Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Edyta_Gaczyńska

Użytkownicy
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Edyta_Gaczyńska

  1. wstydliwie mierzy starość
    zmarszczki okrutnie odbijają prawdę
    siwizna dodaje doświadczenia
    ale niekoniecznie rozumu
    zwiodczenia i opuchglizna
    codzienna litania bólu
    trudno posądzić kobietę o mądrość
    bo zazdrość i arogancja
    psują całokształt
    samotność pochyla kruchość
    młodość nie zawsze bywa owocna
    bez męża wysiaduje częściej gorycz
    próchnieje w plotach
    a życie sumą niezadowoleń
    tak bez godności wysiaduje się
    życie

  2. wchodzę do domu
    strzepuję brud z butów
    oglądam się dookoła
    mam lekki stres
    czuję kłucie po lewej
    powitania jakieś słabe, zawstydzone
    a mnie zżera ciekawość
    jak mieszkają, jak im się powodzi
    cisza jak w grobowej desce
    zimno w stopy
    nie grzeją za wiele, czysto
    ale ona ma mnóstwo butów
    pozwolił mi wziąść swoje kapcie
    miło i tak się filuternie przy tym uśmiechną
    pierwszy papieros w gościach
    wciągam mocno i szybko
    nie wiem co powiedzieć
    trochę chłodny wieczór
    ogródek mają mały
    pokoje jak kiszki
    zaprosili nas by się pochwalić
    ślizgie ręce, oni są śliscy
    dyryguje nim ona
    a on czuje się jak zbity pies
    ma łysą głowę, nie pasuje mu to
    serwują alkohol nareszcie
    jaki mocny bimber, dziwnie pachnie
    trójca na wyścigi pije
    reszta udaje wstrzemięźliwych
    gadka szmatka
    a ja znowu do toalety
    potykam się o pary kolan
    ulga
    muszę umyć ręce
    o czym tak gadają trajkoty
    psia mać oblałam muszlę
    ile oni mają tego papieru
    chyba czas wracać do domu

  3. zamknij się w czterech ścianach

    zgaś światło

    zatkaj uszy

    zamknij oczy

    połóż się i nie ruszaj

    wyłącz się na świat

    przestań odbierać

    jakiekolwiek wrażenia

    uczyń to najdłużej jak się da

    co czujesz, pustkę?

    pustkę którą nie możesz przełknąć

    drażniącą ciszę bo nie musisz nic odbierać

    suchy i drętwy język

    który oduczył się od pieszczenia słów

    niewolę nic nie robienia

    samotność mrowiącą skórę

    świadoma śmierć zmysłów i bodźców

    na chwilę tylko

    bo można się nią zadławić

    w większych dawkach

    w porównaniu z nią

    śmierć jest o niebo lepsza

    o ironio

  4. wysuszone dziąsła językiem

    zlizuję osad

    gdzieś wibruje echo banałów

    w toczonych sztywno znajomościach

    pinezki zdążyły wkuć się w powieki

    a broda ku dołowi leci

    pożółkły dym żłobi koryta w odmieńcu powietrzu

    niektóre kroki doczłapały się podróży

    ja zaś ulegam hipnozie doktora zegara

    poczekalnia w guścikach

    powietrzne bańki przetaczają się

    po wygłodniałych

    ktoś rzucił mnie zdechłym śledziem

    że aż omdlałam

    nasłuchuję, czuwam

    migawki przyjazdów i odjazdów

    a to tablica rozkładu

  5. Śliczna, gdzie umykasz

    wyszoruję dla ciebie każdą drogę,

    usunę wszystkich rywali

    tylko zauważ moją niepozorną konstrukcję mizerności

    mrugam do ciebie w kostiumnie z cienia i winy

    przenikam najdrobniejsze detale twego boskiego ciała

    żongluję w pozornym humorze

    choć serce mi głośno bije

    przeklęty klaun w moim głosie

    nie chce mnie słuchać

    odsłania skrawki mej niepewności

    w przypływie desperacji drapię w podłogę

    dech odbiera mi składną mowę

    zamień niezdarność moją w piękny śpiew

    tylko w ślepocie i głupocie będziesz mi wierna

    nie znęcaj się nad żałosnym piskiem

    to tylko osto zahamował samochód za rogiem

    bierz mnie okaż łaskę

    zlituj się bo mi los nie sprzyja

    a może szara myszka za tobą

    chętniejsza będzie

    zestrujmy razem nasze instrumenty

    aż kicz będzie tryskać z fonntanny



  6. zszorowałam z zębów rozbitków próchni

    ostatni znoszony lump wypłukał się

    w wydychanym powietrzu

    płytka warstwa

    tuliła się do ciepłych naparów

    odgrzewanych w tkankach wirusów

    odpitych przetłuszczeniach źrenicy

    jaskrawość przechyliła się

    w mglistości zorzy

    wbiła się w kit szkliwa

    dopiero rama wrażliwości witrażu

    utkała rzeźbioną płynność

    konstruując przetrwalniki
  7. zdrętwiałam z chłodu kulejąc z rutyny

    moje sztywne kostki wybijały rytm

    krtań na dobre utknęła na styku zamka polara

    marzę o wbiciu się w ciepłą pościel

    korytem potu docieram do bram

    gdzie papilarny dotyk rozkuwa zamek

    w rzędzie szafek odnajduję mój znany uścisk

    próżnię wypełniam resztkami siebie

    uniżenie składam głowę ku majestatowi wpływów

    drżą moje myśli pod wpływem wibrujących zdań

    odbija się muskularne dźwięki

    w tłumie zagapionych uszów

    ktoś zciera płytki kurz

    walczę z oddechem

    mijając pejzaże

    dzika wędrówka

    zdziera wózek

    metalicznym uściskiem

    spinam poślady górą i dołem

    aż korzuch z oczu

    pcha popołudnie

    w nurt nadzieji

    rzuca w ramina

    koło ratunkowe promieni

×
×
  • Dodaj nową pozycję...