otwiera pokłady podświadomości,
wpełza w ledwo istniejącą lukę i drapie,
łaskocze i głaszcze. pieści.
zadziwiająco niepodobna do siebie
rozwijam się jak liść sałaty.
i wszystko się zmienia:
perspektywa nie jest już tą samą perspektywą,
horyzont horyzontalnie nieważny.
pełne zaćmienie,
całkowite olśnienie.
zawirowanie w samej sobie.
rytmicznie nierytmiczna szarpię się w takt.
i nietaktem byłoby zasnuć się nią
niczym kołdrą. nie. to nie letarg,
to nie śnienie. to ja na jawie
jawię się w zupełnie innej barwie.
zapadam się w sobie i pachnę
wulkanem, kataklizmem, cyklizmem,
niecyklicznym zjawiskiem, co bywa - czasami.
i nagle deszcz - nie mokry. o nie. bynajmniej