Kroczę tą ścieżką samotnie, poprzez ciemne polany 
Szczęście mnie tutaj nie dotknie, pewnie ma inne plany 
Pewnie zajmuje się tymi, co świat garściami rwa cały 
Kroczę tą ścieżka samotnie, łzy całe ciało zalały.  
Jednak łzy pozbierać trzeba, gdyż jeszcze przydać się mogą 
Choć by ugasić me serce, palone bólu pożogą 
Serce rozdarte na strzępy, w tak wczesnym życia rozkwicie 
Nocą skradzione by zdeptać, potem wyrzucić o świcie.  
Dotarłem na ścieżki rozdroże, lecz który wybrać kierunek 
Proszę, dopomóż mi Boże, błagam Cię o ratunek 
Nie pozwól mi znowu kroczyć, szlakiem bólu i cierpienia 
Wysłuchaj mojej modlitwy, wysłuchaj mego pragnienia.  
Lecz odpowiedzi nie słyszę, znaku żadnego nie dałeś 
Chyba sam wybrać muszę, może i racje miałeś 
Aby mi wybór zostawić i nie ingerować w me losy 
Ja musze życie naprawić! Dosyć mam płaczu, dosyć.  
Wybrałem, idę już ścieżką, co będzie kres jej pokaże 
Czuje ze będzie mi ciężko niemniej o szczęściu swym marze 
O tym że skończy się boleść po tym jak serce rozdarto 
I że nie będę już cierpiał, że żyć znów będzie warto.  
Ciemno, nie widać niczego, lecz idę dalej czym prędzej 
W duchu modle się do Niego, proszę o łaskę, nic więcej 
Nagle dostrzegam w tym mroku światło na końcu mej drogi 
Szkli się ze szczęścia łza w oku, biegnę, choć słabe już nogi.  
Łza nagle na ziemie spadła, nie szczęściem a bólem podszyta 
Gdyż światłość w momencie zbladła, krótka jej chyba wizyta 
Znów w mroku przyszło mi kroczyć, nic sam tu nie poradzę 
Może ze ścieżki tej zboczyć, miałem to na uwadze.  
Kiedy już przerwać to chciałem, patrzę i oczom nie wierze 
Znowu w jasności błyszczałem lecz już w kałuży krwi leże 
Bo nim promienie ujrzałem wbiłem nóż w serce spalone 
Dość tego życia już miałem, w kałuży krwi swojej tonę.  
Światło się we krwi odbija, widzę już tylko odbicie 
Sęp się do nieba wzbija, wraz z krótkim młodzieńca życiem 
Na ścieżce tylko nóż został, krwią mą zbroczony cały 
Wiatr zimna twarz moja chłostał, nogi już nie bolały.  
Kroczyłem ta ścieżką samotnie poprzez ciemne polany 
Płakałem wielokrotnie, przez obcych pocieszany 
Gdyż bliscy mnie opuścili, mówiąc: „Poradzisz sobie” 
Może teraz ich spotkam, na moim własnym grobie.  
Ale minęły już lata odkąd mnie pochowano 
Mogiła krzewem zarosła, bo o mogiłę nie dbano 
Jednak wśród pędów uścisku, mała świeczka w ziemię wrasta 
Proszę, zapal ją kiedyś gdy trafisz do zmarłych miasta.