Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

AdamŚmigielski

Użytkownicy
  • Postów

    37
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez AdamŚmigielski

  1. Cętki w drapieżnym ruchu pędzą ulicą, kiedy się zbliżyć ruszają łopatkami i znikają w piaskownicy. Oddalam się od pantery wycierającej pysk w nogi i sam oddaję krew czyhającym komarom, gdy faraonowie budzą się ze snu okryci wczorajszymi gazetami, rozstrzelani zeszłej nocy Schodząc z walizkami rwącymi dłonie chowam za kurtką dwa palce i odchylam kciuk w tył. Ciekawe na kogo trafię dziewczynkę o kulach, czy między piersi starej bufetowej Tak łatwopalni, chowają w torebkach i neseserach butelki z benzyną i wyrywają dzieciom z rąk papierowe samoloty które pałętają się u kostek drapaczy. Kładę nóż na ustach sinych jak ćmy - mijające z godzinami i dawcami organów gdy uciekają przed światłem samochodowych reflektorów jak dyskotekowe kule tańczące w ich zapaleńczym wzroku
  2. tutaj stacja zwierz się FM podajemy informacje: w okolicach skrzyżowania pustyni z puszczą miał miejsce wypadek - wyraźnie podpity komar lecąc z nadmierną prędkością wpadł na zebrę ta ułożona w poprzek zablokowała ulicę kret w metrze i kilku kwadratowych metrach jarzeniówek wpada w panikę, ciemności nie widzi głośno wszędzie jasno wszędzie co to będzie w mięsnym dla psa kiełbasa wisi na haku chce przeskoczyć ladę o kulawej nodze skandal w sklepie obok pomylono jeża z wycieraczką - ciężko przejść przez życie jak tu się nie bać wyjść na miasto odwiedzić krewnych i znajomych królika w obliczu muchy zabitej poranną gazetą
  3. autobus zatrzymał się na pętli aby wysadzić wisielców właśnie wtedy straciłem głowę zanurzony we wschodzie neonków i kameleonów zamkniętych w sygnalizatorach obok zebr zmartwychwstających między przechodniami nie zagrzałem miejsca gdy tak łatwopalna z papierosem wbiegłaś i niby przypadkiem zostałaś nocną striptizerką pamiętam jedynie szale otulające nasze gardła jak węże podczas godów które splotły ze sobą postrzępione języki zwierzyłem się sycząc do ucha że tak naprawdę kocham nie tylko dziwki i suki zaparkowane przed komisariatem ulepionym z glin i nie jak jesienny deszcz liści figowych spadający pod stopy rzeźb zawstydzając zwiedzających mijaliśmy w tłumie porąbanych ludzi serpentynach ulic confetti samochodowych świateł i chwilach przystanków aż wysiadłaś nie odwracając się za mną a tylko za nim zegar wybił północ i jakikolwiek obcas zdążył się zgubić
  4. w czterech kątach staroci kręci piruety jak prima balerina przyprawiając przedsionek dachu o zawrót głowy gdzie kurczowo poskręcało schody kilka stopni wyżej dantejskie sceny ściany podpierają na duchu szufladę zamkniętą w sobie razem z żołnierzykami którzy przetopili ołów na złoto ojczyzny jedyne co po nich zostało to solidarność i złośliwość przedmiotów martwych przy oknie ze stoickim spokojem konik na biegunach waha się w rozmyślaniu czy nie dane mu biegać o własnych siłach może świat jest po prostu płaski
  5. skręty z popielniczki nie zmartwychwstaną z popiołów jak feniks a czasy gdy składałem autografy na żółtych papierach nie wrócą pozostaną tylko wkurwiające riffy ptaków o wiosennym poranku i wspomnienie o kaloryferze z brzucha oddanym na złomowisko zaspany kołyszę łopatkami jak kot i przestaję odróżniać kuwetę od Sahary która zadomowiła się na stałe w wysuszonym gardle i aż do samej łazienki próbuję ułożyć myśli jak klocki w tetrisie otwieram drzwi i przeganiam pawie stroszące pióra na sedesie aby przeprosić mumię z papieru toaletowego za urwany rękaw bo to wszak nie jej winna że gwarancja poxipolu nie obejmuje sklejania brutalnie połamanych serc przez kije baseballowe Alicjo mam nadzieję że uwiedziesz kapelusznika i wybaczysz gdy rozpierdolę pięścią lustro by skrócić wyrok nieszczęścia z dożywocia do siedmiu lat zostając sam po drugiej stronie
  6. w ciszy przez burzą jak w niemym filmie umilkły bajki odtwarzane na pajęczynach z taśm magnetofonowych jedynie żarówka z manią wielkości niczym zeus szasta błyskawicami w królestwie za siedmioma górami kurzu właśnie zakończył się casting na jedną z tysiąca baśni ani żywej duszy tylko lalka naszprycowana kompotem upuszcza pustą fiolkę M&Msów pod drewniane kopyta konika na biegunach któremu bliżej jest do morskiego z grzywą przesiąkniętą czekoladą i plastikowymi łzami usiadła przy pudełku po butach gdzie pluszowy romeo przypomina rozpruwacza z licznymi szwami na pysku pamiętającymi o wojnach domowych czy sprzeczkach których nie można cofnąć nawet z pomocą walkmana odjeżdżał karawan z deskorolki gdy zdmuchnęła znicze z urodzinowych świeczek i usnęła jak królewna śnieżka w kartonie obok bez szans na rozbudzający pocałunek i tak jak obiecała że nie opuści aż do zasranej śmierci tchnienia iskier z popielnika do ostatniej chatki z masła
  7. jak Lord Vader z glanami otwieram drzwi mocami Jedi Hitchcock dostał zawału serca przy stoisku z horrorami tak jak radziłeś Alfredzie zaczynam od trzęsienia ziemi i nie spuszczę z tonu do planszy z napisami końcowymi wypuszczam na wolność żelowe misie, aby podgryzły głowy dzieciom w akcje zemsty. Schowany za regałem rzucam wśród selery popcornowy granat rozpryskowy krzycząc jak smerf zgrywus - niespodzianka! Boooom! podniecony nie odróżniam papryki od pulsującego serca mózgu od resztek kalafiora rozbryzganego na podłodze potrącam hostessę, ale pomagam wstać jak dżentelmen nie przejmuję się atakiem padaczki, korzystam z okazji przecież możemy zatańczyć. Wycieńczony wygibasami jadę wózkiem do kasy mijając watahę pogujących mopów oraz kotsiarkę skracającą o głowę wszystko, co czarne i przebiega drogę. Spoczynek w dziale AGD. Dla haju z odkurzaczem wciągamy po kresce mąki i oranżady do wyjścia z dłonią w kieszeni czynię onaniczne ruchy ulga. Lista zakupów znaleziona! Nieczytelna nabazgrana jakby przez idiotę w kitlu i skleposkopie - „kilo mięsa mielonego, za resztę kup lody. Mamusia”. Posiekałem twarz jakiejś ekspedientce i zapakowałem do koszyka a na wafelek dwie gałki oczne jak rodzicielka nakazała jakiś palant zatrzymuje przed marketem - proszę pana nie ma odwrotu, nie została uiszczona opłata. Znajoma twarz a na identyfikatorze firma windykacyjna „Styks” trzeba było wsadzić złotówkę między pośladki koszyka
  8. buka wystraszona alarmem budzika znikła za zaspami malibu zostawiając po sobie kaca i przerażającą pustkę pod poduszką i jak w matrioszce nie wiadomo ile jeszcze niej we mnie siedzi straszy szlafrokiem czy prześcieradłem udającym tylko ducha i boję się wstać, gdy kosmate pająki wychodzą ze swych sieci wspólnie z newsami na portalach internetowych i wirusem grypy jednak strzepuję kurz z kołdry i zmartwychwstaję z sarkofagu czytając hieroglify i grypsy przypięte magnesami do lodówki przyzwyczaiłem się do przegranych na kuchennej szachownicy tym razem szarada tabletek i wiem, że nie króluję i nie wierzę w siebie jak króliczek z reklamy baterii albo stumilowego lasu który tylko udaje, że ma krewnych, znajomych lub przyjaciół kot uciekł nocą na drogę mleczną i nie mam mu nawet za złe obaj jesteśmy włóczykijami i przynosimy sobie jedynie pecha wyciskając słońce do herbaty jak cytrynę powracam do łóżka z wieńcem chupa-chupsów ukrywając się kondukcie klapków
  9. przez żaluzje zaglądam pod cerkiew, kościół i ścianę płaczu na korkowej tablicy z ogłoszeniami - wisielec przy wisielcu „oddam w dobre ręce niemalowane aż do grobowej deski, łyknę tanie środki antydepresyjne pod numerem kontaktowym” poprzecinałem ostatnio obrane punkty zasłaniając okno powiekami klejącymi się do szyby jak w gabinecie łyżek zawsze staję na głowie przemierzając kolejkę po talerz zupy stawiają kolejną kiedy zaczynam twardo trzymać się ziemi nie potrafię przenosić gór czy wskrzeszać przedmiotów martwych przechodząc przez korytarze bez świateł na końcach zostałem zaplanowany na czas przepisanych błędów i dat niedługo pójdę w niepamięć razem z kolejnym pacjentem
  10. Firany wygięły się w fale, we włosy wplatała się bryza z przepalonej suszarki, było można surfować na desce od prasowania. Nawet na ramieniu przysiadała papuga wyginając w górę swój koci grzbiet o szaroburej maści tylko aureola z kabla zakręciła się na szyi jak hula-hop W żelazku już przepalona dusza po babci wyrwała się z naściennego kontaktu odcumowując w stronę okna Na horyzoncie pojawił się od dawna wyczekiwany ląd tak blisko, w zasięgu wzroku, trzech płynnych pięter Przecież właśnie stąd, z bocianiego gniazda parapetu pod nogami pływają rekiny z kagańcami na smyczach przy piratach z rozrusznikami serca. Jak wilk morski można było rozbić się na mieliźnie - ten pierwszy i ostatni raz, gdy świat stawał się bardziej płaski
  11. leży martwy pod płotem który nas dzielił wygląda jak żołnierz z przestrzeloną głową tylko trawa jest moro jak wojskowy mundur i jakby o wiele ciszej niż na jakiejś wojnie zza szyby nie wydaje się aż taki zły jak kiedyś gdy wbijał gwoździe w nasz chiński mur chroniący przed barbarzyńcami dziwne że już się tak szyderczo nie uśmiecha nie zadaje zbędnych i nieprzyjemnych pytań może właśnie teraz jest tak naprawdę sobą nie popełnię samobójstwa z jego powodu najwyżej przyjdę na pogrzeb i uścisnę dłoń żegnając się z tą samą ulgą jak podczas życia i wygłoszę monolog be or not to be skurwysynie przysypując ziemią zasrane kwiaty które uprawiał spokoju nie daje mi tylko to że ja też jestem czyimś sąsiadem i nawet na cmentarzu nie będę mógł się od tego uwolnić
  12. stoję w tej kolejce i modlę się, aby helikopter spadł mi na głowę albo chociaż sufit z impetem przywitał podłogę ubijając lastryko jak tłuczek karbujący skórę sąsiadki. owijam szyję wokół poręczy wyglądając na sam koniec i nie mam już nawet ochoty wrócić i te torby, torby pełne zakupów; dziury z sera – bezcenne biegunka po przeterminowanym piwie bez wątpienia bezcenna rzeź węża wijącego się od kilku godzin warta własnej ceny chcę poczuć każdy z podrobów poprzedzającej; krwistą wątrobę od mamy dla zdrowo wyżywionych dzieci, oddech astmatyków kaszlących prosto w twarz z coraz mniejszą natarczywością kiedy będą wodorem spalającym płuca, zmrużę powiekę kojąc zakamarki mózgu masując zmarszczki na opuszczonym czole czubki. krwiobieg wolno zmywający podłogę; klient nasz pan wieszam na sznurówkach pozostałych przy życiu - zlituję się dając swobodę słońcu krążącemu po oknach niech wiszą na wiatraku kołysani przeciągiem i podziwiają moje odbicie pragnę zbliżyć się do pierwszej napotkanej piersi i spytać czy możemy już iść? byle jak najdalej od siebie i rzeźnika wycofać się z konduktu po kolejne, jeszcze bijące serce
  13. zwijamy ze sobą tapety i linie papilarne gdy żarówka blada jak obdarta ściana kłusuje na kota chodzącego piętro wyżej zdarza się nam wspólnie pić herbatę uciekając przed nadchodzącym dniem założyłem okiennice na powieki - uchylam je każdej nocy aby się nie udusić wzrokiem patrzących na nas z sąsiednich okien nawet pokoje zaczynają niepokoić kiedy czekam aż zapali światło przysypiając w pokoju obok byle przyszedł z tą samą dłonią pachwiną tułowiem krzywymi palcami i założył pod kołdrą na siebie stopy
  14. szpilki skreczowały o chodnik a ptaki w akcie depresji wydawały z siebie dołujące sample jednak i one ucichły z winylową płytą zatrzymaną na skrzyżowaniu przez MC zjawiłaś się tutaj nie w porę wiatr zdmuchnął światła z lamp samochodu jak świeczki z tortu chociaż to nie dziś są twoje dwudzieste pierwsze urodziny a wręcz przeciwnie Marilyn Monroe nie zaśpiewa więcej happy birthday May we wtulonych w siebie resorakach słychać słabnące bity serca zasnęłaś kołysana nimi na miękkiej poduszce powietrznej przecież miało być tak romantycznie
  15. Kochanie szanuj zieleń, bo tylko te kwiatki nas łączą i chęć popatrzenia w podkrążone oczy które wydłubaliśmy sobie nawzajem łyżkami siedząc naprzeciw stygnącego rosołu Proszę, odłóż ten nóż, tyle krwi zlizywałem. Z pajęczyn. Za sklejonymi powiekami gdy wtapialiśmy się w zmarszczki jak profile sąsiadów zza ścian przytknięte do szklanek Od tej ciszy aż nas bolą uszy i jak dwa ślimaki zdechniemy zamknięci w jednym mieszkaniu zjadając się w ciasnocie Mamy te same okna. Wstając z łóżka wyfruwamy za nie wzrokiem jak najdalej do słońca by przywitać piętrowo zbliżający się asfalt
  16. Proszę, oto bukiet tabletek kolorowych jak M&Msy nie rozpuszczają się w dłoniach tylko pod językiem i zmrożone świeczki, aby nic w nas się nie wypaliło Tulipany odkorkowane, świeżo rozbite i rozsypane na pościeli - Kochasz to mrowienie nad biodrami szczypawki wbijające się w płatki uszu oraz kły wysysające z szyi ostatki soku pomidorowego tak pijany tą kurewską czerwienią kapiącą na podłogę zlizuję resztki krwawej Merry - Właśnie, teraz, gdy zamknęłaś oczy gasisz światła na naszych końcach
  17. sam dla siebie katem smaruje chleb jeszcze zanim kareta koni utłuczonych na rzeź wjedzie do zamku dla starych dam z zaprzęgiem zaspanych lokajów skrywa się jak żaba wypatrująca bociana z wysoko uniesioną nogą w pobliskiej fosie piec grzeje z kąta w kąt ukośne mury grubiejące z czasem od kiedy pająki zajęły tron tkając pikowane szaty wychyla głowę zza wieży wpadając w dyby błazen obalający króla i całe królestwo na stos kart jednym ruchem dłoni
  18. - To tu deszcz wbija się w skórę jak igły podczas akupunktury płomienie zapalniczek jak świetliki znikają w kałużach latarni a tętno i mgła samochodów przyprawiają o szybsze bicie serca Wokół tylko lunatycy, zboczeńcy i taksówkarze - sejsmografy na powiekach, nocne zmazy i spocone dłonie tulące kierownicę wszystko razem w jakiejś zmowie. A jednak nie jest spokojnie Koty nie chodzą już własnymi drogami ani nie okupują płotów Żurawie odlatują z placów budowy i zegarki biją po nerkach Z parasolem na ramieniu jak z karabinem. Perwersyjnie szyję wzrokiem garnitury do trumien mijającym mnie przechodniom i słyszę muchy zaciśnięte na gardłach oraz tipsy dobijające się już z drugiej strony - pielęgnuję w sobie to miejsce w czterech kątach. Jest niebezpiecznie spoczywam tam gdzie najciemniej Dziewczynka z zapałkami rozpala zakrwawionego mężczyznę z tulipanem w ciemnym zaułku - Roxanne nie musisz tu stać sama w tę noc - ktoś podjechał po nas zza zielonego światła
  19. absurd szukania króliczych nor w kretowiskach pełnych minotaurów wychodzących z labiryntów na powierzchnię zapytać się o drogę do wyjścia absurd kreślania palcem uśmiechu po pierwszej stronie zaparowanego lustra nigdy nie błądziła aż nigdy zaczęło błądzić zjadając własny ogon dawać głos i łapę w poszukiwaniu bezpieczeństwa jest poważnie to wszystko wydaje się być chore i coraz bardziej logiczne
  20. Co tutaj robisz czerwony kapturku z koszykiem prezerwatyw? W kalejdoskopie parasolek, przed siedmioma górami, lasami a przy siódmej latarni, jakby z innej bajki; gdzie królewicze okazują się skurwysynami, a za happy end trzeba zapłacić jedną z tysiąca nocy, by zasnąć bezpiecznie w ramionach kinowego fotela Masz przecież takie duże, ładne oczy w kabaretkach i siniaki nabite pod nim; kilka szwów zaspawanych pudrem i odpryski paznokci na policzku po ostatniej stłuczce Wiem, że gdzieś pod tym zaspermionym materacem są rozsypane płatki róży z asteroidy B-612; ostre sprężyny nie kaleczą jak kolce, gdy przytykasz je do zapłakanej twarzy Proszę zostań, nim zgaśniesz, tak nagle; bez ostrzeżenia w zamku czy brudnym hotelu, gdzie nawet diabeł nie szepce do ucha „dobranoc”
  21. choinka rozkuta z łańcuchów zbombardowała podłogę napalmem czekolady rozpuszczonej ciepłem światełek depesze mrożące krew w żyłach zastygły w powietrzu jak chmurki z kwestiami w komiksach Walta Disneya kiedy wzeszła pierwsza gwiazdka księżyc powiesił się na kominie przygasł nieco żar pod świętym mikołajem którego zaprosiłem na grilla z pieczonymi reniferami i striptizem śnieżynek topniejących na końcu języka przytulając królową śniegu coś zaczyna się kruszyć pod labiryntem guzików koszuli gdzie jak minotaur błądzi pacman z mandarynki zjadający w zapale okruchy aż do pękniętego piernikowego serca
  22. umywam ręce w szarym mydle nie ręczę za siebie kac moją matką z wiecznie bolącą głową i ojcem wychowującym na człowieka jak przystało pokoje niepokoją progi za skromne dla mieszkania czynsz płacić trzeba a płaca marna na te czasy upadam na klatce schodowej matka żywa jak z obrazka nieżywa jak na płótnie panie dozorco dobrze żeś ocucił tyle spraw do załatwienia słoneczne przesilenie w pocie ociekającym czoło muszę uważać na udary i nisko latające ptaki upadam po raz drugi boleśniej bo beton twardszy od desek słychać śmiechy i upadam jeszcze niżej a to wiatr w oczy strach przed nimi wstaję niby poprawiając buty wiążę ciasno jak nie trzaśnie boso zaraz dzień zawiśnie na przydrożnej latarni idę do baru zamieniając co szklankę wódkę w wino stacja piętnasta godzina piąta na ranem wracam z powrotem do mieszkania
  23. Wiesz, na dworze już czarne klimaty - beatbox drzew jakaś rapująca sowa, gangsterskie porachunki kotów Po drugiej stronie - blask monitora, pajęcze cienie szybko przemykające po zakurzonej klawiaturze Jeszcze raz nie mogę ułożyć liter jak scrabble i wykrzywiam ku dołowi emotkowy uśmiech z palcami stopniowo grzęznącymi w sieci Maluję paznokciem na suficie gwiazdozbiory z krwi rozbryzganych komarów - właśnie tutaj robię wieczorne wyskoki i odbieram epileptycznie drżące telefony. Byle nie połamać zapałek powiekami. Jeszcze tylko pięć zastrzyków kawy i strach będzie miał mniejsze oczy
  24. WC kaczka zabija nie tylko bakterie czy zatapia żółte łodzie podwodne gdy zanurzam się w wannie pełnej rekinów. Tylko neonki jak świece nastrajają mniej desperacko. Meduzy usnęły już we włosach a rak wżarł się w skórę pomarszczoną jak gąbka Odebrałem słuchawkę z dźwiękoszczelnej kabiny przykładając ucho do głuchego telefonu z wiarą że jak w mieszkaniu po ślimaku kogoś usłyszę a to nikt inny jak ja - z monotonnym tętnem Zmywam się w kałuży soku pomidorowego spływając między fugami spod tarczy zegarka przewieszonego przez nadgarstek jak płaszczka do szpary w drzwiach które i tak się nie otworzą
  25. Doktorze. A może gdyby tak, po prostu zacząć wierzyć w siebie? Nie przejmować się majaczącymi bez przerwy drzewami, nie wsłuchiwać się w kardiogram aż zacznie wydawać ciągły pisk - podobny do tego przy zderzeniu się ze sobą dwóch samochodów. Przejść przez kondukt po zupę mleczną bez gwizdania marsza pogrzebowego Doktorze. Tak bardzo się boję, gdy ściany spotykają się na rogu, intymnie zbliżone do siebie a rękawy bluzy lżej obejmują ramiona. Proszę nigdy nie zapomnij o mnie kiedy ocknę się z dłońmi zakrwawionymi sokiem pomidorowym. Kocham Cię doktorze
×
×
  • Dodaj nową pozycję...