Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Janusz Bojarzyniec

Użytkownicy
  • Postów

    29
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Janusz Bojarzyniec

  1. * PISARZ Pisał po trzy strony każdego dnia. Zawsze od godziny dziesiątej do czternastej, pomiędzy śniadaniem i obiadem. Po południu, po krótkiej drzemce układał plan pisania na następny dzień. Mówiono o nim, że ma bardzo wyrafinowaną wyobraźnię pełną pomysłów, jak pełne zadrukowanych słów były jego książki. Przez całe swoje życie wydał ich wiele. A wydawano je w dużych nakładach. Krytycy oceniali je wysoko, czytelnicy kupowali chętnie – tak dobrze prezentowały się w domowych biblioteczkach. Wypierały z półek inne książki, na które nie starczało już miejsca. Na szczęście umarł kiedyś. I wówczas zbiory jego książek na półkach zaczęły topnieć, jak lodowce, gdy minęła ich era. Biblioteczne półki zazieleniły się, wypuściły pączki, rozkwitły. Jakże chętnie wędrowano teraz po letnich ogrodach literatury. * WIERNOŚĆ Ten wielki omszały ze starości głaz przez wiele lat pozostawał wierny rzece, która obojętnie mijała go w beztroskim biegu w szeroki świat. Podczas wiosennych roztopów niekiedy musnęła go wezbraną falą. Jej dotyk był lodowaty pozostawiając na powierzchni głazu iskrzące się kropelki, jak łzy, które wkrótce wysuszały słoneczne promienie. Głaz trwał wiernie u brzegów rzeki częściowo wrośnięty w jej dno. Aż z czasem rzeka zaczęła zmieniać koryto. Głaz pozostał na starym miejscu. Z tęsknoty popękał, pokruszył się i począł się rozpadać. Na nic zdała się jego wierność, jeśli nie potrafił pójść za swoim przeznaczeniem. * OHYDNY STARUSZEK Ten staruszek był naprawdę odrażający; brudny, obtargany, zarośnięty i w dodatku stale ciekło mu z ust. Poza tym śmierdział okropnie, nawet z daleka. Przechodziłem koło niego zawsze idąc do pracy i po południu wracając do domu. Siedział w oknie swojego mieszkania na niziutkim parterze, tuż nad trotuarem. Obrzucał wszystkich przechodniów złym spojrzeniem i coś tam mruczał do siebie pod nosem. W dni słotne widać go było przez szarą szybę okna, z którego jakimś sposobem nadal dolatywał ten obrzydliwy zapach. A może mnie się tylko tak zdawało? Któregoś dnia było chłodno i siąpił drobny deszcz. Przechodząc blisko muru kamienicy, w której mieszkał staruszek i znowu poczuwszy w nozdrzach ów charakterystyczny fetor, spojrzałem machinalnie w okno. W szybie zobaczyłem postać starucha w jego niechlujnych, potarganych łachmanach, z powykręcanymi, sękatymi rękami podpierającymi siwy nieogolony podbródek. Nieco wyżej ujrzałem swoją twarz. * ZAPIS DZIECIŃSTWA Na dnie stawu drzemią wspomnienia naszego dzieciństwa, które lekkomyślnie trwoniliśmy wrzucając kamyki w głębię, aby przez moment zobaczyć rozchodzące się na powierzchni koła. Miały być kroniką naszych dziecięcych doświadczeń. Cóż jednak wart jest zapis uczyniony na wodzie? * LUSTRO Najdoskonalszym fałszerzem jest lustro; lubi stroić miny i wszystko przedstawia na opak. Dlatego tak chętnie doń zaglądamy. Czasami w bezsilnej złości tłuczemy je. Jego okruchy kpiąco zgrzytają nam pod butami. Wówczas wzburzeni wychodzimy z domu i stajemy przed sklepową witryną. Przypomina nam trochę lustro, jest jednak bardziej obłudna, kryjąc w sobie znacznie więcej fałszu. Kupujemy więc gazetę łudząc się, że przesłonimy nią sobie zafałszowany obraz rzeczywistości. I czy nie jesteśmy śmieszni? * * LIST Wysłałem nie napisany list. Było w nim o wiele za dużo, niż powinienem był wyrazić. Po jakimś czasie wrócił do mnie z dopiskiem: „Adresat nieznany”. To niemożliwe – przecież na kopercie nie podałem żadnego adresu. A jednak straciłem na zawsze kogoś, dla którego był przeznaczony ten nieszczęsny list. * ZMROK - Ściemnia się – powiedziała kobieta do męża, równie jak ona starego, a może jeszcze starszego. - Ściemnia się, o tak – odpowiedział starzec. Było wczesne letnie popołudnie jaśniejące pełnią pogodnego dnia. Oboje nie mogli już spamiętać jak wiele takich jasnych letnich popołudni widzieli razem w swoim życiu. Niepamięć tego łagodziła ich ostatnią rozmowę. Byli zgodni, jak kiedyś, dawno temu zanim po raz pierwszy się posprzeczali. Milczeli… * UŚCISK Starszy podaje młodszemu rękę – odwieczny gest człowieczy. Starszy uśmiecha się zachęcająco, młodszy nieśmiało. Uśmiechy gasną. Ręka starszego coraz silniejszym uchwytem przytrzymuje tę młodszą dłoń. Stoją naprzeciw siebie patrząc sobie w oczy. To trwa czas jakiś. Na twarzy i w poruszeniu młodszego znać zniecierpliwienie. Stary jest nieodgadniony; w jego oczach zaczyna wschodzić cień tryumfu. Młodszy próbuje przerwać łańcuch łączący ich dłonie. Zaczyna się wyrywać. Starszy sztywnieje, jego wszystkie mięśnia napinają się. Twarz młodszego sinieje z wysiłku i z trudem ukrywanej złości. Jeszcze chwila i zrobi jakiś gwałtowny ruch. Szarpie się do tyłu, pociągając nieco starszego, który omal nie traci równowagi. Wreszcie młodszy pochyla głowę pozornie z rezygnacją, aby bykiem zaatakować starszego – o ułamek braku doświadczenia za późno. Starszy robi nieznaczny unik podstawiając nogę młodszemu. Młodszy pada na kolana., wbija zęby w rękę starszego. Starszy wyje z bólu lecz nie puszcza uchwytu. Podnosi drugą ręką młodszego z klęczek i szepce mu do ucha: „Jeszcze nie teraz, jeszcze nie…” Młodszy płacze z bezsilnej złości. Ale po chwili w jego załzawionych oczach zapala się iskierka przebiegłości. On już wie: to tylko kwestia czasu.
  2. Jednak a propos penisa wolę ten limeryk: "Rybakowi z miasta Pekin radość życia odgryzł rekin. I choć czytał dużo Mao, to mu nie odrastało, więc robił za damski manekin."
  3. To my się jakoś znamy, przepraszam? A że zasada - "komentuj, a będziesz komentowanym" jest dość klarowna na portalach, gdzie wszyscy po amatorsku pisują i nie ma etatowych i opłacanych "komentatorów", to nie powinno dziwić. Przykro mi,.ale my się "jakoś" jednak nie znamy...Moja uwaga "I kto to mówi" była raczej przewrotna,bo jak się zdążyłem pobieżnie zorientować,to należysz do rekordzistów na tym portalu jeśli chodzi o komentowanie. No i Twoja twórczość tu zaprezentowana do amatorskich raczej nie należy.Chapeaux bas!
  4. A to ciekawostka: żeby być czytanym i komentowanym trzeba samemu innych czytać i komentować - co za współzależność...Ale dzięki za "dobre rady" !
  5. Żeby to było takie proste,to bym nie pytał,ale u mnie "Proza" na tej stronie nie działa.A przy okazji dzięki za skomentowanie tekstu ;-)
  6. Nie wiem jak to zrobić,żeby ten tekst znalazł się w dziale Proza?
  7. „Uwaga pasażerowie odlatujący do…proszeni są o…” – dudni z głośników w hallu terminala międzynarodowych odlotów. W tle jakieś egzotyczne krajobrazy, zabytki. „Your attention, please: passengers flying to…” – dudni, a w żołądku mam już znane drżenie - rajzefiber, zresztą przyjemny. Poruszam się zwolna w kolejce do odprawy najpierw bagażowej (żegnaj pianko do golenia), potem paszportowej. Kolejne kontrole osobiste, ostatnia jeszcze w rękawie prowadzącym do brzucha samolotu, wreszcie sadowię się w fotelu przy oknie (zawsze mam szczęście dostać takie miejsce). Po tych wszystkich kontrolach powinienem czuć się bezpiecznie, chociaż wkurzyło mnie gdy musiałem wyjąć pasek od spodni, które zaczęły mi niebezpiecznie opadać, ale niech tam. Pogoda raczej ładna, trochę cumulusów, o czym informuje nas pan kapitan przez intercom, stewardessa „wygłupia się” wykonując komiczną gimnastykę rękami, aby pokazać jak należy się zachować na wypadek - no właśnie: na wypadek…Silniki już buczą, samolot kołuje po pasie, zatrzymuje się, skręca i wreszcie włącza drugie obroty, zaczyna wyć, lekko wciska mnie w fotel (lubię to), trochę podskakujemy na nierównościach pasa startowego, wreszcie czuję, że oderwaliśmy się od ziemi, włącza się monotonne buczenie silników, nabieramy wysokości. Skrzydło, przy którym mam okno przechyla się, a ziemia podchodzi w górę – robimy skręt nabierając dalszej wysokości. Teraz już jakby nic się nie działo, więc popadam w lekką drzemkę pozostawiając zapięty pas zgodnie z zaleceniem stewardessy. Nie mogę jednak zasnąć, choć przydałby się sen: wkrótce zapadnie noc i czeka mnie długi, monotonny lot. Zbyt świeże są jeszcze sprawy sprzed odlotu, a zbliżają się już nowe zaraz po przylocie. Jestem właśnie po burzliwym rozstaniu się z żoną, tym razem już ostatecznym. Ona wie, że tam, za oceanem czeka na mnie ktoś inny, przy kim już chcę pozostać na zawsze - Lucy. W ostatnim przed moim wyjazdem e-mail’u napisała: „Nie mogę uwierzyć, że już wkrótce się spotkamy, na zawsze!”. Wcześniej trzeba było załatwić wszystkie te formalności związane z rozwodem, podziałem majątku i przekazaniem firmy. Dobrze, że chociaż nie mamy dzieci, których kiedyś tak pragnąłem. Nie chcąc pogrążać się w tych rozmyślaniach sięgam po kupioną ostatnio książkę: Paula Coelho „Być jak płynąca rzeka” – idealna lektura na podróż, abstrahując już od jej znakomitych walorów literackich. Otwieram na stronie 229 i w tekście zatytułowanym „Spotkanie w Galerii Dentsu” czytam fragment wiersza japońskiego poety Mitsuo Aidy, przypominający trochę słynną „Dezyderatę”: Nie musisz udawać, że jesteś silny, nie musisz mówić, że wszystko jest dobrze, nie martw się tym, co pomyślą inni, jeśli musisz, płacz – to dobrze wypłakać łzy do końca (tylko wtedy wróci uśmiech). Po kwadransie zamykam książkę próbując znowu zasnąć – nic z tego. Myśli znowu błądzą pomiędzy pozostawionymi – na zawsze już chyba – sprawami w Kraju, a tym wszystkim, co sobie zaplanowałem tam, i to zaraz po przylocie. Czuję znajomy skurcz w dołku, gdy wyobrażam sobie Lucy; żadna kobieta nie działała tak na mnie przez samo tylko wspomnienie jej postaci. Czuję znajomy zapach jej ciała, włosów, muśnięcie jej rzęs na moim policzku. Kochana, wspaniała, cudowna Lucy! Inteligentna, wrażliwa kobieta z doświadczeniami pierwszego nieudanego, krótkotrwałego związku. Taka łagodna i czuła, taka ciepła zawsze, taka gorąca w moich ramionach. Czuję moje dłonie na jej nagich piersiach, nabrzmiałe sutki delikatnie łaskoczą moje palce, dłonie wędrują niżej, ślizgają się po jej brzuchu, gładziźnie ud…Uwielbiam ten jej cichy skowyt za każdym razem, gdy w nią wchodzę. Podobno którejś nocy wymówiłem przez sen imię mojej żony. Lucy powiedziała mi o tym po kilku dniach, gdy rano zaplatała przed lustrem ten gruby warkocz, który tak na mnie zawsze działa. Nie chciałem w to uwierzyć, próbowałem jej wmówić, że się przesłyszała – było mi cholernie głupio. Moja żona jest przeciwieństwem Lucy: nie ma w niej tej łagodności, potrafi być czuła, ale na swój zaborczy sposób. Jest raczej apodyktyczna, twardo stąpa po ziemi. Ma dobre serce, chociaż stara się tego nie okazywać. W łóżku jest namiętna i oddana i lubi, gdy w chwilach uniesień mówię jej o miłości. Jednak poza tym unika tego tematu. Była moją pierwszą dojrzałą miłością, to nie pozostaje bez śladu. Dlaczego teraz myślę o niej, przecież za kilka godzin wezmę w ramiona Lucy? Trwające od kilku minut lekkie wstrząsy zaczynają gwałtownie przybierać na sile – jakbyśmy tłukli się furmanką po leśnej drodze pełnej wykrotów. Rozlega się przez intercom głos stewardessy starającej się ukryć zdenerwowanie: „Proszę państwa! Wpadliśmy w turbulencję, proszę zapiąć pasy i ustawić fotele w pozycji pionowej. Pogoda się pogorszyła, co oczywiście nie ma wpływu na nasz lot.” Oczywiście…Druga stewardessa idzie przez środek samolotu sprawdzając czy zamknięte są wszystkie półki nad fotelami i czy wszyscy mają zapięte pasy. Dalej trzęsie jak cholera, coraz większe te dziury powietrzne, już słychać płacz dzieci i odgłosy wymiotów. Za oknami ciemność rozświetlają błyskawice, nikt nie śpi, atmosfera raczej nie sielankowa. Ponownie z lekka drżący głos stewardessy stara się nas uspokoić, wreszcie włącza się kapitan informując że znaleźliśmy się dość niespodziewanie w środku burzy, z której zaraz wyjdziemy. Przez głowę przemyka mi myśl: wyjdziemy, ale do Atlantyku… Jedna z błyskawic poraża blaskiem całe wnętrze samolotu, czuję kłucie w oczach, gasną wszystkie światła. W hali przylotów czeka na mnie Lucy w towarzystwie Andrzeja, mojego byłego wspólnika, a teraz już samodzielnego właściciela całej firmy - skąd on się tu wziął? Miał przecież być teraz służbowo w Pradze. Andrzej ubrany jest w czarny garnitur i czarny krawat, na ręku ma przewieszone czarne palto (stał się on pocieszycielem mojej żony, gdy nasze małżeństwo już się rozpadało po moim związaniu się z Lucy). A Lucy, moja piękna Lucy jest w białym płaszczu szczelnie zapiętym pod szyję, z odkrytą głową, jej popielate włosy rozwiewa lekko wiatr – skąd tutaj wiatr? I dlaczego trzyma w ręku bukiet białych róż, co to za dziwny pomysł? Nagle widzę, że jesteśmy znowu w hali odlotów na naszym lotnisku, a dudnienie z głośników oznajmia: „Your attention,please: passengers flying to the Heaven…”. Po chwili z głośników rozlega się cicho znana mi skądś piosenka: Gdy napojony już zostanę snem, ostatnim ze zdarzeń, że się to stanie na pewno – wiem, chociaż nie wierzę. Więc gdy już napojony będę snem bez sennych widziadeł i marzeń, czy się obudzę potem? Nie wiem, a jednak wierzę. Gdy już zostanę napojony snem, gdy mnie napoić ktoś każe, bo tak to będzie – chyba wiem, to w co uwierzę? Że mnie już nie ma? Nie ma gdzie? W którym wymiarze? I jaką miarą znaczyć ten sen? Kto mi objaśni sen tych zdarzeń? A więc jestem czy też nie u celu podróży, raczej u jej kresu, i jakiej podróży? Czy będę-nie będę w dalszym ciągu tej historii, czy miną lata beze mnie i co stanie się z Lucy? Czy Andrzej będzie dobry dla mojej żony( w tym momencie czuję lekkie ukłucie w sercu), czy jej nie skrzywdzi? Czy kłopoty naszej firmy okażą się tylko przejściowe, czy będzie się ona dalej rozwijać? Ale co mnie to właściwie obchodzi, to już nie moja firma. Patrzę teraz na Lucy; po jej policzkach spływają łzy – dlaczego? Tylu ludzi w tej hali, a jakoś wcale nie słychać gwaru. Podchodzę powoli do tych dwojga, wyciągam ramiona, Lucy robi krok w moją stronę, przystaje. Idę dalej ku niej, ale nie możemy się spotkać; mijamy się o włos, nieomal wyczuwam dotyk jej ramienia – nieomal…
  8. Koła aut hamują w b-mollach rozpryskując deszczowe preludia Parasole jak niesforne nuty nikną w rozbieganych kadencjach Pod batutą Kolumny crescendo rozbłyskują latarnie Tylko w domu pod numerem dwunastym pianissimo rozlega się cisza _____ W tym domu w dniu 17.X.1849 r. umarł Chopin
  9. Ten wiersz również nadaje się na tekst piosenki,chociaż już nie jest tak dobry jak "Pokonany przez miłość".
  10. Tekst ciekawy i ładnie podany,nadaje się na piosenkę w stylu np.Grechuty,ale niekoniecznie.
  11. Z cyklu „Wiersze, które można śpiewać” GLORIA MUNDI Więc jak to jest, o Panie Losie, co w zyskach gubisz się i stratach, że nas, przyziemnych bohaterów omija zawsze chwała świata? Nasze siłaczki, żony nasze do nieba mają coraz bliżej nie mogąc zerwać się do lotu padają pod swym własnym krzyżem. A ich mężowie z młodych chłopców wyrośli na Syzyfa braci codzienny kamień tocząc w górę nie stają przez się bogatsi. A nasi bliscy i dalecy, wśród których miejsce nam wypadło w swych oczach niosą twe odbicie: losu wspólnego nam zwierciadło. Nie mamy takich wielkich pragnień, nie rwiemy się by światem władać lecz chcemy przed ostatnim sądem za samych siebie odpowiadać. Kiedy rozdadzą już pomniki zastygłe w spiżu na cokołach, my skromni, cisi, bezimienni przy nich siądziemy dookoła. I na kolanach rozłożymy opasłe tomy kronik świata, przejrzymy wszystkie ich stronnice zapisywane przez te lata. Lecz w żadnym wierszu czy rozdziale nie odnajdziemy imion naszych, przyziemnych bohaterów dziejów z ludzkim obliczem lecz bez twarzy. Nie będzie o nas wkuwał uczeń przed egzaminem dojrzałości i w ilustracjach podręczników nasz wizerunek nie zagości. Przyziemne nasze są historie, przyziemne wszystkie dzienne sprawy. Zaoszczędzone nam zostały wszelkie tytuły do złej sławy. Zaoszczędzona chwała świata Zaklęta w granit i marmury. Lecz czasem może się okazać, że to my przenosimy góry. A więc to nic, o Panie Losie, co dzielisz wieki na sekundy, że w swym bilansie nas pomijasz – niech bez nas transit gloria mundi. ***************** GDY SIĘ SPOTKAMY, MOJA STAROŚCI Zanim przyjdziesz mi grzbiet mój pochylić, zanim przyjdziesz oszronić mi skroń, uczyń abym nie musiał się wstydzić i mógł śmiało podać ci dłoń. Gdy mnie starych przyjaciół pozbawisz, bo odeślesz ich w najdalszą dal, wiedz, że nie chcę zawodu ci sprawić, byś poczuła jak bardzo mi żal, Że się więcej nie odwrócę, że do tamtych dni nie wrócę, nie powtórzę dawno zapomnianych słów. Nie rozpoznam znanych twarzy, nie zapragnę nowych zdarzeń, od początku nic nie zechcę zacząć znów. Nim mój oddech przykrócisz zmęczeniem, sercu każesz niemiarowo bić, zanim wzrok mi zasnujesz zamgleniem, bym przed słońcem musiał się kryć – spraw, bym nigdy nie musiał żałować, przebaczenia nie zanosić próśb, bym w ramiona głowy nie chował, nie chciał spełnić niespełnionych gróźb. Abym nie chciał się odwracać, ani w tamte strony wracać i powtarzać może niepotrzebnych słów. Bym pamiętał znane twarze pośród złych i dobrych zdarzeń, choć nie będę mógł ich przecież przeżyć znów. Gdy się spotkamy, moja starości, gdy się zdziwię, że to właśnie już – oszczędź sobie nade mną litości, tym niech zajmie się mój Anioł Stróż. Nie uniknę może twojej drwiny, śmiać ze siebie nie będę się mógł, pomieszają się skutki, przyczyny gdy ostatni pojawi się próg. Choć już przed nim nie zawrócę, może tylko się zasmucę, niewypowiedzianych pożałuję słów. Ale cię przywitam godnie i spróbuję głowę podnieść jakbym całą drogę miał zaczynać znów. I zobaczę znane twarze jak wskazówki na zegarze przesuwane moich wspomnień ręką wstecz. Będę mógł im spojrzeć w oczy, nim na zawsze mnie zamroczysz, zanim każesz mej pamięci odejść precz. ************ A LA GUERRE COMME A LA GUERRE Najpierw szpiegów wyprawić, potem czujki wystawić, zbadać teren, zajść z tyłu znienacka. Układami omotać, nie żałować też złota i gotowa, gotowa zasadzka. Grać na zwłokę i zawsze nie fair – a la guerre comme a la guerre. Obserwować i czekać i udawać i zwlekać i gotować się wciąż do ataku. Wreszcie z flanki uderzyć i przed strzałem wymierzyć, by naboi nigdy nie zbrakło. Ofensywy tej w dłoń ująć ster – a la guerre comme a la guerre. Gdy wymaga taktyka uznać, że przeciwnika nastąpiła chwilowa przewaga. Wyrwać się z okrążenia, niech strategia się zmienia, bo niewiele pomoże odwaga. Najtrudniejsza z wojennych to gier – a la guerre comme a la guerre. A gdy już flaga biała spod okopu wyjrzała i przedpola umilkła już przestrzeń, karty zatrzymać w dłoni, nie odkładać już broni i na muszce mieć oko wciąż jeszcze. Jeśli atutu, to tylko as kier – a la guerre comme a la guerre. Oto bitwa wygrana, oto bitwa przegrana – komu klęską, a komu jest chwałą? Komu rany opatrzyć, komu, komu przebaczyć gdy na polu tylko zostało serce ptakom rzucone na żer? A la guerre comme a la guerre... ************* P O S Z U K I W A N I E (song) Odnajdę Cię, choćbym przeszukać miał cały świat! Odnajdę Cię, wszak już szukam Cię tyle lat. Odnajdę Cię w wiosennym słońcu, w jesiennej mgle, odnajdę Cię, odnajdę Cię, odnajdę Cię! Jeśliś darem – gdzie mogłem zagubić ten dar? W ciszy pól czy gdzie miejskich ulic gwar? W domu, gdzie tak bezpiecznym wydaje się kąt? Blisko tu, czy gdy byłem daleko gdzieś stąd? Czy uciekasz przede mną czy mnie czekasz, i gdzie? Szukam Cię, szukam Cię, szukam Cię! Odnajdę Cię... Gdybyś chciał dałbyś znak i już wiedziałbym, że nie odnajdę Cię w słońcu, nie odnajdę we mgle, nie natrafię już nigdy na najmniejszy Twój ślad, bo za wielki jest dla mnie lub za mały ten świat. Lecz Ty milczysz, a milcząc mówisz do mnie i wiem: odnajdę Cię, odnajdę Cię, odnajdę Cię! Odnajdę Cię... Oto jesteś – jak blisko! Po cóż przemierzać świat? W ciszy pól, w gwarze ulic – wszędzie widzę Twój ślad. W tych minionych jesieniach i w tej wiośnie, co trwa, w tym, co dała nam przeszłość i co przyszłość nam da. I w tym drugim człowieku, w sobie – o czym już wiem znalazłem Cię, znalazłem Cię, znalazłem Cię! Znalazłem Cię, chociaż nie mogłem przez tyle, tyle lat! Znalazłem Cię tak, jak odkrywa się nowy świat. Znalazłem Cię, chociaż błądziłem długo we mgle. Znalazłem Cię, znalazłem Cię, znalazłem Cię! ****************** WIECZÓR NA PLACU NIEBIAŃSKIEGO SPOKOJU W PEKINIE A gdyby tak w tamtego raz się wstawić I z drugiej strony stanąć chociaż raz, Hełm, pałkę oraz mundur sobie sprawić, W ochronnej masce skryć prawdziwą twarz. I z przeźroczystą tarczą na kamienie, Co z drugiej strony sypią się jak grad Prochami, wódką uśpić swe sumienie, By zapomniało komu kto jest brat. Swe racje na rachunek zdać rozkazu, Co takim prostym czyni każdy krok. Przez strugi wody i obłoki gazu Na drugą stronę się nie przedrze wzrok. I nie dobiegnie poprzez hełmu ścianę Od dziecka znany starej pieśni ton, Ni słowa kiedyś chętnie powtarzane O tej wolności, której bije dzwon. A gdyby zrzucić mundur, hełm i maskę I pałkom grzbiet nastawić chociaż raz, Posłuchać słów, co były tylko wrzaskiem I poczuć jak wypala oczy gaz. Zobaczyć z bliska przerażenie źrenic, Wzniesione ponad głową tarcze rąk, Gdy z groźnym chrzęstem zbliża się gąsienic Pancernych wozów ściskający krąg. Pod transparentem uniesionym w górę Podpisać się, jakby to był twój list: „Choć dziś nas gnębią siły tak ponure lecz prawdy nie przekreśli kuli świst!” Kto wyda rozkaz, a kto pięść zaciśnie? Kto wierzy, a kto tylko słuchać chce? I z czyjej rany pierwsza krew wytryśnie? „Zatrzymać się! Zatrzymać się! Zatrzymać się!” ***************** NASZE MAŁE OJCZYZNY Tam się przecież to wszystko zaczęło, tam został początków ślad: pierwsza gra w piłkę i pierwsza miłość – nasz pierwszy odkryty świat. Małe podwórka, klomby na działkach, na rogu spożywczy sklep, niedzielne kino w starej remizie, czasem płacz, a czasem śmiech. To są nasze małe ojczyzny, tam najbliżej do siebie mamy, tacy sami znajomi czy bliscy naszym butom ten bruk tak znany. Tu marzenia się łatwiej spełniają, rozczarowań się nie pamięta, tutaj bardziej zielone są maje i najbardziej zimowe są Święta. Tutaj wiemy czego na trzeba, kto wysłucha nas, kto się odwróci. Tutaj dym idzie prosto do nieba, tutaj każda jaskółka powróci. Rozproszeni po szerokim świecie, wtopieni w obcy nam tłum, jakże załatwić nam wszystkie sprawy, jeżeli właśnie nie tu? Jak postawić najprostsze pytania, jaką im odpowiedź dać? Kto wysłucha nas w tym wielkim świecie? Świat nie chce naszych spraw znać. To są nasze małe ojczyzny... Małe domki urosły pod niebo i remizy nie ma już, w supermarket zmienił się nasz sklepik, coraz mniej na działkach róż. Ale przecież ludzie pozostali choć z nowym bagażem spraw. Więc spróbujmy odnaleźć się znowu jak pszczeli rój pośród traw. To są nasze małe ojczyzny... *************** TAKA JESTEŚ Taka jesteś mi bliska, taka jesteś mi droga, od zarania na zawsze przeznaczona od Boga. Taka jesteś mi droga, taka jesteś mi bliska – me najpierwsze schronienie i ostatnia ma przystań. Taka jesteś mi droga, taka jesteś mi bliska... Już spamiętać nie mogę, wszak minęło pół wieku, jak Twe imię znalazłem w najważniejszym słowniku. Odkrywałem od nowa, inni też mi odkryli, że podziwiać Cię trzeba choć tak często się mylisz. Podziwiali Cię nieraz, albo nie rozumieli, podziwiali z daleka najczęściej. A kto wiedział jak łączysz? A kto wiedział jak dzielisz? Udawali, że wiedzą... Nie wiedzieli, na szczęście. Taka jesteś mi bliska, taka jesteś mi droga... Próbowałem wykrzyczeć, próbowałem Cię nucić albo długim milczeniem precz z pamięci wyrzucić. Próbowałem Cię nucić, próbowałem wykrzyczeć, ale jakże z tym krzykiem stanąć przed Twym obliczem? Milczysz? Zawsze milczałaś, choć Cię nieraz pytałem. Czy Ty jesteś za wielka, czy ja jestem za mały? Taka jesteś mi droga, taka jesteś mi bliska... No więc milcz i jak zawsze nic mi nie odpowiadaj. Może znów chcesz mnie zdradzić? Wszak Ty wiesz co to zdrada. Jam Ci wierny jak rzeka, jak Twej ziemi ta Wisła, A ta miłość? Ta miłość może wcale nam, wcale nie wyszła... Taka jesteś, taka jesteś, taka jesteś... *************** L I T A N I A Któraś zieloną puszczą rosła nad rzeką, Któraś ostała się nasza na przekór wiekom Umacniaj nasze korzenie wplątane w Twoich glebach. Osłaniaj głowy nasze dachem Twojego nieba! Któraś widziała jak cierpią za Ciebie rany, Któraś jest krzyżem i gwiazdą niepokonanych Słabych nie sądź surowo i nie każ zginać się karkom. Nagradzaj podług zasług i bądź Przymierza Arką! Któraś wiślano-odrzana, górna i chmurna Jest naszych dziadów prochom najświętsza urna Przyjmij nas kiedyś w siebie gdy czas już nas upłynie, ginących w niepamięci, o, Ty, która nie zginiesz! Któraś jest wiosną i latem, zimy siwizną, Któraś jest nam przeznaczeniem – Ojczyzną... ************** P O Ż E G N A N I E ‘89 (według „Poloneza” Kleofasa Ogińskiego) A więc odchodzisz od nas Polsko W sukni o zblakłej czerwieni W wieńcu, który pachnie jakże swojsko Niby zwiędłe liście dawno spóźnionej jesieni. I za historii swej zakrętem Znikniesz wkrótce wraz z bagażem Tej nadziei naszej niepojętej I tych wszystkich niespełnionych nigdy naszych marzeń. .......................................................................................... Ile po tobie pozostanie W niepamięci naszej zimnej? Może tylko to jedno przesłanie, Że ojcowie cię pragnęli kiedyś, ale jakże innej. Ile ci miejsca w podręcznikach Pozostawić dla twych wnuków, By ktoś nie rzekł, żeś bez śladu znikła, Skoroś tak odeszła w pustej ciszy, a nie w armat huku? ......................................................................................... Tyleśmy razem lat przeżyli, Srogich zim i letnich burzy. Chciałaś zawsze, byśmy uwierzyli, Że my tylko tobie lecz ty wcale nam nie musisz służyć. Nie wracaj do nas ty lipcowa Córko wojennej pożogi, Daruj sobie pożegnania słowa, Chociaż już na zawsze się rozchodzą dzisiaj nasze drogi. ........................................................................................... Czy na zbyt mało nie zabierasz, A zostawiasz nazbyt wiele? Czy znów drzwi zamykasz czy otwierasz? Co odnajdą kiedyś wnuki w nikłych śladach po twym dziele? Nie odpowiadaj – sami wiemy Jaką dać odpowiedź wnukom; My cię teraz nową zbudujemy, A ty pozostaniesz im przestrogą tak, jak nam nauką. .................................................................................................... ****************** TEMAT Z YORICKIEM A może lepiej wypadłby w tej kwestii Aktor, co z cicha o tej roli marzył, Gdyby założył na czaszkę Yoricka Błazeńską czapkę z dzwonkami przy twarzy. Twarzy, co szczęką białą, poszczerbioną Bezgłośnym śmiechem wykpiwa publikę. Autor z pewnością by się nie obraził Udając chytrze, że sam jest Yorickiem. Jakby zabrzmiały „Słowa – słowa – słowa”, Gdyby je w ustach bohatera zmienić, Pomieszać akty, sceny, monologi Bez odpowiedzi „Reszta jest milczeniem”? Oto pytanie. Koniec przedstawienia. Znika Elsynor, kurtyna opada. Oklaski, światła – zaczyna się „bycie”. I tylko Yorick coś do siebie gada. *************** THE WORLD IT IS ONE GREAT IRELAND (ballad) We love her green hills and colourful meadows And her silver rivers running into the sea. We love her forests and groves full of the willows – These silent but little sorrowfull trees. All the world loves Ireland With all the heart, This lovely island Like a view-card. But among sweet Ireland’s meadows and green hiils We can hear to often the clang of the guns And then stop ywisting sails of merry wind-mills And they don’y want continue their dognified dance. All the world loves Ireland... We love illusiory merriment of her towns Where so well-known and friendly seems the Earth, But suddenly something flashes and someone runs And unconcerned laughter changes into pain’s tears. All the world loves Ireland... Four our world it is one great Ireland Where silence of green hills mixes with shot’s sound. For our world it’s a cosmic small island Where sometimes it rains or blood goes down to the ground. All the world loves Ireland... ****************
  12. KOCHAĆ W PARYŻU Rankiem usiądę z tobą w Ogrodzie Luksemburskim abyś mogła dzielić swoje uśmiechy pomiędzy mnie a bawiące się wokół sadzawki dzieci W słoneczne południe ustawię cię na skwerze w koronkowej ramce absydy Notre Dame niech myślą że modlę się do ciebie Na krótko przed zmierzchem staniemy w wykuszu Pont Neuf wrzucając do Sekwany nasze pocałunki Na Montmartre namaluję twój portret jak wychylasz się z okna funikularu który unosi cię ku mnie Pod ażurem sklepienia Tour Eiffel ujmę w dłonie twoją twarz i ujrzę w oczach twoich migoczące cienie tkliwości Wieczorem przeprowadzę cię ostrożnie przez zwodniczą czeluść Saint Denis zakrywając ustami twe spojrzenia przed perłami błyszczącymi wśród śmiecia Nocą naszą nocą będziemy zupełnie sami w całym Paryżu który stanie się naszą bezludną wyspą JAK TO JEST ? Więc czyja jesteś: moja? niczyja? – pytam przez wiatru świst. Przez kogo dzisiaj tak się upijam, komu gram Pour Elise ? Dla kogo kwiaty w wszystkich witrynach; róże, konwalie, mirt? Czyś ty mimoza, czyś ty dziewczyna? Czy to był romans, czy flirt? Czyś przyszła zimą, czy też jesienią, że jabłkiem pachniesz jak sad? Czy jesteś gwiazdą, czy jesteś Ziemią? Czyli-żeś rosa czy grad? Szukać cię w morzu, szukać w obłoku, przemierzyć najdalszą dal? Czy jesteś ze mną przy moim boku, czyś już jest pustka i żal? Przez kogo świty bladoniebieskie, przez kogo granatu zmierzch? Czy byłaś? Będziesz? Czy teraz jesteś? Nie wiem... A ty, czy wiesz? NASTURCJA Nasturcja to jest kielich miodny, ma smak i kolor pomarańczy. A ja to owad słodu głodny, który na płatkach kwiatu tańczy. A tyś ten kwiat – nasturcji kielich, rozchylasz dla mnie swą koronę. Będziemy się tym słodem dzielić gdy nocą pojmę cię za żonę. Potem się przemień w orchideę i zamknij mnie, bym nie odleciał kiedy na niebie brzask zadnieje, bo odejść to jest rzecz człowiecza. Więc pozostańmy w tym ogrodzie gdzie kwiaty i owadów tany; ja się rozpłynę w twoim miodzie, a ty bądź kwiat zaczarowany. EROTYK I Leżymy obok siebie Palce moje leniwie przebiegają klawisze twoich piersi trącają struny twych ust delikatnie naciskają guziki powiek Słyszę harmonię twojego oddechu Finał rozbrzmiewa pianissimem naszej krwi
  13. Tu już nic nie da się zmienić; perspektywa – impresja – ton, ani drzew spadające owoce, roztańczone kolory jesieni. Przez paletę i przez myśl pustą jak strzał z pistoletu wypali promień słońca, który zamknie krzyk rozchylonym czerwonym ustom. Znikną mary, paryski gwar, mur klasztorny, korzenne gabloty, a zostanie tylko kropla krwi w słonecznikach i zbożach Arles. Tu już nic nie da się zmienić; krucze skrzydła – płaczki Południa przekreślają tuszem na krzyż roztańczone kolory jesieni.
  14. W salonie pachniało czarnym fortepianem, zwłaszcza gdy stroiciel wznosił skrzydło wieka płosząc z pudła stadko swawolnych kadencji, które mu spod palców lubiły uciekać. Z kuchni zaś parzonej kawy syk pachnący z wonią fortepianu mieszał się con moto. Kruche filiżanki dzwonieniem we fis-moll umilały koncert z cukiernicą złotą. Z portretów babunia Rozyna z dziaduniem, co jeszcze w Powstaniu – tamtym! – padł z honorem w takt dawnego walca zaraz w tany idą i wiruje salon cały con amore. Powiewa muślin firanek nad drzwiami otwartymi na róże i bzy do ogrodu, skąd właśnie wpadła była do salonu osa wprost do cukiernicy, aby ukraść słodu. Lecz nie ma już tacy, ani cukiernicy, ni krucho dzwoniących chińskich filiżanek, ni drzwi do ogrodu, którego już nie ma, i nie powiewają muśliny firanek. Więc się tłucze osa po salonu ścianach, Jakby salon był jeszcze, choć już nie ma domu. Od lat wielu już nie ma. I tylko na zawsze pozostał czarnego zapach fortepianu.
  15. Niby kamień w wodę zapada najczęściej Słowo kiedy myślą je nie zakotwiczyć, Unoszone w powodzi mowy coraz gęstszej, Która wciąż dryfuje donikąd na niczym. Ale kiedy w słowie jest ta nieuchwytna Moc, że choć się nad nim rozchodzące koła Zamkną – to słowo jeszcze po wiekach zawoła Z dna, gdzie tkwi jak galera jakaś starożytna. Ktoś się wtedy zanurzy jak nurek w głębinie Zatopionych i z dawna nasiąkłych milczeniem Słów i tylko do tego jednego podpłynie, Od dna je oderwie, gdzie innych słów cienie, By to jedno znowu na powierzchnię wynieść. Lecz wyłowione może się zmienić w milczenie
  16. Śmiały się z niego czasami szyderczo lub z politowaniem burdelowe panny artystki szansonistki tymi swoimi wykrzywionymi od szminek ustami udające Messaliny lub wytworne salonowe damy Chętnie afiszowały się jego pędzlem stawiał za to absynt lub wonne cygaro no i przyciągał gości (wiatr nie zdołał pozdzierać jego plakatów wiszą do dzisiaj) Przekrzywiony cylinder prawie wcale go nie podwyższał hrabicz pajac sprośny kurdupel ale za to z jakim korzeniem chichotały za kulisami Zasypiał owinięty jakimiś kotarami zerwaną kurtyną z ostatniego spektaklu i śnił Nigdy nie przyznał by się do swoich snów Gdy się budził chciał dalej kochać nie za groszowe stawki ale sen mara nie wracał znowu tylko pędzel cygara absynt rozjazgotana muzyka ochrypłe śmiechy zasłaniał oczy uszy a spektakl trwał nadal Czasem ktoś w przejściu poklepał go przyjaźnie albo kopnął w tyłek uśmiechał się ocierając ukradkiem oko nie dawał nic poznać po sobie nawet swojej miłości do tego miejsca Odchodził w cień z grymasem płaczącego błazna
  17. zapasy słów rosną w nieskończoność te hamletowskie już się całkiem wytarły chociaż wciąż jeszcze ktoś je gdzieś powtarza stary Willy przewraca się w Stratfordzie idą zastępy diabłów bo anioły już nie w modzie więc tylko jeszcze chwilę zaczekaj błagam ale ty nie słyszysz jest jesień w Algarve już diabli wzięli gdzieś turystów zamilkł wrzask cykad nie do zniesienia na szczęście mamy jesień w Algarve atlantyckie fale sprzątają skalistą plażę bryza coraz bardziej gorzka krzyczysz coś do mnie szeptem poprzez te cholerne fale przyboju stary Willy mamił nas szczęściem stosownie schwytanym pamiętasz te bzdury należało już dawno odrzucić ale my brnęliśmy dalej jak pijane dzieci we mgle gdzie Albion gdzie portugalskie wybrzeże tylko wytrawne porto łączy te dwa lądy a co nas jeszcze łączy przecież nie ten klif stromy i zdradliwy
  18. widzisz jak na horyzoncie niby galeony hiszpańskiej Armady czyjeś dłonie zbliżają się i zwolna ogarniają twoje lniane włosy jak u dziewczyny Debussy’ego jego muzykę słychać w tle te dłonie uginają się pod twym warkoczem nie nawykłe do takich ciężarów kto dzisiaj jeszcze nosi warkocz a może też spacer plażą i operowa aria ani te włosy nie są lniane ani ten spacer nie po plaży ani ten głos z playbacku wszystko to zafundowano nam z myślą o nas a jakże i o jakichś tam zyskach co się właściwie nie liczą w ogólnie pojętej dobrej intencji więc kupujemy czy znów nam zafundują może jeszcze starczy a w marzeniach hiszpańskie galeony i galop koni wieczorną plażą i Debussy i Carmen i tyle jeszcze
  19. spóźniasz się kochanie już herbata stygnie w filiżankach głośnik kołysze sonatą Schumanna a ja chcę już chrupać te cynamonowe ciastka i czekam na twoje grand entree w peniuarze z lekko rozchylonym dekoltem w tych twoich aksamitnych pantoflach a kiedy wreszcie wchodzisz trzymasz w ręku kryształową karafkę z likierem chartreuse ten miętowy smak nie pasuje do cynamonowych ciasteczek przy pieczeniu których dosypałaś szczyptę proszku na miłość jeśli chciałaś zagłuszyć go likierem to wiedz że wypiję całą karafkę nie skosztowawszy twoich wypieków i co wówczas poczniesz beze mnie moja mała
  20. „Rzekniesz słowo – odeślę ci słowo. Zamilkniesz – i ja zamilknę. Czy znasz usta sprawiedliwsze od moich?” (Parmenion „Echo” w przekł. Zygmunta Kubiaka) * * * Danaos przynosili nie tylko podstępne dary ile to mądrości wlali do głów przyszłych pokoleń Rzekomo o echu mówią te oczywistości a to przecież tylko rozmowa pomiędzy nami siedzimy naprzeciw siebie milcząc zatopieni w niezwykłej głębi naszych myśli rozmawiamy przechadzając się po parku pytasz odpowiadam gdy pytam odpowiadasz Po cichu każde z nas się zastanawia czyje usta są bardziej sprawiedliwe
  21. (‘Et mes chers souvenirs sont plus lourds que de roques' Charles Baudelaire) To było dawno zawsze jest dawno dla wspomnień odchodziłaś odchodziłem powroty częstsze niż odejścia czas kręcił się w kółko trwaliśmy w złudnym przekonaniu że manipulujemy nim słowa porywał wiatr choć jemu właśnie nie chcieliśmy ich rzucać gdy zasypialiśmy nad ranem wieczność zaglądała nam w oczy gdzieś między głową a poduszką trzepotała się myśl o rozstaniu potem dniało czy w tobie także najbardziej tkwi Barbizon w listopadzie nie chodzi o spadające liście ani cienie malarzy spacerujących w swych słomkowych kapeluszach teraz wszystko tam jest inne odkąd po raz pierwszy przyjechaliśmy do Barbizon i nie potrzeba nam było przewodnika bo nasze ręce bezbłędnie trafiały na siebie udając tylko że błądzą po naszych ciałach dlaczego dzisiaj myślę że coś się rozsypało a dopiero gdy piasek zamienił się w skałę moje drogie wspomnienia stały się twardsze od niej
×
×
  • Dodaj nową pozycję...