Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pacyf

Użytkownicy
  • Postów

    32
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Pacyf

  1. Trafiłaś w dziesiątkę z inspiracją. Oh ta gąska, niedoścignione w swym szaleństwie ptaszysko:) Bardzo dziękuję za odwiedziny:)
  2. Dziękuję ślicznie za odwiedziny i wszystkie uwagi. Pisząc ten wiersz starałem się oddać wrażenie przesytu i ‘przesłodzenia’. Dlatego cieszę się niezmiernie, że przynajmniej w pewnym stopniu, zamiar się powiódł. Nie mi rzecz jasna odpowiadać na pytanie czy całość wciąż jest ‘jadalna’ i chylę tu pokornie głowę przed Państwa komentarzami. Pozdrawiam serdecznie.
  3. tam ogród miodowy karmi nas spokojem ogród nas sierpniowy otula zielenią snuje się wśród włosów lipowo i mgliście kłębi się pod drzwiami czai się pod sienią murawy kipielą wsysa nas, połyka zapachem przesytu na powiekach ciąży wtula skronie w liście, w trawę wtula wieczór na granicy wzroku, tuż poza uśpieniem wiatr słania się miękko miękko wiatr maluje na granicy cienia, w oczu uchyleniu wiatr kłania się sennie czaruje czaruje i śpimy już, śpimy i też falujemy nokturnem leniwym lekko się kiwamy wśród cieni, zieleni spragnieni, zmęczeni mgliście odurzeni dłoni swych szukamy dotknięcie niechcący strąca nas w marzenie miodowe, lipowe... sierpniowe półcienie: gdzieś tam wśród zielenią malowanej ciszy śmieje się stokrotka, bieli się perliście chichocze i mruga poszeptów ogrodu nie pragnie, nie słyszy błyskotka, ślicznotka chwili srebrna struga lecz zaraz dech wonny na jej pląs opada kołysze ją miękko i do snu układa znów ogród swym słodkim karmi nas spokojem znów ogród miodowy zielenią otula a wokół noc ciepła i ciężka już wschodzi pulsuje oddechem miarowym, lipowym całuje nas w czoło i oczy domyka gładzi po policzku i w trawę umyka.
  4. Fajnie, że się spodobało. Dziękuję ślicznie za wizytę:)
  5. Jak tylko znajdę chwilkę stanę do walki z demonem interpunkcji. Jak ginąć, to ginąć w walce:) Bardzo dziękuję za wizytę, radę i uśmiech. Pozdrawiam.
  6. Jeszcze kilka sentencji kręci mi się po głowie. Postaram się coś wypichcić. Dziękuję za odwiedziny!:)
  7. Milczenie jest złotem Coś tu ciemno- powiedziała Józia, szmaciana pacynka, do Hrabiego Eugeniusza. –Fakt- odrzekł lakonicznie Eugeniusz, pocierając opuchnięty z przepicia nos szmacianą nogą Józi –Ciemno jak, nie przymierzając, w dupie. –A skąd pan szanowny wie jak ciemno jest w tym miejscu? – Józia wyrażnie pragnęła dogryźć Hrabiemu, mszcząc się w ten sposób za niewygodę jakiej przysporzył jej drapiąc się po nosie jednym z jej błękitnych guzikowych oczu. Poruszony pytaniem i skonsternowany Hrabia zagryzł bezwiednie zęby na nodze pacynki odgryzając ją u nasady. –Ała- mruknęła niechętnie Józia. –Przepraszam – równie beznamiętnie odrzekł Hrabia, wciąż bocząc się za niezręczne pytanie. –Tak a propos tej dupy, to tak mi się tylko powiedziało- Eugeniusz skrzywił się przepraszająco i nerwowym ruchem ukręcił pacynce głowę. Trzeba mi było gęby nie otwierać! – mruknęła wściekle Józia i po prawdzie nie myliła się ani ciut. Silentium est aurerum Lenie zawsze mają święto Znudzony monotonią swej egzystencji, Księżyc Filip odwrócił się plecami do świata i zgasł. Świat nie pozostał mu dłużny, prychnął poirytowany i wykonał kilka gestów powszechnie uznawanych za obraźliwe. Niepowstrzymany ciąg wydarzeń, które nastąpiły po tej pierwszej, jakże dramatycznej wymianie kosmicznych emocji sprawił, że całość egzystencji wraz zależnymi od niej permutacjami i zbiorami rzeczywistości alternatywnych żachnęła się gniewnie i oddaliła w bliżej nie znanym kierunku. Tam pozostała, zgarbiona i wściekła aż do następnego dnia, kiedy to Słońce wyjść miało nad horyzont. Niestety, Słońce również odmówiło współpracy. –Męczy mnie to już, jak pragnę zdrowia – bąknęło do siebie i oddało się błogiej zadumie nad marnością wszechrzeczy. W ciemnościach rzecz jasna. Ignavis sepmer feriae Hannibal u bram Stojący nieopodal miasta Hannibal, wsparł się ciężko na włóczni, kompletnie zagubiony. Przed nim, w wysokiej trawie, słoń Bonfradon pojękiwał ciężko i słaniał się na boki. –Co mu jest u licha? – Hannibal odwrócił się do swego sługi, Hermetherpredezanesa, mędrca, kapłana i potężnego maga. –Cholera wie – burknął starzec, - kolka może czy co... Mędrzec wyrzucił przed siebie obie ręce i wykonał w powietrzu kilka zamaszystych, najpewniej magicznych gestów. – No, może być kolka, albo co... -Do cholery z tym wszystkim! – załkał Hannibal ciskając włócznią o ziemię w geście całkowitej rezygnacji. – To mój ostatni słoń! -A mówiłem, żeby ich w góry nie targać... mówiłem? – Wyraz satysfakcji na twarzy Hermetherpredezanesa wyraźnie był nie w smak jego władcy, który niewiele myśląc schwycił starca za brodę i cisnął nim o pobliską bramę miasta, budząc tym samym stojącego na jej szczycie strażnika. –O cholera, słoń! – stęknął legionista, potknął się i zawadził hełmem o krawędź ostrzegawczego dzwonu. A potem to już wiadomo: panika, bieganina i co tam jeszcze.... Normalka. A słoń miał zwyczajną sraczkę ... ehh, wiry historii. Hannibal ante portas. Miłość wszystko zwycięża -Jak się nazywasz niebieskooka? – wydusił z siebie młodzieniec, z ogromnym trudem składając słowa w obliczu nieogarnionego piękna jej twarzy. – Miłość na mnie mówią we wsi – odparła zagadnięta i puściła do niego oko. A ładne to było oko, oj ładne. – A kochasz ty mnie? – chłopak spuścił niewinnie wzrok. Bał się odpowiedzi. Dość słusznie zresztą, bo Miłość nie przebierając w słowach wyjaśniła mu, że kij go to obchodzi, a zresztą kto on jest do cholery. I czemu się tak ślini jakby rosół rozlewał. Serce biedaka pękło ze słyszalnym trzaskiem, no może pyknięciem. Padł na kolana, w niezmienności ziemi szukając ostoi, w stałości filarów świata dopatrując się nadziei. Potem jednak, niestety, spojrzał znów w jej oczy i filary szlag trafił a niezmienność .... szkoda gadać. Wiadomo, amor vincit omnia Chwytaj dzień -Łapżesz dziada bo nam zwieje! – ryknął posterunkowy Zausznik zmagając się z zatrzaskiem służbowej kabury. – Z lewej, z lewej! – niezbyt przytomnie odkrzyknął plutonowy Kapiszon, partner Zausznika i wielki miłośnik czereśni. Ścigany przez nich osobnik, niewiele robiąc sobie z donośnych okrzyków władzy znikał właśnie za rogiem. –Noż diabli nadali, sprinter jaki czy co – Zausznik zrezygnowany poczłapał z powrotem w stronę służbowego Poloneza. Niestety, jego stoicyzm zrodzony z wieloletniego doświadczenia i zakorzenionej głęboko prostej, acz niezawodnej mądrości życiowej, nie udzielił się Kapiszonowi. Młody policjant nierozsądnie kontynuował pościg i chwilę później zgubił się kompletnie w niewielkim lecz niestety całkowicie zaciemnionym zaułku. Tam też dokonał żywota, kręcąc się w kółko jak opętaniec i bez końca wypatrując światełka, które wyprowadziłoby go do świata i straconych nadziei na karierę w służbach mundurowych. Tymczasem złoczyńca, Eugeniusz Dzień w kręgach wielce szemranych zwany Świrglem, z satysfakcją odnotował w swoim pamiętniku co następuje: „Lubię ta robotę a i pobiegać czasem dobrze. Ważne, że nudno nie jest … na tym łez, jego mać, padole…” Carpe Diem, panie szanowny. Znak czasów -No to bomba... stęknął Alfred Nobel wpatrując się w parujący lej, który nie tak dawno jeszcze służył mu za stół kuchenny. – Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, taki ze mnie kucharz jak z kilofa pompka… i jak ja teraz będę żył? Bolesna świadomość utraconych złudzeń zapłonęła w jego duszy trawiąc bez litości osłabione już marzenia o stworzeniu idealnego przepisu na bulion cielęcy. A w pustce… tej pustce cierpiącej … obudziło się nieznane dotąd, szalone, nieodparte pragnienie aby coś, do jasnej cholery, rozwalić w drobny mak! I trzeba przyznać, że koniec końców nieźle na tym wyszedł. Signum Temporis. Póki żywota, póty nadziei Zrotg’anrt – dowódca statku i Wielki Kundypał Bąbla Omborckiego – spojrzał na wskaźniki i po raz kolejny syknął wściekle pod … no cóż, może nie nosem ale czymś zaskakująco do nosa podobnym. Fakty były niepodważalne: wskutek niepoprawnej głupoty jego załogi, statek spalał właśnie ostatnie resztki paliwa fotonowego… 4x10^13 świetlnych od najbliższej gwiazdy paliwowej, na samym środku najgorszego zadupia jakie w swej kwantowo-chaotycznej naturze stworzyć był raczył obecnie nam panujący Wielki Wybuch. A w okolicy tylko ten jeden zapady, mdławy, zacofany światek pełen śliniących się, wyleniałych K’ndaków … Warto w tym miejscu dodać, że klasyczny K’ndak, drwiąc z rachunku prawdopodobieństwa i nic sobie nie robiąc z innych praw kosmologicznych, do złudzenia przypomina ziemskiego makaka. Zrotg’anrt sapnął wściekle, oh jakże on nienawidził K’ndaków. Rodzina jego trzeciej żony zajmowała się ich hodowlą. Ten zapach! Oh, to nie było miłe wspomnienie… Ale są rzeczy, na które nic poradzić nie można. Trzeba będzie jakoś z tym żyć: ‘Załoga, na stanowiska! Wy wagrath’owe mondiansy! Lądujemy!’ A niech tam, z braku laku podbije sobie to zatęchłe ... Zaiem ea ja... coś tam. Zwał jak zwał. I jakoś sie to później ułoży… Dum spiro spero...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...