
Wit Globus
Użytkownicy-
Postów
26 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Wit Globus
-
Przeładowanie dowcipaskami było celowe. Tekst miał być raczej docelowo smutny.
-
- O, Mistrzu! Pokonałem setki kilometrów w toalecie starego pociągu PKP, trzy przesiadki i spotkanie z łysymi potworami mroku grasującymi na tutejszym dworcu, by móc przybyć przed Twoje jasne oblicze! Mówiąc to, padł na kolana, naprzeciw niego stał zaś ogromny fotel. Siedział tam On - gwiazda polarna myśli klarownej, milczący obserwator rzeczywistości wyciągający z niej wnioski skomplikowane bardziej niżeli PIT, awatar spokoju człowieka, który przeżyłby tortury z uśmiechem na ustach, gdyby tylko dano mu szansę, wyrocznia ludzi silnych duchem (słabym to już się po prostu nie da pomóc) – Mędrzec Ach, zwany przez ignorantów Adamem Chołubką. Człowiek ogromnej wiary i wagi, ledwie mieszczący się w swojej kanapie często mylonej z tej przyczyny z fotelem. Leniwym ruchem pociągnął za sznurek stojącej obok lampy. W jednej dłuższej chwili jego łyse czoło uderzyło w klęczącego blaskiem tysiąca słońc zaklętych w energooszczędnej żarówce, potężne niedźwiedzie powieki uniosły się delikatnie, by ukazać drobne zwierciadła przewspaniałej duszy Mistrza. Uśmiechnął się. - Widzę, że przybyłeś z daleka. - Twój wzrok przenikliwy tak jak głosi wieść, Mistrzu, moje imię nie jest ważne... - Wszystko jest ważne! - Więc nazywam się Krzysiek... - Krzysiek! Krzysztof! Krzyś! Krzysztofek! Krzysiu... Nikt nie śmiał przerwać tej świętej mantry, jedynie mucha wędrowała dalej po wpółzgniłej cytrynie leżącej obok niedopitej herbaty a przestarzała instalacja elektryczna jak zwykle bzyczała coś pod nosem. Wszystko tonęło w uspokajającym szumie źle odbierającego telewizora i usypiającym głosie prowadzącego obrady sejmu. Gówno zrobiło odlegle chlup i ktoś spuścił wodę, - ...Krzysiunienieczek! To naprawdę ważne! - Mistrzu, ale ja szukam odpowiedzi... - Tak, szukasz pytań. - Odpowiedzi. - Ano tak, przepraszam, odpowiedzi. Pytania już masz? - Mam. - To dobrze. Więc pytaj. - Jak być wolnym? Jak mam... - To proste, obserwuj. Niewidoczne spod zwisających ud kolana zaczęły się prostować, aplauz podskakujących wesoło wałów tłuszczu wzniósł wokoło tumany kurzu. Podłoga zatrzeszczała niepewna swojej przyszłości, a ogromny cień przykrył oblicze poszukującego prawdy. Trwało to dobre pięć minut. Aż Ach wstał. - Widzisz, to proste! - Twoje poczucie humoru jest równie wspaniałe jak reszta Twojego umysłu, ale doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie taką wolność mam na myśli. - Doskonale sobie zdaję sprawę. - Więc zdradź mi tajemnicę wolności absolutnej, niezależności, bycia tym, kim się jest, wydarcia się wpływom tłumu, zła tego świata! Co mam robić by być sobą niepotrzebującym ogłupiającej zewnętrzności? Czy muszę osiągnąć stan nirwany? A jeżeli tak, to jak mam tego dokonać? Mistrz zwiesił posępnie głowę i zmarszczył potężne czoło nie bez powodu zwane gładką pustynią mądrości. Załamał równie miękkie jak serce łokcie i zaczął medytować. Cała wiedza tego świata, mieszcząca się w jego ciele (a miejsca miał w nim sporo) spływała żyłami do jego gardła, by tam wydestylowała się święta odpowiedź. Nagle rozległ się donośny głos, dysonans ducha zdolny pokonać moralną i fizyczną barierę drzwi do łazienki. - Adam, nie naprawiłeś spłuczki! Znowu wszystko zalane! Miałeś to zrobić już przedwczoraj! Chodź tu zaraz! - Ale... - Adam, żadne ale, bo nie będzie dziś obiadu! - Kochanie, mam gościa... - Nie zarabiasz, to nie marudź, nie dosyć, że cię utrzymuję, to mam jeszcze karmić, obiboku jeden. Zobaczysz, obiadu nie będzie i już. - Już idę, kochanie! Poszukujący prawdy był niepocieszony. - Ale, co ze mną, Mistrzu, odpowiedz, błagam! Co mam zrobić? - Zacznij od nauki gotowania... I tak Mędrzec niezdolny do nienawiści względem żony, którą kochał i szanował całym sercem i której winien był wdzięczność, odprawił posiadającego pytania oraz nagłą chęć kupienia książki kucharskiej. Następnie ruszył wolnym krokiem w kierunku łazienki. Jedynie uważny słuchacz i obserwator mógł wyczuć otaczającą Go subtelną mantrę. Kurwa... kurwa... kurwa...
-
Z mieszkańcami Starego Miasta rozmowa
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Nie próbuj go interpretować jak prozy, radziłbym podejść bardziej jak to obrazka, wiersza, wizualizacji myśli. -
Tekst umieściłem ze względu na związane z nim mieszane odczucia. Dziękuję za trafny odbiór i docenienie treści.
-
Czy naprawdę chciałabyś na dobranoc usłyszeć głębokie filozoficzne przesłanie? Dam może nagranie sprzed dłuższego czasu, ale to chyba już na inny dział.
-
Relacja Zawiercie - Kraków
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuję. Mi osobiście nigdy nie udało się "tego" uchwycić, to mnie schwytano. Ciężko dobrać dział, gdy oba pasują ;) -
Nieokreślony zarys fabuły nadaje mojemu istnieniu pozory realnego życia. Kwestia każdego kolejnego kroku rozpatrywana jest w czasie niekoniecznie rzeczywistym przez niekoniecznie organiczny umysł, a towarzyszy jej ładunek emocjonalny porównywalny do uczucia wypełniającego móżdżek kota prężącego się zachłannie na widok nakręcanej myszy. Moja przeszłość została sfabrykowana i opisana po łebkach, szczegółowo przedstawione zostały jedynie wydarzenia mające znaczący, przewidywalny wpływ na dalszy rozwój wydarzeń. I tylko to pamiętam, reszty naprawdę nie znam, ponieważ została sprowadzona do zdań w stylu: „Kolejny rok minął M. nadzwyczaj szybko...” lub podobnych bzdur. Nudny okres niemowlęcy zawarty jest jedynie w kilku wydarzeniach poznanych podczas ustawionych rozmów z nieumiejętnie wplecionymi postaciami drugoplanowymi. Napisałem „nieumiejętnie” tylko dlatego, że tak zdecydował Ten, który pisze nade mną, przede mną, o mnie i za mnie, a on przecież wie najlepiej. Powiesz pewnie, że jestem paranoikiem. Otóż to. Ale nie jestem nim z wyboru, to zbyt ważne zagadnienie, paranoja, zbyt odpowiedzialne, by pozostawić je mojemu widzimisię. Powinienem być dumny, że pozwolono mi w ogóle na taki stopień olśnienia. Posiadam bowiem jedynie namiastkę wolnej woli, która objawia się w niedoskonałości mego Twórcy i Przewodnika. W momencie, gdy mówi On: „Gdy tylko M. ją zauważył, podszedł do niej i powiedział...”, korzystam z jego rażących uchybień. Oczywiście zauważam i podchodzę, ale to drugie robię nieumiejętnym krokiem gwiazdora z dyskotek lat osiemdziesiątych, kołysząc sztywno biodrami zarzucam długimi włosami. Wygląda to komicznie i nieadekwatnie, ale przecież jakoś muszę to zrobić! Nie można ot tak po prostu podejść, to czysta abstrakcja. Bardzo często bawię się w ten sposób, On uwielbia upraszczać sobie życie, jedynie szkicuje podkład wkładając mi równocześnie w ręce pędzel i farby. Najbardziej kocham mowę zależną: „M. przywitał się ze wszystkimi gośćmi...”. Ale jakimi słowami? Tak, to już jest moja sprawa, zazwyczaj staram się nie wykorzystywać sytuacji na siłę, nie ma to żadnego sensu, ale gdybym tylko chciał, mógłbym powiedzieć wtedy do starego biznesmena: - Witaj, mój drogi kurczaczku-prosiaczku, nie mogłem się doczekać widoku twojego dziobo-ryjka. A on bezwolnie odpowiedziałby z pogardą i dumą charakterystyczną dla negatywnej bogatej postaci drugoplanowej: - Tak... Dziękuję, ekhm. Wspaniały bal. Z drugiej strony bywają momenty, gdy złapie Go wena i sytuacja zmienia się diametralnie. Kiedy tylko zaczyna wypisywać te wszystkie metafory i porównania, bzdety epitety, ja jestem wciskany w ich tryby, głęboki, trójwymiarowy, pachnący. Piękny i bezwładny niczym walc odtańczony przez wszechświat Odysei Kosmicznej Kubricka. Delikatnie prowadzi mnie w tym tańcu za rękę, pozwala zanurzyć się w melodii słowa. Wolna wola przestaje mieć wtedy znaczenie, a ja mimo to czuję się przez krótką chwilę absurdalnie prawdziwy. Wydaje mi się, że rzeczywiście można mnie dotknąć, zobaczyć lub nawet powąchać i nawet biorąc pod uwagę prawie turpistyczny opis mojej aparycji, czuję się szczęśliwy. Niebezpieczny narkotyk. Zupełnie inna bieda, gdy wyjdzie Mu coś dwu lub więcej znacznego, czasem nie mam innego wyjścia, muszę odwalać robotę kilkakrotnie! Przeklęty brak umiaru! Z drugiej strony, kiedy tylko mogę, traktuję to jak wyzwanie aktorskie, mobilizację do skupienia się na wielowarstwowości ludzkiego istnienia, rozbicia go na atomy, które dnia powszedniego znaczą dla mnie tyle, co powietrze – wiem, że istnieją, ale w rzeczywistości nie jestem ich świadom. W odróżnieniu od aktorów teatralnych nierzadko muszę się uciekać do skomplikowanych akrobacji wnętrznościami ciała i duszy, widzowie wiedzą wszystko. Bariery percepcji znikają wraz z unoszącą się kurtyną. Czas zacząć przedstawienie! Ale dosyć już o mnie i nie przeze mnie wyimaginowanym życiu! Przecież nie jestem tu sam, nie jest to awangardowa powieść opowiadająca o życiu płciowym fragmentów mojego rozporka. Nie jestem sam, tu są inni! Niezupełnie inni. Podzieliłem ich na cztery warstwy: 1. Cienie, istoty stwarzane jednorazowo, będące jedynie tłem, nic nieznaczącym pejzażem przewijanym dla zachowania złudzenia mojego ruchu. Kinowa sztuczka. Są kształtowane przez moją percepcję, nie mają określonego kształtu. Przechodnie pokrywający zabrudzony chodnik – znowu czysta abstrakcja. 2. Druga to tacy właśnie kochane kurczaczki-prosiaczki, z którymi nawiązuje drobny kontakt werbalny, również nic ciekawego. Zwykła formalność mająca na celu wleczenie fabuły. Można pominąć. 3. Trzecia grupa posiada osobowość, w pewien sposób kształtuje mnie, sama pozostając równie plastyczną. Sądzę, że posiada nawet własne odrębne epizody, czasem się łudzę, że istnieją wśród nich inni podobni do mnie, ale nie mogę mieć pewności... To wie tylko On... Szukam. „Przecież gdzieś w tym kosmosie musi istnieć inna forma życia”. Mrzonki? Ostatnia warstwa otrzyma własny akapit, czuję się z nią bowiem najbliżej. Jesteśmy złączeni najprawdziwszymi więzami krwi, a nawet powiem więcej, tuszu będącego pierwotną przyczyną naszego istnienia. Bo najpierw zawsze jest słowo, potem drugie, zaś później idzie już z górki. My zaś zrodziliśmy się u jej zbocza, skarłowaciali potomkowie uwięzionej myśli. Szamocąc się w papierowej klatce biorę do rąk drugą, mniejszą wizualnie jedynie. W nieustannych poszukiwaniach otuchy bądź rozgrzeszenia kiwam nad nią głową z podziwem i zrozumieniem. Bezdźwięcznym drganiem ust powtarzam niektóre zdania jak mantrę kruszącą mury więzienia. Po odłożeniu podnoszę kolejną, by ponowić rytuał. Potem następną... Bo cóż więcej mogę dla nich zrobić? Ledwie tyle co dla siebie, a co ja mogę? Co ja mogę?! ... M. się rozpłakał, nie wiń go za to, drogi czytelniku. Był przewrażliwiony, każdą przeczytaną książkę musiał zakończyć minutą ciszy.
-
Drogi miły przyjacielu, zwany przez niektórych Bogiem, Uczyń ludzki smutek lżejszym, ja zaś zrobię, ile mogę. Podzielimy się tą pracą wedle siły i jej skali, Żeby nie mógł nikt powiedzieć, że był zawsze niekochany. Ja zaśpiewam im piosenki mądrze smutne bądź radosne, Namaluję żartem uśmiech, Ty szybciej sprowadzisz wiosnę. Plany takie w dzień powszedni nie mniej niż chleb z nieba znaczą, Zwłaszcza kiedy nie pytamy, czy coś otrzymamy za to. Co zaś tyczy się spraw doby, tej ostatniej, już minionej, Chcę przeprosić, podziękować i to tyle z mojej strony. Spójrz jeszcze po znajomości na innych moich przyjaciół, Ciężko jest być obiektywnym z sercem podanym na tacy. Księżyc długo się wykrzywia, lampy gwiazdom kradną cienie, Czas odpocząć na dzień przyszły, noc tak krótka, pracy wiele. Więc przytulam Cię bezgłośnie, tyle chociaż zrobić mogę, Śpij już, drogi przyjacielu, zwany przez niektórych Bogiem.
-
Z mieszkańcami Starego Miasta rozmowa
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zamilkłem na chwilę, co przyjął widocznie jako zachętę, impuls do podjęcia nowego tematu. Możliwe, że tak też było w istocie, nikt nie jest zdolny do ścisłej kontroli nad biegiem rozmowy - zbyt przypomina rzekę błądzącą po kątach mapy zbierając po drodze z dwóch stron dopływy, by później rozlać się hojną deltą, setką kanałów na kształt gałęzi, czyniącą umysł tak urodzajnym... Zazwyczaj ciągle mamroczę pod nosem, nucę piosenki zmieniając słowa (gwałcę szkaradnie nawet największe), po czym nim zdążę nabrać powietrza, wypełniam gestem braki w swych płucach. Lecz gdy zamilkłem, odezwał się do mnie, do chłopca wciąż mogącego zliczyć na palcach wszystkie swe lata (spędzone wśród samopiorących się skarpet i majtek). Nic nie poradzę, że wciąż jestem młody, na widok pieska szczekam radośnie. Tak... Brak mi ogłady, ciężaru doświadczeń, co przygniótłby mnie trochę choć do podłogi. Tak, bym się musiał wysilić wstając i pisać mógł bardziej z pamięci niż z głowy. Powiedział mi tyle, że każda cegła i przestrzeń za nią jest wypełniona bagażem wspomnień, że ta, która uśmiecha się wtulając w fotel, drążyła ciemne tunele zwątpień kładące cień kpiny na biografie świętych. Dręczą ją ślady mistycznych obrządków, gdzie ekstaza miesza się z cudem niewiary. Zaś w drugim pokoju stare małżeństwo nawleka na rzemień nawroty troski, ceruje swetry, wiąże supełki pisząc powoli na osobności kronikę zmartwień na niepustych ścianach, resztę zaś zmiata, chowa pod dywan, w strachu przed nowym, przed tym, co obce. W trzecim pokoju pudełko marzeń skaczące z pierwszym plecakiem szkolnym. Dalej po piętrach biegną nudyści (nie tylko ciała - kryptoartyści), potem kobieta, ta śpiewna dusza tworząca zgrabne arie przy ladzie. Trzęsą się ręce pani spod trójki, gdy muska kciukiem czule pianino (nienastrojone, nie było sensu, lecz czemu się trzęsą, to już inna sprawa). Paru kibiców obala flaszki, bo sędzia kalosz zwany „jebanym” dyktuje karny, karny dla wroga. Trafił sukinsyn! Czy to rozumiesz?! I więcej w nich pasji niż w młodym księdzu, choć świeżo wyjęty prosto spod krzyża. Blady, tak jakby niedopieczony, widocznie kościół nieogrzewany. A ten, którego dzieci wskazują, żydem wołają, zaprawdę jest Żydem, lecz wielką literą, odlicza kroki na dzień Szabatu. Tamten zaś... Tamten zaś (tylko?) to byłem już ja i chociaż przecież nie jest to mało, pochyliłem się smutno nad sobą jak na pogrzebie bliskiej osoby, której na ziemi było zbyt ciasno. W rajskim ogrodzie będzie jej lepiej, a przecież stypy nie wieńczymy salsą. A on nie kończył, przyśpieszał raczej, pytał, dlaczego, po co i na co. Zamiast mu przerwać, słuchałem dalej chyłkiem wprawiając w ruch swoje nogi. Gdy przeprawiłem się przez ulicę, głos bez wyrzutu zamarł w portalu i tylko po jego rzeźbionej twarzy deszcz niestrudzony spływał jak łzami. Z ulgą stanąłem i lekko nucąc podniosłem ciężką od wrażeń głowę... Wsparłem się czołem o kamienicę patrzącą na mnie z oczu aniołka o rozchylonych kamiennych ustach. Zamilkłem na chwilę... -
Nawet w nocy
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Wiatr tej nocy wył rozpaczliwie nagląco Jak litania wysychających mórz Szedłem mu na przekór, nadzwyczaj wypluty Obijając w nierównym tempie Skostniały zimny bruk Puste bramy i uliczki przyciągały ciężkim mrokiem Od stuleci zapadniętych w sobie gwiazd Dla odwagi lub ze strachu, wyrwany z kontekstu Śpiew lub krzyk niezdarny Wydobył się z mych ust. Głos mój niknął w gęstym tłumie miękkich ciał Kropel deszczu łamiących z trzaskiem kark Brak odzewu tak jak zwykle przy modlitwie Lecz i błysku noży brak Czy mam się bać? Ot, płynie czas... -
Zaproszenie na pogrzeb
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Rozumiem podejście, ale nadal nie widzę w tym wierszu elementów, nad którymi miałbym jeszcze pracować. Nie umieściłem go tutaj bezmyślnie. -
Zaproszenie na pogrzeb
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@H. Lecter Konkretniej, co zmęczyło? Nie pomożesz mi nad sobą pracować używając jedynie takich ogólników. -
Zaproszenie na pogrzeb
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Przykro mi, że nie zrozumiałeś. Nie czuję się winny, ponieważ przekaz wydaje mi się wystarczająco jasny, jesteś pierwszym znanym mi czytelnikiem, który nie wpadł na jego trop. Wysil szare komórki, nie będę tłumaczył wierszy (zwłaszcza osobie zainteresowanej poezją), nie po to one są. -
Zaproszenie na pogrzeb
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Czas krzyknąć: "Dość!", bo nie jest dobrze Zaginać obraz, wciskając w ramę, Szukać w słabościach zgrabnych wymówek. Zapraszam zatem na własny pogrzeb Nieprzyzwoicie drogi pochówek. Zapłacę cenę niewymienialną W żadnym dostępnym ziemskim kantorze, Sam własnoręcznie odprawię pogrzeb Pracując rydlem w serca ugorze. Przybądź, jak stoisz, bez kanonady Fraku, stylowych sznurów na szyję (Lakierki lepiej zostaw pod drzwiami). Zapraszam tylko na własny pogrzeb, Minutę ciszy, tak między nami... Oszczędź więc przemów, oszczerstw pochwalnych, Odstaw cebulę i inne środki, Miast tego lepiej w nosie już pogrzeb, Nie graj najemnej płaczki - idiotki. Zaś gdy ostatnia już spadnie grudka Na wieko trumny, napluj weń śmiało (Tak jak pragnąłeś mi nieraz w mordę). Słabości moich to będzie pogrzeb, Grobowa cisza pierwszym akordem. Bo wtedy z truchła, ziemi i śliny Zlepię silniejszą formę człowieka, Zapraszam dzisiaj na własny pogrzeb, Przyjdź więc koniecznie, nie będę czekał. -
Zbrodnia doskonała, czyli wilk syty i owca cała
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
- Zebraliśmy się wszyscy tutaj, gdyż jak już mówiłem, rozwikłałem zagadkę. Wszyscy zamarli w bezruchu. No, może nie wszyscy, wuj Leon cierpiał bowiem niestety na bardzo dziwną odmianę głuchoty, każde słowo dochodziło do niego z dość dużym opóźnieniem. Jest to bardzo ciekawy przypadek medyczny, rodzina zgłosiła go nawet w odpowiednim urzędzie, ten jednak szybko odkrył, że małomówny lekarz wuja cierpiał na równie interesującą wadę wymowy, rzadko spotykaną wymianę głosek „h” i „p”. Chyba tylko z litości nie poinformowano mającej bardzo słabe nerwy ciotki Hanny o tej kłopotliwej pomyłce językowej. - Winny jest teraz w tym pokoju. Brzęk upadającej filiżanki przykuł na chwilę uwagę zgromadzonych. Pani Willkins szybko podniosła ją i przeprosiła równie roztrzęsionym jak dłonie głosem. Towarzystwo delikatnie odetchnęło, bądź co bądź, upadająca zastawa nie zawsze musi dobrze służyć budowaniu klimatu grozy, zwłaszcza jeżeli się chociaż troszkę potłucze i należy do tej starej krowy Willkins. W międzyczasie wuj Leon zamarł w bezruchu. - Ekhm. Kontynuujmy. Jak już mówiłem, winny jest wśród nas i wbrew naszej wspólnej nadziei, nie jest to pani Willkins. Jęk zawodu był z pewnością słyszany w sąsiednim hrabstwie. - Otóż po dokładnym śledztwie, po zbadaniu wszystkich dowodów i poszlak, stwierdzam jednoznacznie, że śmierci hrabiego De Straddivario, panie święć nad jego duszą i testamentem, winny jest wuj Leon! - Że co?! - On by muchy nie skrzywdził? - Mój wujek?! To niemożliwe. Ostatnie słowa należały do Bernarda. Nawet on, kompromisowy wnuczek zmarłego, ten którego jeszcze dzisiejszego dnia para sześciolatków zdołała samymi dziecinnymi rymowanymi groźbami i jednym przekleństwem nakłonić do oddania zawartości portfela, protestował. Może to jednak trochę za wielkie słowa, w każdym razie zdziwił się. Detektyw przez chwilę przysłuchiwał się wyrzutom i po chwili uczynił uspokajający gest ręką. - Musicie mi państwo wybaczyć, rzeczą oczywistą jest, że macie rację. To była jedynie mała prowokacja mająca na celu sprawdzenie, czy wuj Leon nie symuluje przypadkiem swojej egzotycznej choroby. Prosiła mnie o to ciocia Hanna. Chyba będzie zadowolona. Staruszka kiwnęła głową w protetycznym uśmiechu. Oburzona całą sytuacją pani Willkins wyszła dumnym krokiem wyrzucić swoją ex-filiżankę do kosza. Reszta zgromadzonych natychmiast się rozchmurzyła i zaniechała protestów. Trzeba bowiem wiedzieć, że w pałacu hrabiego, po każdym balu (zwanym przez mieszczan pijacką burdą) na podłodze leżał materiał na dwie zastawy stołowe, więc dopiero w dalekim zakątku sali balowej umieszczono odpowiedni dla nich kontener. Odpowiedzialny za taką sytuację był Filip Lorrain, daleki krewny i zajadły ekolog. Ten światły człowiek z dumą pomyślał w tym momencie o licznych, nieodkrytych jeszcze zastosowaniach recyklingu. Poczuł się tez na tyle ważny, by głośno zadać tak nurtujące wszystkich pytanie. - Ale kto jest prawdziwym mordercą? - Spokojnie, zacznijmy od przebiegu zdarzenia. Nie wiemy, co się działo w tym pomieszczeniu, gdy hrabia został sam, teoretycznie wszyscy zbieraliście w lesie grzyby i nie potraficie wytłumaczyć tej dziwnej sytuacji. Szczerze, ja też nie mam zielonego pojęcia. Mógłbym opowiedzieć wam jakąś realistyczną historyjkę, zrzucić winę na dowolną osoba, ale tak naprawdę był to chyba niestety jedynie nieszczęśliwy wypadek. - Ale... - Proszę mi nie przerywać, mamy mało czasu, niedługo przyjedzie wasz tępy sierżant. Od werdyktu w tej sprawie zależy moja kariera detektywa, nie mogę tego tak zostawić. To musi być coś z wykopem, bo niedługo zbankrutuję. Policja w tym hrabstwie uwierzy we wszystko, więc mam dla państwa propozycję: czy istnieje może jakaś osoba, która zechciałaby za odpowiednią opłatą przyjąć winę na siebie albo ktoś, kogo wszyscy chcieliby się pozbyć? W tym doskonale dobranym momencie do pokoju wróciła pani Willkins, biegła wściekłe stukając obcasami, których i tak nie było słychać spod skrzeczącego, pełnego wyrzutów głosu: - Co za łajdak śmiał przesunąć miskę mojej Misi poza jadalnię, toż to przecież członek rodziny i to bliski, a nie jakiś kontynentalny obszczymurek! - Spojrzała wymownie na Filipa. - A jeżeli ona do niej teraz nie trafi, mój mały pieseczek zdążył się już na pewno przyzwyczaić. Nikt się nie przyzna?! I czemu się na mnie wszyscy do cholery jasnej gapicie?! - Jestem niewinny! - Odpowiedział wuj Leon. -
H. Lecter: chyba mnie nie zrozumiałeś. Dwa razy. Pancolek: wolę nie unikać karkołomnych słów, bez tego byłoby nudno. Moim zdaniem ma doskonałe brzmienie, dźwięczy na moich strunach głosowych podczas śpiewu/recytacji. Messalin: ciekawa koncepcja. Rozumiem, że cała klasyka poezji nie była poezją.
-
Dziękuję za tak agresywną krytykę. Lepsza taka od ospałej. Jeżeli chodzi, o tę liczbę mnogą, Panie Magnetowid - nie boję się pisać o sobie, chciałem zwrócić tylko uwagę, że to nie dotyczy jedynie mnie. Zmiana osoby na trzecią mi nie odpowiada, bo chcę zaznaczyć, ze również zaliczam się do opisywanego przeze mnie grona. I nie chodzi o mężczyzn, a ogólnie o ludzi - pierwsze dwa wersy powinno się czytać mniej dosłownie, kobiety również mają swoje własne pawie ogony. Tyle o podmiocie. Wiersz jest moim subiektywnym spostrzeżeniem uzyskanym podczas obserwacji współczesnego społeczeństwa. Można się z nim oczywiście nie zgadzać. Dziwi mnie to, że bierzecie sobie to tak bardzo do serca, ale rozumiem, że naturalistyczna koncepcja ludzkiej społeczności jest tutaj uznawana za ujmującą ludzkości. Do Lectera: gdyby Cię rozbawił, załamałbym się. Do Piotra: dziękuję za docenienie struktury, tekst można zaśpiewać na melodię "Hamowania" Grotowskiego. Pozdrowienia :)
-
Gdy być samcem alfa oznacza mieć Alfę, Tak łatwo przychodzi oddać się pod zastaw Dla pawich ogonów, w których sztuczną barwę Wraz z rozłożeniem przyjdzie nam obrastać. Rozkosz istnienia z istnieniem rozkoszy Zwykliśmy mylić jak sny i wspomnienia, Bo wciąż nas dręczy pierwotny niedosyt Nocy zarwanych wśród zezwierzęcenia... Bo wciąż nas dręczy pierwotny niedosyt, Okres godowy, dzień w dzień, do znudzenia.
-
Relacja Zawiercie - Kraków
Wit Globus odpowiedział(a) na Wit Globus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Najwidoczniej musiałem na chwilę zanurzyć powieki, bo koła drażniące złącza szyn stalowych wyrwały mnie z tego zwodniczego transu – stanu, w którym człowiek uważa, że jedynie przymknął na chwilę oczy, a w rzeczywistości rozpuszcza się i przemienia w płyn wypełniający ocean wszechrzeczy. Tradycyjna percepcja wtedy zanika, materie dźwięku, obrazu i czucia przenikają przeze mnie, każde drgnienie rzeczywistości powoduje drobną falę na mojej powierzchni, ale nic więcej. Ja jedynie wypełniam. Obowiązek lub szklankę. Nie jestem pewien... To monotonny stukot mnie uśpił, rozlał po pustym ciemnym przedziale, mnie i zbiór wierszy cudzych, zmieszał starannie tak, że nie mogliśmy się już rozróżnić. Nic więc dziwnego, że doszło do sytuacji, kiedy to ja próbowałem się czytać, a on twierdził, że poza ciałem nie zawieram żadnego przekazu. Że ja tylko wypełniam. Powinność lub flaszkę. To z winy tej odrobiny alkoholu i dnia brzemiennego w radość parującą z oczu, by skroplić się nad taflą miejskiego lodowiska i spaść na mnie ponownie pod osłoną nocy. Właśnie dlatego zacząłem płynąć, a czas płynął tuż przy mnie, w tym samym tempie tak, że nie czułem jego względnego upływu. Prąd mój rwący na strzępy wiersze szydzące wyróżnił mnie spośród miliardów statycznych kropel i wyrzucił pianą na plażę dziką, gdzie między skałami koła podskakujące wyrwały mnie z tego nierealnego stanu. Zaskoczony odzyskanymi zmysłami spojrzałem przez okno na uciekające w mrok słupy i drzewa, lewą dłonią zbadałem gładką fakturę leżącej obok książki. Więc to jestem ja. Dryfuję. -
Raz chytry student z Krakowa Przed sesją się pragnął uchować Choć mocną miał głowę Bunkrował się w rowie Zdobyła ów rów poprawkowa
-
Użyłem tego słowa zbyt pochopnie, musiałbym tłumaczyć mój skrót myślowy związany bezpośrednio z lekturą "Księgi Niepokoju", w której Fernando Pessoa często porusza powyższy temat. W mojej głowie wygląda to w dużym zaokrągleniu tak, że pogląd, według którego życie jest snem (iluzją) może być bezpośrednią przyczyną stanu duszy zwanego apatią, bezsilnością. Bezsens istnienia, odczuwania, materii. Te uczucia mogą też niezależnie doprowadzić to takiego poglądu. Wszystko się zasklepia w jedną całość. Kajam się jednak :)
-
Nie czułem potrzeby rozbudowy, ten tekst za założenia miał być krótki, zawarłem to, co chciałem w minimalnej ilości słów. Dekadentyzm to o wiele szersze pojęcie :)
-
Może źle użyłem tego słowa na d. Nie wydaje Ci się czasem, że rzeczywistość jest snem, a sen rzeczywistością? Niebezpieczna i niepokojąca myśl. Jeżeli jej nie czuć w ostatnim zdaniu, świadczy to tylko o moim braku umiejętności ;)
-
Do Wandy: Kot kotowi nie równy najwyraźniej ;) Nie usatysfakcjonowałaś mnie jednak. Do Marty: Wszystko można, jak się bardzo chce, zwłaszcza na kartce, ale rzeczywiście nie każdemu musi to odpowiadać. Przetarcie uszu mogę tłumaczyć jedynie swoją własną słowną zachcianką. Oniryzm - mądrze brzmiące i trafnie użyte słowo. Zakończenie? W tej kuli mogłem dojrzeć przyszłość, ale... ale się nie udało. Sny zbyt często urywają się bezczelnie w decydujących momentach - ich najbardziej irytująca właściwość ;) A ostatnie zdanie jest raczej o tym, że bohater obudził się albo zasnął, nie potrafi się określić - taka drobna dekadencka myśl o naturze rzeczywistości. Przynajmniej taki był zamysł, który mógł mi się nie udać. Dziękuje za opinię, którą mogę konstruktywnie wykorzystać.
-
To tylko wrażenie jakie odniosłem względem tego jakże pięknego "oswojonego" gatunku. Koty są jak kobiety, a ja nie jestem ani kotologiem, ani kobieciarzem ;) Rozumiem, że Twój Kot zachowuje się inaczej - może wysterylizowany? Byłbym wdzięczny, gdybyś zechciała w jakiś sposób rozwinąć swoją wypowiedź. Bo należy chyba poczekać mnie nie satysfakcjonuje. Pozdrawiam.