Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Jabłecznik Wódz

Użytkownicy
  • Postów

    16
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Jabłecznik Wódz

  1. Dzięki, ale zostawię tak jak jest
  2. straceńca bez opończy stawili przed oczy gawiedź zagwizdała stękiem podnieconym przedarł się przez ciżbę rechot wyzwolony z gardła celi siorbał zupę stójkowy o Człowieka rzucono kości
  3. Ale mi wstyd, jeny...
  4. O gdybyś ty Lena wiedziała ile w tym tekście marnym mojej codzienności i tego co nazywasz "życiem"..., ale przyjmuję, masz rację, w codzienności nie wszyscy dotykają czy odczuwają to, co próbowałem nazwać, dzięki.
  5. białe jabłoni rozdygotane płatki spadają na ziemię zaprószając ogień żółtych mleczy
  6. konieczność - to pozostanie w opustoszałej bryle wnętrza bez jakiegokolwiek echa czułości twardy codzienny pokarm monotonii pustynnego scirocco którego rdzawy piach wymiata najsubtelniejsze kryształki porcelanowego «ja» konieczność wymyka się łapanym spazmatycznie szczęściom gonitwom pokręconych miraży to na jej szorstkim brzegu spotykamy wieczność
  7. Bardzo dziękuję Dominice za rzeczowe uwagi, co do mojego skromnego pisania.
  8. dzięki, myślałem kategoriami historiozofii, ale pewnie masz rację, że ten skwar śródziemnomorski ciążyć może współczesnemu. Patosu przestałem się lękać kiedy dowiedziałem się , ze Grecy w jego polu semantycznym znajdowali cierpienie...
  9. Bieli się gruzem powalonych kolumn przetrącony kark kolonii zamorskiej mitrężą się cienie szepcząc zmiłowania przyduszone słońcem w jego ciepłym miąższu południowych minut przewleka się ciężko ściegiem udarowym płachta kwadratowa z ostrzem czasu chwili nikt z doglądających oliwki i wino nie przeczuwał wcale że bliska Segesta przywoła groteskę na koniec świetności i pewnego ranka - jak to zwykle bywa - kartagińskie hufce przycupnęły cichcem w zatoczce czekając na sygnał gdy bóg milczał zakuty w poezji w Campobello tylko swoim rytmem nudnym niewolnicy skały łupali potulnie na arkady świątyń
  10. To już kiedyś było ogród i drzew kilka murki chłopskich domostw zachodzące słońce z rozkwaszonym czołem Ciało święte drżało serbskim czołgiem zmięte, gdy naprzeciw stałem - ja wpatrzony gap starodawny kuglarz rzymianin mi znany serdecznie zajęty żony gawędzeniem umywał wciąż ręce gdy go dotykały luki oczodołów bośniackich dzieciaków
  11. nasze dwa światy drapieżne zbiegają się czemu przycupnęły zmęczone chcąc ocalić choć trochę nasiąknąć przebywaniem cichym jak jastrząb z ptaszkiem skłębione w walce odlatują od upiora dnia
  12. Chciałem dopłynąć do villi Tyberiusza, tam posłał mnie bożyszcz i jego ojciec śpiewak - farmer, tak mało wyjaśniając z map Odysa, nakazując: «żegluj, co dzień od rana po zachód». Oszukany przez zwiew pieśni, wybiegłem, trzasnęły drzwi domu, aż wyrwane ze środka zabolały zawiasy, głucho zawładnęła samotność, tak obcy gdzieś już w czternastym roku życia i zaraz posądzony o bunt, błagałem za ochronką, za przygarnięciem prosiłem bezsilny, jak każdy dzieciak narodzony tutaj. W delirium osaczenia krążył daimonion odsyłając ku rozpaczy, szeptał: «ku autostradzie powędruj i nie daruj». Tacy byliśmy koślawi i żenujący nawet dla własnych odbić, bez opieki i z krwawą pamięcią o matkach bitych przez alkohol mężów. Dzisiaj rozparty w kapeluszu ze słomy prawię o ranach, wypełniając cały taras sióstr na Capri. Upewniam się, kłuję żartem i śmieję, że przynajmniej mnie się udało pośród gorąca. Tak niewielu tańczących na wyspie. Pamięć wyrzuca wszystkich napotkanych - jak morze potłuczone szkiełka - gdy zmieniałem pociągi w Grenobl i wcześniej w Poznaniu. Dzielili ze mną zażenowanie i wstyd, poręczali, że można jeszcze raz spróbować. Uwodzący szmer szklanych paciorków ale i fetowanie ewazji - byle dawało się «jakoś» być - może największym z kłamstw magii życia.
  13. Wkamieniczasz się w miasto wbrukowujesz w ulic mokre trasy czujesz radość gdy depcą po tobie przechodnie to wielka pokusa w poście wielodniowym na pustyni zostać nabrzmiałą aortą w stróżce limfy ulic czuć i wiedzieć jak mieszka dozorca i umrzeć w najczulszym z cykli historii na krzyżu rozjazdu tramwajów Przybliżam ramię gdy oczodołem wylega tłumnie spojrzenie na plac gdzie stoisz "tyś mój brat" - chcę mówić "nie uciekaj" - szepcę
  14. myśl mi skoczkiem na linie pląsa pod nią zapaść i czujnie zipią knuty
  15. Stoję w holu gmachu Skremowany spotwarzały wszyscy mi: „ kolego” W ręku szampan i na wykałaczce śledzik zimny Pełno tu mądrali ważniaków kelnerów I tych którzy ze mną kuchennymi drzwiami Nosa tu wścibili To spotkanie jest filozoficzne To spotkanie bardzo wielkiej wagi Pod słupami pełno elokwencji i ręce w kieszeniach Stoję słucham do dziewczyny się uśmiecham Palce małe przy kawusi łyku w jakimś dziwnym prostym szyku Pełno dymu potu pełno Wyć się chce
×
×
  • Dodaj nową pozycję...