Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

niemowa

Użytkownicy
  • Postów

    10
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez niemowa

  1. Część zmian wprowadziłam. Dziękuję za komentarz :)
  2. Zaczyna się od chęci bycia. Zupełnie tak, jakby się wcześniej nie istniało. Patrzysz na siebie i czujesz, że zaczynasz rozumieć sens słów, które wypowiadasz od dawna. Uśmiechasz się do lustra i wiesz, że jesteś, istniejesz i nikt cię nie pokona. Jest to swego rodzaju próba. Nie chcesz zawieść samej siebie, więc trwasz, obserwujesz zmiany i płaczesz, gdy choćby o milimetr drgnie wskazówka. Potem czujesz narastającą euforię, bo udaje ci się, jesteś niezwyciężona, wspaniała i jedyna w swoim rodzaju. Któregoś dnia przychodzi Ana. Puka niepewnie do drzwi. Codziennie o tej samej porze. Boisz się otworzyć, ale każdego dnia czekasz w przedpokoju. Co jeżeli nie przyjdzie? Ale ona przychodzi. W końcu otwierasz drzwi i widzisz najpiękniejszą istotę, jaką stworzył Pan. Jest uosobieniem twoich pragnień, marzeń. Wzdychasz widząc idealne ciało, idealny uśmiech, idealny brzuch, idealne nogi. Wszystko jest idealne. Ana mówi – jest dobrze. I od razu się uspokajasz. Łaja za drgnięcia wskazówki i próby poddania się. Trzyma za rękę w chwilach zwątpienia, maluje się na rzeczach, których nie wolno dotykać, z ciepłym uśmiechem, który pozwala wrócić do rzeczywistości. Twojej rzeczywistości. Jest tylko Ana i ty. Co dalej? Wiem, co czujesz. Jesteś jedyna, najwspanialsza. Wskazówka podryguje radośnie w wymarzoną stronę, niedozwolone rzeczy przestają kusić, ludzie cię kochają, masz dużo energii. Odkrywasz, że życie, które jeszcze wczoraj kojarzyło się z upokorzeniami i upodleniem, nabiera kolorów, jasności. Poznałaś drogę. Idź. cdn
  3. Dziękuję Wam za komentarze. Miałam mieszane uczucia co do tego tekstu, a jednak okazało się, że nie jest tak źle. Don Cornellos, może kiedyś posiedzę nad tym i rozwinę, kto wie? ;)
  4. Była sobie dziewczyna. Ot, zwykła, niepozorna, taka po prostu. Spotykałam ją zawsze w tych samych, czterech miejscach w mieszkaniu – w łazience w lustrze, w przedpokoju, w sypialni i w antyramie w moim pokoju. Czasem biegła w wystawach sklepowych, ale zawsze odwracałam wzrok, licząc, że mnie nie zauważy. Pamiętam, że jest ze mną od zawsze. Mojego zawsze, oczywiście, które trwa dwadzieścia parę lat. Wyrosła od tego czasu, zmieniła się, dojrzała. W zasadzie to moja siostra bliźniaczka, ale nie czuję się z nią w żaden sposób związana. Podejrzewam, że szuka kontaktu, bo chodzi tak za mną już bardzo długo. Spogląda z żalem i wyrzutem, a ja udaję, że nie widzę. Taki układ panuje między nami od dzieciństwa. Z każdym dniem nienawidziłam jej coraz bardziej. Coraz częściej zauważałam jej obecność. Najpierw w gablocie w dużym pokoju, potem w kafelkach w łazience. Zaczynałam czuć się coraz bardziej zaszczuta i prześladowana. Nie pomagały krzyki, gdy stawałam za drzwiami i krzyczałam do lustra w łazience, żeby sobie poszła, żeby zostawiła mnie w końcu w spokoju. Dziś moja irytacja i złość sięgnęły apogeum. Poszłam rano do szafy rodziców i z dolnej szuflady wyciągnęłam broń, którą tato tam chował. Gdy byłam mała, chował ją lepiej, ale teraz ufał mi i wiedział, że nic się nie stanie. Po prostu, jak dotąd, w ogóle tam nie zaglądałam. Najpierw dopadłam ją w łazience. Spojrzała na mnie z przerażeniem, jak podnoszę lufę i strzelam. Lustro posypało się na tysiąc części, które zapełniły białą umywalkę. Poczułam, jak napływa spokój i ulga. Poszłam odnieść broń do szafy i dostrzegłam ją ponownie w jednym z luster. Poczułam strach. Dziwne w tej sytuacji. Wiedziałam, że muszę dobić, bo może komuś powiedzieć. Zawsze lepiej już dokończyć dzieła. Wycelowałam i strzeliłam po raz drugi. Tym razem nie dałam się zwieść napływającej uldze i pognałam do drugiego pokoju. Spoglądała na mnie z gabloty. Przerażona i zastygła w niemym krzyku. Najpierw poszła gablota, potem szyba w segmencie. Kolejno antyrama, lustro w przedpokoju i kilka kafli w kuchni. Czułam, jak wpadam w szał, furię, nie do powstrzymania. Gnała, jak wichura, burząc mnie w środku i każąc cisnąć spust, aż nie trafię. Po godzinie zrozumiałam, że nie mogę wygrać. Wzięłam małe lustro, które leżało od kilku lat na dnie szuflady. Ustawiłam je na stole i usiadłam naprzeciwko, na kanapie. Spoglądała na mnie niepewna, pełna nadziei, że to już koniec. Przystawiłam lufę do skroni i uśmiechnęłam się z triumfem. Pociągnęłam i, ostatnie co widziałam, to wyraz jej twarzy, który zamazywał się czerwienią.
  5. Dziękuję Wam za komentarza. zastanawiałam się długo, czy wieszać, ale w końcu posanowiłam i jest. czarna, musi istnieć, inaczej okazałoby się, że połowa poetów to wariaci, którzy poruszają się w nierealnym świecie ;)
  6. - Napisałam list! – wbiegłam do pokoju nie mogąc powstrzymać rozpierającego uczucia dumy. - Nie musiałaś, mogłaś przyjść i mi po prostu powiedzieć. - Znowu się ze mną droczysz – usidłam na podłodze i wtuliłam głowę w jej kolana. Proszę Cię, Panie. Proszę. Nie odbieraj mi chwil rozpaczy, bym mogła czuć pełnię człowieczeństwa. Daj moc poznania, moc słowa i pióra. Nie pozbawiaj zadumy, melancholii i tęsknoty. Chcę czuć ją w sobie i delektować się jej potęgą. - Czyli list nie jest do mnie – spojrzała mi prosto w oczy. Poczułam spokój i szczęście. - Nie… - uśmiechnęłam się złośliwie marszcząc czoło - Rozumiem – opadła na oparcie i skrzyżowała ręce w geście protestu. Wyglądała jak mała dziewczynka, która złości się na mamę, że ta nie kupiła jej wymarzonej lali. Jaka ona piękna. Gładziłam wzorkiem długie kasztanowe włosy. Czułam, jak dłonie same rwą się by zanurzyć w nich palce. Daj Panie pustkę, bym topić się mogła, krzycząc „pomocy”, ucz mnie pokory. Dawaj zły przykład, fałszywe stawiając drogowskazy. Gardź mną, gdy pójdę złą drogą. Odbierz mi spokój, przepełnij chaosem, aby mnie porwał z dala od szczęścia. - A dasz mi przeczytać? – nie wytrzymała długo. - Nie – miałam ochotę pokazać jej język. Jeszcze energiczniej niż poprzednio rzuciła się do tyłu. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że widzę, jak oparcie starego fotela gnie się niepokojąco pod nagłym uderzeniem… jej pleców. Są idealne, gdy leży nago i spogląda na mnie z łobuzerskim uśmiechem. Jakby narysowane ręką artysty najlepszego z najlepszych. Są cudownie gładkie i białe. Uwielbiam, jak reagują na dotyk moich ust. Wyrwij mi z serca miłość, zastąp ją rozpaczą głęboką jak ocean. Każ płakać i wołać. Każ błagać, umierać. Panie… - A powiesz mi przynajmniej do kogo napisałaś ten list? - Wiesz, osiągasz coraz lepszy czas. Chcesz wystartować w konkursie na „najkrótsze obrażanie się” – zadrwiłam, ale pewna jestem, że dostrzegła w mych oczach uwielbienie, bo zapytała z przekąsem: - Czyli nie powiesz? - Powiem. To list do Pana. - Do pana? No wiesz… Przecież masz mnie – mogłabym przysiąc, że dostrzegłam cień niepokoju w jej spojrzeniu. Panie! Ja już nie mogę… Wołam Cię, krzyczę. Czemu dajesz męczennikowi szczęście?! Chcę wpijać zęby w granatowe żyły i czuć na języku ciepłą krew. Chcę szarpać szubieniczny sznur i wołać o litość. Panie! - Do Pana – powiedziałam z naciskiem i wskazałam palcem na sufit - aaa, rozumiem – usta, które wypowiedziały tą kwestię były najpiękniejszymi ustami, jakie stworzyła natura. Skrojone z najdelikatniejszego jedwabiu koloru soczystej czerwieni. Miała na sobie biały podkoszulek, mój ulubiony. Lekko prześwitywał i mogłam podziwiać jej delikatne piersi, które były równie idealne co reszta. Pozwól szaleństwa zaznać, obłędu, kalectwa. Ześlij plag siedem, dziesięć, czy dwieście. Karaj za nadzieję, przejawy współczucia. Pozbaw mnie wzroku i wpuść do raju, bym poczuła rozpacz niewidomego. - Zrobię ci obiad i popertraktujemy dalej – wstała i poszła do kuchni. Długie nogi, które uwielbiałam gładzić i biodra rozkołysane w takt najpiękniejszej z melodii, sprawiły, że popadłam w melancholię. Oczami wyobraźni widziałam te nogi jak opasają mnie coraz mocniej i mocniej, jak objaw choroby zwanej pożądaniem. Weź to Panie! Weź wszystko co we mnie ludzkie! Ale, proszę, nie zabieraj mi jej, bo tylko z nią zniosę to wszystko…
  7. Zmieniłam końcówkę. Może teraz będzie lepiej. Przy okazji - dziękuję za komentarze :)
  8. - Cofnijmy się o 16 miesięcy. Co czujesz? – z mgły wyłoniła się twarz mężczyzny, który nawoływał mnie hipnotycznym głosem, głębokim jak studnia, odległym i spokojnym. - Nie mogę Ci pomóc, jest już za późno - Nie! – z gardła wyrwał mi się krzyk, który zdawał się być krzykiem skazańca słuchającego wyroku – Nie! Ja nie mogę teraz urodzić dziecka! Musi mi pan pomóc! - To zaawansowana ciąża. Czwarty miesiąc, jest za późno na zabieg - Ja nie mogę. Teraz, kiedy miałam wszystko zacząć od początku… Błagam – znane mi uczucie bezradności, powoli obejmuje każdy fragment mózgu. Dociera do świadomości i paraliżuje. Nic już nie zrobię? - Tym razem, pani nie pomogę, jest za późno Bunt: - Sama usunę ciążę, wyciągnę sobie tego bachora pogrzebaczem! Nie urodzę! Nie chcę! - Co czujesz? – mężczyzna ponagla, naciska, a ja czuję, że nic już nie zrobię, muszę mu powiedzieć. - Koniec czuję. Chcę umrzeć – zaczynam powoli – Krzyczę, że użyję pogrzebacza do pozbycia się płodu. Myślę o samobójstwie. - Spokojnie – odzywa się głos matki – to nie koniec świata, jakoś to wspólnie przejdziemy Jezu, czy Ty nic nie rozumiesz? Jak możesz mówić, że to nic takiego, że nic się nie stało?! - Matka próbuje mnie przekonywać, że damy sobie radę. Mam wrażenie, że bredzi. - Cofnijmy się zatem jeszcze o 12 miesięcy. Gdzie jesteś? - Teraz zrobię pani zastrzyk. Poczuje się pani po nim trochę dziwnie. Zawroty głowy, odrętwienie, otumanienie. - Zaczyna się zabieg. Dają mi „głupiego Jasia” i trzy zastrzyki ze znieczuleniem miejscowym. - Co czujesz? - Nic, jest dziwnie. Patrzę w sufit i widzę jarzeniówki, które zaczynają wirować i rozmazywać się. - Nie powinna pani nic czuć – oznajmia lekarz – Zabieg jest prosty i krótki. Potem może wystąpić krwawienie. Trwa ono maksymalnie pięć tygodni. - Dziwnie uczucie. Lekarz wkłada długie metalowe narzędzie i zaczyna nim wykonywać koliste ruchy. Czuję, jakby czyścił mi wszystkie wnętrzności. Leci krew. Pielęgniarka trzyma naczynie, do którego skapuje, ale odwraca twarz na bok, jakby z obrzydzeniem. - Dlaczego został pan lekarzem? – czuję dziwną radość i potrzebę mówienia. Lekarz nie odpowiada – mama chciała żebym poszła na medycynę. Zobaczymy, na razie matura w maju. Zdaję z biologii - Lekarz nie przestaje wiercić metalowy narzędziem. Nie boli, ale czuję, jak w środku coś odrywa się i odpada, jak tynk na starej kamienicy. Wypływa do naczynia. Lekarz nie potrafi ukryć grymasu obrzydzenia. - Jak długo trwa zabieg? - Chwilę. Wychodzę chwiejnym krokiem na korytarz podtrzymywana przez matkę. Płaci mu. Dużo. Wychodzimy pod klinikę i widzę Jego. Uśmiecha się, bierze mnie pod rękę, chyba czuje ulgę. Jedziemy do domu, kładę się spać, odpływam. - Budzisz się następnego dnia. Co czujesz? - Boli mnie brzuch. Nie czuję nic poza tym, żadnych emocji. - Zostawmy więc ten dzień i wróćmy do rozmowy sprzed 16 miesięcy. Matka mówi, że będzie dobrze. Co się z Tobą dzieje? - Już kurwa nie będzie dobrze. Nie wychowam sama dziecka – krzyczę jak opętana i płaczę. Twarz mam całą mokrą od łez i potu - Niech się pani uspokoi – lekarz nie okazuje żadnych emocji, patrzy na mnie pustym wzrokiem, a może z drwiną – zabieg w 16 tygodniu zagraża pani życiu - Jedziemy do domu. Płaczę i palę papierosa za papierosem. Dłonie mi drżą i nie chce mi się żyć. Mówimy tacie, jest załamany. Po godzinie wie już cała rodzina, chcą mnie pocieszać, mówią, że będzie dobrze. - Wierzysz im? - Nie, dalej chcę umrzeć. - Wróć pamięcią do dzisiejszego ranka. Opowiedz mi co widzisz i co czujesz - Jestem w łazience. Na ziemi siedzi mała i bawi się szamponem. Uśmiecham się do niej, czuję rozpierającą mnie radość i dumę. - Jest pani szczęśliwa? - Chyba tak - Teraz policzę od 5 do 1. Poczuje się pani odprężona i zrelaksowana. Powróci pani powoli do mnie. 5…..4….3….2….1…. - Małgorzata znaczy „perła”. Wiedział pan? – Spoglądam przytomnie na doktora – Tak właśnie dałam córce na imię. - Mówiliśmy o zabiegu. Jak pani go wspomina dzisiaj? - Nie wspominam. Czasem tylko czuję niesmak, gdy pomyślę. Nie wspominam, bo jest mała. Nie było drugiego razu. Czasem sobie myślę, że malutka jest lekarstwem na tamte wspomnienia. Dlatego nie myślę. Staram się. - Tak, Małgorzata to piękne imię – lekarz wstaje i spogląda na mnie z miną, której nie jestem w stanie rozszyfrować. Wychodzi
  9. Leżeć bez tchu. Leżeć i przestać myśleć. Zamknięte drzwi, zamknięte okna. Brud szyb koi oczy. Leżeć tak po prostu. Leżeć i gładzić wzrokiem każdą rysę na suficie. Zapamiętać, by móc odtworzyć, gdy przyjdzie zlepić nocą powieki. Leżeć i czuć wgniatającą się w ciało powierzchnię. Leżeć aż kości zaczną jęczeć ze zmęczenia. Nic nie mówić. Do kogo? Wstać by dojść do zawalonego gazetami stołu. Oprzeć się przez chwilę jej czarowi i ulec znowu. Opaść na podłogę i leżeć. Wpatrywać się w rysy na suficie, które niedługo zaczną układać się w obrazy. Jęknąć, by sprawdzić, czynności życiowe. Podnieść rękę i dotknąć szyi, czy jest ciepła. Dalej leżeć i nie myśleć. Leżeć i umierać. Po cichu i bez pretensji. Kochając tą, której się opieramy. Kochając ją dotykać, wąchać, smakować. Kochając moment, w którym łączy się z krwią docierając do najdalszych zakamarków ciała. Nienawidzić, gdy przestaje krążyć w żyłach. Nienawidzić zniewolenia. Leżeć. Tak po prostu i bez emocji. Nie słyszeć dzwonka w drzwiach, który milczy już od dawna. Nie odbierać telefonu, na który nikt nie dzwoni. Nie karmić się nadzieją, że ktoś zapuka. Nie myśleć o ulicach pełnych ludzi. Nie myśleć o ludziach, którzy gnają w pośpiechu za szczęściem. Tylko leżeć. Leżeć bez problemów. Leżeć bez powodu. Leżeć bez życia. Wstać, gdy odchodzi. Podejść do stołu i zachwycić się kolejną. Opaść. Leżeć i nie myśleć. Nie myśleć o dzieciach. Nie myśleć o rodzicach. Nie myśleć o powodach. Nie myśleć o drzwiach w bezpiecznych mieszkaniach. Nie myśleć o Ciepłych fotelach i miękkich papciach. Nie tęsknić za zapachem obiadu. Nie jeść. Nie myśleć o wygodnych poduszkach. Nie płakać. Leżeć i czekać. Kiedyś przyjdzie zapomnieć o niej i odejść. Odejść od ciepłych pantofli. Odejść od pogoni za szczęściem. Odejść od zatłoczonych biurowców. Odejść od wspomnień. Odejść od twardej podłogi. Zapomnieć o jęku zachwytu, gdy cię dotyka. Zapomnieć o jej zapachu. Zapomnieć o przyjemności. Zapomnieć o leżeniu. Zapomnieć o rysach na suficie. Zapomnieć o drzwiach, do których nikt nie puka. Odejść. Pożegnać kochankę. Spojrzeć, gdy leży rozsypana. Spojrzeć z wdzięcznością za spędzone lata. Opaść na podłogę. Zamknąć oczy. Zamknąć umysł. Zgasić oddech. Zgasić uczucia. Zgasić światło.
  10. Całe nasze życie Czarna mgła spowija Błądząc w szarym popiele Pustka czas zabija Ciągle gdzieś błądzimy Wciąż czegoś szukamy Daj nam czasu więcej Dniu nasz ukochany Daj nam kilka godzin By zdążyć przed nocą Kiedy w czarnej otchłani Myśli się szamoczą Daj nam promyk otuchy Daj też trochę ciepła Daj nam trochę radości By noc jakoś przetrwać Ukój promykiem powieki Zmęczone po zmroku Wyrwij krwawą zadrę Co utkwiła w oku Zetrzyj łzy z policzka I szepnij do ucha Że noc już minęła - Z dniem spłynie otucha.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...