Śledziłeś jej lot nieopierzony,
Gdy samotnie przemierzała niebo;
Obserwowałeś ją z gniazda swego...
Ach, tyle już razy;
Ona nauczyła się czcić Ciebie -
Hymn tęsknoty codziennie w niej wzbierał;
Zwiastując chmurom tak bliski już szał
Obcej im ekstazy
Aż w końcu eksplodowała, łamiąc
Czystość błękitu swoim szkarłatem;
Wciąż nie przestając śpiewać cantaty
O orle bez skazy;
Ona poderwała Cię do lotu,
Którego kresem były płomienie;
Kazała Ci zapomnieć o tlenie,
Śląc skrzące obrazy;
I poznałeś jej prawdziwe imię,
Które niemal strąciło Cię z nieba;
„Tak, fruń do mnie, mój Mistrzu!” - krzyknęła;
Ten krzyk Cię uderzył
…....................................................................
A jednak minąłeś ogień
I zwyczajnie wzbiłeś się wyżej