Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ewa Katarzyna S

Użytkownicy
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Ewa Katarzyna S

  1. Bardzo miło było mi przeczytać Twój tekst, chociaż romantyzm to - to coś innego. I o romantyzm nie trzeba sie bać dopóki nie będziemy jak afrykańskie plemię Ików. Internet to kolejne tło z serii cywilizacyjnych aranżacji i chociaż rzeczywiście szczegół jest najważniejszy (a nad dziesiejszymi szczegółami płaczę rzewnie!), w gruncie rzeczy ludzkość jest taka sama jak u początku dziejów. Uważam, że tak krótko opisana historia Marka i jego "dziewczyny" mogłaby stać się doskonałą inpiracją - naparwdę, to wielki potencjał dla budowania psychologii! PS. Bardzo przepraszam za pokrętną interesowność, ale czytając pomyślałam, że jesteś kimś kogo mógłby zainteresować fragment jaki umieściłam w "warsztatach"...?
  2. Przyznam szczerze, że się zgubiła, chociaż tekst jest króciutki i przyznaję, że... nic nie rozumiem. Ale! Dziękuję, że nie starasz się powiedzieć czym naprawdę jest wolność - to tylko Stalin miał czelność wiedzieć ;)
  3. Przekazuję do krytyki fragment znaczniejszych rozmiarów całości - nie jest to więc opowiadanie i mam nadzieję, że nie popełniam właśnie czegoś niewłaściwego. Przyznaję, że robię to z głębokim przeświadczeniem o marności, ale należy się wreszcie odważyć. Sama mam ogromne zastrzeżenia natury technicznej. *** (...)Przestraszyły ją orzechowe drzwi tamtej kawiarni. Sławomir nie raz opowiadał jak miażdżył publikę i pragnęła tak zawalczyć. W środku byli ludzie na pewno nie mający dość wyobraźni aby właściwie ją sobie wytłumaczyć. U drzwi wisiał dzwoneczek. Wnętrze było z brązów, złota, rupieci i przypadkowych bibelotów... – niby stare, dobre czasy do których się wzdycha, a których nigdy nie było. Atrapa romantyzmu wystarczyła, by zamożna klientela uznała miejsce za przytulne. Kosztem była cała jej odwaga. Na brzuchu skóra piekła, ale założony akt zwycięstwa miał doskonały początek. Pojawiła się lekko, jako najlepszy z nich fałszerz. W dobrych ubraniach od Sławomira, z bursztynem w srebrze, z zegareczkiem migoczącym diamencikami - aż każde z nich bez myślenia wiedziało, że ona sama bardzo dobrze wie, tak dobrze aż nigdy nie musi nadawać temu żadnej wagi, że wszystko to było kupione w czasie bardzo zwyczajnej niedzieli, po obiadku, bez przeżycia. Był i jej wyśmienity portret – Madonna jak ta słynna sycylijska. Może przed życiem zabiła najbrzydsze myśli kobiet o niej, a jeśli nie, to więdły na pewno lub wściekle się szamotały – ale nie mogły być zadowolone tak, jak kobiety najbardziej lubią być zadowolone z innych kobiet. W każdym razie, nie była tą bez gustu, brzydką albo dziwką. Mężczyźni zaś musieli być przekonani, że jej narzeczonym jest ktoś znaczny, ale i tak chcieliby spróbować gdyby tylko zdawała się bardziej dostępną. Że licealistka, to w ogóle nie mogło nikomu przyjść na myśl. Gdyby mogła, napisałaby sobie na czole: „Skrzy-pa-czka.” Wiedziała o jednym takim irańskim milionerze, który chcąc pokazać się europejskim kolegom zaczął kolekcjonować antyki, a nie wiedząc w czym leży istota ich wartości z wypiętą piersią przechwalał się jak to wspaniale, że tak tanio kupił – przypomniało jej się teraz, ale nie wiedziała dlaczego. Ten milioner rządził wieloma tysiącami ludzi. Jednej takiej – powód był zagadką – kazał natychmiast wyjść za mąż i ona to zrobiła. Maja usiadła w rogu, tam gdzie zawsze. Przy stoliku pod japońskim wachlarzem. - Herbatka dla Pani? Zielona? – kelnerka była natychmiast, uwielbiała ich napiwki. Jej studencki chłopak na pewno nigdy nie płacił gdy byli w pubie, bo liczą się tylko uczucia. „Może nie przyjść. Jeżeli tak, to jest moje ostatnie piętnaście złotych do jutrzejszego popołudnia. Na pewno nie przyjdzie, ale umawialiśmy się, czekam.” - Tak, proszę herbatkę. - A piwko duże? Może już nalać? - Dziękuję. Dziś nie czekam. Wyciągnęła na stolik zeszyt, długopis i paczkę damskich papierosów. Telefonu nie, mógłby oznaczać oczekiwanie. Za to zeszyt był jej ulubionym rekwizytem – przedmiot dość zastanawiający by nikt nie wypatrzył blagi. Zawsze jakiś zeszyt miała przy sobie. Często kupowała zeszyty, zawsze jak najładniejsze. Najpierw długo wybierała taki w sklepie, potem otaczała uwielbieniem jego czyste kartki, aż w końcu z tym okropnym pieczeniem, łomotaniem serca i strwożoną nadzieją postanawiała zapisywać w nim codzienność tak żeby było idealnie jak w dawnej architekturze... – i w końcu sprawiała, że zeszyt był brzydki, musiała go znienawidzić, wyrzucić i kupić nowy. Herbata została podana, a Maja – udając zajęcie zeszytem - toczyła bitwę. „ Cztery minuty po dwudziestej. Jeśli ma przyjść, powinien spóźnić się pół godziny. Profesorku, udajesz że wcale nie patrzysz. Widzisz? Tak wygląda wzniosła kobieta. ” – odpaliła papierosa – „On nie przyjdzie. To znaczy, że mam tylko sześć papierosów. Jak to wytrzymam? Ta wygląda na zazdrosną, to niech patrzy i wie, że naprawdę trzeba mi zazdrościć, wtedy przegra. On na pewno nie przyjdzie. Chcę zadzwonić. Trzeba wolniej pić herbatę, inaczej skończy się zbyt wcześnie. Nie zadzwonię, nie powinnam. Mogę sobie mieć żal do niego, ale to nie ma wcale prawa. Byłabym okropna, przecież dlatego właśnie nigdy nie mówi o swojej winie, że jest winny. Wziął mnie z własnej samotności. Ilekroć robi dla mnie coś dobrego jest z siebie dumny, a ja jestem od wdzięczności, cnoty i jego spełnienia, a najwięcej od tego żeby mógł sobie przebaczyć, chociaż dla mnie to przebaczenie nie będzie miało znaczenia. Najwspanialszy, najczulszy, najbardziej wspaniałomyślny sukinsyn świata. O to chodzi, bo przecież wszyscy jesteśmy sukinsynami.” Oczywiście i w końcu - nie przyszedł. Zostawiła napiwek. Wyszła z kawiarni tryumfalnie – jakby miała chęć na kąpiel z pianką i błękitną lekkość wieczornych myśli, niby naprawdę szła do jakiegoś ciepła. Nikt nie patrzył za nią tak jakby poniosła porażkę, a tylko mężczyźni w utajeniu sunęli źrenice po jej nogach. W mieszkaniu nie ściągnęła ani płaszcza, ani butów. Kot łasił sie do niej nachalnie i pomiaukiwał, ale ani spojrzała na niego. Nim usiadła na sofie, postawiła przed sobą butelkę po gruzińskim winie, w której opadała czerwona róża i tak przez chwilę patrzyła w nią, wsparta na rękach – i była tylko skupiona na kwiecie, a nie myślała o niczym, znosząc jedynie swoje uczucie nie bardziej niż znosi się wyczekiwanie w kolejce, zupełnie tępo. A kiedy już miała dosyć tępoty, zapragnęła podejść do futerału, wyciągnąć skrzypce... – tyle, że przeraziły ją, nim chociaż wstała z sofy. Zbyt często było, że nie pamiętała gry. „Mam cztery papierosy. Zapalę teraz dwa. Zadzwonię do Sławka. Zapalę jeszcze jednego i pójdę spać. Dziś nie wolno mi zgasić światła.” Kiep kopcił się na spodku, którego użyła zamiast popielniczki, kiedy nacisnęła na zieloną słuchawkę: - Halo? P-... Pani Barbaro, czy można z Panem Sławomirem? To proszę przekazać mu, że będę na lekcji o trzynastej. Byliśmy umówieni na czternastą. Dziękuję. Lały się łzy takie jak jej rozpacz, która sączyła się bez jej woli, i o której nie chciała wiedzieć – bez prawa. I właśnie tak to się zaczęło – że on nie przyszedł, a ona była w głupiej rozpaczy i nie zabrał jej stamtąd. Kto jeszcze dzieckiem, ten chyba tylko może być ofiarą, ale ona zbyt dawno już była kobietą i opiekunką. „Ale jeżeli ja mam chęć zrobić coś, jeżeli mam takie właśnie zdanie, najgłupsze chociażby, czy cokolwiek na tym świecie może mi tego wzbronić, nawet jeżeli to ma być upadek i zdrada wszystkiego, czego chciał dla mnie ode mnie? Zazdroszczę durniom, którym nie powinnam zazdrościć z całą pewnością, a jednak zazdroszczę im i chciałabym być im równa. Prawdopodobnie coś mi się wydaje i to nie jest prawdą. To już jest upadek, a moje myśli to już myśli durnej.”
  4. Tak, tak - jak miło spotkać treść! Nie jest to rzecz powiedziana po raz pierwszy, ale przedmiot jest nie byle i cieszy mnie. Jednak, w kwestii języka - osobiście lubię bardziej "po maśle" i takich kompozytorów prozy stawiam na wysokości. Tacy to dopiero mogą sobie pozwolić na bezczelność w cylindrze i z gwizdaniem. A się światu należy, że ho! Dziękuję i pozdrawiam z uśmiechem.
  5. Serdecznie witam autora :) Muszę przyznać, że tworzenie "miniatur" to bardzo cenne ćwiczenie literackie. Nie chcę zajmować się w tej chwilii krytyką Twojego "kaktusa", a raczej udzielić Ci krótkiej rady. Nawet najmniejsza historia musi mieć wyraźny temat. Być może z braku Twojego doświadczenia Kaktus jest tutaj dla czytelnika jedynie Kaktusem, który wyrósł na dłoni, a potem zniknął. Mi jednak zdaje się, że rzeczywiście pisałeś tylko o tym, a niczego więcej nie miałeś na myśli. Każdy prozaik jest badaczem człowieczeństwa i tego, co nim toczy, dlatego też żadna historia nie może być zbudowana jedynie na wydarzeniu, nawet najbardziej abstrakcyjna - wydarzenia nie spadają na nas same, a są powodowane i kreowane przez jednostki, środkowiska etc. Słowem - przez człowieka. Zwracając uwagę na psychologię odkryjesz przed sobą mnóstwo mozliwości. Gorąco polecam przyjżeć się mistrzowi małej formy - Ernestowi Heamingwayowi. Jeżeli zaś chodzi o język, nie jest jeszcze "Twój własny" i nie posiada rytmu. Taki efekt często wywołuje u autorów pewien rodzaj kompleksu artystycznego, jednak nie wydaje mi się żeby był to i Twój przypadek. Dopiero zwracając uwagę na brzemienie języka stworzysz prawdziwy utwór. Osobiście za polskiego mistrza brzmienia literatury uważam Reymonta. W słynnych i wszystkim nam znanych "Chłopach" osiagnął szczyt symfoniczności - czytam adagia, moderata i allegra, jest i coda... Nie ma znaczenia, jak obszerny jest utwór - liczy się kompozycja. Życzę powodzenia i kibicuję gorąco :) Mam nadzieję, że tam gdzie mieszkasz nie pada teraz deszcz ze śniegiem :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...