niewolnice nie płyną obłokami
pod barem wtulone w ciemność
na plastykowych krzesełkach
liżą słomki
drżenie ulicy jak pieszczota mężczyzny
kołysze wystawy po drugiej stronie
z dala od ciał samotnych języków
to niewiele-
za mało kamieni i popiołu
niewolnice nie wyrywają sobie z rąk modlitwy
kiedy świta szyjkom butelek
robią dobrze lekkością chudych dłoni
wilgotne dłonie studzą zapał
tak jak nadzieje na zmartwychwstanie
dotyk nie płynie jak dawniej
pieszczotą
od pewnego czasu czułość
odkopujemy w puszkach za rogiem
wczoraj zobaczyłam cię po raz pierwszy
nie do twarzy ci z potłuczoną gębą
zmieniłaś się
tak jak to miejsce gdzie kończy się ciepło
jest tylko wyrywanie włosów
a przecież można było jeszcze
próbować umyć Mu stopy
kuse sukienki telefony do kobiet których imion
nie pamiętam nęcące rozmowy wieczorne
bezcielesność
jej progi których czasem bałyśmy się przekraczać
dreszcze
strach i dreszcze
przemoknięte kieliszki
drugi raz z rzędu stoję tu naga
przed wirtuozerskim sklepieniem
waszych nadętych ud i zadartych w górę tyłków
anny weroniki magdaleny wszystkie skupione
wszystkie takie prawe
ja ciemność ja i anna ja weronika ja maria
ja i moja anna przerzucając pierwsze strony gazet
twardymi sutkami udajemy że to jedyne wyjście
z przyciąganiem jest inaczej najpierw łączą się słowa
usta niewinnie muskają spalanie zaczyna dotykiem
dotyk opada i nie wraca jakim był - pierwotnym
pierwotnym
jest tylko słowo twoje moje
zapisane na serwetce półmrokiem taniej knajpy
hotelowym oddechem wieczornym papierosem
wśród pościeli gdzie odmierzasz kolejne decymetry do narodzenia
pozostała nam chwila
pytasz czy wiem co jest dalej
wiem
za następnym zakrętem szarość drogi zmęczy stopy
piach rozmyje oczy a poznawać ani nawet kąsać
nie dane będzie twarzy i włosom
wszystko zostanie dla stóp
ciężar powtarzalności przygniecie najmniejsze palce
znieczuli nas na dotyk
kiedy się obudziłam byłam starsza niż zwykle
zabrakło delfinów i meduz a tytoń kapał na stopy
szpitalny fartuch lepi językiem kończyny
w przestrzeni mokrej czułości wylizuje ciało od środka
teraz liczę już tylko na ulewę i na to
że łóżko na plaży nie rozpłynie się nagle
pamiętam też o krwi między nogami
tej co nie umie odpływać ani rozbijać o brzegi
ale ja przecież dawno zerwałam z unoszeniem
i niepotrzebny mi zapasowy spadochron
chociaż
może to od oglądania wiatraków za oknem?
staram się unikać słońca tak jak
z daleka trzymam się od starości
która jest już we mnie
wtedy
wmawiam sobie że
wszystko mam poukładane
jak kieliszki stoję w równym rzędzie
pragnienie czystej
gaszone półlitrową bezradnością
wieczorne jam session szkła i paznokci
to wszystko co mamy dla siebie
i nawet wtedy
powtarzam sobie że wszystko
mam poukładane
nie do końca w to wierzę
od wczoraj zapinam się pod szyję
pisząc w lustrze świętą ikonę
znudzeni pochyłością ulicy
szukamy równowagi w progach
mlecznego baru
spodnie w kant i lukrowane
pantofelki nie pasują do dzisiejszego
układu naszych planet
na czworakach przemierzam orbitę
wokół blatu upadam na twarz
- przegrywam