Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

outer_rim

Użytkownicy
  • Postów

    29
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Odpowiedzi opublikowane przez outer_rim

  1. z gałęzi zwisały totemy

    nie powinno cię tu być

    ale czy ja tu jestem?

    przecież nie ma tu nikogo

     

    woń żywicy przypominała:

    tak pachnie czas

    i tak pachnie człowiek z nim pogodzony

     

    drzewa mchy mogiły

    potokiem płynące stare siły

    to inny swiat

    musisz wstrzymać oddech

     

    strzeliste wieże świerków

    przebijały pajęczynę mgły

     

    oto ona - brama bez drzwi

    ciemność w której może być wszystko

    na progu zakołatało serce

    pora wnieść cały swój bagaż

     

    zawołałem

    jaskinie odpowiedziały

     

    zostaw to wszystko za sobą

  2. stał uśmiechnięty spokojny obecny

    jego dłoń na klamce otwartych drzwi

    jakbyśmy wciąż mieli wybór

     

    mówił: wyjdźmy razem

    usiądźmy na ławce

    pokażę ci lato

     

    spytał: pamiętasz Kołobrzeg?

    chcę mieć z tobą zdjęcie

    polaroid błysnął jak niepewna przyszłość

     

    pamięć

    dotyk na płynnej tafli lustra

    kurz wolno opadających wspomnień

    woda która już nie wróci do gór

  3. Rozdarte dżinsy
    kilka butelek po piwie
    a między nimi coś straconego

     

    Chłód sączył się z księżyca
    na jego nogach pustynia gęsiej skórki
    stałem obok przez tysiąc lat

     

    Ognisko dogasło
    ależ byliśmy głodni
    ależ byliśmy głodni

  4. czym jesteś jeśli nie świątynią?

     

    ramiona kolumnada
    język hostia
    twarz ołtarz

     

    niczym ornat zrzuci mury ten
    w którego nie trzeba wierzyć

     

    przygasi żyrandole oczu

     

    przez kielich dłoni po oraz ostatni
    przepłynie święte wino

     

    słychać w nawach echo moich kroków w tobie
    nie czułem wcześniej tej pustki
    tak cicho potrafi być bez modlitwy
     

  5. Brzegiem morza szli czarodzieje

    Siedziałem na trawiastej wydmie

    i nie byłem pewien czy mnie spostrzegli

    To z resztą bez różnicy

    Nie trzeba patrzeć żeby wiedzieć

     

    Pamiętam dźwięk lekko rozkołysanego we mnie dzwonka

    Który wtedy oznaczał zazdrość

    i poruszany wiatrem dzwonił raz po raz

    Zazdrościłem czarodziejom ich spokoju

    Niemal nieśmiertelnego –

    Spokoju graniczącego z panowaniem

    Gdyby spokój był insygnią byłby berłem w rękach czarodziejów

     

    Dokąd szli czarodzieje pozostaje mi tylko

    zgadywać

    Jakąś bramą musieli się tu dostać więc jakąś bramą

    muszą opuścić to dziwne miejsce

    Wiele miejsc byłoby pięknych

    Gdybyśmy byli pewni że nic poza nimi nie istnieje

    Tak samo jest z czarodziejami

     

    Ale trawę w której siedzę

    i mnie

    zabija ta sama siła

    W przeciwnym razie poszedłbym z czarodziejami

    Szedłbym pograniczem które zawłaszcza sobie fala

    i którego nie chce oddać piach

    Dobrze wiedzieć że w jednej chwili można odejść płynąc

    Być tak blisko zatracenia co ratunku

     

    Falochron lodołamacz przeznaczenia

    Pot płynący z czoła skóra koloru sepii

    Słońce za plecami zamykało czas

    Brzegiem morza szli czarodzieje

  6. gdy przychodził robiło się ciemno
    wysysał ksenon z mojej głowy
    zamykało się światło oczu

    zdawał się być taki wysoki
    jakby wypełniający płuca hel
    dumnie unosił jego pierś

    palce sprawnej ręki
    nagle tak niezdarne
    bo on był jak rtęć

  7. w szkle jej spojrzenia
    odbijało się zdjęcie
    trzymane w drgającym statywie dłoni

    oczy przeszywały fotografię
    rozpruwały kliszę
    powielały obraz

    w sepii tęczówek
    twarz ujęta migawką powiek
    rzut znajomych brył w ciemnię umysłu

  8. Czy znalazłeś pokój głuchy trębaczu?
    Czy w głuszy twojego umysłu scena otwiera się gromkimi brawami bezdźwięcznych dłoni?
    Czy kurtyna rozsuwa się z kłującym piskiem karniszy, który nigdy nie dobiega do ciebie po metalowej szynie?
    Czy zgiełk światła dochodzący z reflektorów brzęczy pod szeroko rozpostartymi powiekami?
    Czy muzyka, którą tworzysz, ma tak na prawdę swój koniec i nad urwiskiem zmysłu ustaje melodia?

    Bileterka cicho komplementuje występ.
    Sprzątaczka wyszeptuje coś nad wiadrem wody.
    We foyer milcząca ekscytacja.

    Stary słuch karmi się zapasem świętego spokoju.
    Żywotny wzrok w podnieceniu obserwuje
    jak na drgającym statywie
    wiatr przerzuca nieskończone nuty.

  9. zaczynam się odwracać

    choć nie jak klepsydra
    która wraca do własnego znajomego początku

    ani jak kartka papieru
    po której nie sposób poznać że się odwróciła

    a i też nie tak jak matka ku dziecku
    w moim odwroceniu nie ma radości
    nie ma łaski ani przebaczenia
    nie ma w nim nawet dwóch osób

    odwracam się
    jak przy zwierciadle
    od samego siebie

  10. martwe lalki mają tą samą skazę białkową w źle wykalibrowanych oczach,
    zaćmionych, pełnych mętnej celulozy

    tą samą nieruchomość
    zupełnie jakby zrodziła je jedna matka - lalka klekocząca

    lalki przybyły z pomiędzy zaciekłych szydeł osadzonych w kościstych rękach
    i po drucie wyrywały swe ciało szpuli

    nauczyły się chodzić, przełamując paraliż plastiku, waląc twardą piętą o parkiet
    nieliczne jeszcze uwieszone na sznurach z dratwy przeszywających stawy - łożyska

    lalki w swej modzie
    przełamują tradycyjny szyk - owinięte starą zasłoną
    zajmują ważne miejsce na skrzyniach




  11. o poranku się rodzę
    przeganiam senną mgłę
    pierwszy raz wstaję na nogi

    gdzieś w południe uczę się życia
    płacę za swoje błędy
    w kasie supermarketu

    po południu na działce uprawiam miłość
    i sieję spokój

    zaczynam się garbić chodzę o lasce
    potem siwieję gdy słońce i moje ciśnienie
    zaczynają opadać

    kiedy nadchodzi noc umieram z pilotem w ręku
    wędruję w stronę światła
    wciąż włączonego odbiornika

  12. biło od niego przyjemne ciepło
    nie żar, ani nie gorączka
    po prostu nie czułem zimna

    niósł mnie, potem ułożył na ziemni
    wyśniłem sobie tą prostą prawdę
    bez porzuceń i powrotów

    czas między nami, mijają kilometry
    droga nie staje się łatwiejsza
    tarcza zegara słabiej odbija ciosy

    ty - o którym nie powinienem wiedzieć
    stoję w cieniu każdej wieści o tobie
    powstrzymuję ruch, zachowuję ruch

  13. nie ma zegarów

    żadne ramię nie wskaże
    odpowiedniej pory
    jakie tworzywo da jej
    miarę i skalę

    podziwiam tykanie
    jego uparte staranie
    by dać wyraz nieskończoności

    odchodzimy
    bez dźwięku
    bez przeskoku o centymetr
    nigdy w zegara trybie rozkazującym

  14. to jeszcze bardzo daleko
    jeszcze nawet połowy nie widać
    minęło niewiele czasu

    nic jeszcze nie wyczuwam
    gdybym czuł to w kościach
    pewnie nadeszłoby to jutro

    to jakaś pomyłka - ja, tu i teraz
    ktoś mnie wymusił albo zażądał
    no i tak jestem - w czasie, bez miejsca

    nic nie dam, nikomu
    nie życzę bezsensu, istnienia
    nie da się powstrzymać

×
×
  • Dodaj nową pozycję...