Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

un papillon

Użytkownicy
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez un papillon

  1. Wow! to zakończenie mnie bardzo zaskoczyło. Czy pozytywnie? Czy negatywnie? nie mam pojęcia, bo jest ono robaczywie okropne, a za razem bardzo wyraziste.
    Całość harmonijna, być może nawet zbyt mocno, ale na tak ;)

  2. Ostatnio rzadko piszę, firmament zamykam
    dla gwiazd, za dużo was tutaj, zbyt liczne rejony dróg.
    Skąd was jeszcze nie oglądałam?
    Rzadko się modlę, pogrzebałam ściany głębiej niż obrazy.
    Naucz mnie myśleć moja pani we mnie zamknięta na klucz
    z wyrazów. Myśleć mało i zwykle najzwyczajniej.
    Wszystko staje się takie proste w miarę akceptowania,
    miałaś pecha, trafiając do mnie, nerwowej i drugorzędnej,
    z natury zbyt gorącej. Najwyżej chodzę tylko po trawie.

    A myśli nakładają się na siebie koliście i pierścienie
    półokrągłe pędzą jak najszybciej. Śpij słodko mówię sobie,
    gdy zaśniesz, dostaniesz gwiazdkę z tego twojego nieba,
    co nocą szuka zapałek.

    A deszcze pochodzą z góry, wiatrem rozsypane kruszą mnie
    na przystanki. Co masz dla mnie wśród widzów?
    Otwarcie przejdźmy tłumem zwartym, albo rozwarcie
    uderzmy w ścianę. Chodź, opowiem ci bajkę,
    ja będę księżną złych mocy, ty moim tronem albo różańcem,
    powoli pacierze odmawiać będę na twardych koralach,
    łańcuchu mój krwiście raniący nadgarstki, jeszcze kilka
    szarpnięć i stracę dłonie. Jesteś smakiem pomarańczy,
    cierpiącym zwłoki moje, jak lalkę będziesz ciągnął je za miasto,
    tam gdzie latarnie świecą jaśniej, co druga to mocniej stopiona
    świeca, tam będzie ich kilka i naszych kilka cieni przemknie
    wśród krzewów i zgaśnie.

  3. Jaskółki są tak spokojne, a przecież idzie na deszcz.
    Czasem sama zarysowuję sobie szlachetną przestrzeń,
    jest barwy granatu albo szmaragdu.
    Mieni się czuciem spowicia, małego spełnienia,
    kiedy wracam do początku – znowu znika w zanadrzu.

    Jak to jest, że rodząc się, mamy w głowie pustą przestrzeń,
    żadnych dróg, zapachów. W miarę chodzenia,
    przybliża się ból stóp, potem mówisz, że zawracasz.
    Wczoraj puściłam wodze szalonych koni, bojąc się postoju,
    chwyciłam za następne, być może mniej szalone.
    Mam na imię ciągłe poszukiwanie,
    parcie do przodu Placem Grunwaldzkim,
    znowu to samo, ciężar miasta mierzony w Celsjuszach,
    szara migawka, dlaczego jestem tu wciąż nieszczęśliwa,
    jakby szczęście dawała tylko Itaka.

    Pada śnieg białej kaliny spomiędzy sowich pochówków.
    Dziś umarły nam dwie, to przez zbyt jasne noce.
    Pełnia nie kończy się od listopada,
    a jesienią skowronki nie odleciały, czekają nadal.

    Bezsenne łąki koniczyny, jak kobierce stokrotek
    umarły z nadmiaru świtu.
    Ostatnim dniem maja, plączemy nasze latawce,
    zwykle na pożegnanie trzaskamy drzwiami i szkłem,
    samochodem jadącym w nieznany zamęt,
    a dziś płyniemy czystą łąką w noc obłędnie rozlaną.

  4. Dość się ten wiersz czuje.
    Być może wolałabym bardziej alternatywny sposób wyrazu, ale to tylko moje osobiste widzimisię. Od strony merytorycznej czy warsztatu, nie będę się wypowiadać bo się na tym dobrze nie znam, w odbiorze jednak wyczuwa się o czym autor chciał opowiedzieć. A to jest najważniejsze. pozdrawiam!

×
×
  • Dodaj nową pozycję...