Janusz Bojarzyniec
-
Postów
29 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Odpowiedzi opublikowane przez Janusz Bojarzyniec
-
-
Jednak a propos penisa wolę ten limeryk:
"Rybakowi z miasta Pekin
radość życia odgryzł rekin.
I choć czytał dużo Mao,
to mu nie odrastało,
więc robił za damski manekin."0 -
Cytatkolejne wersy powtarzają się, a pointa powtarza całość. wydaje mi się, że można jeszcze dopisać kilka, kilkanaście wersów, które równie ładnie brzmią, ale nie wnoszą nic nowego, nie rozwijają treści. tylko po co?
No właśnie...0 -
CytatI kto to mówi!?
To my się jakoś znamy, przepraszam?
A że zasada - "komentuj, a będziesz komentowanym" jest dość klarowna na portalach,
gdzie wszyscy po amatorsku pisują i nie ma etatowych i opłacanych "komentatorów",
to nie powinno dziwić.
Przykro mi,.ale my się "jakoś" jednak nie znamy...Moja uwaga "I kto to mówi" była raczej przewrotna,bo jak się zdążyłem pobieżnie zorientować,to należysz do rekordzistów na tym portalu jeśli chodzi o komentowanie. No i Twoja twórczość tu zaprezentowana do amatorskich raczej nie należy.Chapeaux bas!0 -
I kto to mówi!?
0 -
A to ciekawostka: żeby być czytanym i komentowanym trzeba samemu innych czytać i komentować - co za współzależność...Ale dzięki za "dobre rady" !
0 -
Cytat[
ps. odnośnie ostatniego zdania: nie komentuję prozy. A z serii: "dobre rady" -> czytaj i komentuj teksty innych użytkowników, a Twoje teksty też będą czytanie i komentowane. Zajrzałam w profil:)
pozdr.0 -
Żeby to było takie proste,to bym nie pytał,ale u mnie "Proza" na tej stronie nie działa.A przy okazji dzięki za skomentowanie tekstu ;-)
0 -
Nie wiem jak to zrobić,żeby ten tekst znalazł się w dziale Proza?
0 -
„Uwaga pasażerowie odlatujący do…proszeni są o…” – dudni z głośników w hallu terminala międzynarodowych odlotów. W tle jakieś egzotyczne krajobrazy, zabytki. „Your attention, please: passengers flying to…” – dudni, a w żołądku mam już znane drżenie - rajzefiber, zresztą przyjemny. Poruszam się zwolna w kolejce do odprawy najpierw bagażowej (żegnaj pianko do golenia), potem paszportowej. Kolejne kontrole osobiste, ostatnia jeszcze w rękawie prowadzącym do brzucha samolotu, wreszcie sadowię się w fotelu przy oknie (zawsze mam szczęście dostać takie miejsce). Po tych wszystkich kontrolach powinienem czuć się bezpiecznie, chociaż wkurzyło mnie gdy musiałem wyjąć pasek od spodni, które zaczęły mi niebezpiecznie opadać, ale niech tam. Pogoda raczej ładna, trochę cumulusów, o czym informuje nas pan kapitan przez intercom, stewardessa „wygłupia się” wykonując komiczną gimnastykę rękami, aby pokazać jak należy się zachować na wypadek - no właśnie: na wypadek…Silniki już buczą, samolot kołuje po pasie, zatrzymuje się, skręca i wreszcie włącza drugie obroty, zaczyna wyć, lekko wciska mnie w fotel (lubię to), trochę podskakujemy na nierównościach pasa startowego, wreszcie czuję, że oderwaliśmy się od ziemi, włącza się monotonne buczenie silników, nabieramy wysokości. Skrzydło, przy którym mam okno przechyla się, a ziemia podchodzi w górę – robimy skręt nabierając dalszej wysokości. Teraz już jakby nic się nie działo, więc popadam w lekką drzemkę pozostawiając zapięty pas zgodnie z zaleceniem stewardessy.
Nie mogę jednak zasnąć, choć przydałby się sen: wkrótce zapadnie noc i czeka mnie długi, monotonny lot. Zbyt świeże są jeszcze sprawy sprzed odlotu, a zbliżają się już nowe zaraz po przylocie. Jestem właśnie po burzliwym rozstaniu się z żoną, tym razem już ostatecznym. Ona wie, że tam, za oceanem czeka na mnie ktoś inny, przy kim już chcę pozostać na zawsze - Lucy. W ostatnim przed moim wyjazdem e-mail’u napisała: „Nie mogę uwierzyć, że już wkrótce się spotkamy, na zawsze!”. Wcześniej trzeba było załatwić wszystkie te formalności związane z rozwodem, podziałem majątku i przekazaniem firmy. Dobrze, że chociaż nie mamy dzieci, których kiedyś tak pragnąłem. Nie chcąc pogrążać się w tych rozmyślaniach sięgam po kupioną ostatnio książkę: Paula Coelho „Być jak płynąca rzeka” – idealna lektura na podróż, abstrahując już od jej znakomitych walorów literackich. Otwieram na stronie 229 i w tekście zatytułowanym „Spotkanie w Galerii Dentsu” czytam fragment wiersza japońskiego poety Mitsuo Aidy, przypominający trochę słynną „Dezyderatę”:
Nie musisz udawać, że jesteś silny,
nie musisz mówić, że wszystko jest dobrze,
nie martw się tym, co pomyślą inni,
jeśli musisz, płacz –
to dobrze wypłakać łzy do końca
(tylko wtedy wróci uśmiech).
Po kwadransie zamykam książkę próbując znowu zasnąć – nic z tego.
Myśli znowu błądzą pomiędzy pozostawionymi – na zawsze już chyba – sprawami w Kraju, a tym wszystkim, co sobie zaplanowałem tam, i to zaraz po przylocie. Czuję znajomy skurcz w dołku, gdy wyobrażam sobie Lucy; żadna kobieta nie działała tak na mnie przez samo tylko wspomnienie jej postaci. Czuję znajomy zapach jej ciała, włosów, muśnięcie jej rzęs na moim policzku. Kochana, wspaniała, cudowna Lucy! Inteligentna, wrażliwa kobieta z doświadczeniami pierwszego nieudanego, krótkotrwałego związku. Taka łagodna i czuła, taka ciepła zawsze, taka gorąca w moich ramionach. Czuję moje dłonie na jej nagich piersiach, nabrzmiałe sutki delikatnie łaskoczą moje palce, dłonie wędrują niżej, ślizgają się po jej brzuchu, gładziźnie ud…Uwielbiam ten jej cichy skowyt za każdym razem, gdy w nią wchodzę. Podobno którejś nocy wymówiłem przez sen imię mojej żony. Lucy powiedziała mi o tym po kilku dniach, gdy rano zaplatała przed lustrem ten gruby warkocz, który tak na mnie zawsze działa. Nie chciałem w to uwierzyć, próbowałem jej wmówić, że się przesłyszała – było mi cholernie głupio.
Moja żona jest przeciwieństwem Lucy: nie ma w niej tej łagodności, potrafi być czuła, ale na swój zaborczy sposób. Jest raczej apodyktyczna, twardo stąpa po ziemi. Ma dobre serce, chociaż stara się tego nie okazywać. W łóżku jest namiętna i oddana i lubi, gdy w chwilach uniesień mówię jej o miłości. Jednak poza tym unika tego tematu. Była moją pierwszą dojrzałą miłością, to nie pozostaje bez śladu. Dlaczego teraz myślę o niej, przecież za kilka godzin wezmę w ramiona Lucy?
Trwające od kilku minut lekkie wstrząsy zaczynają gwałtownie przybierać na sile – jakbyśmy tłukli się furmanką po leśnej drodze pełnej wykrotów. Rozlega się przez intercom głos stewardessy starającej się ukryć zdenerwowanie: „Proszę państwa! Wpadliśmy w turbulencję, proszę zapiąć pasy i ustawić fotele w pozycji pionowej. Pogoda się pogorszyła, co oczywiście nie ma wpływu na nasz lot.” Oczywiście…Druga stewardessa idzie przez środek samolotu sprawdzając czy zamknięte są wszystkie półki nad fotelami i czy wszyscy mają zapięte pasy. Dalej trzęsie jak cholera, coraz większe te dziury powietrzne, już słychać płacz dzieci i odgłosy wymiotów. Za oknami ciemność rozświetlają błyskawice, nikt nie śpi, atmosfera raczej nie sielankowa. Ponownie z lekka drżący głos stewardessy stara się nas uspokoić, wreszcie włącza się kapitan informując że znaleźliśmy się dość niespodziewanie w środku burzy, z której zaraz wyjdziemy. Przez głowę przemyka mi myśl: wyjdziemy, ale do Atlantyku…
Jedna z błyskawic poraża blaskiem całe wnętrze samolotu, czuję kłucie w oczach, gasną wszystkie światła.
W hali przylotów czeka na mnie Lucy w towarzystwie Andrzeja, mojego byłego wspólnika, a teraz już samodzielnego właściciela całej firmy - skąd on się tu wziął? Miał przecież być teraz służbowo w Pradze. Andrzej ubrany jest w czarny garnitur i czarny krawat, na ręku ma przewieszone czarne palto (stał się on pocieszycielem mojej żony, gdy nasze małżeństwo już się rozpadało po moim związaniu się z Lucy). A Lucy, moja piękna Lucy jest w białym płaszczu szczelnie zapiętym pod szyję, z odkrytą głową, jej popielate włosy rozwiewa lekko wiatr – skąd tutaj wiatr? I dlaczego trzyma w ręku bukiet białych róż, co to za dziwny pomysł? Nagle widzę, że jesteśmy znowu w hali odlotów na naszym lotnisku, a dudnienie z głośników oznajmia: „Your attention,please: passengers flying to the Heaven…”. Po chwili z głośników rozlega się cicho znana mi skądś piosenka:
Gdy napojony już zostanę snem,
ostatnim ze zdarzeń,
że się to stanie na pewno – wiem,
chociaż nie wierzę.
Więc gdy już napojony będę snem
bez sennych widziadeł i marzeń,
czy się obudzę potem? Nie wiem,
a jednak wierzę.
Gdy już zostanę napojony snem,
gdy mnie napoić ktoś każe,
bo tak to będzie – chyba wiem,
to w co uwierzę?
Że mnie już nie ma? Nie ma gdzie?
W którym wymiarze?
I jaką miarą znaczyć ten sen?
Kto mi objaśni sen tych zdarzeń?
A więc jestem czy też nie u celu podróży, raczej u jej kresu, i jakiej podróży? Czy będę-nie będę w dalszym ciągu tej historii, czy miną lata beze mnie i co stanie się z Lucy? Czy Andrzej będzie dobry dla mojej żony( w tym momencie czuję lekkie ukłucie w sercu), czy jej nie skrzywdzi? Czy kłopoty naszej firmy okażą się tylko przejściowe, czy będzie się ona dalej rozwijać? Ale co mnie to właściwie obchodzi, to już nie moja firma. Patrzę teraz na Lucy; po jej policzkach spływają łzy – dlaczego? Tylu ludzi w tej hali, a jakoś wcale nie słychać gwaru. Podchodzę powoli do tych dwojga, wyciągam ramiona, Lucy robi krok w moją stronę, przystaje. Idę dalej ku niej, ale nie możemy się spotkać; mijamy się o włos, nieomal wyczuwam dotyk jej ramienia – nieomal…0 -
Koła aut hamują w b-mollach
rozpryskując deszczowe preludia
Parasole jak niesforne nuty
nikną w rozbieganych kadencjach
Pod batutą Kolumny
crescendo rozbłyskują latarnie
Tylko w domu pod numerem dwunastym
pianissimo rozlega się cisza
_____
W tym domu w dniu 17.X.1849 r. umarł Chopin0 -
Ten wiersz również nadaje się na tekst piosenki,chociaż już nie jest tak dobry jak "Pokonany przez miłość".
0 -
Tekst ciekawy i ładnie podany,nadaje się na piosenkę w stylu np.Grechuty,ale niekoniecznie.
0 -
Z cyklu „Wiersze, które można śpiewać”
GLORIA MUNDI
Więc jak to jest, o Panie Losie,
co w zyskach gubisz się i stratach,
że nas, przyziemnych bohaterów
omija zawsze chwała świata?
Nasze siłaczki, żony nasze
do nieba mają coraz bliżej
nie mogąc zerwać się do lotu
padają pod swym własnym krzyżem.
A ich mężowie z młodych chłopców
wyrośli na Syzyfa braci
codzienny kamień tocząc w górę
nie stają przez się bogatsi.
A nasi bliscy i dalecy,
wśród których miejsce nam wypadło
w swych oczach niosą twe odbicie:
losu wspólnego nam zwierciadło.
Nie mamy takich wielkich pragnień,
nie rwiemy się by światem władać
lecz chcemy przed ostatnim sądem
za samych siebie odpowiadać.
Kiedy rozdadzą już pomniki
zastygłe w spiżu na cokołach,
my skromni, cisi, bezimienni
przy nich siądziemy dookoła.
I na kolanach rozłożymy
opasłe tomy kronik świata,
przejrzymy wszystkie ich stronnice
zapisywane przez te lata.
Lecz w żadnym wierszu czy rozdziale
nie odnajdziemy imion naszych,
przyziemnych bohaterów dziejów
z ludzkim obliczem lecz bez twarzy.
Nie będzie o nas wkuwał uczeń
przed egzaminem dojrzałości
i w ilustracjach podręczników
nasz wizerunek nie zagości.
Przyziemne nasze są historie,
przyziemne wszystkie dzienne sprawy.
Zaoszczędzone nam zostały
wszelkie tytuły do złej sławy.
Zaoszczędzona chwała świata
Zaklęta w granit i marmury.
Lecz czasem może się okazać,
że to my przenosimy góry.
A więc to nic, o Panie Losie,
co dzielisz wieki na sekundy,
że w swym bilansie nas pomijasz –
niech bez nas transit gloria mundi.
*****************
GDY SIĘ SPOTKAMY, MOJA STAROŚCI
Zanim przyjdziesz mi grzbiet mój pochylić,
zanim przyjdziesz oszronić mi skroń,
uczyń abym nie musiał się wstydzić
i mógł śmiało podać ci dłoń.
Gdy mnie starych przyjaciół pozbawisz,
bo odeślesz ich w najdalszą dal,
wiedz, że nie chcę zawodu ci sprawić,
byś poczuła jak bardzo mi żal,
Że się więcej nie odwrócę,
że do tamtych dni nie wrócę,
nie powtórzę dawno zapomnianych słów.
Nie rozpoznam znanych twarzy,
nie zapragnę nowych zdarzeń,
od początku nic nie zechcę zacząć znów.
Nim mój oddech przykrócisz zmęczeniem,
sercu każesz niemiarowo bić,
zanim wzrok mi zasnujesz zamgleniem,
bym przed słońcem musiał się kryć –
spraw, bym nigdy nie musiał żałować,
przebaczenia nie zanosić próśb,
bym w ramiona głowy nie chował,
nie chciał spełnić niespełnionych gróźb.
Abym nie chciał się odwracać,
ani w tamte strony wracać
i powtarzać może niepotrzebnych słów.
Bym pamiętał znane twarze
pośród złych i dobrych zdarzeń,
choć nie będę mógł ich przecież przeżyć znów.
Gdy się spotkamy, moja starości,
gdy się zdziwię, że to właśnie już –
oszczędź sobie nade mną litości,
tym niech zajmie się mój Anioł Stróż.
Nie uniknę może twojej drwiny,
śmiać ze siebie nie będę się mógł,
pomieszają się skutki, przyczyny
gdy ostatni pojawi się próg.
Choć już przed nim nie zawrócę,
może tylko się zasmucę,
niewypowiedzianych pożałuję słów.
Ale cię przywitam godnie
i spróbuję głowę podnieść
jakbym całą drogę miał zaczynać znów.
I zobaczę znane twarze
jak wskazówki na zegarze
przesuwane moich wspomnień ręką wstecz.
Będę mógł im spojrzeć w oczy,
nim na zawsze mnie zamroczysz,
zanim każesz mej pamięci odejść precz.
************
A LA GUERRE COMME A LA GUERRE
Najpierw szpiegów wyprawić,
potem czujki wystawić,
zbadać teren, zajść z tyłu znienacka.
Układami omotać,
nie żałować też złota
i gotowa, gotowa zasadzka.
Grać na zwłokę i zawsze nie fair –
a la guerre comme a la guerre.
Obserwować i czekać
i udawać i zwlekać
i gotować się wciąż do ataku.
Wreszcie z flanki uderzyć
i przed strzałem wymierzyć,
by naboi nigdy nie zbrakło.
Ofensywy tej w dłoń ująć ster –
a la guerre comme a la guerre.
Gdy wymaga taktyka
uznać, że przeciwnika
nastąpiła chwilowa przewaga.
Wyrwać się z okrążenia,
niech strategia się zmienia,
bo niewiele pomoże odwaga.
Najtrudniejsza z wojennych to gier –
a la guerre comme a la guerre.
A gdy już flaga biała
spod okopu wyjrzała
i przedpola umilkła już przestrzeń,
karty zatrzymać w dłoni,
nie odkładać już broni
i na muszce mieć oko wciąż jeszcze.
Jeśli atutu, to tylko as kier –
a la guerre comme a la guerre.
Oto bitwa wygrana,
oto bitwa przegrana –
komu klęską, a komu jest chwałą?
Komu rany opatrzyć,
komu, komu przebaczyć
gdy na polu tylko zostało
serce ptakom rzucone na żer?
A la guerre comme a la guerre...
*************
P O S Z U K I W A N I E
(song)
Odnajdę Cię,
choćbym przeszukać miał cały świat!
Odnajdę Cię,
wszak już szukam Cię tyle lat.
Odnajdę Cię
w wiosennym słońcu, w jesiennej mgle,
odnajdę Cię, odnajdę Cię, odnajdę Cię!
Jeśliś darem – gdzie mogłem zagubić ten dar?
W ciszy pól czy gdzie miejskich ulic gwar?
W domu, gdzie tak bezpiecznym wydaje się kąt?
Blisko tu, czy gdy byłem daleko gdzieś stąd?
Czy uciekasz przede mną czy mnie czekasz, i gdzie?
Szukam Cię, szukam Cię, szukam Cię!
Odnajdę Cię...
Gdybyś chciał dałbyś znak i już wiedziałbym, że
nie odnajdę Cię w słońcu, nie odnajdę we mgle,
nie natrafię już nigdy na najmniejszy Twój ślad,
bo za wielki jest dla mnie lub za mały ten świat.
Lecz Ty milczysz, a milcząc mówisz do mnie i wiem:
odnajdę Cię, odnajdę Cię, odnajdę Cię!
Odnajdę Cię...
Oto jesteś – jak blisko! Po cóż przemierzać świat?
W ciszy pól, w gwarze ulic – wszędzie widzę Twój ślad.
W tych minionych jesieniach i w tej wiośnie, co trwa,
w tym, co dała nam przeszłość i co przyszłość nam da.
I w tym drugim człowieku, w sobie – o czym już wiem
znalazłem Cię, znalazłem Cię, znalazłem Cię!
Znalazłem Cię,
chociaż nie mogłem przez tyle, tyle lat!
Znalazłem Cię
tak, jak odkrywa się nowy świat.
Znalazłem Cię,
chociaż błądziłem długo we mgle.
Znalazłem Cię, znalazłem Cię, znalazłem Cię!
******************
WIECZÓR NA PLACU NIEBIAŃSKIEGO SPOKOJU W PEKINIE
A gdyby tak w tamtego raz się wstawić
I z drugiej strony stanąć chociaż raz,
Hełm, pałkę oraz mundur sobie sprawić,
W ochronnej masce skryć prawdziwą twarz.
I z przeźroczystą tarczą na kamienie,
Co z drugiej strony sypią się jak grad
Prochami, wódką uśpić swe sumienie,
By zapomniało komu kto jest brat.
Swe racje na rachunek zdać rozkazu,
Co takim prostym czyni każdy krok.
Przez strugi wody i obłoki gazu
Na drugą stronę się nie przedrze wzrok.
I nie dobiegnie poprzez hełmu ścianę
Od dziecka znany starej pieśni ton,
Ni słowa kiedyś chętnie powtarzane
O tej wolności, której bije dzwon.
A gdyby zrzucić mundur, hełm i maskę
I pałkom grzbiet nastawić chociaż raz,
Posłuchać słów, co były tylko wrzaskiem
I poczuć jak wypala oczy gaz.
Zobaczyć z bliska przerażenie źrenic,
Wzniesione ponad głową tarcze rąk,
Gdy z groźnym chrzęstem zbliża się gąsienic
Pancernych wozów ściskający krąg.
Pod transparentem uniesionym w górę
Podpisać się, jakby to był twój list:
„Choć dziś nas gnębią siły tak ponure
lecz prawdy nie przekreśli kuli świst!”
Kto wyda rozkaz, a kto pięść zaciśnie?
Kto wierzy, a kto tylko słuchać chce?
I z czyjej rany pierwsza krew wytryśnie?
„Zatrzymać się! Zatrzymać się! Zatrzymać się!”
*****************
NASZE MAŁE OJCZYZNY
Tam się przecież to wszystko zaczęło,
tam został początków ślad:
pierwsza gra w piłkę i pierwsza miłość –
nasz pierwszy odkryty świat.
Małe podwórka, klomby na działkach,
na rogu spożywczy sklep,
niedzielne kino w starej remizie,
czasem płacz, a czasem śmiech.
To są nasze małe ojczyzny,
tam najbliżej do siebie mamy,
tacy sami znajomi czy bliscy
naszym butom ten bruk tak znany.
Tu marzenia się łatwiej spełniają,
rozczarowań się nie pamięta,
tutaj bardziej zielone są maje
i najbardziej zimowe są Święta.
Tutaj wiemy czego na trzeba,
kto wysłucha nas, kto się odwróci.
Tutaj dym idzie prosto do nieba,
tutaj każda jaskółka powróci.
Rozproszeni po szerokim świecie,
wtopieni w obcy nam tłum,
jakże załatwić nam wszystkie sprawy,
jeżeli właśnie nie tu?
Jak postawić najprostsze pytania,
jaką im odpowiedź dać?
Kto wysłucha nas w tym wielkim świecie?
Świat nie chce naszych spraw znać.
To są nasze małe ojczyzny...
Małe domki urosły pod niebo
i remizy nie ma już,
w supermarket zmienił się nasz sklepik,
coraz mniej na działkach róż.
Ale przecież ludzie pozostali
choć z nowym bagażem spraw.
Więc spróbujmy odnaleźć się znowu
jak pszczeli rój pośród traw.
To są nasze małe ojczyzny...
***************
TAKA JESTEŚ
Taka jesteś mi bliska,
taka jesteś mi droga,
od zarania na zawsze
przeznaczona od Boga.
Taka jesteś mi droga,
taka jesteś mi bliska –
me najpierwsze schronienie
i ostatnia ma przystań.
Taka jesteś mi droga,
taka jesteś mi bliska...
Już spamiętać nie mogę,
wszak minęło pół wieku,
jak Twe imię znalazłem
w najważniejszym słowniku.
Odkrywałem od nowa,
inni też mi odkryli,
że podziwiać Cię trzeba
choć tak często się mylisz.
Podziwiali Cię nieraz,
albo nie rozumieli,
podziwiali z daleka najczęściej.
A kto wiedział jak łączysz?
A kto wiedział jak dzielisz?
Udawali, że wiedzą...
Nie wiedzieli, na szczęście.
Taka jesteś mi bliska,
taka jesteś mi droga...
Próbowałem wykrzyczeć,
próbowałem Cię nucić
albo długim milczeniem
precz z pamięci wyrzucić.
Próbowałem Cię nucić,
próbowałem wykrzyczeć,
ale jakże z tym krzykiem
stanąć przed Twym obliczem?
Milczysz? Zawsze milczałaś,
choć Cię nieraz pytałem.
Czy Ty jesteś za wielka,
czy ja jestem za mały?
Taka jesteś mi droga,
taka jesteś mi bliska...
No więc milcz i jak zawsze
nic mi nie odpowiadaj.
Może znów chcesz mnie zdradzić?
Wszak Ty wiesz co to zdrada.
Jam Ci wierny jak rzeka,
jak Twej ziemi ta Wisła,
A ta miłość? Ta miłość
może wcale nam, wcale nie wyszła...
Taka jesteś, taka jesteś, taka jesteś...
***************
L I T A N I A
Któraś zieloną puszczą rosła nad rzeką,
Któraś ostała się nasza na przekór wiekom
Umacniaj nasze korzenie
wplątane w Twoich glebach.
Osłaniaj głowy nasze
dachem Twojego nieba!
Któraś widziała jak cierpią za Ciebie rany,
Któraś jest krzyżem i gwiazdą niepokonanych
Słabych nie sądź surowo
i nie każ zginać się karkom.
Nagradzaj podług zasług
i bądź Przymierza Arką!
Któraś wiślano-odrzana, górna i chmurna
Jest naszych dziadów prochom najświętsza urna
Przyjmij nas kiedyś w siebie
gdy czas już nas upłynie,
ginących w niepamięci,
o, Ty, która nie zginiesz!
Któraś jest wiosną i latem, zimy siwizną,
Któraś jest nam przeznaczeniem –
Ojczyzną...
**************
P O Ż E G N A N I E ‘89
(według „Poloneza” Kleofasa Ogińskiego)
A więc odchodzisz od nas Polsko
W sukni o zblakłej czerwieni
W wieńcu, który pachnie jakże swojsko
Niby zwiędłe liście dawno spóźnionej jesieni.
I za historii swej zakrętem
Znikniesz wkrótce wraz z bagażem
Tej nadziei naszej niepojętej
I tych wszystkich niespełnionych nigdy naszych marzeń.
..........................................................................................
Ile po tobie pozostanie
W niepamięci naszej zimnej?
Może tylko to jedno przesłanie,
Że ojcowie cię pragnęli kiedyś, ale jakże innej.
Ile ci miejsca w podręcznikach
Pozostawić dla twych wnuków,
By ktoś nie rzekł, żeś bez śladu znikła,
Skoroś tak odeszła w pustej ciszy, a nie w armat huku?
.........................................................................................
Tyleśmy razem lat przeżyli,
Srogich zim i letnich burzy.
Chciałaś zawsze, byśmy uwierzyli,
Że my tylko tobie lecz ty wcale nam nie musisz służyć.
Nie wracaj do nas ty lipcowa
Córko wojennej pożogi,
Daruj sobie pożegnania słowa,
Chociaż już na zawsze się rozchodzą dzisiaj nasze drogi.
...........................................................................................
Czy na zbyt mało nie zabierasz,
A zostawiasz nazbyt wiele?
Czy znów drzwi zamykasz czy otwierasz?
Co odnajdą kiedyś wnuki w nikłych śladach po twym dziele?
Nie odpowiadaj – sami wiemy
Jaką dać odpowiedź wnukom;
My cię teraz nową zbudujemy,
A ty pozostaniesz im przestrogą tak, jak nam nauką.
....................................................................................................
******************
TEMAT Z YORICKIEM
A może lepiej wypadłby w tej kwestii
Aktor, co z cicha o tej roli marzył,
Gdyby założył na czaszkę Yoricka
Błazeńską czapkę z dzwonkami przy twarzy.
Twarzy, co szczęką białą, poszczerbioną
Bezgłośnym śmiechem wykpiwa publikę.
Autor z pewnością by się nie obraził
Udając chytrze, że sam jest Yorickiem.
Jakby zabrzmiały „Słowa – słowa – słowa”,
Gdyby je w ustach bohatera zmienić,
Pomieszać akty, sceny, monologi
Bez odpowiedzi „Reszta jest milczeniem”?
Oto pytanie. Koniec przedstawienia.
Znika Elsynor, kurtyna opada.
Oklaski, światła – zaczyna się „bycie”.
I tylko Yorick coś do siebie gada.
***************
THE WORLD IT IS ONE GREAT IRELAND
(ballad)
We love her green hills and colourful meadows
And her silver rivers running into the sea.
We love her forests and groves full of the willows –
These silent but little sorrowfull trees.
All the world loves Ireland
With all the heart,
This lovely island
Like a view-card.
But among sweet Ireland’s meadows and green hiils
We can hear to often the clang of the guns
And then stop ywisting sails of merry wind-mills
And they don’y want continue their dognified dance.
All the world loves Ireland...
We love illusiory merriment of her towns
Where so well-known and friendly seems the Earth,
But suddenly something flashes and someone runs
And unconcerned laughter changes into pain’s tears.
All the world loves Ireland...
Four our world it is one great Ireland
Where silence of green hills mixes with shot’s sound.
For our world it’s a cosmic small island
Where sometimes it rains or blood goes down to the ground.
All the world loves Ireland...
****************0 -
KOCHAĆ W PARYŻU
Rankiem
usiądę z tobą w Ogrodzie Luksemburskim
abyś mogła dzielić swoje uśmiechy
pomiędzy mnie
a bawiące się wokół sadzawki dzieci
W słoneczne południe
ustawię cię na skwerze
w koronkowej ramce absydy Notre Dame
niech myślą
że modlę się do ciebie
Na krótko przed zmierzchem
staniemy w wykuszu Pont Neuf
wrzucając do Sekwany
nasze pocałunki
Na Montmartre
namaluję twój portret
jak wychylasz się z okna funikularu
który unosi cię ku mnie
Pod ażurem sklepienia Tour Eiffel
ujmę w dłonie twoją twarz
i ujrzę w oczach twoich
migoczące cienie tkliwości
Wieczorem
przeprowadzę cię ostrożnie
przez zwodniczą czeluść Saint Denis
zakrywając ustami twe spojrzenia
przed perłami błyszczącymi wśród śmiecia
Nocą
naszą nocą
będziemy zupełnie sami w całym Paryżu
który stanie się
naszą bezludną wyspą
JAK TO JEST ?
Więc czyja jesteś: moja? niczyja? –
pytam przez wiatru świst.
Przez kogo dzisiaj tak się upijam,
komu gram Pour Elise ?
Dla kogo kwiaty w wszystkich witrynach;
róże, konwalie, mirt?
Czyś ty mimoza, czyś ty dziewczyna?
Czy to był romans, czy flirt?
Czyś przyszła zimą, czy też jesienią,
że jabłkiem pachniesz jak sad?
Czy jesteś gwiazdą, czy jesteś Ziemią?
Czyli-żeś rosa czy grad?
Szukać cię w morzu, szukać w obłoku,
przemierzyć najdalszą dal?
Czy jesteś ze mną przy moim boku,
czyś już jest pustka i żal?
Przez kogo świty bladoniebieskie,
przez kogo granatu zmierzch?
Czy byłaś? Będziesz? Czy teraz jesteś?
Nie wiem... A ty, czy wiesz?
NASTURCJA
Nasturcja to jest kielich miodny,
ma smak i kolor pomarańczy.
A ja to owad słodu głodny,
który na płatkach kwiatu tańczy.
A tyś ten kwiat – nasturcji kielich,
rozchylasz dla mnie swą koronę.
Będziemy się tym słodem dzielić
gdy nocą pojmę cię za żonę.
Potem się przemień w orchideę
i zamknij mnie, bym nie odleciał
kiedy na niebie brzask zadnieje,
bo odejść to jest rzecz człowiecza.
Więc pozostańmy w tym ogrodzie
gdzie kwiaty i owadów tany;
ja się rozpłynę w twoim miodzie,
a ty bądź kwiat zaczarowany.
EROTYK I
Leżymy obok siebie
Palce moje leniwie przebiegają
klawisze twoich piersi
trącają struny twych ust
delikatnie naciskają guziki powiek
Słyszę harmonię twojego oddechu
Finał rozbrzmiewa
pianissimem naszej krwi0 -
Tu już nic nie da się zmienić;
perspektywa – impresja – ton,
ani drzew spadające owoce,
roztańczone kolory jesieni.
Przez paletę i przez myśl pustą
jak strzał z pistoletu wypali
promień słońca, który zamknie krzyk
rozchylonym czerwonym ustom.
Znikną mary, paryski gwar,
mur klasztorny, korzenne gabloty,
a zostanie tylko kropla krwi
w słonecznikach i zbożach Arles.
Tu już nic nie da się zmienić;
krucze skrzydła – płaczki Południa
przekreślają tuszem na krzyż
roztańczone kolory jesieni.0 -
W salonie pachniało czarnym fortepianem,
zwłaszcza gdy stroiciel wznosił skrzydło wieka
płosząc z pudła stadko swawolnych kadencji,
które mu spod palców lubiły uciekać.
Z kuchni zaś parzonej kawy syk pachnący
z wonią fortepianu mieszał się con moto.
Kruche filiżanki dzwonieniem we fis-moll
umilały koncert z cukiernicą złotą.
Z portretów babunia Rozyna z dziaduniem,
co jeszcze w Powstaniu – tamtym! – padł z honorem
w takt dawnego walca zaraz w tany idą
i wiruje salon cały con amore.
Powiewa muślin firanek nad drzwiami
otwartymi na róże i bzy do ogrodu,
skąd właśnie wpadła była do salonu osa
wprost do cukiernicy, aby ukraść słodu.
Lecz nie ma już tacy, ani cukiernicy,
ni krucho dzwoniących chińskich filiżanek,
ni drzwi do ogrodu, którego już nie ma,
i nie powiewają muśliny firanek.
Więc się tłucze osa po salonu ścianach,
Jakby salon był jeszcze, choć już nie ma domu.
Od lat wielu już nie ma. I tylko na zawsze
pozostał czarnego zapach fortepianu.0 -
Niby kamień w wodę zapada najczęściej
Słowo kiedy myślą je nie zakotwiczyć,
Unoszone w powodzi mowy coraz gęstszej,
Która wciąż dryfuje donikąd na niczym.
Ale kiedy w słowie jest ta nieuchwytna
Moc, że choć się nad nim rozchodzące koła
Zamkną – to słowo jeszcze po wiekach zawoła
Z dna, gdzie tkwi jak galera jakaś starożytna.
Ktoś się wtedy zanurzy jak nurek w głębinie
Zatopionych i z dawna nasiąkłych milczeniem
Słów i tylko do tego jednego podpłynie,
Od dna je oderwie, gdzie innych słów cienie,
By to jedno znowu na powierzchnię wynieść.
Lecz wyłowione może się zmienić w milczenie0 -
Śmiały się z niego czasami
szyderczo lub z politowaniem
burdelowe panny artystki szansonistki
tymi swoimi wykrzywionymi od szminek ustami
udające Messaliny lub wytworne salonowe damy
Chętnie afiszowały się jego pędzlem
stawiał za to absynt lub wonne cygaro
no i przyciągał gości
(wiatr nie zdołał pozdzierać jego plakatów
wiszą do dzisiaj)
Przekrzywiony cylinder
prawie wcale go nie podwyższał
hrabicz pajac sprośny
kurdupel ale za to z jakim korzeniem
chichotały za kulisami
Zasypiał owinięty jakimiś kotarami
zerwaną kurtyną z ostatniego spektaklu
i śnił
Nigdy nie przyznał by się do swoich snów
Gdy się budził chciał dalej kochać
nie za groszowe stawki
ale sen mara nie wracał
znowu tylko pędzel cygara absynt
rozjazgotana muzyka ochrypłe śmiechy
zasłaniał oczy uszy
a spektakl trwał nadal
Czasem ktoś w przejściu
poklepał go przyjaźnie albo kopnął w tyłek
uśmiechał się ocierając ukradkiem oko
nie dawał nic poznać po sobie
nawet swojej miłości do tego miejsca
Odchodził w cień
z grymasem płaczącego błazna0 -
zapasy słów rosną w nieskończoność
te hamletowskie już się całkiem wytarły
chociaż wciąż jeszcze ktoś je gdzieś powtarza
stary Willy przewraca się w Stratfordzie
idą zastępy diabłów bo anioły już nie w modzie
więc tylko jeszcze chwilę zaczekaj
błagam ale ty nie słyszysz
jest jesień w Algarve
już diabli wzięli gdzieś turystów
zamilkł wrzask cykad nie do zniesienia
na szczęście mamy jesień w Algarve
atlantyckie fale sprzątają skalistą plażę
bryza coraz bardziej gorzka
krzyczysz coś do mnie szeptem
poprzez te cholerne fale przyboju
stary Willy mamił nas szczęściem
stosownie schwytanym pamiętasz
te bzdury należało już dawno odrzucić
ale my brnęliśmy dalej jak pijane dzieci we mgle
gdzie Albion gdzie portugalskie wybrzeże
tylko wytrawne porto łączy te dwa lądy
a co nas jeszcze łączy
przecież nie ten klif stromy i zdradliwy0 -
widzisz jak na horyzoncie
niby galeony hiszpańskiej Armady
czyjeś dłonie zbliżają się i zwolna
ogarniają twoje lniane włosy
jak u dziewczyny Debussy’ego
jego muzykę słychać w tle
te dłonie uginają się
pod twym warkoczem
nie nawykłe do takich ciężarów
kto dzisiaj jeszcze nosi warkocz
a może też spacer plażą
i operowa aria
ani te włosy nie są lniane
ani ten spacer nie po plaży
ani ten głos z playbacku
wszystko to zafundowano nam
z myślą o nas a jakże
i o jakichś tam zyskach
co się właściwie nie liczą
w ogólnie pojętej dobrej intencji
więc kupujemy
czy znów nam zafundują
może jeszcze starczy
a w marzeniach
hiszpańskie galeony
i galop koni wieczorną plażą
i Debussy i Carmen
i tyle jeszcze0 -
spóźniasz się kochanie
już herbata stygnie w filiżankach
głośnik kołysze sonatą Schumanna
a ja chcę już chrupać te cynamonowe ciastka
i czekam na twoje grand entree
w peniuarze z lekko rozchylonym dekoltem
w tych twoich aksamitnych pantoflach
a kiedy wreszcie wchodzisz
trzymasz w ręku kryształową karafkę
z likierem chartreuse
ten miętowy smak nie pasuje
do cynamonowych ciasteczek
przy pieczeniu których
dosypałaś szczyptę proszku na miłość
jeśli chciałaś zagłuszyć go likierem
to wiedz że wypiję całą karafkę
nie skosztowawszy twoich wypieków
i co wówczas poczniesz beze mnie
moja mała0 -
„Rzekniesz słowo – odeślę ci słowo. Zamilkniesz – i ja zamilknę. Czy znasz usta sprawiedliwsze od moich?”
(Parmenion „Echo” w przekł. Zygmunta Kubiaka)
* * *
Danaos przynosili nie tylko podstępne dary
ile to mądrości wlali do głów przyszłych pokoleń
Rzekomo o echu mówią te oczywistości
a to przecież tylko rozmowa pomiędzy nami
siedzimy naprzeciw siebie milcząc
zatopieni w niezwykłej głębi naszych myśli
rozmawiamy przechadzając się po parku
pytasz odpowiadam gdy pytam odpowiadasz
Po cichu każde z nas się zastanawia
czyje usta są bardziej sprawiedliwe0 -
(‘Et mes chers souvenirs sont plus lourds que de roques'
Charles Baudelaire)
To było dawno
zawsze jest dawno dla wspomnień
odchodziłaś odchodziłem
powroty częstsze niż odejścia
czas kręcił się w kółko
trwaliśmy w złudnym przekonaniu
że manipulujemy nim
słowa porywał wiatr
choć jemu właśnie nie chcieliśmy ich rzucać
gdy zasypialiśmy nad ranem
wieczność zaglądała nam w oczy
gdzieś między głową a poduszką
trzepotała się myśl o rozstaniu
potem dniało
czy w tobie także najbardziej tkwi
Barbizon w listopadzie
nie chodzi o spadające liście
ani cienie malarzy spacerujących
w swych słomkowych kapeluszach
teraz wszystko tam jest inne
odkąd po raz pierwszy
przyjechaliśmy do Barbizon
i nie potrzeba nam było przewodnika
bo nasze ręce bezbłędnie trafiały na siebie
udając tylko że błądzą po naszych ciałach
dlaczego dzisiaj myślę
że coś się rozsypało
a dopiero gdy piasek zamienił się w skałę
moje drogie wspomnienia stały się twardsze od niej0
Miniatury
w Proza - opowiadania i nie tylko
Opublikowano
*
PISARZ
Pisał po trzy strony każdego dnia. Zawsze od godziny dziesiątej do czternastej, pomiędzy śniadaniem i obiadem. Po południu, po krótkiej drzemce układał plan pisania na następny dzień.
Mówiono o nim, że ma bardzo wyrafinowaną wyobraźnię pełną pomysłów, jak pełne zadrukowanych słów były jego książki.
Przez całe swoje życie wydał ich wiele. A wydawano je w dużych nakładach. Krytycy oceniali je wysoko, czytelnicy kupowali chętnie – tak dobrze prezentowały się w domowych biblioteczkach. Wypierały z półek inne książki, na które nie starczało już miejsca.
Na szczęście umarł kiedyś. I wówczas zbiory jego książek na półkach zaczęły topnieć, jak lodowce, gdy minęła ich era. Biblioteczne półki zazieleniły się, wypuściły pączki, rozkwitły.
Jakże chętnie wędrowano teraz po letnich ogrodach literatury.
*
WIERNOŚĆ
Ten wielki omszały ze starości głaz przez wiele lat pozostawał wierny rzece, która obojętnie mijała go w beztroskim biegu w szeroki świat. Podczas wiosennych roztopów niekiedy musnęła go wezbraną falą. Jej dotyk był lodowaty pozostawiając na powierzchni głazu iskrzące się kropelki, jak łzy, które wkrótce wysuszały słoneczne promienie.
Głaz trwał wiernie u brzegów rzeki częściowo wrośnięty w jej dno.
Aż z czasem rzeka zaczęła zmieniać koryto. Głaz pozostał na starym miejscu. Z tęsknoty popękał, pokruszył się i począł się rozpadać.
Na nic zdała się jego wierność, jeśli nie potrafił pójść za swoim przeznaczeniem.
*
OHYDNY STARUSZEK
Ten staruszek był naprawdę odrażający; brudny, obtargany, zarośnięty i w dodatku stale ciekło mu z ust. Poza tym śmierdział okropnie, nawet z daleka.
Przechodziłem koło niego zawsze idąc do pracy i po południu wracając do domu. Siedział w oknie swojego mieszkania na niziutkim parterze, tuż nad trotuarem. Obrzucał wszystkich przechodniów złym spojrzeniem i coś tam mruczał do siebie pod nosem.
W dni słotne widać go było przez szarą szybę okna, z którego jakimś sposobem nadal dolatywał ten obrzydliwy zapach. A może mnie się tylko tak zdawało?
Któregoś dnia było chłodno i siąpił drobny deszcz. Przechodząc blisko muru kamienicy, w której mieszkał staruszek i znowu poczuwszy w nozdrzach ów charakterystyczny fetor, spojrzałem machinalnie w okno. W szybie zobaczyłem postać starucha w jego niechlujnych, potarganych łachmanach, z powykręcanymi, sękatymi rękami podpierającymi siwy nieogolony podbródek.
Nieco wyżej ujrzałem swoją twarz.
*
ZAPIS DZIECIŃSTWA
Na dnie stawu drzemią wspomnienia naszego dzieciństwa, które lekkomyślnie trwoniliśmy wrzucając kamyki w głębię, aby przez moment zobaczyć rozchodzące się na powierzchni koła.
Miały być kroniką naszych dziecięcych doświadczeń.
Cóż jednak wart jest zapis uczyniony na wodzie?
*
LUSTRO
Najdoskonalszym fałszerzem jest lustro; lubi stroić miny i wszystko przedstawia na opak.
Dlatego tak chętnie doń zaglądamy.
Czasami w bezsilnej złości tłuczemy je. Jego okruchy kpiąco zgrzytają nam pod butami. Wówczas wzburzeni wychodzimy z domu i stajemy przed sklepową witryną. Przypomina nam trochę lustro, jest jednak bardziej obłudna, kryjąc w sobie znacznie więcej fałszu.
Kupujemy więc gazetę łudząc się, że przesłonimy nią sobie zafałszowany obraz rzeczywistości.
I czy nie jesteśmy śmieszni?
*
*
LIST
Wysłałem nie napisany list. Było w nim o wiele za dużo, niż powinienem był wyrazić.
Po jakimś czasie wrócił do mnie z dopiskiem: „Adresat nieznany”.
To niemożliwe – przecież na kopercie nie podałem żadnego adresu.
A jednak straciłem na zawsze kogoś, dla którego był przeznaczony ten nieszczęsny list.
*
ZMROK
- Ściemnia się – powiedziała kobieta do męża, równie jak ona starego, a może jeszcze starszego.
- Ściemnia się, o tak – odpowiedział starzec.
Było wczesne letnie popołudnie jaśniejące pełnią pogodnego dnia. Oboje nie mogli już spamiętać jak wiele takich jasnych letnich popołudni widzieli razem w swoim życiu. Niepamięć tego łagodziła ich ostatnią rozmowę. Byli zgodni, jak kiedyś, dawno temu zanim po raz pierwszy się posprzeczali.
Milczeli…
*
UŚCISK
Starszy podaje młodszemu rękę – odwieczny gest człowieczy. Starszy uśmiecha się zachęcająco, młodszy nieśmiało.
Uśmiechy gasną. Ręka starszego coraz silniejszym uchwytem przytrzymuje tę młodszą dłoń.
Stoją naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy. To trwa czas jakiś.
Na twarzy i w poruszeniu młodszego znać zniecierpliwienie. Stary jest nieodgadniony; w jego oczach zaczyna wschodzić cień tryumfu.
Młodszy próbuje przerwać łańcuch łączący ich dłonie. Zaczyna się wyrywać.
Starszy sztywnieje, jego wszystkie mięśnia napinają się.
Twarz młodszego sinieje z wysiłku i z trudem ukrywanej złości. Jeszcze chwila i zrobi jakiś gwałtowny ruch. Szarpie się do tyłu, pociągając nieco starszego, który omal nie traci równowagi.
Wreszcie młodszy pochyla głowę pozornie z rezygnacją, aby bykiem zaatakować starszego – o ułamek braku doświadczenia za późno. Starszy robi nieznaczny unik podstawiając nogę młodszemu. Młodszy pada na kolana., wbija zęby w rękę starszego. Starszy wyje z bólu lecz nie puszcza uchwytu. Podnosi drugą ręką młodszego z klęczek i szepce mu do ucha: „Jeszcze nie teraz, jeszcze nie…”
Młodszy płacze z bezsilnej złości. Ale po chwili w jego załzawionych oczach zapala się iskierka przebiegłości.
On już wie: to tylko kwestia czasu.