I wreszciem spoczął wśród nocy tej mroku.
Na twardym posłaniu z czołem strapionem.
I nastał sen niczym odwieczny spokój,
Duszę mą poniósł w krainy zmyślone.
Jak okręt unoszon przez wód odmęty
Płynąc na fali sztormowi urąga,
A młody żeglarz wichurą przejęty
Na maszt się wspina i brzegu wygląda,
Tak też me serce troskami brzemienne,
Których je moc wielka od środka kłuje,
Choć wciąż targane, zostaje niezmienne,
Duch tylko smutny ulgi wypatruje.
Sennej ułudy chwilą zwiedziony,
W górę ulata niczym prędki sokół
I z niebios błękitu w świat zapatrzony,
Szuka ucieczki od zmartwień gdzieś wokół.
Nie jemu wiedzieć, że owej nie stanie…
Jak ów żeglarz ratunek widzi w brzegu,
Choć go tam czeka niechybne strzaskanie,
Tak dusza ma ufność w złudnym zdarzeń biegu.
Byle oznakę niemądrej nadziei
(Niczym lud prosty proroka czcze słowo),
Biorąc za dogmat, do wierzeń przydzieli…
I świat ten nabierze sensu na nowo.
Lecz powiem wtedy, że wiara to marna,
Sposób zwodniczy wśród snu wydumany.
Dokoła noc dalej trwa czarna,
A ja się budzę jakby oszukany.
I wstaję cierpienie w sercu swym dławiąc,
Patrzę na widma za oknem upiorne.
Te – w bladym księżyca blasku się pławiąc,
Pod niebo lamenty zanoszą potworne.
Smutny to przykład, że czasem dla duszy,
Śmierć nawet nie znaczy końca katuszy.