Pociąg
Słońce paliło oczy
mleczną nieba rozetą.
Pejzaż ciosany, cicho odchodził
w zaspane białe echo.
I ty rzeźbiarzu
(niepodobny obłokom)
stałeś patrząc na place
falujące w płomieniach wysoko.
Przystanki drzew zamarzały
odarte z puchu
Mrówka na iglicy konała
podobna powiece zbyt krótkiej
I szary szum porastał dzwony
zamiast gołębi, które uśpione
Czekały daremnie jutra...
chociaż nocy...
Wosk ci w ceglanych palcach spłonął
Jesteś jak ten plac
tylko serce masz spuchłe
glinę w żelazny sennik wklejoną
i rozpryśniętą w pędy twarz...