Wciąż jest jeszcze dla mnie
jakieś światło,
różowe światło nad dachami
betonowych bloków.
Czekam na telefon od ciebie
jak na te zachody słońca -
- każdego wieczoru w Zielonej Górze.
Słyszę
dialogi bohaterów telewizyjnych love stories,
kłótnię będących ze sobą od pół wieku dziadków,
wesołe krzyki dzieci
wracających z niechęcią do zmęczonych matek.
Słyszę
odgłosy bitwy
moich nerwowych myśli.
Wiem, to egoistyczne:
chcieć cię mieć dla tych kilku minut rozmowy
chcieć mieć cię t e r a z, natychmiast i
nigdy później.
Niebo przybrało barwę czerwonego wina,
zmieniającą się powoli w kolor wymiocin.
Na horyzoncie błyska,
ludzie dają obie sygnały,
moja ręka drętwieje...
a błękit nieba przypomina
krew konika Ponny.
W porządku, bądź chwilą,
tylko nie zostawiaj mnie teraz,
takiej.
Zasadniczo lubię ten wiersz, ale coś mi w nim nie pasuje, szczególnie fragment: "Czekam na telefon od ciebie / jak na te zachody słońca - / - każdego wieczoru w Zielonej Górze. " I końcówka też jakoś tak nie bardzo.
Proszę o pomoc :)