Niczym duch błądził samotnie po samotnej równinie,
Pośród traw, gdzie świerszcze grały odwieczną muzykę czasu.
Mijał porzucone pod nieboskłonem drzewa,
Słysząc zbudzone w ich koronach
Krzyki nocnych ptaków i tchnienie wiatru.
Złota poświata księżyca i fosfory żuków
Odkrywały przed nim ścieżki
Ciepłe jeszcze ciepłem przebiegającej łani.
Strudzony wędrówką znajdował odpoczynek wśród traw
I śpiących kwiatów, z których ulatywały spłoszone ćmy.
Kosztował nocnej rosy i chłodu, który studził upał dnia,
Czekając na sen dziwił się tańcem gwiazd.
Śnił zapomniane obrazy z dzieciństwa,
Zamierzchłych miejsc uczynionych niegdyś wszechświatem.
Czasem w nocnym widzeniu przychodził znany z dawna słowik,
I wśród sierpniowego wieczoru wołał twarze nieobecnych.