Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zbigniew Nowak

Użytkownicy
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Zbigniew Nowak

  1. Będąc pośrodku cienia matczynego łona, Nie widząc ni grama świetlanego luxa, Gdzie bezradność staje się królową W tym świecie – zamkniętym, kosmicznym zaułku, Matka, staje się jedną osłoną, Jedyną władczynią, co sił jej nie brakuje I cały los, na którego przedzie wyskakuje Zdaje się cząstką elementarną Pomiędzy naukowych zagmatwań światem Logika przyświta w nielogice obłędu A matka brnie dalej w zamrowienia pędzie Sama jedyna, co życia przemijającym biegu: Filozofią, rozumem, szczęściem, czasem Przybędzie na świat mały – ziemię mam na myśli, Doskonaląc i próbując zrozumieć Świata bicie serca Łagodność sumienia, czystość myślenia Każda matka jest jedna Każdy dzieciak nie inaczej I matka otacza opieką malca; Swego bezbronnego Jak król narodu wybranego, niewinnego Bez przyczyn postępowania właściwego Daje mu najlepsze rozwiązanie ze wszystkich Bez baczenia, jakie ono będzie Wychodzi się zawsze z podłoża - prawidłowe
  2. Skąd niby miałem wiedzieć, o co chodzi? Nie czytam w myślach.
  3. Jaki znowu R? Jeżeli pytasz o pierwszą literę nazwiska lub imienia, to nie zaczyna się na "r".
  4. Nudne, nie nudne - kwestia gustu. Mnie osobiście zaczęła nudzić zwykła literatura i normalne konstrukcje zdań, gdzie wszystko jest tak poukładane, tak piękne, że aż bokiem wychodzi.
  5. Nie wiem, czy tolerancja ma tutaj jakieś znaczenie. Przekleństwa zwyczajnie istnieją i w tym wypadku stanowią tło dla treści, która może początkowo wydać się ciężka w odbiorze albo nawet odrzucająca. Tak się składa, że jest to fragment, a raczej początek książki, która miała powstać, ale jej autor (dosyć znany w Polsce) nie wytrzymał brzemienia życia i je sobie odebrał. Będę bronił tego fragmentu, gdyż wszedłem w jego posiadanie zupełnie przypadkowo i bardzo szczęśliwie, a wywiera na mnie duże wrażenie. Fakt, że nie jestem autorem, ale być może dlatego mogę ocenić to nieco obiektywniej, niż gdybym odpowiadał za każde słowo.
  6. Będąc pośrodku cienia matczynego łona, Nie widząc ni grama świetlanego luxa, Gdzie bezradność staje się królową W tym świecie – zamkniętym, kosmicznym zaułku, Matka, staje się jedną osłoną, Jedyną władczynią, co sił jej nie brakuje I cały los, na którego przedzie wyskakuje Zdaje się cząstką elementarną Pomiędzy naukowych zagmatwań światem Logika przyświta w nielogice obłędu A matka brnie dalej w zamrowienia pędzie Sama jedyna, co życia przemijającym biegu: Filozofią, rozumem, szczęściem, czasem Przybędzie na świat mały – ziemię mam na myśli, Doskonaląc i próbując zrozumieć Świata bicie serca Łagodność sumienia, czystość myślenia Każda matka jest jedna Każdy dzieciak nie inaczej I matka otacza opieką malca; Swego bezbronnego Jak król narodu wybranego, niewinnego Bez przyczyn postępowania właściwego Daje mu najlepsze rozwiązanie ze wszystkich Bez baczenia, jakie ono będzie Wychodzi się zawsze z podłoża - prawidłowe
  7. Nie uważam, żeby zastępowanie pauzy przecinkiem było błędem, oczywiście jeśli robi się to z zamiarem i będąc w pełni świadomym. Nie wiem, czy będzie to dobrym przykładem, jeżeli podam, że w taki sposób pisał momentami (dłuższymi momentami) James Joyce. Nagminnie tego stylu używa również pewien pisarz amerykański, Chuck Palahniuk, ale dla tego pana wyznaczyłbym zupełnie inne kryteria, gdyż jest to poniekąd zerwanie z literaturą i porządkiem, jaki znamy.
  8. Jest ciemno jak w piździe, pierdolona noc, a właściwie poranek, pierdolony jesienny poranek, godzina, podczas której na ulicy można spotkać jedynie pojebów i uzależnionych od pracy palantów, ale to też pojeby, nikt normalny nie uczestniczy o tej porze w życiu publicznym, nikt normalny nie powinien też wstawać do pracy, cóż, najwyraźniej tych normalnych jest jak na lekarstwo, chuj, mało. Powinienem jeszcze spać, leżeć w tym okropnym łóżku na wysokości metra i przewracać się z jednego francowatego boku na drugi równie beznadziejny. Jestem zajebiście zmęczony, ale wewnątrz czuję podniecenie i tylko one pozwala mi słaniać się na nogach. Jeszcze nie jestem wkurwiony, właściwie to jestem bardzo pozytywnie nastawiony do życia, czekam na okazję, czekam na nowe znajomości, chcę wykorzystać dobrze czas, chcę być zadowolony z siebie, chociaż raz w życiu, ten jedyny raz, chcę pierdolić wszystko, nie zastanawiać się, pogrążyć się w jakimś pierdolenie przyjemnym dla ciała i ducha amoku. Jestem za wcześnie, a może to inni są za późno, tak przesiąkłem tym w chuj jebanym konformizmem i próbą przyporządkowania się do społeczeństwa, wszakże człowiek jest pierdoloną istotą społeczną i chcąc od tego uciekać, skazuje się na, kurwa, siódmy, dziewiąty, jedenasty, czy jeszcze inny etap piekła. Pragnę zapomnieć o wszystkich problemach tego jebanego świata, które mnie dotykają w większej mierze niż innych. Zapomnieć o moim przymusie, który sam sobie narzuciłem, nieznośna katorga, nie chcę przez najbliższe dni w ogóle o niej słyszeć, dlatego nie biorę żadnego pieprzonego pisadła, czegoś, co zostawia te męczące ślady, ślady naszego nieuniknionego konfliktu z samym sobą. Biorę za to książkę, biorę dwie książki, chociaż wiem, a przynajmniej powoli sobie to uświadamiam, że wszystkie książki są mi na chuja tak potrzebne jak pierdolone cebulki włosów w górnych partiach aparatu do pierdolenia, czyli penisa, czy chuj nieważne czego. Siedzę i myślę, czy gdybym wówczas nie wstał, gdyby budzik pierdolnął, gdyby matka wpadła w senny amok, gdybym przestawił zegar, gdybym uczestniczył w wypadku, gdybym nie włączył dźwięku, czy może gdybym sam powiedział, że to pierdolę, czy coś tam jeszcze, czy wówczas ten pierdolony koszmar by nie nastał. Ale zależało mi na tym, zależało mi na tym jak na naprawdę niewielu rzeczach od pewnego czasu. To była kurewska odskocznia, jedyna szansa, tak tylko, żeby spędzić ten czas z dala od kogokolwiek, kto wie o mojej pierdolonej przeszłości, która ciągle mnie goni, a ja ciągle, kurwa, uciekam, uciekam z chujowym skutkiem w pełnym tego chuj niewartego słowa znaczeniu. Kurwa, nie wiedziałem, że można mieć większy wstręt do wstrętu, niż miałem, nie wiedziałem tego, dopóki nie pierdolnęło mnie z wielkiego, zaplanowanego, zamachu, kurwa. Jak to pięknie nazywać wszystko kurwami, chujami, czy innymi odstającymi lub wbudowanymi wewnątrz organami. Pierdolony świat wydaje się wówczas taki przyjazny, taki jedno-kurwa-wymiarowy, taki milutki, kiedy jednym słowem ogarniasz wszystko i wszystkich, bo nie można komplikować, bo to straszna, kurwa, tak, straszna rzeczy, najgorsza z tych najgorszych, a każdy już sam dopowie sobie, co dla niego jest najgorsze. Wszyscy chcą mieć na czarno-szaro-białym wszystkie, kurwa, ale to wszystkie kurewskie prawdy, a tu chuj, nie ma praw, nie ma nic poza tym, co napisane na jakimś tam papierku i skopiowane ileś tam razy w ileś tam miejsc. I to jest wkurwiająca prawda, a tym bardziej wkurwiająca, im bardziej to kogoś hamuje. Cipa, słowo cipa zarezerwowałem sobie dla jednej prawdziwej cipy, która cipą zawsze była, i mimo mojej chwilowej ślepoty, cipą zawsze pozostanie. Jest, kurwa, ciemno, czekam, czekamy, na chuja my tak czekamy, to żadna kurwa tego świata nikomu nie powie, powie jedynie, że na wypłatę, a tu kolejny raz ślepy tor, bo nie czekamy na, kurwa, wypłatę, a sama wypłata jest nam po jasnego chuja, kiedy nie wiemy, na co czekamy, więc nie wiemy, ale dalej czekamy, dalej, nawet w najdalszej dali tylko chuj, chuj, chuj i nic poza tym. Mówię jednemu mojemu koledze, że wartałoby skoczyć po gumy do żucia, bo żucie pobudza organizm i ciężej jest zasnąć, łatwiej jest się później obudzić, guma jest taka nieszkodliwa na nasz zjebany chemią organizm, bo co tam, pierdolić te kilka emulgatorów i tajemniczych e-chujów. Kolega winien jest mi pierdoloną stówkę, ale boję się na chama od niego próbować to wydębić, bo nie należę do tych skurwysynów z kasyn, co za kilka papierków utną komuś palec, następny, a na końcu największy palec...i wagina, stary przejechany pierożek. Może to jest myśl i zacietrzewienie się w papierkach to jedyny sposób znalezienia tego upragnionego, pierdolonego spokoju, czy innego fałszywego spełnienia. Kupujemy te gumy, a w duchu myślę sobię, że chuj, podaruję mu nawet te dwadzieścia, nawet te trzydzieści, byle tylko oddał mi resztę. Nie lubię tego, nie lubię gadać o pieniądzach, bo mimo że jestem pierdolonym pozerem, to nie chcę nim być do końca, marzę o tej odrobinie prawdziwości, żeby uwolnić się od przygniatających stereotypów mojej osoby. Często myślę, jakby to było dobrze być kimś, kurwa, zupełnie, ale to zupełnie innym, bez tych pierdolonych obaw o własny przepierdolony tyłek, który czeka tylko na kolejne zakleszczenie, wygniecenie, wciśnięcie, posuniecie. Co mi, że będę kimś, kiedy ja nie chcę być kimś, chcę być jedynie tym pierdolnikiem, który niczym się nie wyróżnia, a jednocześnie ma wszystko, co potrzeba mu do tego swojego kurwiastego życia. Mówię mu, żeby mi pożyczył złotówkę na tą pierdoloną gumę, w zamyśle mając oczywiście stopniowe spłaty długu poprzez niewielkie pożyczki, których chuj oczywiście nie będzie chyba miał godności żądać z powrotem. I koniec końców jest taki, kurwa, że płacę za nie sam, bo tamten udaje, że znalazł jakiś ciekawy punkt odniesienia do całego swojego równie zakichanego życia, a gdzie go znalazł, znalazł go na podłodze, w fudze, między tandetnymi kafelkami za kilkanaście za metr do kwadratu mnożony. Zapierdalamy, żeby się nie spóźnić, mówię, że nie chcę się spóźnić, bo wszędzie się spóźniam. Skurwysyn mruczy pod pierdolonym nosem, że on ma to w dupie, bo pojeby i tak zaczekają, nie nazywa ich pojebami, ale co za różnica, kiedy wszyscy są pojebami, bo jakbyśmy ich nie nazwali, tej rasy nie da się nawrócić, a jedynie przeplewić. Oczywiście się nie spóźniamy, bo gdy tylko pierdolony ja nie chcę się spóźnić, inni chcą właśnie tego. W chuj ciemno, nic się nie przejaśnia, pierdolone słońce nie chce przyspieszyć pierdolenie nieustannego procesu, który w pizdę nudzi się jak zajebiście-chujowa muzyka pop. Nie jestem w stanie zwykłego słuchacza tej podłości pierdolić w całej jego okazałości, a wręcz przeciwnie, im palant słucha, ogląda, czyta większy chłam, tym bardziej do niego ciągnę, żeby sukinkota nawrócić, ale on jest już wyżęty, a ja jestem jedynie kurewskim praniem, które czeka na swoją kolej w kolejce do kolejki, do tej właściwej skurwysyńskiej kolejki. Wreszcie coś się rusza, wszystkie pierdolone skurwysyny ruszają się z miejsca, a ja ruszam się z nimi, myślę sobie, że chuj im wszystkim w dupę, patrzcie na mnie, a ja dalej nie będę wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Patrz się na mnie idioto, to nie jestem ja, ja jestem kimś innym, jestem gdzieś indziej, patrzysz tylko na moje zjebane ciało, na mojego chujowego reprezentanta z prezencją, ale bez mózgu, bez pierdolonego rozumu, zdrowego rozsądku. Gość zbyt wygórowanych pierdolonych ambicji. Dochodzimy do autobusu, wielkiego chuja jakby na to nie patrzeć, wszyscy ładują w tę jego cienką cewkę moczu i spermy, wchodzą w nią i są zadowoleni, zajebiście zadowolenie, cieplutka otoczka, mięciutkie organy, nadstawcie tylko wasze rozrodcze sprzęty i hop, siup, mocno. Chcę już wchodzić, ale pierdolona noc w dzień i podniecenie czegoś przyjemnie nieznanego oplata mnie pierdolonym czymś tam, to jest coś, co znam, ale, kurwa, pragnę poznawać dalej, głębiej i głębiej. Patrzę się na nią, patrzę się na tą kurwę, podoba mi się jak cholera, ale wiem, że jest zajęta, wiem, że jej pierdolony chłopak żyje daleko stąd, daleko jak ona sama, wiem, jak ostro się dymają, pewnie nie używają zabezpieczeń, pierdolą choroby, pierdolą siebie nawzajem, jest zajebiście inteligentna, wiem to, mimo że jej nie znam wcale, a jedynie z widzenia, pierdolić, z wyglądu dowiesz się wszystkiego poza tym, jaką dziewczyna jest dziwką, suką, szmatą, dopiero dowiem się, że jest zajebista, ale to nie o nią jest chuj, a o inną, o tą cipę pierdoloną, nie lubię tamtej w sposób niezwykły, jednak podświadomie wyobrażam sobie, jak jest moja i tylko pierdolenie moja. Widzę tą drugą, tą cipę, na pozostałe nie zwracam uwagi, jebią mnie, bo albo są chujowe, albo jeszcze inne, co oczywiście nie wykracza poza słowo chujowe, bo wszystko jest w chuj chujowe. Te pierdolone pasemka na włosach, ta pierdolona palemka, to wszystko mnie wkurwia, a potęguje się to z każdym dniem, gdy myślę o tej jej palemce, o jasnej karnacji, pięknie-chujowej jasnej skórze, delikatnych dłoniach, które nie marzną na mrozie pomimo braku rękawiczek. Nie tak jak moje, które nawet po założeniu wiatro-odpornej szmaty wyglądają jakby je skurwysyn z pieca wyciągnął, z popękanymi naczyńkami krwionośnymi, na które w chuj drogie kremy mogą poradzić wielkie gówno. Napaćkam takiego dziadostwa na dłonie a to nic, kurwa, jak było, tak jest, zero progresu, zero ulgi, zero czegokolwiek. Te czarny płaszczyk, w którym ukrywała owe dłonie, te buty sportowe, ale takie, kurwa, podniecając, te pierdolone niebieskie jeansy odrobinkę poprzecierane w niektórych miejscach, te oczy, chuj z nim, chuj z całą tą cipą, pierdolona dziwka, szmata, kurwa, pierdolisz mnie, nienawidzę cię suko, pierdolona flądro, zakompleksiona niewydymko, ten uśmiech, ten chytry wyraz twarzy, ten brak inteligencji estetycznej nadrabiany niewinnością, cipa, jednym słowem cipa, a niech cię inni pierdolą, chuj ci w dupę na całej linii, pożałujesz tego suko, będziesz żałować tego całe życie, z dnia na dzień bardziej, inni będą cię pierdolić, a ty będziesz cały czas nieszczęśliwa, cipa... Wtedy jeszcze nie wiem, że ta suka mi się się tak podoba, nie wiem, że jestem totalnie zagubiony, nie wiem, że zrobiła mi z mózgu jajeczną pizdę. Wtedy panowała cisza przed pierdolonym pierdolnięciem w samo pierdolone centrum, sam środek środków. Każda nieskładna forma jest przez tą pierdoloną cipę, niewydymaną dziwkę, kurwę jakby nie pisać. Ona jest wina wszystkiego, głupia cipa, która nie zdaje sobie sprawy, jak wielką i głupią cipą jest. Od tej kurewskiej cipy nic się nie zaczęło, ale wszystko się na niej kończy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...