jacek skraba
-
Postów
266 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Odpowiedzi opublikowane przez jacek skraba
-
-
powietrzna klisza zapisuje wczorajszy sen
na wyspie kropli żywicy
z uwięzionym światłem
wszystko dzieje się na niby
następuje przestrzeń
kołuje jak jastrząb
w coraz więcej ważące
wspomnienia z atmosfery jaźni
trwającej pół litra
tu kończy się czas i zaczyna opowieść powrotna
drogi samotnie wracającej cieniem
ogromniejącym w kamień pod którym
jak pod piątym zmysłem chowa się przerażona twarz
całonocnej biesiady ołowianych żołnierzyków
nad ranem przy pustym stole
umierają jak ryba bez wody
wśród białych ścian nowego betlejem
dla wczorajszych bogów
tak rodzą się przyjaźnie
i wszystkim po równo dnia
w świetle zapomnienia
pod drzewem płoży się liryzm umierania
z nadmiaru moczu i soli
śpiewając o góralu któremu nie żal
pytająco do lustra
z pogorzeliska domu0 -
śliczne to-to
pzdr.0 -
każde miejsce jest dobre
by umieścić w nim wyobraźnię
i każdy czas jest właściwy
w czekaniu na powrót
żeby znów dotknąć ziemi
jakby wszystko miało się dopiero zacząć
nie będące abstrakcją
do pierwszego potknięcia o siebie
kiedy znów sobą muszę być i tobą
w interpretacji ciepła cieni
i irracjonalnych lęków
przed tym co się jeszcze wydarzy
teraz spokój rozlewa się we mnie
jak kołujący nad łąką bocian
otwierający paczkę światła z ciepłej strony
skrywającej wstyd ucieczki w głąb
dobrze zorganizowanej tajemnicy
że nawet nie wypada jej zgłębiać
jak sacrum istnienia prawdy i nadziei
jest jeszcze we mnie coś co pozwala
przetrwać w prostokącie ścian
- drzwi otwarte na świat
i krzyż który dźwigam do swojej kalwarii
co miało się stać to się stało
krzyżują się i plączą chwile
już w chwili wyjazdu tęskniąc za powrotem
i słowa powracają słowem
jak jaskółki do gniazd pod dom
który tutaj stoi chyba tylko po to
by z bliska zobaczyć to czego próżno szukać
nawet uzbrojonym okiem
0 -
a kiedy spotkasz ogon pliszki
to jakbyś w gęstej mgle
długi zagon ojca odnalazł
z końskim zapachem
drzemiącym pod skibą
gdzie kamienie nagłaśniają szumy
gwiżdżą o miałkości piasku
który gdyby zebrać w całość
krawędzie drogi zbiegną się
do punktu bez wyjścia
w znaczeniu
że bliskie to nie to co bliskie
ale co dalekie
to co może cię kiedyś
zmusić do powrotu
w miejsca zostawione
których nie zebrałeś
w kosz zamkniętych powiek
powróci tęsknotą
by zdążyć przed bukietem
co w pośpiechu wypełni
dno karafki świtu
teraz mży
i mchem obrastają dachówki
chroniącym przed gradem
wraca w pamięci czas i cień
w splotach słonecznych rośnie dom
a w rzeźbionej kornikami dzieży
miesi matka zaczyn dni
stoję liczący krzyk gęsi
jak własny wzbierający żalem
że to już wszystko wyzute
z niepotrzebnych brzmień
jak epitafium tamtego miejsca0 -
zapraszasz mnie do zmęczenia
słodkiego jak pracowitość pszczoły
zasysającej z malwy szafir namiętności
niepewnej zastygłych dotknięć
przygaszonych ust słońca
ostrego niby żądło
rodzące bezkresny ból
w złamanych palcach pianisty
odbity rykoszetem od klawiszy domu
za którym zielone światło drzew
daje nadzieję nowej perspektywy
znalezienia ścieżki
zanim świat zbliży się do granic
nie branych pod uwagę
łatasz gwiazdy nad głową
by ranek był szybszy
wędrujący z deszczu
pod rynnę zdarzeń
gdzie czas wydaje się jakby
płynący inaczej
walcząc z rzeką o własne siedlisko
może zatrzymam się w tym miejscu
w połowie drogi w połowie siebie
zagubiony wśród odlotów ptaków
brnąc w nie swoim czasie
librettem spisanym przez wiatr
kiedy jeszcze byłem
w sposobie patrzenia przez okno
przez powieki zamykające księgę
0 -
kiedy mnie już wypełnisz
pewnością większą niż pełność
i przeleje się twój cień nade mną
w misterium piszące ogień
na młodych pędach winorośli
odnajdziemy
nieodczytanych siebie
jak topielcy
po penetracji dna
wznoszący toast
za nieme słowa
hostią księżyca
malujące akt
między powieką
a pogłosem świerszczy
znowu urodzisz się młodsza
szukająca pończoch
kilka chwil po śmierci
która nie zabija
lecz skutecznie leczy
co nieuleczalne
ale ciągle zdolne do regeneracji
w pięciogwiazdkowym kochaniu
z widokiem na wygnanie z raju
i pierwszą rozmowę
o odkrytych światach
po ostatnią z trzech kropek0 -
spokojnie mogę spojrzeć w oczy z lustra
czując się sam niczym imię zamknięte w słowie
albo palec szukający połączenia dłoni
w pokoju po brzegi wypełnionym pustką
posiwiał chleb odbija się prawdą
zmarnowanych godzin na ścinanie głowy
ciężkiego embarga ze świata aniołów
i nie dziwi już fakt pęcznienia okiennic
w miejscu gdzie nigdy nie było domu
nie umiem twarzy w makijażu strachu
zagubionej tak bardzo na drodze ucieczki
od chińskich mikołajów przynoszących chandrę
w butach stygnie lato jak skalarny skarbiec
w brakujący wymiar skóra robi się gęsta
od nadmiaru chłodu o ciepłym tytule
odwracającym smutek i wzrok od ciemności
pozwól mi zastygnąć schronić się przed światłem
tylu dat ze znajdowanego w sobie bólu kalendarzy
tak bardzo niezmiennych w swoim obcowaniu
cieni z miejsc uznanych za własne
najważniejsza odległość mniejsza od długości
między mną a progiem refleksem rozdmuchanym
jak ziarenka piasku coraz niżej wbrew samemu sobie
brnie niewypowiedzianie w głębię egoizmu0 -
nie słychać odgłosu pędzla
jakby błękit wywoływał ciszę
powolnymi ruchami
zmieniającą się w fakturę ciała
obraz nie musi kończyć się śmiercią
ani trwać w tle pierwszego razu
tak oczywistą że aż niewidoczną
wiernością przy nodze
wikłam się w twoim oku
nieświadomy cienia
spojrzeń przysłoniętych tiulem
pod którym czas odwrócił role
odkrywając nowe
obszary przenikania
ze starego w próżne
makijaż na płótnie
zmienia lustro twarzy
w uzdrawiającą namacalność
nieostrego kadru
zmrok uwalnia zmysły
gdy nie widzi drogi
i łączy je w jeden
czułym zaplątaniem
bez opamiętania
zdzierający maski
z czterech kątów duszy
i drzwi wyłamanych
z napisem zajęte
pora się wylogować
z tej strony ekranu
0 -
zamieniłaś w wytrawne
moją krew
sączysz przez zęby
bezsen
z obłokiem w uszach
na czczo
zachłannie
smakujesz bujanie
palca po wardze
masz czas
nasz czas
całopalenie
aż noc
zapachnie plażą0 -
która płaczesz
po trzaśnięciu drzwi
otwierasz nowy moment
jak otwiera się okno
by przewietrzyć czas
któryś raz
spóźniasz się
do własnego domu
o kobietę wtuloną
w ciepły fotel
musisz więcej czytać
żeby się dowiedzieć
za wcześnie
na ćwiczenia dłoni
do głaskania
musi dojrzeć0 -
nie po drodze mu (niby wierszowi) z działem dla wprawnych poetów
0 -
jesteś Wielki,ale tylko jako Aleksander,jako poeta Stolarski już nie
0 -
oj,zdusiłeś pointę,zdusiłeś,dobrze że tą niedobrą
0 -
druga strona po drugiej stronie poezji - po prostu jej nie widzę
0 -
Cytatdać mu wódki, poczekać, co się stanie
Bestia nie tknie, wie jaką trzodę z robali robi wóda
i zrobiła0 -
a to już nowy oddech niedawnej Z-ki - aż mnie przytkało "bródem"
0 -
CytatMasz manię wielkości czy co?
Po grzyba te wiegachne litery, uszy bolą.
by bzdety były lepiej widzialne i słyszalne0 -
"i jeszcze przyrody cudów" i Z-ki cudów jeszcze jeden dowód na miernotę
0 -
ostatnie spojrzenie,dobrze że ostatnie,bo przywołało mdłości
0 -
z tak "wysokiego" poziomu działu dla zaawansowanych raczej spadły - a wiersz z klasą i dużą dozą sarkazmu
pozdrawiam0 -
degradacja poezji
0 -
"jak bezpańska iskra w płomieniach całopalenia" spłonął zamiar napisania wiersza
0 -
hmmmxxxłup!!!!
0 -
"CZY TAK NIE MA ŻE TAK JEST"- niewiarygodnie bogactwo słownictwa
0
krucjata
w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Opublikowano
zasadniczo jest mi już wszystko jedno
wyjący pies czy plastikowa torba po towarze
z której przed chwilą uszło życie
mucha której imienia nie znam
a która wciąż na mnie czeka
z toaletą pośmiertną
byle jaka śmierć nie postawi pomnika
w powietrzu kupionym na kredyt
przez krajobraz wyprowadzony w pole
niedługo tylko zasuszone maile
z naturą wyzwoloną z sieci
przepalą gardła w krzakach
całymi garściami krzyczę
w monitor pachnący malwami
o ziemi zbutwiałej na wylot
w czasie w którym tylko jestem
pustym miejscem
dla słów naszych i ciał
krucjatą do doskonałości
rosnącą w pępku świata
czereśniowym kolczykiem