To ten moment, gdy zamiast
tęczy widzę czarne chmury
To ta chwila, że wszystkie
słodkości tego świata
są kwaśne
To ten permanentny stan,
że nawet sen się nie śni
Dziwnie, jakby pierwszy
raz lecąc, usłyszeć,
że potrzeba skrzydeł.
Niezręcznie jak przy pierwszym
grzechu, który szczyci spełnieniem
A na deser poproszę
zakryć rumieniec na twarzy,
podnieść głowę ku chmurom
spuścić deszcz
zmyć przewinienia
Jednym oddechem
otulić codzienność,
zniknąć w półszepcie,
by z zamkniętymi oczami
oddać skok w zaufanie
wciąż delikatnie przygryzając
łaknienie krzyku