobie posłuchać ruskiego post-punku na słuchawkach! A nie,ta buda zabrania używania telefonów nawet na przerwach. Przeszło mi przez myśl że ostatnio byłam dla córeczki dyrektora niemiła. Z jej punktu widzenia być może bez powodu. Postanowiłam teraz to naprawić dla czystości własnego sumienia. - Nie ma sprawy. – Zastanawiałam się czy mój uśmiech wyglądał sztucznie. - Po prostu się zaczytałam. - A co czytasz? - Koleżanka zaciekawiła się moją lekturą. -„Bransoletkę” Ewy Nowak. - Zamilkłam. W końcu przekazałam informację. Mój mózg myśli zadaniowo. Dopiero po chwili wymownego milczenia domyśliłam się że Daga oczekuje krótkiego streszczenia. - To o dziewczynie która jest olewana przez matkę i jednocześnie obiektem chamskich żartów ojca. Przez przypadek wyjeżdża na warsztaty teatralne które zmieniają jej podejście do życia. - Brzmi super. – Dziewczyna faktycznie wyglądała na zainteresowaną książką. - Pożyczysz mi? - Nie. - Aha, spoko. – Odparła zdziwiona i może trochę zawiedziona. Dopiero wtedy zauważyłam że popełniłam nietakt. - W sensie nie mogę ci pożyczyć bo ja tą książkę wypożyczyłam z biblioteki,ale jak ją oddam to będziesz mogła sobie wypożyczyć. - Aaa,okej. Bardzo chętnie. Wszystko jest lepsze niż ćwiczenia z tym durniem Kaliszem. - Dagmara! Proszę się wyrażać z szacunkiem o pracownikach szkoły! -Zabrzmiała nieco groźnie nasza nauczycielka wspomagająca. Jak widać nie była tak pochłonięta czytaniem dokumentów jak myślałyśmy. No i jednak nie zawsze jest milutka. Pozytywne zaskoczenie. - Dlaczego go nie lubisz? - Zdążyłam zadać pytanie Dagmarze,lecz tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa na korytarzu rozniósł się nieprzyjemny dźwięk dzwonka. Dosłownie sekundę potem nadszedł Kalisz. Chciałam na niego spojrzeć,ale odwagi wystarczyło mi jedynie na szybkie zerknięcie. Szybko wbiłam wzrok w podłogę. Czułam się jakbym obcowała z duchem Pawła. Fizjoterapeuta szybko otworzył drzwi kluczem. Pani Kasia pomogła mi wstać i na sztywnych nogach weszłam do salki. Ciekawe czy ten cały Kalisz pomyślał że zawszę tak chodzę? Po wprowadzeniu mnie do środka nauczycielka uradowana opuściła pomieszczenie. Najwyraźniej cieszyła się z wolnego. Ten Kalisz to ma już u mnie plusa. Najwyraźniej zauważył że jestem zestresowana i chwilowo zajął się Dagmarą. Tyle wystarczyło bym wzięła parę głębokich wdechów. Spastyczność trochę puściła. Kiedy podszedł do mnie postanowiłam być odważna. W końcu teraz będziemy mówić o moim ulubionym temacie! Spojrzałam mu prosto w oczy. - Nina Piotrowicz. Mam osiemnaście lat. Mózgowe porażenie czterokończynowe spastyczne z przewagą kończyn dolnych. Wcześniak z dwudziestego szóstego tygodnia ciąży. Nie wiadomo co wywołało przedwczesny poród. Chodzę przy kulach, ścianach i meblach. W wzroku fizjoterapeuty ujrzałam to co lubię widzieć u jego koleżanek i kolegów po fachu. - Świadomość że mają do czynienia z pacjentką która wie dużo o swojej niepełnosprawności,więc i kitu nie da mi się wcisnąć. Kalisz podziękował za informacje,a potem zobaczył jak chodzę z kulami oraz prowadzona za rękę. Podprowadził mnie do drabinek. Trzeba powiedzieć że nie jest taki najgorszy. Dobiera ćwiczenia pod pacjenta,analizuje każdy jego krok i ruch. Na pewno nie robi niczego na odwal się. Po wytłumaczeniu ostatniego z ćwiczeń,pod koniec zajęć odezwał się na trochę inny,lecz spokrewniony temat. - Wiem, że tu są małe możliwości. Na zajęciach poza szkołą zrobimy więcej. No i przepraszam za wtedy. Przez moment czułam że Dagmara wbiła w nas wzrok. A może mi się zdawało? Po chwili zabrzmiał dzwonek. Pani Kasia nas odebrała. Nie zauważyłam żadnych zmian w zachowaniu koleżanki. Może faktycznie mi się wydawało z tym rzekomym wpatrywaniem w nas? Już nawet nie sprawdzałam czy tata zapisał mnie do Kalisza,bo już byłam tego praktycznie pewna. Wtorek,dwudziestego września. To dziś miałam pierwsze zajęcia z Kaliszem poza szkołą. Nadal jego obecność sprawia, że czuję się nieswojo,tak jakbym była jakimś medium. Przynajmniej mogę na niego patrzeć, nie bez skojarzeń z Pawłem lecz przynajmniej już aż tak nie uciekam wzrokiem. Zajęcia zaczynam o osiemnastej a kończę o dwudziestej,czyli mam wykupione po dwie godziny terapii w każdy wtorek i czwartek. Mama nadal się do mnie nie odzywa. Z tatą całą drogę spędziliśmy w milczeniu,bo atmosfera w domu wszystkich nas wykańcza. Nie jechaliśmy jednak długo gdyż po dziesięciu minutach jazdy byliśmy już pod piętrowym budynkiem z dużymi szklanymi drzwiami. Kalisz przyjmował oczywiście na parterze. W całej reszcie budynku pomieszczenia wynajmują ludzie o przeróżnych profesjach. Nie musieliśmy długo czekać. Ledwo tata zawiesił moją kurtkę na wieszaku,a Kalisz już zaprosił mnie do gabinetu. Tata szybko się ulotnił ponieważ jechał jeszcze na zakupy. Gabinet Kalisza jest imponujący. Wielkości porządnej sali lekcyjnej. Granatowa wykładzina,białe ściany. Zero bzdurnych rysunków,czy to dziecięcych czy informacyjnych. Sprzęty,w tym duża kozetka sterowana na pilota na której siedziałam utrzymane są w kolorystyce biało-granatowej. Sala jest duża więc,mieści się tam i kozetka jak i mata do ćwiczeń, drabinki, bieżnia,tor chodu z poręczami, piłki do ćwiczeń i wiele innych rzeczy. Ponownie sprawdził jak chodzę,tym razem jednak nagrywał z tego filmiki. Po chwili usadził mnie na kozetce. - Wiesz... chciałem cię przeprosić. – zaczął. - To przeze mnie zemdlałaś. Czuję się winny. Teraz to mi zaczęło być głupio. Przecież to jest MOJA wina. Nie on jest winny temu że dostał od losu takie rysy twarzy! To ja mogłam pohamować się z reakcją. - To nie pana wina! - Zaprzeczyłam szybko. - To... to było głupie z mojej strony. Nie powinnam tak reagować. Po prostu bardzo mi pan kogoś przypomina. - Daj spokój,nie możesz kontrolować reakcji organizmu w takim stopniu by nie mdleć. I co ty na to by mówić mi po imieniu? Oczywiście tylko tutaj,bo wiadomo szkoła rządzi się swoimi prawami. - Puścił mi oczko. Po tym geście nie wiedzieć czemu trochę mi ulżyło i ochoczo zgodziłam się na propozycję fizjoterapeuty. Przecież bycie na „ty” z moimi fizjo to dla mnie nic nowego. - Nina. - Wystawiłam ku niemu rękę. - Tomek. -Uścisnął mi dłoń. - A mogę zapytać kogo ci przypominam? Znowu odruch moro. Nie,na to pytanie nie chciałam odpowiadać za żadne skarby. - Wolałabym nie. - Uciekłam wzrokiem w podłogę. - Jasne,pogadamy o czymś innym. Chodźmy jednak ćwiczyć bo szkoda czasu. Zawsze można ćwiczyć i rozmawiać jednocześnie. Oczywiście,jeśli się skupisz. Przytaknęłam. Chętnie ruszyłam ku sprzętom. Kiedy tak ćwiczyłam dowiedziałam się wielu rzeczy o Tomku. Jest dokładnie dziesięć lat ode mnie starszy. Ma żonę,która jest księgową i pracuje w tym samym budynku co jej mąż. Fizjoterapeuta mieszka w tej wiosce od urodzenia. W tamtym momencie chciałam zapytać czy to możliwe by moja mama mogła nie znać ich rodziny,ale nagle te pytanie wydało mi się zbyt głupie by je zadać. Gadaliśmy o wcześniakach oraz metodach rehabilitacji. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Rozmowa toczyła się płynnie,ja w tym czasie z chodzenia przeszłam w leżenie na kozetce. Tomek rozciągał mi mięśnie. Po zakończonym rozciąganiu wstałam. - A może pożyczyć ci jakieś książki o mózgu? Widzę,że interesujesz się tematem. -Rzucił mimochodem mój rozmówca. - Naprawdę?! -Po raz pierwszy od przyjazdu do tej wsi poczułam coś w rodzaju szczęścia. – Naprawdę mógłbyś?! - Jasne. Fajnie mieć kogoś z kim mogę pogadać na takie tematy. - Wyglądał na szczerze zadowolonego. Nie powiem,zrobiło mi się miło. Nastał kres moich zajęć jak i koniec pracy Tomka na dziś. Zaproponował że poczeka ze mną przed gabinetem. Szybko posprzątał salę i wyszliśmy. Na korytarzu pomógł mi nałożyć kurtkę. Czekaliśmy na mojego tatę. Nagle drzwi do budynku otworzyły się z hukiem. Wychyliłam się na moim krześle trochę do przodu. Miałam nadzieję że to był tata. Jednak była to kobieta w długim płaszczu. Na oko dość młoda. Zadzwonił jej telefon. - Tak, mamo szukam ich! Nie,nie odpuszczę bo ta stara baba nie odpuszcza! Dręczy mnie,a potem nie chce niczego wyjaśnić! Jak nie z nią, to z jej córeczką sobie pogadam! Powinna mieć tu rehabilitację. Zamarłam! Przecież to była Paulina! Po głosie trudno było ją rozpoznać,ale nawet z tej odległości ją poznałam jej twarz,oczywiście gdy się przyjrzałam. Dziewczyna zakończyła rozmowę po czym komórka rozbrzmiała na nowo. Tym razem rozmowa była krótsza,cichsza a Paulina tuż po niej wyszła raptownie z budynku. Przez ten cały czas zastanawiałam się co moja matka znów zrobiła! Czyżby chciała zemścić się na Paulinie?! Chyba musiałam wyglądać jak żywy trup,bo Tomek pytał parę razy jak się czuję. Chciałam go szybko zbyć,lecz się nie dał. W końcu poprosiłam o szklankę wody. Woda uspokoiła mnie na tyle,że gdy tata w końcu po mnie przyjechał wyglądałam całkiem normalnie. Tomek odprowadził mnie aż do auta i ciągle wyglądał na zatroskanego. Nie pamiętam drogi do domu ani tego jak dotarłam do łóżka. Wiem tyle że od razu zasnęłam. Obudziłam się teraz,w środku nocy i zebrało mi się na porządkowane wspomnień. Uff, no to na tyle... Chyba niejedna czarna herbata mi się przyda, no nie? Trzymajcie się!-
- nastolatki
- kryminał
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zabójczy śmiech (uwaga - drastyczne opisy)
Gość opublikował(a) utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Zdarzyła się kiedyś zbrodnia w Smutkostanie O okolicznościach dziwnych niesłychanie. Odbiła się w kraju dosyć głośnym echem, Ktoś zabił Smutasa - najwyraźniej śmiechem. Nie było tu mowy raczej o wypadku, Nie odnaleziono jednak żadnych świadków. Do śmiechu nikomu nie było więc wcale. Było to morderstwo niemal doskonałe, Charakter przybrała sprawa polityczny, Naczelnik policji dostał rząd wytycznych. Dla władz dość brzemienny mogłaby mieć skutek - Do akcji przystąpił sam inspektor Smutek. Udał się na miejsce zrobić oględziny: - Morderca z nas zadrwił i urządził kpiny. Widzę na podłodze poszlaki turlania. Rzucają się w oczy też ślady tarzania. Dostrzegł u ofiary pęknięcie na brzuchu: - Gość musiał przed śmiercią śmiać się do rozpuku! W grę wchodziło także i torturowanie, Bo denat obydwa boki miał zerwane. Były też zapachy, dość przykre niestety, Widocznie biedaczek chciał do toalety. Ale tam nie dotarł, pomimo pośpiechu. - Czyżby go zabiła wielka kupa śmiechu? Smutek aż pokiwał swą głową ze smutkiem: - Śmierdząca to sprawa, zabójstwo okrutne. Mordem na zlecenie coś mi tutaj pachnie, Czyżby Rechoczący? - on tak robi właśnie. Myślał intensywnie - przyszło mu do głowy, Że może to zrobił jednak Wybuchowy, Który na gościnnych bawił tu występach, Ale wtedy denat byłby cały w strzępach... Bardziej podejrzany był jednak Szyderczy, On psychopatycznym typem jest mordercy. Sadysta to straszny i znany oprawca. Zwykle stoi za nim Drwiący mocodawca. Inspektor snuł dalej swoje przypuszczenia... - Chyba że z Seryjnym mamy do czynienia. Choć on raczej strzela swoimi salwami, Jeśli to on jednak, to wszystko przed nami… Ciąg dalszy (prawdopodobnie) nastąpi... -
Jestem jak pustynny kwiat. Wciąż buduję mur, aby nie uschnąć z tęsknoty. Nicole -Twój koktajl.- Rozbrzmiewa stukot o drewniany blat. -Dzięki. Mówiłam ci już, że jesteś wielki? -Owszem, ale chętnie usłyszę to raz jeszcze! - po chwili zostaję sam na sam ze swoim koktajlem. Jack to nie tylko doskonały barman, ale także przyjaciel do wspólnego ponarzekania po kolejnym ciężkim dniu na posterunku. Jest to zupełne przeciwieństwo mnie. Ojciec dwójki dzieci, doskonały mąż I człowiek o trudnej przeszłości. Znam go na tyle długo, że mogę stwierdzić, iż jego czarne włosy zaczęły siwieć. Czasem zastanawiam się, jak on może mieć tyle energii po tym wszystkim, co przeszedł. Nie wygląda na staruszka, ale również nie na przystojnego młodzieńca. Wszystko w swoim życiu potrafi obrócićw żart. Ta... szkoda, że ja tego nie potrafię. -Koktajl truskawkowy? A może da się pani skusić na drinka? -odurzający zapach alkoholu nagle rozwiewa moje myśli. -Hm? - odwracam się. Od razu żałuję, że to robię, ponieważ smród robi się jeszcze bardziej nie do zniesienia. Rany boskie, ten człowiek najwyraźniej nie zna umiaru. -Te piękne oczy mówią same za siebie- omal kładzie sie nablacie. Klienci baru mają niezłą komedię, za to ja mam dość skupiania na sobie uwagi. Próbuję wstać, ale powstrzymuje mnie silny uścisk dłoni na moim nadgarstku. -Jeszcze nie skończyłem- cedzi przez zęby - nieładnie tak uciekać. -Puść tę panią grzecznie albo twoje zęby skończą na tym drewnianym blacie, chociaż myślę, że bardziej żal mi jego niż ciebie - głęboki głos natychmiast przyciąga uwagę wszystkich zebranych włącznie z pijanym nieznajomym. -Proszę, proszę! - wstaje- obrońca się znalazł! - Wymachuje niedbale rękami, omal potykając się o własne nogi. Wszyscy mają wzrok utkwiony w tej dwójce. Schodzę z krzesła barowego I zbliżam się powoli. Sięgam po pistolet znajdujący się w pochwie, po czym wyjmuję ostrożnie I kieruję w stronę obcych. Stoją naprzeciwko siebie, a pięści same się zaciskają. U jednego w żyłach płynie gniew I nienawiść, a u drugiego oszołomienie. W pewnym momencie obaj rzucają się na siebie, a cios za ciosem jest coraz bardziej zawzięty. Po ostatnim z nich pijak osuwa się po stole niczym pingwin na lodzie, a nieznajomy, który zwrócił mu uwagę, ociera nos z krwi. Gdy widzi wycelowany w siebie pistolet, natychmiast kapituluje, unosząc ręce nad głowę. -Uklęknij! Ręce do tyłu! - stanowczo wydaję rozkazy. Wyciągam komunikator I zgłaszam bójkę w barze, po czym zawiadamiam drugizespół. -Co tu się dzieje, do licha?! -Wszystko jest pod kontrolą- informujęprzyjaciela - narobiliniezłegobałaganu. Potrzebujesz pomocy? - pytam. Podchodzę do mojego obrońcy I zakładam mu kajdanki. Nie protestuje, chociaż widzę, że ma wiele do powiedzenia, a już na pewno nie jest zadowolony z tego, iż go aresztuję. Potem obracam się w stronę stołu, nikt się nie zorientował, iż ten bałwan ulotnił się. Mocno ciągnę za ramię, aby wstał mój "bohater" I wyprowadzam go z miejsca publicznego. -Zrobiłem dobrze. Zasłużył- odpiera zawzięcie. -Od siedzi pan dwadzieścia cztery godziny I wróci pan do domu. Wpakowujęgo do samochodu policyjnego, jednak gdy sama planuję wsiąść, zatrzymują mnie syreny. Wzdycham cicho I zamykam drzwi. -Przyjechaliśmy jak najszybciej. Co się stało? - wychodzi do mnie Lucian. - Miałem drzemkę z moim pączusiem. Lucian jest moim partnerem od dobrych dwóch lat. Czasem bywa irytujący, ale da się przyzwyczaić. Chwilami wydaje mi się, że próbuje testować moją cierpliwość. Od tej chwili jak zaczyna żartować, wyłączam swój umysł na dobre dwie godziny. Naprawdę zastanawiam się, jak jego żona z nim wytrzymuje. -Z twoim pączusiem? - unoszę brew do góry. -Z moim pączuciem -powtarza, poruszając sugestywnie brwiami. -Och... daj spokój! - poirytowana ucinam temat.- Mieliśmy tutaj akcję z pijanym mężczyzną. Niestety nam zwiał- tłumaczę spokojniej. Nie czekając na odpowiedź, wsiadam do środka I ruszam z małej uliczki. Na szczęście panuje cisza. W przeciwnym razie wyszłabym zwłasnej skóry. Nigdy nie lubiłam słuchać radia I tak pozostało do teraz. Dopiero gdy staję na skrzyżowaniu, zdaję sobie sprawę, jak szybko bije mi serce. Z tego wszystkiego zapomniałam też, jak to jest nabrać spokojnie świeżego powietrza. Uchylam lekko boczną szybę I oddycham spokojnie, po czym staram się je wypuścić jak najspokojniej, aby wyciszyć kotłujące w głowie emocje. -A więc jesteś policjantką. Czy szeryfem? Zresztą, co za różnica - i tak brak spokoju. A było tak pięknie. -Mhm -Mało mówna coś jesteś. -Od kiedy mówimy sobie na ty? - poirytowana gaszę silnik pod posterunkiem. -Nie wiedziałem, że pani aż taka przepisowa- odburkuje widocznie oburzony. Otwieram mu drzwi I sięgam po klucze wiszące na pasku. Najpierw otwieram celę, a potem uwalniam go z kajdanek. Wpuszczam do środka I zamykam z powrotem na klucz. -Czyli dwadzieścia cztery godziny? Nie da się tego skrócić? -Nie - odpowiadam sucho I siadam przy biurku. Została mi papierkowa robota, którą miałam zrobić jutro, ale właściwie nigdzie mi się nie spieszy. Przeglądam dokumenty I rozdzielam je na dwie osobne kupki, po czym włączam laptop. Zaczynam wpisywać dane do komputera I gdyby nie to, że ciągle przerywa mi paplanina tego dziwaka, już dawno miałabym to za sobą. Chwila. Czy on gada sam do siebie? Spokojnie: to tylko kolejny świr, którego już nigdy nie zobaczę za dwadzieścia trzy godziny. W pewnym momencie robotę przerywa mi dzwonek telefonu, jednak jego także ignoruję. Zawsze byłam zdania, że jeśli coś robię, muszę skończyć tostuprocentowo, a do osoby dzwoniącej zatelefonuję później. -Nie nudzi cię ta praca? -Nie. Jest w porządku. -Jesteś taka sama jak twój ojciec.- Odbija się od zimnej ściany I podchodzi do krat, aby lepiej mi się przyjrzeć. -Co? - staram się ukryć zdziwienie, wbijając wzrok z powrotem w ekran. - Mówisz o Anthonym? To nie mój ojciec... -Nie o nim mówię. Chodzi mi o... Nie dokańcza, ponieważ ucinam jego wypowiedź gestem ręki ze względu na nowe wezwanie, jakie rozbrzmiewa w komunikatorze. Zrywam się z miejsca, rzucając krótkie: "mam wezwanie". Nie zdąża nic odpowiedzieć, ponieważ zamykam za sobą drzwi..Poprawiam odznakę szeryfa I wsiadam do wozu policyjnego. Zamiast myśleć o wezwaniu, zastanawiam się nad rozmową. O dziwo moje serce przyspiesza, mimo że nie denerwuję się wcale . Dreszcz przebiega przez moją skórę, jak słowa chłodno przenikające do jej wnętrza. Próbuję skupić się na drodze, pragnąc odrzucić od siebie wszystkie nasuwające się na siebie myśli. To wszystko jest bezsensowne. Jaki sens ma to, że czuję się teraz tak, jak się czuję. Nawet nie wiem, co to wszystko znaczy. Dostałam wezwanie do płonącego budynku. Jak ma wyglądać moja rola? Mam tam wejść I ugasić? Przecież to robota strażaków. Dojeżdżając na miejsce, nie widzę wcale płonącego domu. Wszystko jest na swoim miejscu. Zero śladu po ogniu, zniszczeniach I brak jakiegokolwiek dymu. Moją uwagę przyciąga mała dziewczynka przed domem, w którym miał być pożar. - Dzień dobry -mówię, wysiadając z samochodu.- Gdzie twoi rodzice? - Pomoże mi pani? - pyta cieniutkim głosikiem. - Składanie fałszywych zeznań jest karalne. Muszę porozmawiać z twoimi rodzicami. -Pomoże mi pani znaleźć moją siostrę? Od wczoraj nie wróciła dodomu - mówi spanikowana, ledwo powstrzymuje drżenie głosu- A rodzice...oni nie pomogą. - Jak to? - Tata pracuje do późna, a mama... odeszła od nas dwa lata temu - spuszcza wzrok. - Pomogę ci. Ale tak czy tak muszę porozmawiać z twoim tatą. Takie są procedury - tłumaczę - a teraz wsiadaj do samochodu. Pojedziemy na posterunek. Tam powiadomię twojego tatę. Kiwa niechętnie głową I wsiada do środka. Informuję, aby zapięła pasy, po czym ruszam z miejsca. Wzdycham nieznacznie I zerkam co jakiś czas do lusterka, aby zobaczyć, co robi z tyłu. -A pani ma jakieś dzieci? - pyta znienacka. -Ja? Nie - zaprzeczam, mając nadzieję w duchu, że nie postanowi drążyć tematu. Moja przeszłość zawsze była dla mnie przeszłością, a teraźniejszość teraźniejszością. To prawda, nie raz myślałam, co zrobiłam źle i jak mogłam to odkręcić, ale po jakimś czasie nie wracałam do tego. Zawsze tułałam się po osiedlach, obserwując zachowania ludzi, przekonując się, jak to jest być odrzucanym wielokrotnie przez społeczeństwo. Fale krytyki, brak tolerancji i fałszywe plotki przewijały się praktycznie na co dzień. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie będę porównywać przeszłości do teraźniejszości. Mimo największych oporów będę stąpać dumnie z uniesioną głową, ponieważ tylko tak większość nas żyje na tym świecie. Ci, którzy tego nie potrafią, prędzej, czy później upadają, a tego chciałam najbardziej w świecie uniknąć. Wysiadam pod posterunkiem I puszczam małą przodem. Każę jej usiąść przed wejściem do głównego gabinetu. Zostawiam ją na chwilę samą z myślą, aby gdzieś w papierach poszukać numeru telefonu jejojca. Gdy tylko go znajduję, bez wahania dzwonię, jednak nikt nieodbiera. Gdy nie mogę się do dzwonić, czuję, że ta sprawa nie dojdzie szybko do skutku. Ten facet mógłby chociaż raczyć oddzwonić, jednak nic takiego się nie dzieje. -I jak twoja misja? - No tak. Zapomniałam, że on tutaj jest. -Genialnie -odpowiadam z sarkazmem, po czym wychodzę. Założę się, że w tej chwili jego oburzone ego wzrosło do wielkości kuliziemskiej. Zamyślona, zmierzam korytarzem I zamieram. Przecież pięć minut temu jeszcze tu była. Ciekawy dzień, ciekawe co jeszcze dzisiaj się wydarzy. Małpy zaczną spadać z drzew? Jeszcze tego brakowało, aby ta mała mi zwiała. Wybiegam na zewnątrz I tuż przed moimi stopami natykam się na różową, bawełnianą chustę. To pewnie należało do niej. Nie mogła uciec daleko. No myśl. Gdzie jako dziecko mogłabyś pójść? Może bar u Jacka? To nawet możliwe. Zwłaszcza, że serwuje świetne desery lodowe. Kiedy docieram na miejsce, zawieszam klucze przy pasku I wchodzę do baru. Natychmiast rozbrzmiewa dzwonek przy wejściu. Tyłem do mnie przy jednym ze stolików siedzi czarno włosa dziewczynka. Jak ja uwielbiam swoją intuicję. No I pięknie. Jej ojciec mnie nie zabije, że zgubiłam jego córkę. Siadam na przeciwko niej I widzę, że na jej buzi maluje sie zdziwienie I zakłopotanie. -Kupiłaś chociaż te lody? - pytam poważnie z domieszką łagodności. Kiwa głową, chociaż przeczuwam, że kłamie. Unika mojego wzroku jak ognia I zajada deser szybciej niż Królik Bugs. -Coś mi się nie wydaje. Zaczekaj tu. Wstaję i podchodzę do lady. Naciskam dzwonek, aby zawołać Jacka. Zamieniam z nim parę słów na temat całej sytuacji I przepraszam za nieporozumienie, po czym płacę za deser I wracam do stolika. W pierwszej chwili panuje milczenie, a w drugiej chyba sama nie wie, copowiedzieć. -Przepraszam. -Nic się nie stało. Następnym razem po prostu powiedz prawdę - łagodnieję - powiesz mi, o co tak naprawdę poszło? -Mój tata... on jest bardzo smutny, że nie ma mamy- zaczyna niepewnie - często przychodzi do domu I tak dziwnie śmierdzi. Na pierwszą myśl przychodzi mi facet, który był dzisiaj w barze, ale przecież jest wielu mężczyzn, którzy przesadzają z alkoholem. Może więc się mylę. Staram się od niej wyciągnąć informacje, które mogą mi pomóc w odnalezieniu jej siostry. Okazuje się, że ma na imię Chloe, a jej siostra ma trzynaście lat. Dzieci nie znikają z dnia na dzień. Może ten ojciec miał z tym coś wspólnego? Będę musiała się temu bliżej przyjrzeć. Kiedy zjada do końca swój deser, z powrotem wpuszczam ją do radiowozu i wypytuję o bliższą rodzinę. Okazuje się, że prócz ojca i siostry ma jeszcze ciotkę, która mieszka stosunkowo niedaleko, a właściwie kilka ulic dalej. - Znajdzie pani moją siostrę? - pyta po chwili ciszy. - Nie martw się. Postaram się sprowadzić ją z powrotem do domu -zapewniam. - Obiecuje pani? - Obiecuję. - Nie chce iść do cioci. Ona jest nudna i robi na drutach - marudzi. - A ja już mam dość tego dnia. No już. Leć - ponaglam ją. - Szkoda, że pani nie jest mamą. Byłaby pani naprawdę dobra - mówi radośnie. Wysadzam ją pod domem I czekam aż wejdzie do środka. Odjeżdżam z posesji, wzdychając z ulgą, że na dzisiaj to już koniec wrażeń. Niespodziewałam się takiego wyznania, zwłaszcza od małej dziewczynki. Na szczęście ten dzień dobiega końca i zostaje mi tylko serial i lody ciasteczkowe. Wchodzę na posterunek I opadam na krzesło z westchnieniem I ulgą. Nareszcie wolność. Mam dość.Przymykam oczy z myślą, że jestem tutaj sama. Odpływam, rozkoszując się błogą ciszą. Ten dzień to zdecydowanie za dużo, jak na całe dwanaście godzin pracy. Gdy po pomieszczeniu roznosi się chrząknięcie, moja oaza spokoju zostaje zburzona. -A, ty. - Wzdycham. - Szybko o mnie zapomniałaś- odpowiada poirytowany - zawsze jesteś taka zrzędliwa? -A ty zawsze jesteś taki wścibski? - wstaję z miejsca I okrążam biurko. -A ty zawsze unikasz prawdy? -Jakiej? -Jesteś taka sama jak twój ojciec. -Anthony nie jest moim ojcem! - wybucham z irytacją. -Edward. To twój ojciec. -Pleciesz bzdury! Nie mam ojca - wypowiadam słowa wręcz przesączone jadem. -Mylisz się. Serio przez te wszystkie lata wciskali ci te bzdury, żejesteś sierotką Marysią? To jest bzdura! -Bzdurą jest to, że próbowałeś mnie bronić! -Nie broniłem ciebie. -A kogo niby?! -Matkę twojego syna... *** Hej zapraszam was do mojej nowej książki, kto wie może przypadnie komuś do gustu i zostanie ze mną na dłużej ♥️ Opis: Zaklęci w czasie, miejscu i niezrozumiałej rzeczywistości. Zagubieni we własnych światach daleko od siebie. Niepodobni. Tkwiący w klątwie jednego pocałunku. Link prowadzi do dalszej części tego opowiadania na stronie, na której aktualnie publikuję. Link: https://my.w.tt/y1CDCcfZR5