ogień wypala mi umysł, żar modlitwy wysusza spękane usta
ocean smutku połyka mnie monstrualnym zimnym gardłem
wiatr wypycha ciało krzykiem, rwie się na strzępy zawodząc
kamień pozostaje niewzruszony, chociaż widzi to wszystko
powstaję, ból traci na ostrości, krzyk wybrzmiewa do końca
gorycz wypełniająca usta wypływa wraz z jadem zazdrości
pustoszeję od wewnątrz, uczucia odchodzą w tył, w ciemność
przestaję patrzeć, zaczynam Widzieć, nie słyszę już – Słucham
gdyby nie cierpliwość papieru i jego oddanie – oszalałbym
już teraz świadomość zawodzi i słabnie mur samokontroli
pamiętam jeden kataklizm, rozpoznaję, gdy nadchodzi drugi
gdy ja to Ból, Strach i Wściekłość, gdy tracę wszystkie zmysły
[ja] to wielki ekshibicjonizm, pokazywać Niezrozumiałe i patrzeć
jak cieszy Ich powierzchowność każdego słowa i poematu
jak budzę wzruszenie, lub niechęć, podczas gdy Wewnątrz
śpi snem utajonym, nie mówi nic, ukrywa się przed światłem
rozpaczliwa potrzeba akceptacji, co patrzy zalęknionymi oczyma
zewsząd: niosę Ją i pokazuję, wystawiam na pogardę ludzi ślepych
uwolnić i dać Boga, to go zabiją i czekać będą nadal na mesjasza
ofiarować malarza królów, zagłodzą go wpierw, by po śmierci wyświęcić
Ofiary własnego gniewu, co krzykiem zagłuszyć chcą pulsujący strach
Ofiary własnej pychy, robactwo w jedwabiu, szeleszczące pieniędzmi
pustka umysłu, czerń duszy ludzkiej i podłość, wreszcie krwi żądze
śmierć i plaga, nienawistni sobie samym, nie znający litości dla zmarłych
człowiek,
człowiek