Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kamil Ostroga

Użytkownicy
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Kamil Ostroga

  1. nie ma dla mnie tabu, bo słowa mnie nie obchodzą nie można mnie zranić, bo na niczym mi nie zależy nie ma dla mnie świętości, bo niczego nie szanuję nie ma dla mnie emocji, bo nie potrafię czuć wszystko dociera do mnie słabe, przytłumione jakbym patrzył w słońce z kocem narzuconym na twarz dotknij mnie, krzywdź mnie, pieść mnie spróbuj, może tobie się uda co mnie motywuje to świadomość że życie to żart a ludzie to zabawki szanuję swoje zabawki – zazwyczaj, ale nie potrafię myśleć o nich inaczej jak o zabawkach mam wrażenie, że ich życie rozgrywa się tutaj a moje w zupełnie innym wszechświecie
  2. Dzięki za Wasze uwagi. Popracuję, popracuję :) Szkoda, że w tym roku mam tak mało czasu na rzeczy które kocham przez maturę. (od razu rozwiązanie zagadki. Jestem młody, mam 19 lat :))
  3. Czas nadszedł dla mnie na błahe porównania. Twe pojawienie to zjawisko na miarę świtania. Kiedy odchodzisz, to jakby blask cień przesłaniał, czy to wciąż kochanie czy to już mania? Drugą zwrotkę powitać jakoś trzeba. Wyobraź sobie tak - ma dusza to gleba. Jak życie na Ziemi nie rośnie bez słońca tak miłość nie może bez Twych ust gorąca. Po trzecie - kochanie. Ale! To już chyba było, i uciekło w niebyt razem z minioną chwilą. Tak jak nasze puste kłótnie i spory, zmiecione siłą podwójnej glorii. Czwartą zacznę tak - wiem, że lubisz gusła, więc będzie tak jak to postanowił Gustaw. A raczej ten co po nim był "czterdzieści i cztery", czterysta czterdzieści cztery - trzecia liczba z kolei! Tyle nam dni szczęśliwych, Tyle Ci westchnień ckliwych. Tyle i więcej szczęścia, a po tym nowe zaklęcia.
  4. Szereg epok ciąży nam jak Atlasa bagaż, szpaler poetów, pisarzy i z brodą filozofów, w głowie każdego twórcy każdą myśl, przesącza i filtruje się tym co dawno było już. Potem krytycy wszystko ocenią właściwie, i znajdą odbicie przeszłości w każdym słowie. Wszystko staje się plagiatem, zanim to w ogóle pomyślono, otwierasz usta dopiero a już słyszysz chór - to było. Mowa ciała ogranicza - nią już powiedzano wszystko dawno, później wymyślając idee i abstrakty resztę powiedzano , wreszcie milcząc wypełniono przerwy w zdaniach. Kiedy wszystko dawno było, czym wzbogacić kultur gmach? Weź mi nie mów, że to ksero bo ja sam to wiem, pewnie powiedziały to setki zanim ja to w ogóle pomyślałem. Wszystko to - więksi niż ja, starsi, pewnie i mądrzejsi, ale powiedz mi do cholery co ja mam powiedzieć?
  5. Tylko matka i tylko ojciec osoby co powinny być najdroższe. Na ich twarze wystarczy że spojrzę i krew gorąca wypływa na policzki. Do kroćset! Do kroćset! Szyją mnie spojrzeniami, przez te swoje szare okulary. Piorunują gestami wzgardzają ramionami. Gdzie miłość bez granic, którą sławi poeta? Wsiąkła wraz z wiernością, wolnością? Na smętarzu dla uczuć legła z honorem, razem z moim sercem chorym? Na śmiertelność cierpiąca dusza, warta tyle spirytus który ścina mróz, zlodowaciałem bez ognia rodziny, bo zamiast uścisku i ciepłego słowa, dostaję wciąż kpiny. Wytykanie, przedrzeźnianie, lekceważenie, grożenie, ględzenie, sprawdzanie co kryją synowskie kieszenie. I w ciągle te słowa indoktrynacji: "Nie kochasz rodziców swoich i braci?" Tak jak płytko sięga zrozumienie, niech ten wiersz głęboko w szafce drzemie. Bo jeśli zostałby odnaleziony, ojca rozdrażni, lecz nie strąci korony.
  6. Haha, nie spodziewałem się wcale innej reakcji. Jak mniemam piękniej jest znaleźć wiosnę w kropli kwaśnego mleka spływającej po wardze babci stojącej przy murku który kiedyś zmienił nasze życie i przywołuje sentymentalny uśmiech. Czy coś w tym stylu :P Nie ma to jak przeintelektualniony onanizm.
  7. Tup, tup, tup. Idę drogą w miasto znów. Świeci słońce, mrozi śnieg, Nogi kroczą, podskakują, stąpią, niosą gdzieś w górze głowę gorącą. Łup, łup, łup. Dudni w uszach rytm, To bit czy to krok? Czy to tramwaj, skręca w bok? I wyczarowuje dudnienie chodnikowych płyt? Czuję się wielki, niosę plecy w plecaku, but w butonierce, osiemnaście na karku. Energia rozpiera mnie jak drożdzę ciasto, czuję jakbym zmieścił w sobie całe miasto. Wszystkich ludzi, wszystkie bloki, sklepy! Czas zakasać rękawy i podciągnąć skiety! A kto nie rozumie o czym mówię - kretyn, wiosny zapomniał pod zimą pochylając plecy.
  8. Matryca. A w niej okno, oświetlają pokój i mnie, oświetlają wódkę i popitę. Na chuj pić? To nie pomaga, problemy nie znikają, nie blakną, ale wódka sprawia, że ten ból, staje się usprawiedliwiony. Piję co dnia, przy książce, po szkole, wieczorem. Okno świeci, razi w oczy, ale nikt mnie nie zaczepia. Przecież wychylam się, Wychlewam się. Zaczep mnie.
  9. To koń który urodził się w wyniku dziwnej mutacji jako arab, ale na całym świecie nie może znaleźć innego araba :P
  10. Czuję się dobrze. Kroczę lekko w tłumie, a raczej obok niego czy zupełnie nad nim, dumnie. I wiem, że to ja wygram w tej skurwysyńskiej grze. Bez motłochu, bez podpory, samotnie. Chociaż wiem, że tłum potrzebny mi jest do życia jak tlen, bo muszę mieć od czego się odbić kiedy w górę prę. Nie mogę pozbyć się uczucia, ba! nie chcę nawet! Że jestem jak arab wśród proletariackich chabet.
  11. Słowa, słowa, słowa, Znaczą tyle ile znaczy co z nich wyniesiemy, głowa, głowa, głowa, Łupana młotem pióra którego nie rozumiemy. Dlatego pisarze wielcy i filozofowie, ubierali w aforyzmy swych poglądów mrowie? Czy kiedyś będę potrafił tak w słowa ubierać, żeby móc siebie w pełni w inną głowę przelać? Pełen podziwu dla wielkich umysłów, docenić ich mogę bo umieli się streścić do akapitów.
  12. W chwili już spokojnej myślę że zwariowaliśmy, jak możemy się nie zgadzać? Tak idealni byliśmy tak bardzo przecież do siebie pasowaliśmy. Nie mogę zatrzymać potoku słów... Przestańmy! Znów się kłócimy, obrażamy, wystarczy! Już nie mogę wytrzymać, już nie mogę mówić, już nie potrafię rozmawiać, już nie umiem się studzić! I znowu mnie drażnisz, i znowu mnie mierzisz, a w całym pokoju znów zazdrością śmierdzi. Nie potrafię znieść tego, że nie potrafię nic bez Ciebie, Z Tobą w siódmym kręgu piekła jestem w siódmym niebie. Z Tobą na szczycie świata brnę w błocie po kolana. Moralność moja niezłomna okazała się marna, Wywróciło mój świat uczucie do Ciebie i już nic nie jest jasne i już chyba nic nie wiem. Wiem tylko, że w każdym zawzięciu i bólu, chowam jeden okrzyk radości i rozpaczy - amour fou!
  13. Szczecin - miasto gdzie wygnano gęby ze Wschodu, patrzę- chłopska morda co woziła pana po folwarku dzisiaj wiezie mnie taksówką do dzielnicy banków, stoi budynek pamięta kiedy miasto było Niemców, wyrzeźbiony w faszostylu. Na parkingu roi się S-klasa. co się mieściło tutaj wcześniej zanim forsa tu przylazła? W środku widzę - wykrzywione ryje stoją w kolejkach, przede mną wielki grubas w wytartych dżinsach. Wąs ma sarmacki odziedziczony bo dziadku jego ojciec miał pewnie dostać powiat w spadku. Nie dostał bo przyszło pożegnać się z ojcowizną i ruszyć w stonę granicy "nad Odrą i Nysą Łużycką". Na parkungu stoi para i dwójką dzieci, ojciec to szeroki w barach, brunet wysoki. Oczy skrzą jak na bolu bitwy kraczały wrony, gdy jego pradziad przeganiał pruskie karakony. Matka ma oczy spokojne i takie usłużne. Słodycz z niej nie wyciekła choć bywało różnie. Dzieci jeszcze mało i podnosi ducha luksus życia. Nasłuchała się za młodu opowieści babci jak to na wsi zimą brakowało nieraz brukwi. Dzieci jeszcze małe, każde ma po kilka lat. Zerkają z ukosa to na ojca raz na matkę. A ja myślę, że to są dzieci w kratkę. Urodzone na mozaice. W porcie bez dostępu do morza.
  14. Wystarczy iść, znaleźć się w tłumie, tam zobaczysz, tam zrozumiesz. Zobaczysz twarze odlane w brązie. Twarze - wykreślone pięknie w formie. Kończyny co ociekają od formaliny, organy niezawodne - maszyny. "Jurek - mam osobowość numer sześć, posturę numer trzy i bzdury lubię pleść, mam psa i matkę i nie mam braci, idę na ekonomie albo geografię." "Witam. Ewelina mi na imię, od trzech lat gram na pianinie, w szkole żem głupia mi mówią, bo mam charakter numer dwa" "Imię moje - Euzebiusz i tym się szczycę, bo mam nowe Nike'i a w banku mam tatę, słyszę o sobie - pan zagranica. Whiskey szlacheniej grzeje niż Soplica" Odbici w matrycy i powieleni. Sprzedani w tysiącach tysięcy kopii podbijają świat, bo to dobre modele, a każde ma swoje środki i cele by dążyć do czego zostali stworzeni - do obracania młynu matki Ziemi.
  15. O proszę! Musze powiedzieć - jestem zadowolony, jak ładnie mi się tutaj wpasowałaś, tu się zmieściłaś, tam się wkręciłaś, przyznam, że się nie spodziewałem, bo ja taki zakręcony i zaokrąglony, a Ty taka ostra i tak mostu bezczelna. Z czasem zdziwienie minęło, wspomnienie nawet się zatarło, po przebyciu drogi paru miesięcy podróż jakby cenzura wymazała z pamięci. Wrażenie jakby w tym miejscu był wakat dla Ciebie, puste od czasu moich narodzin których nie pamiętam, teraz każda godzina z Tobą to dzień dłużej, dziękuję, że dajesz mi czas od drugiej do dziewiątej. Tak ładnie pasuje, aż dziw bierze, że tyle lat tu nie było pusto bez Ciebie, a może było? może to, że nie było mi się śniło? Wcześniej chyba w ogóle nie wiedziałem, że to miejsce w duszy swojej zawsze miałem.
  16. Całkiem ciekawe, chociaż ciężko zgodzić mi się z takim poglądem. Trochę przeczących sobie nawzajem stwierdzeń które moim zdaniem pojawiają się w miejscu gdzie myśli już nie było za to słowo samo się pchało. Spodobało mi się "św. Spokoju", chociaż (z całym szacunkiem), nie wiem czy to pomysł autorski.
  17. Wieczorem w pokoju moim garażem, leżę w ciemności i dziwne zjawisko się jawi, oto podłoga przestaje leżeć płazem, widzę jak drewno wybrzusza się i krzywi, panele zdają się być żywe i głos zawodzi: "Wpuść mnie! KTOŚ TY?!" Krew mrozi w żyłach ten okrzyk nieludzki, W podłodze zaczynają powstawać bruzdy. Ciemność zdaje się być głębsza i mroczniejsza, z pierzyny snu staje się otchłanią... i wchłania! Pomieszczenie całe staje się wszechświatem, nie ma ucieczki, stoję oto przed swym katem. Drewno rozpryskuje się w drzazg deszczu, uderza mnie smród pamiętający stare zbrodnie. To zapach zbrodni i trumny. Zapach mordu i kary, prawie omdlewam, słodko gorzkie otaczają mnie opary. W mroku rozlega się okrzyk nieludzki: "KTOŚ TY?! POMIOT BOSKI?!" Kamień w żołądku zdaje ważyć się sto kilo, wnet poczułem jak coś mną o ścianę rzuciło. Na razie to nogi mnie tylko zwodzą. Cóż mnie jeszcze te nogi obchodzą! Oczy przyzwyczaiły się do ciemności w pokoju, już widzę zarysy postaci stojącej na środku. Księżyc nagle wyjrzał zza chmur osłony, i oto mogłem już ogarnąć cały obraz zjawy. Stała tam postać szara jak cement, mroczna jak z bramy w centrum element, Ni to truposz, ni to szkielet. Pod zgniłymi mięśniami i na wystających kościach, poznaję jednak kto - toż to mój postrach. Poznaję bo znałem go całe życie prawie, to mój brat bliżnak - potem cały krwawię. Słyszę krzyk, wiem że to ostatni. "KTOŚ TY?! NIE PROŚ ŁASKI!"
  18. Dziewiczy wąs Na twarzach postchłopców i premężczyzn, w rozpiętej koszuli cały wilgotny ślizga się po oczach, chciwy spojrzeń i zerknień, umiejscowił się wąs dziewiczy, rozpostarty na wardze, rozpostarciem krzyczy. Śpiewa raczej, śpiewa o swoim wardzanym padole, nuci o trądziku, nieśmiałości i pryszczach na czole, melodię układa o rzucanych ukradkiem spojrzeniach, o dumie z wąsianego dziedzictwa swojego dziewictwa. Rodzi ten wąs dziewiczą epopeję, zdradza właściciela i podle się śmieje, bo warga i reszta co do niej przytwierdzona, cała twarz trądzikiem jeszcze oszpecona, całe jestestwo umęczone młodością , co zerwać chce z fatalną niezręcznością, i stawia pierwsze, wciąż pokraczne kroki, i już, już się wydaje, że pewność zaćmi dojrzewania mroki, Gdy, deus ex machina, wąs w swojej całej wąsiatości, zaćmiewa wszystkie chłopca walory i wartości. Już na naszą niekorzyść przechylona szala. Jak tu zaprzeczać gdy fakt twardy jak skała? Wąs w chytrości własnej siebie deklaruje, twarz już wynika z tego co zdobi wargę. Jak wisieńka na szczycie tortu, która sama przez się znaczy - tort. Miękkością swoją rozmiękcza całe roczniki, on jeden władny jest więcej niż wszystkie przytyki, nie próbuj się walczyć nie próbuj się układać, z tym typem nie da się wprost gadać, jednak dziewiczy wąs tę jedną ma zaletę, że można go zgolić z pomocą zwykłych żyletek,
  19. Wieża ludzka. Zalana morzem, wiatrem otoczona, wśród śnieżnej zawiei stoi szara wieża. Grube ma mury, mewy mkną ku oknom, brama zatrzaśnięta, blokowana sztabą. W centrum wieży - serce małe, skrzętnie ukryte przed światem chowane. Ledwie iskra mała tli się bez tlenu dostępu, ledwie widoczna z oddali - w samej wieży sercu. W sercu tkwi kolec, wbity w samo jądro, daje czasam znać o sobie gorącą bolączką. Kiedy tylko serce się ściśnie uniesieniem ruszone, żądło wbija się głębiej i żyć z tym nie daje. Pod sklepieniem wisi kamień, złowrogo zamieszczony, gdy tylko serce powędruje na wyżyny, uniesione ideą, uczuciem czy marzeniem, kamień spada, miażdżąc w zarodku nadzieję. Spojrzenie w górę! Dajesz się gnębić, wstyd Ci duszę krępuje, nie możesz się zmusić, sądzisz, że Ci czegoś brakuje, nie sięgasz wyżyn, boisz sie kobietę mieć, patrzysz w górę, ale wzbić się boisz. Teraz czujesz wiatr, nie widzisz barier, masz ochotę na picie, masz energię i chęć, chcesz wygryźć życie, nie boisz się, kobiet chcesz pięć, już nie jesteś nędznym parobkiem!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...