Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kazimierz_Hr._Potocki

Użytkownicy
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Kazimierz_Hr._Potocki

  1. Historia znów zatoczyła koło. Zabrakło w niedzielę Marketów, jak kiedyś Teleranka. W kościele Siódmą godzinę tłum udręczonych klęczy Zroszony cuchnącym potem. Z bólu jęczy Dziecko, na szarej posadzce rośnie czerwona plama. To nie stygmaty, lecz pękł odcisk z kolana... Jeszcze taca, ogłoszenia, lista obecności, I na organach Rokuch zarzępoli: Bądź mi litościw... Ale kres ucisku nie nadszedł. Ludzie pijani słabością Z pustego przystanku pełzną powoli do domu skrajnością Pokrytej pyłem ulicy, po której ciągną pojazdy wojskowe. Zemdlał starszy mężczyzna. Ratunek nie przyjdzie, gdyż komórkowe Sieci co tydzień milkną na dobę. Obiadu nie będzie, Bo gazu w ogóle nie ma, a prąd włączą wieczorem na orędzie Prymasa i dziennik. Dziś młodzi klerycy złapali Ostatnią prostytutkę. Wszyscy, co wbrew zakazowi pootwierali Apteki, kawiarnie i kina za dywersję wobec ustroju Srogą karę poniosą. W mozole, trudzie i znoju Zbudują nitkę tramwaju z Helu do Łysej Polany. Zmrok już zapada, otula zastygłe rany, Chłodnym wiatru powiewem leczy wrzody i blizny. Teraz odpowiedz szczerze: czy chciałeś właśnie takiej Ojczyzny...?
  2. Siedem bytów z blaskiem aury złączonych Rozdziera zbłąkaną duszę we wszystkie strony Świata. Biegnę za chłodnym, puszystym cieniem Atutów dojrzałości. Z dłoni lekkim drżeniem Wsuwam między obwisłe, ciężkie jabłonie Przedostatni zielonkawy banknot. Już płonie Konar w siedemdziesięcioletniej jaskini, A ruda nimfa daje pełną parę, by białymi Strzałami wypełnić swe wnętrze. Niewiele Sekund hulało szczęście... Nagle w kościele Dzwon woła, bo dziś posypią głowy Popiołem. Godzina wytchnienia, wychodzę, jak nowy I gnam na obiad. Będzie ostry rosół z nudlami Z torebki, oraz schabowy z kapustą i ziemniakami. Na trzy kwadranse sen skleił powieki, by zdążyć Jeszcze do hipermarketu. Jak fajnie krążyć Wśród setek regałów czując wiatr wolności, Trwaj chwilo nawet w niedzielę! Nie pozwól w imię miłości Do Stwórcy sidłami spętać twych pragnień! Daj sobie namiastkę Chińskiego Nieba, raz w tygodniu celebruj Gwiazdkę! Patrz, jak radośnie tani telefon słowiczym dźwiękiem z oddali Szuka właściciela. Barwną łuną ekran pięćdziesiąt cali Maluje szare przestrzenie. W takt wesołej muzyki Tańczą promotorki jogurtów, basują ogromne głośniki, Płyną ledówki tęczowe, intensywną wonią nos nęcą wafelki W czekoladowej polewie, a suszone morelki Wyczyszczą wzdęty żołądek. Na koniec miłe spotkanie Z kasjerką, kolacja, test słodkich zdobyczy, kąpiel i spanie.
  3. Po obu stronach gęstych spojrzeń tłum, Znaczy granice nieskończonej drogi. Szum Tysiąca słów, natłok myśli, stres, lęk, Lecz nie ma odwrotu! Soczysty dźwięk Gongu rozdarł wnętrze świątyni. Nieśmiało Stanąłem przed rudą kapłanką. Serce drżało Gdy cicho prosiłem o inicjację. Łyk nieznanego Napoju skutecznie rozwiał obawy. Z ciemnego Pokoju wonne maści przyniosła asysta dojrzałych Niewiast. Rozkwitnął klejnot długi, wspaniały, W drogocennych olejach po wielokroć zwilżony. Krwawym podpisem cyrograf opatrzony Pozwala zacząć misterium. Pośrodku czarny stół dębowy, Na którym spoczęło me ciało. Zdjąwszy wiśniowy Ornat dosiadła sztywnego rumaka tłusta Bogini Z odzysku i żwawo się wbija falując obwisłymi Szóstkami. Wibrują liczne fałdy rosnącym Jękiem, pot nęci nozdrza zapachem niosącym Spełnienie, nagle żeński okrzyk wolności rozrywa Drzemiącą przestrzeń! Mistrzyni ceremonii zakrywa Powłóczystą suknią swe wdzięki i z gracją schodzi Na ziemię, a ogon jak feniks powstając na nowo się rodzi Do życia. Umięśniona Nimfa w purpurę przybrana Wyciska z niego obfite soki do kryształowego dzbana Mieszając zawartość z wcześniej nalaną Ognistą Wodą Lucyfera. Tak przyrządzoną srebrzystą Miksturę wszystkim uczestnikom obrzędu podaje, Po dwóch łykach leżą, jak muchy w smole. W końcu staje Przede mną, powoli zanurzam język, ostrożnie kosztuję Nektaru Wiecznej Młodości, mdleję, upadam, nic nie czuję...
  4. Najgorsze są zaparcia. Nerwowo zjadam morele suszone W oczekiwaniu na ulgę, co z rzadka przychodzi. Odwodnione Ciało żąda snu za dnia, a serce potasu bijąc od niechcenia. Przed oczami przeszłość zwiastuje kres mego istnienia. Raz się cieszę, raz płaczę, gdy tańczą tarczycy hormony. Chwila płynie zbyt wolno, jestem rozdrażniony. Przytul mnie proszę, tak słabo cię widzę. Kiedyś zostałem Popchnięty przez dzieci, upadłem... Za mało miałem Siły, by oddać. Teraz moim wrogom robię magiczne Laleczki. Nakłuwam je igłami wywołując choroby liczne Niczym gwiazdy na Niebie. Potem cierpię, bo inaczej Nie umiem postąpić. Zawsze pragnąłem być raczej Dobry, ale czy jeszcze potrafię będąc kochanym Od wielkiego dzwonu? Wzrastając samotnie w nieznanym Smakowałem jasnych i ciemnych stron świata. Wczoraj mówiłem, Że wolę iść do piekła, więc czemu dziś się modliłem Podczas burzy czując bojaźń przed Bogiem? Bardziej od swoich Rodziców kocham panoramiczną Martę. Jej ciepły głos koi Drżące, jak liść na wietrze nerwy zbłąkanej istotki, która ma wielki Dylemat: czy kupić sobie słodkie, czekoladowe wafelki Mimo gastrycznych problemów? A może egzystencjalny ból Złagodzi kolejna lampka ledowa? Pięć błyszczących kul Zmienia radośnie kolory, lecz nie zastąpią one drugiego człowieka. Tak trwam bez celu od lat, a czas bezpowrotnie ucieka. Rano nie miałem wstać siły, mięśnie ciężkie, zmęczone Czy to właśnie ten moment? Z czym przejdę na tamtą stronę?
  5. Włosy miała jak smoła czarnym blaskiem rażące, Nogi pokryte sadzą. Dwa ogromne wulkany sterczące Otwierają piekielne wrota. Chcę pić nektar z ust czerwieni, Składając w ofierze esencję klejnotu, by w głębi Ziemi Odnaleźć wieczyste spełnienie. Kolejna miga z oddali, Cała złota. Dojrzałe, obwisłe grusze odlane ze stali Lekko smagane falą pikantnego jak chińska zupa jeziora Gładzącego wybrzeża kadzi, lecz już najwyższa pora Dosiąść rudą z preclem na głowie, lubieżnie konsumując Jej puszyste wnętrze. Z krtani jęki wibrując Leczą duszę zranioną włócznią strachu z ambony. O nierozumni! Z ogrodów edeńskich lud uciemiężony Woła o ratunek zmuszany do trwania bez końca w klęczącej Postawie. Spętany, drżący kręgosłup, kolana w palącej Krwistej kałuży, słuch zatopiony w błocie fałszywych Akordów czyżyńskich wyjców, agonia robaczywych Organów, a miało być tak wspaniale w niebiańskim błękicie... Tam nauka, pot, praca nieskończona, tu, w dole prawdziwe życie... Powabna wibracja damskiej dłoni ze snu lekko budzi Śpiącego olbrzyma, znów radość, zabawa, nikt się nie nudzi. Szczęśliwe wszelkie stworzenie. które mieszka w Krainie Bezkresnej Ciemności, gdzie Zdrój Ekstazy nieustannie płynie.
  6. Wiosenny, duszny dzień, potężny szum W głowie, wczoraj była impreza... Tłum Zielonych drzew, ale w którym rzędzie? Rozbite butelki, blaszane puszki, wszędzie Chaos i śmietnik. Jeszcze jeden kubek plastikowy, Pełny! Pochłaniam całą zawartość. Liliowy, Jedwabny szal, drogich perfum woń przenikliwa, Skąd się tu wzięłaś? Kilka spojrzeń, burzliwa Wymiana myśli, skinieniem dłoni wskazałaś kierunek Przenośnej toalety. W środku półmrok, lęk, lecz trunek Dodaje odwagi. Spuściłaś dekiel, usiadłam nieśmiało. Malinowy smak ust, splot ramion... Serce zadrżało, Gdy dotyk lekko smagał moją wilgotną jaskinię. Złociste Włosy niczym łany zbóż, dojrzałe, długie, obwisłe Grusze, szorstkie kolana, cóż więcej do szczęścia trzeba? Ostrożnie wsuwasz we mnie połowę długiego kawałka Nieba, Reszta w twej głębi niczym górski strumień w oddali ginie, Przestrzeń zaczyna falować. Okręt lekko, spokojnie płynie. Nagle silnie szarpnęłaś niczym kapitan sterem, bliżej Wcisnęłaś w siebie, prędzej, żwawiej i wyżej Fruniemy do Królestwa Ekstazy! Mieszają się dźwięki, Skrzypi cały wehikuł, westchnienia, okrzyki, jęki, Szybciej, mocniej, tak! Teraz, mam! Trach! Jakiś magnes rwie nas bezwładnie do tyłu i bach! Z hukiem uderzył o ziemię przybytek błękitny... Cicho, ciemno, czy jeszcze żyję? Sprytny Ruch dwóch par nóg otwarł na świat śmierci wrota, Ledwo w boleściach wychodzę, wyglądam jak sierota, Podarta czerwona sukienka, nogi podrapane, Oko podbite, cuchnącą mazią plecy zachlapane... Czuły gest, pożegnanie, odchodzisz, lecz nie zapłakałam, Kiedy ukryte w zaroślach dwie skrzynki wina ujrzałam...
  7. Zamiast artykułów spożywczych nagie kobiety W regałach. Dziś nie ma promocji niestety. Premier rzuca ochłapy papierowej mamony, Chwytam je w lot i biegnę mocno podniecony. Ciągnę kawałek krzywej nogi, lecz się wyłania Zgrzewka młodej za pięćset. Plastikiem z Chin zasłania Rudego kościotrupa śmierdzącego winem owocowym Za sto dwadzieścia. Dalej, w jedwabiu liliowym Krzyczy wiekowa nierządnica za dwieście grzmiąca Śląską gwarą. W oddali z Malborka słodycz płonąca A imię jej Siedemdziesiąt i Cztery. W powietrzu wisi Ofiara, która od pół roku lalkę w żołądku kisi, Nic konkretnego... Oczy by jadły, ale szelest cichy. Na półkach towar nie nowy, wadliwy, drogi, lichy. Umysł pobudzony, nerwowo rozbiegany wzrok, Nagle jest! Tylko pięćdziesiąt złotych, szok! Sto dziesięć kilo żywej wagi, miękka pluszowa Zabawka rodzimej produkcji, czterdzieści wiosen, głowa Sterowana radiem, balony olbrzymy podświetlane Tęczowymi diodami, wnętrze napędzane Ogonem. Biorę! Dźwięk czytnika, zgrzyt paragonu, Nie mogę się doczekać, kiedy zjem ją w domu...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...