
Bogdan Jabłoński
Użytkownicy-
Postów
38 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez Bogdan Jabłoński
-
Bardzo ciekawy tekst. To, co mnie urzekło, to rytm. W związku z powyższym radzę nie zmieniać nic, bo inaczej ten strumień spływających wrażeń, słów, doznań straci swą wartkość. Dzięki "muzyczności" tekst jest bardzo plastyczny. Gratuluję :)
-
Zabawkowy (1-3)
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na dzie_wuszka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Świetny tekst! Zmieniłbym tylko to "poklepanie" po policzku na "pogłaskał". Poklepać to raczej można inną część ciała :) Mówię to jako facet! Proszę się nie obrażać - my, faceci, tak mamy. -
Jak nas(facetów) czytać, czyli...
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Bardzo dziękuję wszystkim za cenne uwagi. Z samego założenia to, co piszę, ma: 1. uczyć mnie pisać, dlatego każdą uwagę biorę pod rozwagę :), 2. bawić :). Jak kiedyś napisał Mistrz Gałczyński: "Geniusz nie jestem, ale i nie dupa, też bym napisał "Dziady", gdybym się uparł"! Nie upieram się! Może nie są to "Dziady", ale - mam taką skrywaną nadzieję - że "dziadostwo" też nie. Wszystkich ciepło i wiosennie pozdrawiam i życzę owocowania. -
O znajomości języków obcych, czyli...
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
...jak mówić, żeby cię zrozumiano. Podziwiam i zazdroszczę ludziom znającym języki obce. Sam w miarę dobrze komunikuję się w języku rosyjskim. Z perspektywy lat mogę stwierdzić, że nacisk, jaki kładły ówczesne władze na wpojenie nam języka naszych „braci”, przyniósł dobre efekty. Podobała mi się metoda korzystania przez wszystkich uczniów w kraju z takich samych podręczników. Kiedy dziś spotykamy się w gronie rówieśników, ze śmiechem recytujemy poznane wówczas wiersze, np.: „Czetyrnatsat liet jemy było”. Nie o rosyjskim chciałbym tu jednak pisać, ani o znajomości języków obcych w ogóle. Nikt z nas, dorosłych, nie wyobraża sobie, żeby można było funkcjonować w dzisiejszym świecie bez znajomości języka angielskiego. Dlatego z takim uporem zabiegamy o korepetycje lub lekcje dodatkowe dla naszych pociech. Jak kiedyś łacina, tak dzisiaj angielski stał się językiem uniwersalnym, w którym mogą z łatwością komunikować się obywatele różnych narodowości. Pamiętam czasy, kiedy eksperymentowano z esperanto, próbując stworzyć z niego język ponadnarodowy. Jeśli znam angielski, potrafię dogadać się z Niemcem, Francuzem, Włochem, Hiszpanem. Tak jak u nas, również w tych krajach język angielski jest drugim, po języku narodowym, językiem, którego uczą się dzieci w szkołach. I dobrze… Wnikliwa analiza otaczającej nas rzeczywistości wskazuje, że są jednak języki obce, których znajomość jest jeszcze bardziej niezbędna, niż znajomość angielskiego. Rodzice nie potrafią dogadać się z dziećmi, nauczyciele z uczniami, przełożeni z podwładnymi… Przykładów można by mnożyć. Często zadaję sobie pytanie, jakiego języka mam się nauczyć, aby dogadać się z własną żoną? Zgodnie z popularną koncepcją, że my - faceci jesteśmy z Marsa, a kobiety z Wenus, powinienem nauczyć się wenusjańskiego. Wydawałoby się, że jest to ten sam język. Nic bardziej mylnego. Wenusjański i marsjański mają się do siebie tak, jak niektóre słowa z języka czeskiego do polskiego. Mimo, że są to takie same słowa, znaczą zupełnie co innego. Żeby nie być gołosłownym, weźmy najpopularniejsze słowo. Czech powie „laska”,a my zrozumiemy „ładna, zgrabna dziewczyna”, gdy tymczasem chodziło o… „miłość”. Dochodzi tutaj do niezrozumienia, czy wręcz zafałszowania komunikatu. Marsjanie i Wenusjanki, czyli kobiety i mężczyźni, tylko na pozór używają tego samego języka. Dogłębna analiza wskazuje, że znaczenie poszczególnych komunikatów jest czasem diametralnie różne. Kilka przykładów: Mąż mówi do żony: „Kochanie, może pójdziemy dzisiaj trochę wcześniej spać?” W tłumaczeniu: „Chcę się z tobą kochać”. Jak ten komunikat zrozumie żona? „Znowu będę musiała sama posprzątać po kolacji. On jest zmęczony?! A ja? Kiedy ja będę mogła wcześniej się położyć?” To, że facet nie chce jeszcze iść spać - kładę nacisk na słowo ”jeszcze”, bo później, kto wie - wskazuje ciepły wykrzyknik ”Kochanie!” na początku komunikatu oraz zdanie sformułowane jako pytające. Gdyby rzeczywiście chciałoby się nam - facetom spać, powiedzielibyśmy: „Taki jestem zmęczony! Chyba się dziś wcześniej położę”. Odwróćmy sytuację. Kobieta mówi: „Kochanie, może położymy się dzisiaj trochę wcześniej?” Mężczyzna przetłumaczy komunikat na marsjański: „Chodźmy się kochać!” A żonie chodziło o to, że jest zmęczona i naprawdę chciałaby wcześniej położyć się spać. Zwłaszcza, że wcześniej już zdążyła umyć naczynia, przygotowała dzieciom ubrania na następny dzień i sprawdziła (dwa razy!), czy wszystkie drzwi są dokładnie zamknięte. Inny przykład. Mąż zwraca się do żony: „Kochanie, nie musisz dzisiaj nic kupować, zrobiłem zakupy, wracając z pracy”. Żona przetłumaczyła na wenusjański: „Coś kombinuje. Na pewno kupił jakieś pierdoły, a zapomniał o tym, co naprawdę jest konieczne”. Przypomina mi się w tym momencie zdarzenie opowiedziane przez znajomą, która wysłała męża do sklepu po masło. Ukochany wrócił po pół godzinie - sklep oddalony był o jakieś trzy minuty - z torbą pełną słodyczy. O maśle, oczywiście, zapomniał. Liczy się jednak dobra wola! Jak zatem przetłumaczyć komunikat mężczyzny? Stosując metodę analizy literackiej, należy, jak już wcześniej zauważyłem, uwzględnić wołacz „Kochanie!”. Jest on kluczem do zrozumienia komunikatu. Duży ładunek emocjonalny tego słowa wskazuje, że mężczyzna naprawdę chciał dobrze. To, że nie miał w danym dniu ochoty na wspólną wyprawę na zakupy, bo w telewizji w tym czasie grała jego ulubiona drużyna piłkarska lub leciał film, na który od tygodnia czekał, jest sprawą drugorzędną! Nieznajomość lub słaba znajomość języków obcych bywa często źródłem zabawnych sytuacji. Pamiętam, jak zamiast „two beds” zamówiłem w hotelu „double bed”. Ale ignorancja tym zakresie może mieć także tragiczne skutki. Moich uczniów zachęcam do nauki języków obcych historią o człowieku, który nie zrozumiał i zlekceważył napis „Achtung! Minen!” i… znalazł się przed bramą św. Piotra. Opisane powyżej sytuacje z życia Marsjan i Wenusjanek mogą, w najgorszym wypadku, skończyć się kłótnią. Na dłuższą jednak metę notoryczny brak wzajemnej komunikacji może, niestety, doprowadzić do rozpadu związku Panowie i Panie, zachęcam Was, i siebie również, do nauki wenusjańskiego i marsjańskiego. Może w końcu jakaś mądra głowa zdecydowałaby się na wydanie poradnika „Marsjański/wenusjański w cztery tygodnie”? Sądzę, że książka bardzo szybko stałaby się bestsellerem. Osobiście zaklepuję już kolejkę przed księgarnią! -
Jak nas(facetów) czytać, czyli...
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jak nas (facetów) czytać, czyli skomplikowana instrukcja prostego urządzenia Niedawno kupiłem telewizor. Ot, taki standardowy, trzydziesto dwu calowy. Na marginesie chciałbym spytać, dlaczego „calowy”, a nie „centymetrowy”, skoro już na całym prawie świecie obowiązuje system metryczny? Skąd się biorą te cale? Wracając do telewizora, moje uczucia związane z rozpakowywaniem i montażem mogę chyba porównać do emocji towarzyszącym pierwotnym łowcom zaczajonym na mamuta. Na kpiące komentarze nierozumiejących nas-łowców przedstawicielek odmiennej płci aż chciałoby się odpowiedzieć - jaka zwierzyna, taka adrenalina! Wprawnym ruchem rozerwałem karton, odrzuciłem na bok styropianowy kokon i moim oczom ukazał się ON – lśniący tajemniczą czernią ekranu, piękny, płaski, o regularnych kształtach, przyciągający swoim dziewiczym urokiem. Przykręciłem podstawę i delikatnie ustawiłem go na honorowym miejscu, naprzeciw mojego fotela. Niecierpliwie podłączyłem wszystkie kable i… o zgrozo, okazało się, że w komplecie nie było tego najważniejszego, czyli HDMI! Po to przecież odkładałem ciężko zarobione pieniądze i kupiłem odbiornik w standardzie Ful HD, żeby oglądać ulubione programy w najwyższej rozdzielczości! Szybko wsiadłem do samochodu i pojechałem do najbliższego sklepu RTV. Nie minęło pół godziny, a ja, z przewodem w ręku, za który, nawiasem mówiąc, zapłaciłem trochę więcej, niż się spodziewałem – w końcu to tylko kawałek kabla – dumnie wkroczyłem do salonu. Na powitanie usłyszałem kilka słów komentarza od żony, której nie spodobały się wnętrzności upolowanego mamuta, rozrzucone po całym mieszkaniu. Nie odpowiedziałem nic. Czy kobiety w ogóle potrafią zrozumieć, że sprzątanie nie leży w naturze łowcy? Sprężystym krokiem podszedłem do telewizora. Z namaszczeniem wetknąłem jeden koniec przewodu do gniazda HDMI, znajdującego się na obudowie mojej zdobyczy. Drugi… I tu pojawił się kolejny problem. Okazało się, czego nie omieszkała złośliwie skomentować moja druga połowa, że posiadany przeze mnie dekoder, niestety nie posiada opcji HD. Co miałem zrobić? Poddać się? Zadowolić się byle jaką jakością obrazu i jakimś tam złączem EURO sprofanować mój nowy telewizor? Nigdy! Żona co prawda próbowała zmusić mnie do kapitulacji, ale Ona nie oglądała „300”, nie zdawała sobie sprawy, ile przeszkód i przeciwności losu musiał pokonać John Rambo, aby ocalić towarzyszy broni z rąk nieprzyjaciół! Nie mogłem wywiesić białej flagi. Nie po tym, co przeszedłem! Ostentacyjnie trzaskając drzwiami, nuciłem piosenkę, którą żona była w stanie zrozumieć: „Bo męska rzecz, być daleko, a kobieca, wiernie czekać!” Kiedy wróciłem po kilku godzinach, czułem dumę i radość. Przed sobą trzymałem kolejne pudło, które kryło ostatni element układanki – dekoder HD. Nawet nie próbowałem tłumaczyć małżonce, ile energii kosztowało mnie dokonanie jedynie słusznego wyboru. Czy w ogóle byłaby w stanie zrozumieć różnicę pomiędzy telewizją na kartę, a wieloma dostępnymi na rynku opcjami pakietowymi? Niepotrzebne opakowanie odrzuciłem w kąt salonu i przystąpiłem do ostatniej bitwy w tej wojnie o dostęp do programów w opcji HD. Nie zwracałem uwagi na złośliwe komentarze żony. Pocieszałem się tylko myślą, że żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie. Z pomocą syna, którego powoli przygotowuję do zajęcia w życiu miejsca właściwego mężczyźnie, podłączyliśmy wszystkie przewody. Dumni ze zwycięstwa, zajęliśmy miejsca w fotelach. Odstąpiłem synowi zaszczyt uruchomienia telewizora. Ten, zdając sobie sprawę z ogromnego wyróżnienia, z namaszczeniem nacisnął czerwony guzik na pilocie. I... Niechętnie musieliśmy sięgnąć po instrukcję. To, że do dziś nie mogę uruchomić wszystkich opcji mojego nowoczesnego sprzętu spowodowane jest z pewnością tym, że instrukcja nosi wyraźne znamiona tłumaczenia z koreańskiego, a tłumaczem prawie na pewno była kobieta! -
Walentynkowe reminiscencje
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję za trafne podpowiedzi i liczę na więcej. Mam już przygotowanych kilka nowych felietonów, ale, niestety, trzymają mnie regulaminowe limity! Pozdrawiam -
Walentynkowe reminiscencje
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki za uwagi. Proszę o więcej :) To moja pierwsza próba zmierzenia się z formą felietonu. Pozdrawiam -
Walentynkowe reminiscencje
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jedziemy na rekolekcje – to znaczy ja i moja żona. To chyba zemsta za walentyki! Żona stwierdziła, że musimy ratować nasze małżeństwo. Pomysł z natury słuszny, ale te rekolekcje… Samo słowo kojarzy mi się raczej mało optymistycznie. Prefiks „re-” , pomijając kilka pozytywnych znaczeń, raczej uwstecznia moje myślenie. Przywołuje to, czego chciałbym uniknąć. Ot, choćby „reanimacja”, czy „resuscytacja”. Terminy typowo medyczne, a u normalnego faceta, nic nie ujmując z normalności przedstawicielom naszej płci zatrudnionym w służbie zdrowia, jakikolwiek kontakt z tą dziedziną wiedzy raczej nie wywołuje euforii. Któż z nas z własnej, nieprzymuszonej woli zdecyduje się na wizytę u lekarza? To dlatego „reanimacja” i „resuscytacja” dotyczą raczej męskiej części naszego społeczeństwa! „Re-” zagościło również w polityce. I tutaj o emocje łatwiej, zwłaszcza w bezpośredniej bliskości wyborów parlamentarnych. Zasiadający dumnie w sejmowych fotelach nasi reprezentanci już rozpoczynają bój o reelekcję. Politycy, zmuszeni wymogami konstytucji do opuszczenia ciepłej, dającej stały dochód posady, już rozpoczynają starania o utrzymanie dotychczasowego status quo. Muszą zatem zdobyć się na wysiłek przypodobania się elektoratowi. A jak to się ma do rekolekcji, których celem ma być uzdrowienie małżeństwa? Postawienie prefiksu „re-” przed „kolekcją” sugeruje, że chodzi o uporządkowanie, poukładanie czegoś, co z upływem czasu zmieniło swoje dotychczasowe, jedynie słuszne położenie. Ale kto miałby ten porządek zrobić? Sprawiedliwie by było, gdyby zabrał się do tego ten, kto nabałaganił. I tu pojawia się problem. Nikt nie chce się przyznać. Poza tym, patrząc retrospektywnie, nie interesuje mnie powrót do tego, co było. Coś jednak trzeba zrobić! Może zatem, uparcie trzymając się słów z „re-”, zdecydować się raczej na rewolucję?! Historia jednak, która ponoć jest nauczycielką życia, udowadnia, że większość rewolucji nie przyniosła zamierzonych efektów. Zamiast porządku, wprowadziły jeszcze większy zamęt. Poza tym jestem z natury pacyfistą i zbrojne rozwiązywanie konfliktów nie wchodzi w rachubę. Jak w takim razie wybrnąć z sytuacji? Jeśli nie zgodzę się na wzięcie udziału w rekolekcjach, czeka mnie rewolucja, a jak już powiedziałem, to nie mieści się w mojej pokojowej naturze. Nie mam raczej wyjścia i na rekolekcje pojadę. Jeśli nie uda mi się nic uporządkować, to przynajmniej jest szansa na rekreację i regenerację. Poza tym zawsze mam prawo do reklamacji! -
Słowo
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Słowo nazywa świat i mnie było jest i pozostanie i ja zostanę w nim zamknięty jak prezent jestem w Słowie bardziej niż w lustrze i bliżej Ciebie nawet jak milczysz jesteś Słowem -
Narodziny miłości
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję za cenne uwagi i zachętę. Następny tekst mogę wstawić dopiero za 72 godziny. Postaram się zaskoczyć czymś innym! -
Narodziny miłości
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie potrafił określić, kiedy się to wszystko zaczęło. Nawet tak na własny użytek. Od kiedy pamiętał ona zawsze była przy nim. Najpierw jak niezauważalny szczegół na wystawie, którego istnienie przyjmuje się jak coś oczywistego. Niezauważalny wtedy, gdy jest, jednak gdy go zabraknie, cała harmonia zostaje zachwiana. I to była właśnie ta chwila, której nie mógł sobie dokładnie uświadomić. To przejście od obecności do nieodzowności. Jedno było pewne – była. Spróbował przypomnieć sobie chwilę, w której – tak nieoczekiwanie – chwyciła go za rękę i – jakby nic się nie stało – szła dalej obok, zatopiona we własnych myślach. Doskonale wiedział, że to było już w nim od dawna. To napięcie ku jedności, wyrażającej się poprzez ciało. Teraz zaczęło torować sobie drogę do rzeczywistości, do realnego świata Ja i Ty. Albo ten pierwszy pocałunek… Wszystko musi kiedyś zaistnieć po raz pierwszy, mimo że istniało już gdzieś tam w wewnętrznym świecie pragnień i oczekiwań. Nawet tedy, gdy nie nazywał ich po imieniu, one istniały, czekając na spełnienie, na swoje imię w widzialnym świecie. Zadał sobie pytanie, czy komunikowanie jest możliwe tylko za pośrednictwem materii? Czy rzeczywiście, aby drugi człowiek poznał mój świat myśli, muszę je jakoś nazwać, ubrać w widzialność i tak mu je przedstawić?! Ile jednak w tej obróbce zostaje stracone. Przecież imię, nazwa, to tylko opakowanie, w którym podaję drugiemu całą istotną treść, a przy tym nie zawsze jest to opakowanie najlepsze. Zawsze pozostaje wątpliwość, jaka ilość treści została przyswojona. Z ociąganiem, przełamując wewnętrzne rozleniwienie, wstał z fotela i podszedł do okna. Jakże nierealny wydał mu się ten świat, który istniał tam na zewnątrz. Dla niego były to tylko rzeczy ustawione na wystawie świata. Na gałęzi rosnącego w pobliżu drzewa usiadł ptak. Epizod w życiu, i to mało znaczący epizod. Po prostu drzewo i ptak. Ale dzięki temu, że coś się stało (przylot ptaka) w świecie zewnętrznym, mogło zaistnieć zdarzenie w jego wewnętrznym świecie myśli i skojarzeń. Jego uwaga skoncentrowała się na drzewie, które do tej pory nie miało nawet nazwy – istniało samo dla siebie. Teraz zaczął odkrywać całe jego bogactwo: pień, gałęzie, liście, kombinacje barw… Spostrzegł, że wraz z nadawaniem imion każdej, najdrobniejszej nawet gałązce, z odpoznawaniem ich wzajemnych powiązań, powiększa się jego wnętrze. Poczuł, że rośnie, że jest bogatszy o te nazwy, które zaczęły w nim żyć jego własnym życiem. Zasadził w sobie to drzewo, rosnące pod oknem. Pomyślał o Beacie. Początek, którego szukał, początek jej życia w nim, stał się bardziej realny przez to, że odkrył w nim siebie. Nazywając coś, obdarzam je życiem, moim życiem, wiążę to coś tak bardzo z samym sobą, że chcąc się tego wyzbyć, musiałbym okaleczyć siebie, a nawet, w pewnym sensie, zabić samego siebie. Dlatego jest to niemożliwe. Przyspieszony rytm serca pozwolił mu odkryć, że jest na właściwym tropie. Zawsze tak reagował, gdy zbliżał się do rozwiązania jakiegoś problemu. Teraz mógł spokojnie zrezygnować z pracy intelektu i pozwolić, aby serce dokonało reszty. Czuł, jak powoli wypełnia go pokój, promieniujący z tego miejsca, w którym rosło drzewo miłości do Beaty. Rósł. Już nie musiał trudzić się w nazywaniu tego wszystkiego, co się w nim dokonywało. Proces, który rozpoczął się w chwili, kiedy pozwolił, aby tęsknota za Beatą zakorzeniła się w jego świadomości, przebiegał dalej spontanicznie. Teraz już wiedział, co znaczy poznać przez miłość. Z powrotem zajął miejsce w fotelu i, przymknąwszy oczy, pogrążył się w wypełniającym go cieple. Wewnętrzna przestrzeń jego uczuć, zajęta do tej pory przez tęsknotę, mrożącą każde wspomnienie, jakby je obciążając, zaczęła się rozszerzać pod wpływem tego wewnętrznego ognia. Uciekło rozleniwienie, bierne poddawanie się otoczeniu i nastrojom. Poczuł się wolny. Chciał lecieć, jak ten ptak za oknem, aby obdarzać życiem drzewa, aby je wyrywać z egoizmu anonimowości. Pomyślał o Bogu. Kim On właściwie jest? Stanął mu przed oczami obraz człowieka sprzed wielu stuleci, który zastanawiał się nad tym samym problemem. Morze i plaża, mały chłopiec czerpiący wodę z oceanu i przelewający ją do dołka w ziemi… Jakże mały jest rozum, przestrzeń otwarta naprawdę wobec nieskończoności Boga, Jego nieogarnioności. Kochał Boga. Im dłużej o Nim rozmyślał, im mniej go rozumiał, tym bliższy mu był, tym bardziej brała go w posiadanie Jego miłość. Nie chciał bawić się w przelewanie oceanu w nicość swojej racjonalności. Wskoczył w otchłań bożej bezkresności, niepoznawalności, aby jak kropla w morzu poczuć się jedno z ogarniającym go bezmiarem wód. Beata – była dla niego głębią, w którą świadomie się zanurzył. Przypomniał sobie, a raczej pozwolił wspomnieniom wsączać się w jego świadomość, etapy, w których się to dokonywało. To było powolne wchodzenie do morza z plaży zatłoczonej ludźmi. Próbowali go powstrzymać, tłumaczyć. Fale delikatnie obmywały mu stopy. Zrobił krok do przodu. Najpierw z obawą, sprawdzając temperaturę wody, jej konsystencję, wpływ na własne ciało. Delikatnie nabierał jej w dłonie, pozwalał przeciekać między palcami, zwilżał te części ciała, które były jeszcze na powierzchni. Skoczył! Nagle, bez uprzedzenia. Sam zdziwił się swojej odwadze. To wołała go głębia. Nie chciało mu się oglądać za siebie i słuchać, co mówią o tym ludzie pozostali na brzegu. Dopiero teraz, kiedy woda otaczała go ze wszystkich stron, zaczął ją dokładnie poznawać. Już nie musiał, jak to czynił do tej pory, ograniczać się tylko do wzroku, słuchu, dotyku, opinii innych… Poznawał całym sobą. Był częścią oceanu. Otworzył się zupełnie na jego przyjęcie. Pozwolił nieść się prądowi, bez obawy, że brzeg jest coraz dale, że z każdą chwilą zmniejszają się szanse na powrót. Nie chciał wracać. To był jego żywioł. Czuł, że nie jest obcym ciałem wrzuconym do wody, lecz że jest jej częścią, wręcz nieodzownym elementem jej zaistnienia. Sama woda zaczęła określać siebie, swoje istnienie, wartość, budowę, tylko dzięki temu, że on w niej był. Był dla oceanu tym, czym ptak dla drzewa. Jego przebudzeniem. Woda, woda pod nim, nad nim. Woda otaczała go z każdej strony. Był w niej całkowicie zanurzony. Coraz wyraźniej odczuwał jej wewnętrzne życie, każdą falę, podwodne wiry, prądy… Z brzegu wydawała się taka monotonna: odpływ i przypływ, odpływ i przypływ – ciągle to samo. Teraz wiedział, że każda kropla w tym bezmiarze wód jest odrębną całością, żyje swoim własnym życiem, życiem nierozdzielnej więzi z całością. Okazało się, że ocean jest jednością kropel, a nie uproszczoną jednolitością. Cieszył się, że sam stał się częścią harmonijnie współbrzmiącą w tej symfonii wodnych obszarów. Dobrze, że kocham – wyszeptał, bo tylko dzięki temu wiem, że żyję. Jak to możliwe, nie wiem, ale oddycham oceanem, oddycham tobą… -
Mój świat
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Jak dziecko klockami ja bawię się słowem buduję mój świat z Tobą i dla Ciebie ja jestem księciem Ty moją księżniczką że to zabawa wyśmieją mnie może tu mogę siebie zaczarować słowem -
O sobie
Bogdan Jabłoński odpowiedział(a) na Bogdan Jabłoński utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Malarz ma prawo namalować ciszę, patrzeniem wsłuchać się w jej delikatny szept i choć jej może nigdy nie usłyszę, malarz ma prawo namalować ciszę.