sezam
Użytkownicy-
Postów
45 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez sezam
-
....i znów ja "o chlebie, a Ty o tym czym się j.....Podejrzewam, że mój swiat jest dla Ciebie w formie zasłyszanego panegieryku. Twoja kokofonia wdzięków nie robi na mnie żadnego wrażenia. Znam bardzo dobrze wies, ale też jeszcze lepiej stres w miejskim wydaniu. Nie wytykasz nosa poza własny sposób odniesienia, wytykając mi nieufnosć do młodzieży, co sugerujesz, jest oznaką starosci. Tak na marginesie, piszę też dla dzieci i młodzieży, a czy robię to dobrze?...naprawdę nie wiem Marcinie, wiem, że starać się to za mało. Ale to już z perspektywy wielokolorowej, wieloetnicznej metropolii, ale znów dla Ciebie będzie złe, bo nie zrozumiesz... pozdrawiam z wyrazami szacunku. Następny diagnosta, taka jego mać...nie interesuje mnie Twoja wrażliwość i elokwencja, pochwały co robisz i ile możesz zostaw sobie dla kogoś tam...wieloetniczna metropolia... to znaczy, że co...? New York? Boston? Chicago? A może Teheran? I nie szpanuj mi tu " swoim światem" bo na poezji.org publikujesz dobrowolnie więc chyba Cię troszkę rozsadza... Cyt! Lucek! Kiedy wyjechałeś? Masz robotę? Taką prawdziwą, z ubezpieczeniem i kartą czasową? Ja cię kręcę... nic nie mówiłeś...Ściągniesz mnie? Ale wiesz, ja tylko obijać się umiem...Twoja erudycja też mnie nie rozwala, coś w stylu Walentynowicz, mówiącej Jaruzelskiemu... na kolana za krzywdy dokonane! ....może to, a może tamto.
-
Piszę i czytam, bo jest to moją pasją. Ale nic więcej, dalszy ciąg zależny od okolicznosci. Tyle na dzień dzisiejszy.
-
"Ja o zupie, a Ty o dupie" Marcin. łał, skoro jesteśmy w laboratorium, i przedstawiamy tu swoje próbki odniosę się do całokształtu badań pewnej ekipy: Na poezji.org jest kilka osób piszących, minus jeden, co dał dyla o przeszłości. Nawiążę pokrótce do Wiecha, Piaseckiego czy Grzesiuka ( z tych bardziej znanych), im, w przeciwieństwie do Was udało się przedstawić "tamte czasy" w sposób ciekawy, nieco sarkastyczny i z " jajem". Dlatego czyta ich dalej młodzież pijąca tanie wino, paląca i klnąca niczym szewc. " Wasze" nekrologii ( bez obrazy) są za to dla szczególnej grupy czytelników. Brak im wszystkiego, a jedno mają wspólne: Polskie Kroniki Filmowe po latach, w kolorze i z przerwami na współczesne reklamy. " wasze" prawo tak pisać, reprezentować styl jakiś, klepać się i pławać w zachwycie, a moje pisać co o tym sądzę, bo w końcu wystawiacie to na pokaz.Jedno trzeba " Wam" przyznać: wybraliście działkę literatury, gdzie poprzeczka jest w niebie i długo będziecie musieli czekać, aż ktoś po przeczytaniu : młody, przystojny i mądry jak ja: odłoży Twoją książkę i powie do siebie" Kurwa, co za gość, nie tylko zafundował mi powrót w czasie, ale do tego jeszcze nie chce mi się wracać w teraźniejszość..." Subtelna różnica - wiesz co to jest subtelność? To odwrotnie proporcjonalna sytuacja, do tej, gdzie przez drogę przechodzi srające spod ogonów stado krów pędzone wiejskim pachołem za pomocą gwizdów i kopnięć - więc subtelna różnica między tekstem dobrym a do dupy jest taka, że norma - wiesz co to jest norma? - to ilość i kształt plam na ciele krowy, ich brak świadczy, że możesz mieć do czynienia z bykiem i raczej go nie wydoisz, no chyba, że ich ilość i kształt wskazuje, że masz do czynienia z biedronką, której też nie wydoisz, ale najwyższy czas na wizytę u okulisty - wracając do tematu... Ja Ciebie też... ( nie uciekaj czasem z portalu, bo komuś nie podoba się Twoja twórczość, mnie wywalano już wiele razy za: - głupotę do sześcianu. - miłość adminki i moją odmowę spotkania się w Białymstoku pod pomnikiem Amora o szesnastej dwadzieścia w drugą niedzielę miesiąca. - zawiść admina, psiej juchy, że nie został zaproszony, - i ten, no... całokształt. ....i znów ja "o chlebie, a Ty o tym czym się j.....Podejrzewam, że mój swiat jest dla Ciebie w formie zasłyszanego panegieryku. Twoja kokofonia wdzięków nie robi na mnie żadnego wrażenia. Znam bardzo dobrze wies, ale też jeszcze lepiej stres w miejskim wydaniu. Nie wytykasz nosa poza własny sposób odniesienia, wytykając mi nieufnosć do młodzieży, co sugerujesz, jest oznaką starosci. Tak na marginesie, piszę też dla dzieci i młodzieży, a czy robię to dobrze?...naprawdę nie wiem Marcinie, wiem, że starać się to za mało. Ale to już z perspektywy wielokolorowej, wieloetnicznej metropolii, ale znów dla Ciebie będzie złe, bo nie zrozumiesz... pozdrawiam z wyrazami szacunku.
-
"Ja o zupie, a Ty o dupie" Marcin.
-
Dziękuję bardzo panie Jacku. Czy będzie ciąg dalszy? - jeszcze nie wiem, zależy to od wielu osobistych wydarzeń. Pozdrawiam.
-
...bo to są tylko "próbki" pisania, jak w laboratorium.
-
Tak jak duch materializujący się na seansie spirytystycznym, w mojej wyobraźni powstał elektryczny błękit w stylu Maxfielda Parvisha. Dionaea muscipula otwarł swój kielich wypuszczając na wolność przetrawione przez czas wspomnienia, którymi żywił się długie lata. Po przeszło dwugodzinnej piwnej psychoanalizie, Siergiej wstał z parkowej ławki i z trudem utrzymując balast swym chudym tyłkiem, zniknął mi z oczu w jednej z tych ocienionych drzewami pustych ulic, naznaczonych śmierdzącymi sikami okolicznych mętów. To była nasza ostatnia pogawędka. Jak ten czas leci, minęło dwa lata, a wydaje się, że było to wczoraj. Pamiętając, że czas jest najcenniejszą chwilą jaką posiadam, postanowiłem uhonorować pamięć dziadka wspomnieniami wg. jego własnej beletrystyki. Ten wiejski osiłek słynął z niezwykłej tężyzny fizycznej i buntowniczej postawy społecznej. Po zajęciu wschodnich rubieży Polski przez Sowietów, Symeon czyli mój dziadek wskazany palcem przez tajemniczego przyjaciela, jako jeden z pierwszych "wylądował" w obozie we Władywostoku czekając na transport w głąb Syberii, zgodnie z zasadą; "Od fałszywych przyjaciół strzeż mnie Panie, bo z wrogami jakoś sobie radzę". Przy okazji wspólnej niedoli zaprzyjaźnił się z dwójką młodych ludzi z sąsiedniej gminy. Wszyscy pochodzili z nadgranicznych wschodnich wiosek, a więc doskonale znali język najeźdźców. Obaj byli jeszcze kawalerami. Schwytani w zwykłej łapance jakie urzadzali Sowieci w podejrzanych o niesubordynację wsiach, uczyli się rzemiosła przetrwania w skrajnych, syberyjskich warunkach. Olek i Tolek, jak kazali siebie nazywać, wspierali dzielnie czterdziestoletniego Symeona, który zaprzestał dokładnych obserwacji domniemanych przyjaciół - wierzył im. Potężnie zbudowany Symeon, który bez wysiłku podnosił za dyszel załadowany ziemniakami wóz, był doskonałym zapaśnikiem w zmaganiach z obozowymi mętami. Ledwie żywi międzynarodowi, wycieńczeni zesłańcy, w których szeregach było mnóstwo pospolitych przestępców różnorakiej maści, kradli co się dało, a w szególności koce, odzież i żywność - był to towar deficytowy, który dawał znikomą szansę przetrwania. Pewnego bezczynnego dnia po porannym liczeniu stanu osobowego obozu, do Symeona podszedł starszy mężczyzna, mówiąc, że jest Amerykaninem - na imię miał Jack. Nie zatrzymując się szepnął: - Chcę z tobą pogadać! - powiedział i oddalił się niespiesznie, nie zwracajac uwagi miejscowych kapusiów, których było pełno w przejściowym obozie. Zima, mróz trzymał na uwięzi wyprawę do kołyńskich kopalń złota, gdzie mieli pracować zesłańcy, nieświadomi co ich czeka, uzbrojeni tylko w nadzieję, która potrzebna jest ludziom słabym. Silne osobowości jej nie potrzebują. We Władywostoku względnie bezpieczni pod nikłą kontrolą międzynarodowych organizacji, żyli w nieświadomości, co ich czeka. Był marzec 1941 roku. Jak na ironię losu niebo przystrojone w biskupi fiolet, kpiło swym pięknem z losu nieszczęśników, którzy z krążących po obozie wieści wiedzieli wszystko o kopalniach śmierci na nieludzkiej ziemi. To plotki - pocieszali się nawzajem. - Mówicie jak stare, żałosne baby ulegajace losowi!!! - beształ Symeon swych dwóch towarzyszy niedoli, bezsilnie narzekających na obozowe warunki. - Głód, smród, nędza i ubóstwo - bici za byle przewinienia zesłańcy mają wiecej sińców niż pcheł na głowie, czy wam oczy dupą zarosły? - będziecie narzekać, to zastrzelą was i wrzucą do przerębli jak padlinę, a tam dorodne syberyjskie ryby zatrą wszelkie ślady po Olku i Tolku - pocieszał rodaków swoim niekonwencjalnym językiem Symeon. - Tobie to dobrze jesteś silny jak Tur i wszyscy ciebie się boją, a nas biją i gwałcą nawet nie możemy spać w obawie przed kradzieżą - skarżyli się współplemieńcy niedoli. - Radzę nauczyć się wam mnisiej umiejętności, słyszeć i rozumieć przez sen - trzeba być czujnym - dodał konspiracyjnym szeptem, widząc w pobliżu kręcącego się Amerykanina. - Co on chce, czyżby pracował dla NKWD? Symeon nie miał w zwyczaju czekać, aż gówno wypłynie na wierzch, znał tylko siłowe rozwiązania. Jego chłopska, wrodzona podejrzliwość sygnalizowała niebezpieczeństwo. Stary kłusownik i "zakrapior" znany i ścigany przez ludzi hrabiego Ciecierskiego za "leśne przestępstwa", był czujny jak dzikie zwierzę. Hrabia rezydował w letnim dworku we wsi Baciki - Srednie. Od tegoż hrabiego mój dziadek dzierżawił 3 ha. pola, za które musiał płacić dziesięciną i harować od świtu do nocy na rozległych pańskich włościach, ale to już opowiadała moja babcia. Cóż, musiał wyżywić siedmioro dzieci i żonę. Ale to było w kraju. Wielodzietna rodzina i niewyobrażalna bieda, której i ja miałem "zaszczyt" doświadczyć wiele lat później na poczatku mego skromnego żywota. Pewnego słonecznego dnia, kiedy wiosenne słońce zaczęło nieśmiało penetrować obozowe śniegi, tabuny zesłańców wyległo z prowizorycznych, zimnych szop grzejąc swe niedożywione ciała. Symeon wmieszał się w ten tłum łachmaniarzy, przymknął oczy i wchłaniał zachłannie ciepło, zapominając o Bożym świecie. Gwałcony przez wszechwłady smród w przepełnionych ludzkich budach łapał teraz odżywczą energię, jakby magazynował ją na całe życie. Ta chwila beztroski go zgubiła. - Rób co ci każę, bo inaczej zginiesz! - usłyszał tchnienie głosu przy swoim uchu - jakby na potwierdzenie tych słów, poczuł ostry przedmiot w okolicy lewej łopatki.
-
Opowiadanie mi się podoba. Ma się wrażenie, że czytelnik czyta o sobie. Takie jest moje odczucie. To ta niezwykła, niezapomniana emocja tego pierwszego razu, cofa nas do niezapomnianych radosci z chwilą obcowania z najpotężniejszą z uczuć, jaką jest miłosć. Temat rzeka. Pozdrawiam.
-
Dokładnie, na jesienne wieczory. Pozdrawiam.
-
W złotym wieku życia jesieni ulicami wielkiego miasta wielką energią rąk spleceni, idą,a miłość z nich wyrasta. To zakochani, którzy wierzą, zazdrośni mijają ich ludzie, a ci co miłość sprzeniewierzą cicho szepczą o natury cudzie. ...popatrz, idzie para tylko siebie widzą, wyróżnia ich wiara - oni się nie wstydzą!... Młodzi ludzie swojej jesieni dumnie swą miłość nieśli, tak z przemijania rozgrzeszeni jak tchnienie czasu przeszli. Też, czasem myślę dlaczego uczucie mnie nie dopadło. Nie znajdziesz tutaj winnego przyszłości nikt nie odgadnie.
-
Ach, te powroty, co kaleczą teraźniejszosć z nimi źle, ale bez nich jeszcze gorzej. Pozdrawiam.
-
Wieloletnie rozstanie z krajem? To chyba jeszcze nie jest tak źle, znajomy z Londynu pisze "stanol", zamiast stanął. A reumatyzm to nie problem, naprawdę. Kapustę ubić, przyłożyć, becie dopsz! Literki same się poskładają w zdania, bo Ci to idzie, i już :). Będzie ciąg dalszy? No i gra. Czekam zatem. dygam wymachując bukiecikiem kolorowych liści ;) zuzka Dziękuję za cenne rady, ale to życie pisze dla mnie scenariusze, a nie odwrotnie. Oczywiscie, że cos z tym pisaniem powinienem zrobić. Pozdrawiam, ale już nie chwaląc się przewrotną pogodą.
-
Dziękuję bardzo. Miło mi, że Ci się podobało.
-
Dziękuję bardzo, któż by nie chciał dobrze pisać. Twój komentarz zmusza do zastanowienia się.
-
Wszystko napisali już moi poprzednicy. Pozostało mi tylko dołączyć się do pochwał. Pozdrawiam.
-
Poprawiłem wg. Twoich sugestii. Zakończenie zostawiłem takie jakie jest ze względu na to, że być może będzie ciąg dalszy w bliższej lub dalszej perspektywie. Pięknie dziękuję, że chciałas zauważyć moje niedociągnięcia. Wieloletnie rozstanie z krajem jednak przypomina od czasu do czasu "literackim reumatyzmem". Pozdrawiam piękną, jesienną pogodą.
-
Kiedy ja tylko jestem szczera. Jak się tylko da (: dygam ...aż szczera do bólu - tak trzymać.
-
Smutna półdeszczowa pogoda, a może to w moich oczach kędzierzawe chmury wyglądały jak krowy z wymionami napęczniałymi kwaśną, wodną mieszanką wielkiej metropolii. Był dzień pierwszego listopada 2009 roku. Mieszkam na Środkowym Brooklynie w Nowym Jorku, a dokładniej blisko skrzyżowania dwóch głównych arterii - Fort Hamilton Pkwy i McDonald Av. No właśnie, dokładnie po drugiej stronie zatłoczonego przez samochody skrzyżowania na wielkim, wypielęgnowanym cmentarzu ukołysani spokojem i pamięcią najbliższych, śpią ci co odeszli. Ten niedzielny negatywną energią naładowany poranek, jakby na potwierdzenie moich myśli, wypluł z pobliskich domów czynszowych i kamienic "smutnych złamasów", którzy snuli się jak cienie pobliską handlową ulicą Church. Moje wspomnienia odradzały się jak wszy na tyłku bezdomnego psa, sięgając hen daleko w przeszłość, jak przystało na ten szczególny ze swych racji dzień. Jakby na potwierdzenie moich myśli, słoneczny promyk przedarł się przez kłębiaste chmury, oświetlając jasną plamą część ulicy, gdzie byłem centralną postacią. - O, o pomyślałem - dziadek Sybirak przypomina o sobie w Dzień Zaduszny, wywlekając poszarpane zegarem czasu strzępy wspomnień i tworząc tym legendę w mojej wybujałej wyobraźni. Zgodnie z zasadą, że przypadki, czy zbiegi okoliczności nie istnieją, postanowiłem odświeżyć wspomnienia o swoim familijnym poprzedniku, który słynął z wielkiej fantazji i wigoru. ........................................................................................................................ - Poza własnym układem odniesienia człowiek głupieje - twierdził Siergiej swoim "filozoficznym dialektem" - tak było na Syberi i jest wszędzie na całym świecie. Siergiej 32-letni młody człowiek z wykrzywionymi lekko od nadmiaru alkoholu ustami uważał się za Krymskiego Tatara. Naród ten rozpędzili bolszewicy po całym swoim olbrzymim terytorialnie imperium. Jego przodkowie trafili na Syberię. - To tam gdzie tubylcy zmieniają skarpetki, tylko z prawej nogi na lewą i odwrotnie - mawiał, przy każdej okazji ze śmiechem. Był szczupłym, niskim białasem, tylko lekko skośne oczy zdradzały mieszańca. Trzeba przyznać, że mój znajomy umiał opowiadać, krasząc obficie zdania tłustymi przekleństwami z całego, dawnego ZSRR. Najlepiej wychodziło mu narzekanie na komunistyczny reżim, który wypędził Tatarów Krymskich z ich odwiecznych ziem. Gdyby nie on, nigdy bym nie słyszał o jakichś tam Krymskich Tatarach; bo i skąd? Tymczasem siedziałem na ławeczce w Washington Square Park na Manhattanie i wdychałem nowojorskie brudy przefiltrowane niechlujnie przez otaczjące je wody Atlantyku. Malutki skrawek ziemi zwany parkiem, był ozdobiony kilkoma drzewami, a pośrodku królowała trzystopniowa fontanna, odgłosem spadajacej wody kojarząca się mi z leniwym, małym wodospadem. Aby ten skrawek nosił nazwę parku wstawiono kilkanaście ławek, na których gnieździli się liczni konsumenci okolicznych slumsów, mieszając się z krawaciarzami z biznesowych biur oszustów zajadających swoje kanapki kupione w niechlujnych barach i zalecając się do koleżanek z pracy. Tak to wyglądało z mojego punktu widzenia. - A to co? - obserwacje kobiecych wdzięków przerwało mi głuche klapnięcie w daszek czapki, obryzgując spodnie i kurtkę nie odkrytą jeszcze substancją. Spojrzałem w górę, ale niebo bylo czyste; winowajcy brak. Poczęstowany ptasim gów...m, byłem wściekły jak tajlandzki, dziki pies. - Cześć Walter - przerwał moją pracę nad ptasim gó...m Siergiej. Jego smutna mina znów wróży kłopoty z żoną - pomyślałem. Poradziłem mu tylko, aby przestał nadużywać alkoholu, a wszystko będzie dobrze. - Żal mi córki, ona mnie tak kocha - dodał. Od słowa do słowa pokrzepieni irlandzkim piwem z sąsiedniego baru, wróciliśmy do parku gdzie fontanna ogrodzona metalowym płotem wydawała się piękniejsza, a jesienne przywiędniętne róże w koło fontanny królewskimi. - Siergiej, to ty Sybirak? - mój dziadek też tam kopał złoto - prowokowałem podstępnie gadułę, chciałbym kiedyś tam pojechać - dodałem obojetnym tonem. - Latem zjadłyby ciebie komary, a zimą odmarzł fiut, umarłbyś z głodu, gdybyś jakimś cudem wyszedł żywy ze zmaganiem z przyrodą - dodał filozoficznie. - Powiadasz Walter, że twój dziadek kopał złoto? - a, może wiesz gdzie ? - dodał, obserwując jednocześnie sasiednią ławkę, gdzie dwie ładne, o długich, aż do samego tyłka nogach, jak sądziłem urzędniczki z pobliskiego biurowca objadały się pizzą. Raptem niedopowiedziane słowa ugrzęzły w ustach mego rozmówcy - szeroko otwartymi oczami patrzył na niedojedzoną pizzę jednej z dziewcząt, ozdobioną gołębimi odchodami, która zagadana z koleżanką, nawet tego nie zauważyła, odruchowo kierując pożywienie do buzi. Ostrzeżona przez Siergieja cofnęła rękę..... Po niewielkim zamieszaniu i podziękowaniach wróciliśmy do poprzedniej rozmowy. - Walter, mój dziadek był strażnikiem, a jednocześnie tropicielem w kopalni złota na Syberi, był miejscowym i ożenił się z moją babką Tatarką - dodał. - Aaaa - zdołałem wydukać. Opowiadał o ucieczkach Polaków, z których jedna się udała - uciekinierzy ukradli też sporo złota w gotowych wyrobach jubilerskich. - Jak to uciekli, przecież wkoło góry, a dalej śnieżne pustkowie, latem zaś komary - zwątpiłem nieśmiało, aby nie zapeszyć opowiadającego. - Byli w zmowie z tubylcami, którzy dostarczali żywność do "Osady zesłańców"- wymknęła się nazwa Siergiejowi, ale to chyba za sprawą wypitego piwa - pomyślałem. Głośno zaś spytałem: to tam przerabiano złoto? - Tylko małą ilość na biżuterię, część jej zabrali uciekinierzy. Tyle, ile zdołali unieść, aby nie przeszkadzała w ucieczce - dodał mój rozmówca. Raptem przyszła mi do głowy pewna myśl: pierścień mojej babki. Trybiki rodzinnej sagi wskoczyły na swoje miejsca, aby kontynuować ciąg dalszy wiary w świat obietnic i w niewidzialne.
-
Dziękuję bardzo za tak obfity i mam nadzieję szczery komentarz. Moją spóźnioną odpowiedź, byłbym wdzięczny, gdyby pani nie potraktowała jako ignorencję. Miałem poważną bitwę z komputerem, który odmówił mi posłuszeństwa. Między innymi dlatego się przepoczwarkowałem na Sezam vel Franek Kikuta. Sądzę, że niedługo cos umieszczę na tym portalu. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za życzliwosć.