Szla brzegiem morza. Sama, jak okiem siegnac.Wiatr byl silny, a morze sino-szare.
Idac myslala, ze wlasciwie sama jest tym brzegiem morza.Przy prawej stopie jeszcze woda, a przy lewej juz tylko piasek.
"Przychodzimy na swiat, aby laczyc, a samo nasze zaistnienie dzieli tak wiele."
Bylo jej zimno i skierowala swoje kroki ku wydmom. Schronila sie za jedna z nich w zaglebieniu bialym i gladkim, jak opuszczona muszelka.Wiatr wzmogl sie jeszcze i zwiewal jej wlosy.Tworzyly one jednosc z plowozielona trawa.
"Dla wiatru jestem czescia tych wydm, tych twardych traw", pomyslala.
Zapragnela wrocic do domu. Do swiatla lampy, ktore zamyka w swym kregu jej kubek z goraca herbata. Lubila ten krag. Jego skraj chronil ja przed zmrokiem.To swiatlo bronilo ja tez przed porankiem, ktory nadejdzie, a o ktorym nie wiedziala jeszcze, czy bedzie dobry.
"Dopoki pali sie to swiatlo, wiem, ze naleze tylko do tego dnia, ktory juz poznalam.
W jego swietle nie mam przeszlosci i nie mam przyszlosci, ale mam ten wlasnie jeden dzien", pomyslala