Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bobok

Użytkownicy
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bobok

  1. Na jałowej pustyni, na ziemi bez życia Delikatnym krokiem przechadzam się z ukrycia Wpół zgniłe nasiono wrzucam w bezdenny otwór Wyrośnie z niego cudowny Edenu ogród Wsród suchych wydm wędruję, dopóki nie zginę Mój głuchy krzyk wywołuje błota lawinę W mig zając ślepo biegnie, zdradliwie szeleści Wspinając się po wielkiej drabinie bez szczebli Uciekam z tego świata, jak najdalej stąd Na betonowej tratwie pod wodospadu prąd Jak ludożerczy rekin pustoszący rzeki Ja twórcą rzeczy pięknych, od zbrodni daleki Zamęt w umyśle, para, postacie więdnące Dajcie pomyśleć... zaraz... to takie męczące... Jaskrawa gwiazda, niewidoczna dla oczu mas Lecz gdy wybuchnę, ujrzycie mój potężny blask Nie umrę, tylko jak prometejska wątroba Odrodzę się na nowo, popłynę w tok słowa Ziemia zmieni swój kształt, wyleję wodę z koryt Świat uschnie, zrobię ślad - pomieszam roku pory Wytrę wierzbom łzy, wnet otworzę twoje oczy Lecz będzie już za późno, przejdź na stronę nocy Wzbiję się ku niebu jak ptak, co uciekł z klatki Pióra krwią straceńców wypełnią próżnię kartki Przekroczę piekła bramy, wrócę jako feniks Śpiących was zastanę, ubranych w czarnej bieli Wymierzę sprawiedliwość, przyjmę rolę kata Sodoma i Gomora stolicami świata To dla tych, co zginęli od własnego jadu Bogatych, co swą duszą dążą do nieładu Martwych - wyblakły pomnik, mech na wieńcu Dla tych, co nie mają czucia w sercu.
  2. Brak weny, nie wiem, co napisać Świat pełny wstrętnych scen jak klisza Wiatr senny, wszędzie ta... ta cisza Powoli, coś powoli się tu zbliża Zakazać czy pozwolić mi ubliżać? Lecz najpierw przyjrzę się mu z bliska W przestworzach ciągle grzmi i błyska Droga do nirwany śliska Wokół nieporządek, chaos wyższych sfer Nagle przytłumiony przez kojący szmer Spokojnie... ktoś już jest koło mnie Swym ciepłem rozpalił pochodnię Krew w żyłach znów szumi cichutko Na drzewie moich snów drugi liść uschnął Mam szczerze dość tych słów, dalej iść próżno Gdy gorycz smakuje jak owoc Zły Boże, wzywam Cię na pomoc Uczucia me jak na huśtawce Podczas tornada, jak dusza Konrada Kiedy wstąpił w nią diabeł... mrok zapada Księżyca twarz jak duch blada Noc, gdzieś dyskretnie cień się skrada A gwiazda, migocząc, ziewa Tam wilk głośno śpiewa, nikogo nie ma I kolor nieba zaczyna już blaknąć Wewnętrzny ból budzi się z wrzaskiem Gdzie ludzie? - poszli tam, gdzie jaśniej Nie zwierzęta, ale oni, są rzeczą Słowem pocieszą, złoczyńcy złorzeczą Chyba nie powinienem być poetą.
  3. Na złotym tronie zasiada pan czarnej ziemi Warkocz na skroni, ma moc nad ludźmi dobremi Ale więcej nade złemi; przed Zła obliczem Staje Dobro - pokorne serce niewolnicze Od ponad stu dni jak bęben dudni i pęka To robak głuchy, muzyka lutni w swych dźwiękach Szał, amok, szósty grzech główny, tłusta nić furii Samarytanin otwiera usta i mówi: "Dusza moja uwięziona w tabernakulum Dotykać jam nie godzien Twego berła, królu Stawiam się u Ciebie, Panie, jak Piotr na skargę Trucizną Sofoklesa nawilżam swą wargę Na pustym polu walczę z siłami natury Smak ust mych to rum wraz z ciemnym obłokiem chmury Żywy - zgwałcony przez umarłych społeczeństwo Przerażające zombie krzyczą: "Chodźcie ze mną!" Pejzaż wydm, jak Atlantyda tonę we łzach swych Niech trwa prym, w mą cienką żyłę wbijam klęsk zastrzyk Strażnik swej celi, pilnuję jej całe życie Twardy miecz bieli przynosi mi chwałę skrycie W łodzi na ślepo, Boreasz mój maszt zanurza Błądzi wraz ze mną twarda dusza Spartakusa Prawo nam mówi: "Bądźmy braćmi, rzućmy szable" Lecz tu ludzie są braćmi jak Kain i Abel Boży otrzymuję dar, co w oczy kłuje was Po czym oczekuję, aż rzucicie mułem w twarz Przeto więc ciesz się, ja - sługa Twój - złotym mędrcem Uczuć Twych nie chcę, amputowano mi serce Sięga gwiazd moc cała, linę czuje mój dotyk Pełzam jak poczwara, wzbiję się niczym motyl Oświecenie dla ciemnych wieków, jam Boga mnich Wbijam w nich pazur lwi, jestem pierwszym z ostatnich."
  4. Płynie we mnie tusz, pióro me - nieobrzezane Wylewa słodki twór, duszę oczyszcza z winy Wyrazy nie głupie, chociaż sieją się same Słowa moje przemawiają głośniej niż czyny Jestem ogniem, który strawił Giordano Bruno Wodą mieszkającą w samym centrum Sahary Powietrzem, w którym gorejący feniks frunął Ziemią Świętą dla ludzi pełnych tchu i wiary Jestem wzrokiem Homera, słuchem Beethovena Głosem Helen Keller; jam początek bez końca Zabójczy jak w skroń strzał, Apokalipsy scena Pojazd bez kierowcy, list zgubiony przez gońca Lecz jeżeli do Boga nie jestem podobny Bóg jest podobny do mnie; łatwopalnym piórem Zapisuję historię przyszłości; cios słowny Dla pięknej poezji jestem słowackim Prusem Tracę swe zmysły, lecę nad kukułczym gniazdem Jestem jak zapalony lont, sen nimfomanki Zbudowałem pomnik większy niż Aleksander Wróg mój odkrywa nowy ląd - śmierć mimo walki Jestem najszybszy, dzielę sekundy ułamek Tak gorący, że czuję się synem Szatana Łaska dla skazańca, pół-człowiek, pół-umarły Jak siódemka na kostce, otchłań niezbadana Dar Boży, wizualizuję rzeczywistość I wnet urzeczywistniam wizualizację Jestem psalmem Dawida, gdy błagał o litość Jakkolwiek słusznie czy w błędzie - zawsze mam rację Urok Heliosa, każdy zmysły postradał już Jednoosobowy zespół, prorok delficki Dotrzymuję obietnicy jak Nostradamus Przekrzywiłem wieżę, znajduję sens we wszystkim.
  5. Już na powierzchnię pierwszy wychodzi przebiśnieg Każąc rosnąć jaskrawej trawie swiętokrzyskiej Niewiasta rodzi Boga, Śmierć rozmawia z Mistrzem Lis mknie chytrze, śpiew jaskółki zagłusza świst drzew Bezimienne pszczoły głoszą chwałę królowej Motylich skrzydeł trzepot uśmierza ból głowy Białe bociany demonstrują moc swych skrzydeł Leniwi chłopi czmychają z zimy snu sideł Wiosenna rosa wpada wprost w ziemi ramiona Jak wylane łzy nad grobem Agamemnona Życia płomień, ogień darowany igrzyskom Lilije kwitną nad wodą wielką i czystą Już cichnie burza, pielgrzym wędruje bez końca A fontanna w Weronie odbija blask słońca Pozbawione chmur niebo przygląda się skrycie Balladyna szuka malin w zazdrości szczycie Na nieboskłonie dym naszkicowany węglem Słońce - stary sługa - zakłada kamizelkę Drobne listki z łąk i pól przemieniają się w susz Powracająca fala nadciąga prosto z Prus Latarnik świeci w maszt przemijających statków Małą lalkę porywa złoty podmuch wiatru Przyrody milknące głosy nucą głuchą pieśń Triumfują grzechy dzieciństwa, świat pokrywa pleśń Lecz teraz pada śnieg, krew w sercu już zamarza Życie cierpliwie wyczekuje końca marca Niczym czarna róża kwitnąca na betonie Po swym zgonie wędruje tam, gdzie woda płonie Zabłąkano sztuko! zaplątana w swych słów sieć Nie za stara, by żyć, nie za młoda, by umrzeć Przetrwaj mrozu okres, bądź znów piękna i zdrowa Cykl w końcu zacznie się od nowa...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...