unoszeni blaskiem nadziei i niedomówień
karmieni dymem obietnic westchnieniem
dryfujemy niespokojnie po oceanie pustki
co jest łzą zaledwie na policzku gwiazdy
toniemy znikając jak cienie w południe
zakopani w dolinach szczytów nie zaznając
wstaniemy z popiołów by własną siłą
inne niż wasze słońce oglądać
wstaniemy by wydrzeć z rąk jutra co nasze
krwią podlać owoce przyszłości
niepewne tak samo jak los nasz
na tej planecie gdzie wszystko na odwrót stoi
niż stoi w naszych głowach
pójdziemy boczną ścieżką
co prowadzi poza waszych świadomości horyzont
by z dala od głosów pustych co milionem gardeł
w jeden się zlewają
swój własny głos na śmierć wykrzyczeć
pójdziemy tam gdzie nie ma
nacisków żadnych ani oczekiwań wielkich
gdzie każdy myślą swą własną sam swoje życie maluje
by w strugach deszczu zbawiennych
obmyć swój umysł ze wspomnień przeszłości