Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wytrwały Uczeń

Użytkownicy
  • Postów

    5
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wytrwały Uczeń

  1. ''Gdzie nie sięga kot...'' "Tak. Heniek z cudem usiadł, a potem już nie wstał. Miał mięśnie słabe i zwiały mu nogi... O, dzień dobry. W czym mogę służyć? Że co? No czubek, no! Kawał chłopa, a i tak ułomek... Nie ma rady... Drzwi się otworzyły i wszedł staruszek z barierką. Na kolanach miał starą, limitowaną bieliznę. To mnie zaskoczyło. Zapytałem go, czym mogę mu służyć. Miał absurdalną minę stojącego nad grobem człowieka. Zabuczał cicho, a potem huknął i potoczył się gdzieś daleko w ciemność... Wszyscy słyszeli ogromne dudnienie, a potem zaś się zaczęło... (...) Po godzinie czułem się dużo lepiej. Przyszedł do mnie Teofil Totti. Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem, że jest mi potrzebny. Rzekłem mu: "Słuchaj, tam, gdzie nie może być żadnego kota, jest wiele szczurów." Totti powiedział, że to niemożliwe i spytał mnie co się stało. Kurcze, skleroza! Pacnąłem go w czoło. "Czy pamiętasz, jak mi kiedyś pomogłeś?" - spytałem. Nie... Dobra, coś się wykombinuje. Na salę dyskretnie wszedł jakiś ciołek. Nic nie robił. Wyprosiłem go, ale on tego nie odczytał. Jakiś idiota nieszczęsny... Spojrzałem na niego spod oka i wyjebałem go na bruk. On tylko krzyknął złowieszczo, że ja żartuję. A może jednak nie! Totti się zaśmiał... Po pewnym czasie wyszliśmy na miasto. Szliśmy leniwo. Mogliśmy zaszaleć... No, ciekawe. Po chwili zobaczyliśmy trupa na chodniku. Stało tam stado ludzi. Wszyscy spostrzegli, że całą twarz trupa pokrywały ściśnięte, pełne wosku, duże... nieduże wilki. Przywitałem Tomka, a on zaszczekał... Przeprosiłem i palnąłem go. Zignorował to. Poszedłem dalej z Tottim. Szliśmy i szliśmy wiele godzin, aż opanowaliśmy miasto. Czuliśmy się bezpiecznie. Na rynku zobaczyliśmy małpie dzieci ubrane w łachmany. Szybko skręciliśmy w zaułek i na wszelki wypadek postanowiliśmy nie opuszczać kryjówki. Minęła ósma godzina. Ja już przywykłem, ale Totti leżał za mną i trząsł portkami. Kiwnąłem na niego, a on zawył i rzucił we mnie rzeczową rurą... Ja podniosłem dwie pary prymitywnych, zardzewiałych kijków i przyłożyłem je do mojego towarzysza. Zostawiłem go i poszedłem na miasto. Skoczyłem przez bramę i po chwili ktoś strzelał... Obejrzałem się i zobaczyłem martwego kierowcę. Ktoś spróbował go wykończyć... "No pokaż się!" - krzyknąłem wodząc wzrokiem po ciemnej uliczce. Gdzieś w małej bramie skrzypnęły drzwi... Nagle wybiegł rozpaczliwy nieznajomy. Podbiegł do samochodu, jedną ręką załapał kierowcę za włosy i wyciągnął z ogromną wprawą na ulicę. Odciął mu głowę i uciekł w bramę... Dziwne to było, a silnik zgasł... Wokoło było ciemno, a coś cicho chrupało. Przez okno na pierwszym piętrze chlapnęła krew... Coś wybiegło na drogę i mruknęło. W pewnej chwili poderwało się to do biegu i poślizgnęło się na kałuży. Nie spodziewałem się tego wszystkiego. Przez pewną chwilę rozglądałem się wątpliwie, ale było cicho... Wszedłem na chodnik i spokojne podszedłem do bramy. Słyszałem śpiew. Krzyknąłem tam: "Ludzie, wyjdźcie!" i wyciągnąłem z kieszeni opasłe paliszcze... Z bramy wyszedł komitet powitalny. Takie ciule działają mi na nerwy... Jeden z nich ogłosił, że w środku siedzą różni wariaci i udało im się zastrzelić Kurewskiego. Drugi sięgnął do kieszeni... Nawet niebo nad nami było czarne... Nie czekałem. Bez wahania rzuciłem go na deski. Reszta nie wytrzymała - od razu pobiegli na cmentarz, a ja pomaszerowałem w stronę zatoki..." (. ..) c.d.n. ''...tam wiele jest szczurów'' c.d. (...) "W wielkim szoku doszedłem do zatoki. Dyszałem. Widziałem jak ktoś patrzył na mnie zza muru. Poszedłem kilka uliczek dalej i też to samo... Zawahałem się, ale poszedłem naprzód. Czułem jednak, że nie mogę tego tak zostawić. Ale było ryzyko... Pomyślałem, że przecież mnie nie złapią. Usłyszałem brzdęk i padłem na ziemię. Przeczołgałem się na cygański ogródek i spojrzałem w okna. W jednym z nich ktoś stał i wymachiwał kapciem. Nic nie wyglądało zwyczajnie... Rozejrzałem się, czy nikt przypadkiem nie nadchodzi i przeskoczyłem żywopłot. Miał trzy metry wysokości... Znów padłem na ziemię, przełknąłem ślinę i wyczołgałem się na ulicę. Wstałem i potem pokręciłem się trochę po ulicach. Nikt mnie nie strzelił. (...) Nastał ranek. Poszedłem w stronę placu i spotkałem, cholera, Kajtka. Chciałem go spytać co on tu robi, ale i tak by mi nie powiedział... Podał mi za to lornetkę i pokazał palcem na mur miejski. Zerknąłem i zobaczyłem cały mur otoczony przez Cyganów. Wszyscy rzygali... Stwierdziłem, że to nienormalne. Spytałem Kajtka, czy ma granata, ale nie miał... Szlag. Po paru godzinach zaczął padać deszcz. W międzyczasie poszedłem z Kajtkiem do sklepu. Kupiliśmy gwizdek, prosto z Rosji. (...) Zapadł ciemny zmierzch. Rzuciłem monetę, szedłem chodnikiem. Nagle doleciał do mnie szmer rozmowy. Kierując się zapachem ruszyłem na poszukiwanie tych osób. W pewnym zaułku zobaczyłem Murzyna i biskupa. Ten pierwszy złapał biskupa za nogę i naskoczył go. Zrobiło się zimno, a czarny przyrządził sobie potrawę... To było ekstra! Wszedłem w tą uliczkę i krzyknąłem: "Hej!" Murzyn podskoczył, złapał łopatę i zaczął kopać. Podszedłem do niego, chciałem przemówić, ale on się już dokopał i uciekł... Nie mogłem go złapać, bo bolała mnie głowa... Trudno. Skierowałem się więc w stronę rynku. Na głównej ulicy usłyszałem dzikie ryki. Jacyś ludzie tak krzyczeli, że na ulicy leżały potrzaskane dachówki, a z budynków odpadał tynk. (...) Na samym rynku stanąłem zdumiony... Przede mną było pełno chomików, a jakiś debil uganiał się za nimi i próbował je zasadzić. Rozejrzałem się kompletnie zdezorientowany, gdy ten, co biegał, nagle padł. O w mordę, ktoś go zastrzelił! Wzruszyłem ramionami... Wtem ktoś pojawił się obok mnie. Zmartwiłem się, ale miałem ogromne szczęście i go wyrżnąłem. O jeb, to był Anzelm... O ludzie, on miał dzieci... Złodzieje, mordercy! (...) Po czterech godzinach bezosobowego włóczenia się pomiędzy zamkniętymi straganami znalazłem bułkę na klombie. Był na nim krzak, a w nim siedziało kilku Chińczyków. Wyglądali prawie normalnie, ale mieli owłosione czapy. Zapadła cisza. Jeden z nich, bandyta, wyciągnął fajną, plastikową miskę i pomachał mi nią... Sam nie wiem kiedy trafiłem go w klatkę. Reszta Chińczyków wstała. Wyciągnęli oni szkatułkę i podali mi ją. Spytałem, czy to tylko jedna... (...) Poszedłem w uliczkę Świętojańską. Doszedłem do skrzyżowania. Dookoła było pusto, nikt mnie nie słyszał. Szedłem powoli, gdy naprzeciwko zobaczyłem grube, czarne futro... Niemożliwe, to nie mógł być kot. Wyciągnąłem z kieszeni pałkę i krzyknąłem: "Halo!" A więc to tak, to jest wielki, nieserdeczny dzik. A może... Albo nie. Zacząłem się skradać, ale mnie widział... Ludzie, wyobrażacie sobie jak szybko skoczyłem w cień? No ba! Wyjrzałem przez bramę, a dzik zaczął szaleć. Właśnie w tym momencie rozniósł na strzępy jakąś Mariolkę. To był jej ostatni spacer. Zza zaułka wybiegli strażnicy, ale ona już nie żyła. Było chłodno. Chciałem już iść do domu. Zrobiło się cicho, dzik uciekł, a na drodze zostawił martwe kury. Ludzie, to chore miejsce... Nie widać żadnych śladów normalności! Wszystko dotarło już na dno. Mam dość! Wtem z małej kapliczki wyszedł prawy dziad. Szedł zgarbiony i mruczał. Siadł na ławeczce i rzekł: "Tak, tam, gdzie nie ma kotów, tam jest wiele szczurów..." Westchnął." (...)
  2. ""Monako?" - zdziwił się Bartek. Na poczekaniu w południowych górach rządzące sępy zdecydowały, że mamy wypadek. Ale tu rodzi się pytanie - skąd wzięli się tu Polacy? Pytanie bardzo nachalne, bo w Polsce o tym miejscu słyszał mało kto... Kraj Bartka to dla Polaka torebka separatystów. A jednak właśnie tam, w Euskazji, jak mówi Bartek, leży kraina pełna lasów i trawiastych powodzi. Żartem, w tym mieście, czasem rzeczowym, mam przed pobiciem łom. Zachwycające! Gdy zbliżał się zmierzch, nadchodziły sępy... Światła w domach gasły. "Zatłukę i potnę przewodnika i położę go na drugim brzegu!" - powiedział Bartek. Pani Petunio, słyszała Pani o czarnych wioślarzach, którzy z wysokiego nabrzeża skaczą do wody? (...) Zwykle jednak w strasznych uliczkach mijają się miejscowi, pozdrawiając słowem "kangur". Na starym mieście rzadko widać czeski kibel... Zewsząd uderza w nozdrza zapach pszczół i wisielców. Kamienna droga prowadzi do cennego miasteczka, a my, bez odcedzenia, wkraczamy na teren dziczy. Odtąd prowadzi nas tylko wydeptana ścieżka, dziurawa niczym ser ucięty ostrzem. Bartek spoglądając w przeciwnym kierunku widział wznoszącą się nad miastem wiosnę. Powiem Wam, że w tej dziczy trudno spotkać harcerza... W jednym tylko miejscu znaleźliśmy kamienny grzebień. Zeszliśmy niżej i zanudziliśmy się. Każdy wędrowiec bez trudu znajdzie w okolicy miejsce na nocleg, bo trafiają się tam wypatroszone schrony z kominkiem, stołem, ławami, a bywa, że także z ubikacją... No, respekt! (...) Wróciliśmy do miasta; a znajdywało się ono koło fortepianu... A czarni wioślarze łowią tam grzyby. Dziwne to miasto, dziwne te Monako.. Bartek mówi, że to jego ojczyzna z piękną architekturą starych miast, bez gościnności, ale z połaciami spalonej ziemi i ze skalistymi górami. Ale ja pytam - czemu akurat tu się znaleźliśmy? To nie był przypadek... A odpowiedź brzmi - bo mam to w..."
  3. Czterem kątom starym wydatnie mówimy I choćby się skończył nagły atak zimy, Wyruchać nam trzeba, choć patelni nie ma, Mury i ścieki pokonać musimy. Rozstawiając nogi gdzie bogowie żyją, a czyste pogany pod nogami się kryją, Po błocie, po ptaku pójdziemy bez strachu, Im więcej pieprzymy, niedźwiedzie nie tyją. Ty poczuj swój obiad, toga na śniadanie, Noclegi pod niebem na trawie-tapczanie, A cudów i dzieci, krew na ściany bieli, Dymisja skończona, spełnione zadanie. Ruchać czas, ruchać w twarz! Gdzie my jesteśmy, tam śpiewa las.
  4. "Daremne żale brudnych cnót, dziecinne orzeczenie, Przeżytek czarny, fajny cud, nie wróci to istnienie. Kwiat Wam nie odda idąc, trzeć, zniszczonych masz w szeregu, Nie podoła ogień-śmieć powstrzymać myśli w biegu."
  5. "Walka o uczucie i gardło, To z gniewu smutku, śmiechu o myśl, o gardło, o sadło, o śmierć, o wolność grzechu. Gniotło i gniotło, porywy, Pułaski, piwo i rura, Ból, radość, moduł szczęśliwy, Ciało i bigos - mikstura." A jak z ostatnim udarem, że stuka u mnie ów młotek, To było żarem i darem, urzęduje w kurzu idiotek" urwane
×
×
  • Dodaj nową pozycję...