W zielonej barwie błekitu
zakreślam szaleńczo ósemki małoważnych dat
poddaje się instynktom...
niewidzialne anioły płaczą kiedy mrużę granatowe źrenice
Z ołówkiem Boga w ręce
koloruję na czerwono
twoje serce
porośnięte pleśnią fałszywego zrozumienia
bije na tysiąc kolorów
wiruje w rytmie tanczących płomieni
na bladej scianie
malujesz słonia bez trąby
karmiąc mnie przy tym
kleistą papką białego humoru
W zielonej barwie błekitu
teatralnie odrzucam za siebie
smutkiem wyciosane rysy
kokieteryjne rzęsy
pokryte perłowym zapachem starych książek.
Siedzimy na molo, tak jak kiedyś
nie my
W zielonej barwie błękitu.