Chciałem mieć, by być,
i zacząłem chcieć,
pełnią życia żyć.
Mieć, to móc kpić
i być tam,
gdzie inni mogą tylko śnić.
Chcieć to móc,
więc bywałem
i garściami brałem,
tonąłem w ekscytacji,
ile z bycia można mieć,
tylko by nie stać w miejscu,
lecz do przodu przeć.
Na szerokiej drodze,
rozlewam mazidła,
by dać poślizg nodze
oraz nie wpaść w sidła,
bo by mieć,
trzeba ślizgać się dobrze,
wiedzieć na kim,
a w razie upadku,
wyślizgnąć się mądrze.
Mówią na mnie łyżwiarz,
bom szybki, nieuchwytny
i odcinam.
Raz odciąłem sznur
i wpadł mi w ręce dylemat
być czy mieć?
jaka tego cena,
bycia bez mienia?
To niemożliwe - rzekłem
i rzuciłem go w przepaść,
lecz wrócił, potrafił latać.
Wbił się we mnie, szponami jak orzeł,
co robić Boże?
lecz Bóg już od dawna
do mnie nie mówi,
a ja do niego.
Dylemat rozwinął szale,
na jedną układałem mieć
dużo i zgrabnie,
na drugą być
jakże niedbale,
mieć waży znacznie,
być wcale.
Lecz przecież bywałem,
byłem przecież,
dlaczego szala pusta?
równie często jak miałem,
a pierwsza pełna i tłusta.
Żeby być trzeba mieć
i odwrotnie,
a druga szala,
wciąż w górze samotnie.
I przypomniałem sobie wtedy,
że zanim miałem to byłem,
obniżyła się druga,
i uniosła pierwsza,
chciałem wejść na nią,
lecz nie doskoczyłem.
Upadłem pierwszej niedaleko,
a ona z impetem dobiła wieko.
Teraz już nie mam wyboru,
bo wszystko co miałem,
wypchnęło mnie z torów
i nade mną zostało.
Nic już nawet nie da,
że z całych sił zakrzyknę,
teraz mogę być,
ale pewien, że już stąd nie wyjdę.