Obiecywałeś że nigdy nie odejdziesz
w razie problemów, smutku, przyjdziesz,
zostałem bez żadnej nadziei trzymającej
że zmieni się uciążliwy los wiary budującej.
Modlitwy stosem sypią się pod twoimi drzwiami
umieram z miłością, czuję częstymi chwilami,
kiedyś potrafiłeś miłując podać ojcowską dłoń,
żywioł lepszego czasu poczuć jak oliwy woń,
przez mgłę twoją widzimy twarz nie rozpoznając,
szczególnie fotografie Twoje na sercu trzymając.
Dzieje rodzinne tworzyć łamigłówką zaprzestałem,
religii i Bogu diament umysłu oddać usiłowałem,
mieliśmy tworzyć rodzinę jak fundamentalne kamienie
idealne zachowanie, do dziś czuję olbrzymie pragnienie,
kiedy myślami wracam do tamtych twoich ostatnich chwil
napawa Mnie bezradność…