Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Yelipy

Użytkownicy
  • Postów

    3
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Yelipy

  1. słowik lekko oddarł kopułę od nocy śpiew rozjaśnił nasze spojrzenia niczym odpływ odsłonił ziemię weszliśmy do błotnistego ogrodu nasze stopy leżą głęboko ziemia okala łydki krótki oddech tamuje myśl przyspiesza krążenie krwi wielka fala na jeziorze i słodycz lata nad oceanem kryją rosnące żółte lilie pod horyzontem uśmiechu
  2. I Słuch zaginiony nad wybrzeżem szepty uniosły stożek fortepianu artysta otworzył błękitne zasłony rozpostarte sukna dźwięku opadły brunatne kłęby futra wypełzały z oczu niewinne zęby zanurzyliśmy w otchłani widząc świece w wonnej sali zatopiłem ręce we własny ogień dotykałem wysokiego lśnienia na ścianie sięgnąłem po grzywę pianisty galop przewrócił drogę kroczyłem wolno kamienistym wybrzeżem fale błotnistego kompozytora muskały nasze sierści gęste od łez i piasku klawisze temperowały nam palce a ja sięgnąłem po sakwę poczułem w niej pustkę mnożoną wokół mnie przekłułem materiał firaną paznokci moje oczy powędrowały do cudzych oczodołów okrążyły nas zmarłe niedźwiedzie i ryczały wybrzeże dźwięku zabrało w dal kamienie dotknąłem podłogi poniżej ropiejących łokci paznokcie tkwiły głęboko przecinając ciało świeca sterczała wpita w ramiona żar kolorów potargał pot ściekający z instrumentu gra otoczyła nas i podaliśmy jej dłonie zęby krążyły pomiędzy żebrami przez gardło karmiły niebieskie słowa śpiew cichnąc odszedł za zwierzętami wyrzuciłem ostatni złoty piasek pokrywa sali była niczym wrzące morze ogień pociął pięciolinię w źrenicach odeszliśmy garnąc wyszeptane milczenie żółte kamienie tętniły w ramionach niczym broniąc wody od wysuszenia przykryliśmy suchymi strzępami sukna sukienne wybrzeże fortepianu II Dialog na marmurze ulicy oddech przekształcił nas w stonogi zwisające z gałęzi uśmiechu para kwitła w latarni kawiarni oddychała ciepłą kawą jak słowami mój bukszpanie oddech nasz to te panie sam je znasz choć niezdarnie sam go zgoła maksymalnie okręciłeś dookoła otworzyłem pióro atramentu ręce eksplodowały słodkimi muzami kamień potoczył się po teatrze upadł wypełniając czyjąś czaszkę kartka papieru wypadła z kurtki jakby zapomniana gazeta otworzyłem nad nią kruszec zdań linie papilarne słów zostały oddarte przyjdź słodka nieśmiała głodna ach do schodka tak mało chłodna dziś złote oczy otwieram zorzy dzień nas połączy i do urny złoży zioła nekrologu wpełzły mi pod oczy para zadygotała w żwirze diament ciszy zmieniał paznokcie w końcu ręka podskoczyła w zawołaniu chodnik przetoczył kubeł deszczu rozmiękłe buty sterczały kroplami skóry kora człowieka opadła i rozebrałem parasol jego suche kikuty widniały za szybą kawiarni para przeniosła swe zorze na papier zatoczyła koło nad cyrografem bieli niczym nad odwołanym rejsem w którym znalazłem własny uśmiech III Wydrążone otoczenie sakwa futrzanego żwiru przytroczona do pasa planety klasnęła w ciało lasu niczym Księżyc spychany przez Słońce otworzyłem szybę błyszczącej zieleni ciepło z nozdrzy napięło korę z ust wyrosły pędy i sięgały stóp trwałem otoczony blaskiem pucharu w środku kielicha stała para fortepianów lekko uniesione ponad kryształową ziemią niczym wspomnienie dawnego pożaru lasu otwierały mój głos i zamieniały go w ciszę kawałek drewna był zapisany ludzie przechodzili i czytali lecz moje dziurawe oczy wypełniły niebo gdzie zwykłe napisy są eksperymentami granatowa ciemność z sukna wyłoniła nas i wbiła w morze niczym sakwę wybrzeża z rękoma przygwożdżonymi płomiennymi partyturami wymawialiśmy dźwięczne światy
  3. ludzie składali ubrania w pokoju od dwóch dni trwała w spoczynku cekiny pływały wśród materiałów jej ostatnia paczka papierosów razem z butelką wina leżały od lat w szafce nocnej śmierć innego może być przyczyną powodzenia lecz gwałtowna myśl zamiera
×
×
  • Dodaj nową pozycję...