Plastik pomarańczy
Mniej niż trzy.
Tyle była warta nasza nibymiłość.
Zaczęło się pięknie i niebanalnie.
Miał odbyć się bal, wielka feta.
Co to w labiryncie krzeseł i stołów plączą się wipy.
Jednak na gruncie tych rzeczy znaleźliśmy się tylko my.
m y
Ja w tej nazbyt obcisłej, uwypuklająco - ukrywającej sukni
I ty w wersaczowskim fraku.
m y
Leżeliśmy na marmurze jak na śniegu
I śmialiśmy się do rozpuku jak dzieci.
(gdy zasypiałam tego wieczora
przed oczami miałam twoje niesforne włosy...)
co dalej? co dalej? co dalej?
Było...
Dalej dużo uśmiechu, śmiechu, półśmiechu.
Lawirując między nimi właśnie gubiliśmy smutek.
t y
Każdego ranka budziłeś mnie dwukropkiem z gwiazdką.
Czasem na dokładkę do dwukropka dostawałam tez nawias
(prawy nawiasem mówiąc)
t y
Między moim – tym charakterystycznym – zmarszczeniem brwi,
A przygryzieniem wargi, byłam już jedyną i najdroższą
(zdaje mi się, że nawet nie zdążyłeś wycenić)
Między potarciem brody,
A skonsternowanym drapnięciem ucha
Cały świat z okien komunikatora dowiadywał się,
Że nikogo bardziej nie miałeś
Nikogo dotąd tak nie kochałeś
(zawsze ten cholerny komplet :
mniejniżtrzydwukropekgwiazdka)
Wreszcie między przymrużeniem oczu,
A rozchyleniem warg,
Wszystko zaczęło mnie mdlić.
Dziś oglądam cię przez Moje okno
I widzę, że znów jest jedyna w komplecie.
A minęły mniej niż trzy dni.