Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Burt Jameson

Użytkownicy
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Burt Jameson

  1. Burt Jameson

    Na dopalanie

    Na Foksal się dopaliłem W Nowym Świecie zgubiłem odnalazłem się w metrze i w zarzyganym swetrze do domu ze wstydem ruszyłem
  2. Tu cisza i spokój, nie ma żadnych zakłóceń Szara linia popiołu, z paleniska złudzeń Pełznie ścianą, przez okno szklanej wizyty Po sznurze wisielczym, w tajemnicy ukryty Sen o czerwieni poranka, bez słońca Następuje codziennie, i czasami od końca Kieliszek struga odwagę, budzi obraz bandyty Stawia pionek na murze, chwila ciszy i zbity Nagą damą pik z talii malowanych widzeń Czarną kredką w oku cały zeszły tydzień Pokerowa zagrywka, i spod stołu karty Śmierci wódka rozlana, na stół życiem wytarty Pod zastaw z tombaku cenna papierośnica Kapie z brązowej butelki wonna kwaśnica Liczy lata, sumuje, zapisuje zeszyty Wkłada w pusty oczodół już dawno wybity Żółtą chustką przykrywa na owal czaszki cień Ciągnie w studnie zaburzeń wygaszając dzień
  3. Po pierwsze tytuł „Domini Cane” został użyty w liczbie pojedynczej a nie mnogiej, określenie pies pana może i rzeczywiście być z lekka prowokujące, ale od czasów, kiedy było obraźliwe, jego negatywne znaczenie znacznie się „zdewaluowało”. W naszym kręgu kulturowym pies jest stworzeniem jak najbardziej pozytywnym, no może muzułmanie myślą inaczej. Co do kontekstu to wyjaśnienie powyżej nie jest może wystarczające, ale jak już napisałem wcześniej celem tego eksperymentu była próba słownego przedstawienia tego, co widzi pies(, canis, cane....). Pies zapewne może należeć do jakiegoś pana ( dominus), tym panem może być przykładowo Pan- istota na tyle wszechwładna, że jest we wszystkim a w tej szczególnej chwili w psie. Poczciwe bydle jak to zazwyczaj w różnych historyjkach bywa ma kogoś znaleźć. Będąc stworzeniem o dość ograniczonych horyzontach umysłowych nie zajmuje się kontekstem tylko zapętla się na powtarzalny wykonywaniu jednej czynności, w tym przypadku poszukiwaniu jakiejś tam kobiety. Pies idący za swym celem, o którego istnieniu nie zdaje sobie sprawy, bo nie ma zdolności przewidywania i planowania, poznaje za to szczegółowo krótki odcinek przeszłości. Język i „Zgrabność tego krótkiego czegoś” ma za zadanie pokazać toporność takiego myślenia i nie należy tu się doszukiwać żadnej potrzeby to jest pewien rodzaj zabawy. Poza tym coś takiego jak estetyka nie istnieje.
  4. Jakiś czas temu coś zainspirowało pomysł, jak to jest postrzegać świat w innym trybie czasu niż to jest nam przez nature przypisane. Przykładowo weźmy psa, zwierzaka ze względu na ograniczenia zmysłowe, żyjącego ciągle w przeszłości, ze względu na dominacje węchu "widzącego" ciągle ślad zapachowy czegoś co było w danym miejscu przed chwilą, w teraźniejszości pojawiającego się tylko na krótką chwilę. Naukowcy twierdzą, że pies ma bardzo słabą pamięć krótkoterminową, starczącą ponoć na 2 minuty.(głupie uczucie wejść do pokoju i za chwilę zastanawiać się po co tu jestem?)Przypomina w tym komputer, w którym można zapisywać algorytmy działania ale wyników nie przechowuje. Można się pokuścić dalej i przykładowo pobawić się z czymś w rodzaju widzenia tylko przyszłości z pominięciem teraz. Taki mały, eksperyment myślowy, mający na celu wywołanie jakiegoś efektu estetycznego.
  5. Jestem tu przed chwilą, W której ślad na piasku kobiety, Idącej wcześniej przez sad, W którym podała jabłko mężczyźnie Lepiącym niedawno w glinie Wydobytej z brzegu rzeki, Na którym zostawiła ślad kropla, Soku z jabłka zerwanego w sadzie, Które ugryzł on Przytrzymując je ręką, Po której spłynęła, Zabierając ze sobą drobinę gliny Wraz, z którą spadła na udo, I nasyciwszy się zapachem kobiety Zsunęła się do stopy, Która była tu… Chwilę przed kiedy tu jestem.
  6. Droga Siostro! Czasem trudno być dorosłym, kiedy tyle w świecie pokus i pułapek czeka na nas biednych śmiertelników. Ot nawet w takiej, chałupinie na totalnym bezludziu. Jako, że już zacząłem to i napiszę. Otóż Droga Siostro dnia pewnego słonecznego, bo było to równie pewnego lata. Żona moja czarodziejka pojechała w świat daleki, ale nieodległy, aby sprawy doczesne dla mnie obrzydliwe pozałatwiać. Zapewne domyślasz się, że chodziło o coś tak ohydnego i dla życia zbędnego, jakim tylko mogą być pieniądze, ale nie o to tu biega. Jako już napisałem na początku, na mą biedną głowę czeka pułapek wiele. A najgorsze to te, co pochodzą z pogranicza świata ludzkiego a wierzeń, tudzież magią lub czarami zwanymi. Dnia tego pięknego, jak co jakiś czas rano przyszła pora karmienia Lukrecji, co ci o niej we wcześniejszym liście wspominałem. Stwór to podstępny straszliwe i w działaniu bezwzględny, a moja nieostrożność i brak refleksu tym bardziej do czegoś nieoczekiwanego zachęcający. Otwarłem ja pudełko, tylko odrobinę, ale ciut za szeroko, aby na patyczku zatknięty kawałek mięsiwa jej podać. Ona na ten moment gotowa i chyba naturalnym pragnieniem obrony pędzona, na dłoń moją karmiącą wystrzeliła jak błyskawica. Ja ryknąłem jak niedźwiedź raniony strzałem myśliwego, aż psy z domu pobiegły. Nie zdajesz chyba sobie sprawy jakiż to ból straszliwy i paraliżujący ramię moje przeszył, gdy z czarnych sztyletów zębów jad pod skórę spłynął. Skakałem dłuższą chwilę jak skwarek na patelni rozgrzanej. Turlałem się po izbie, oszalały infernalną spiekotą ogarniającą moją biedną lewą rękę. Myśli i słowa srogie pod adresem winowajczyni słałem, a w zasadzie to odbiorcą powinna być moja głupota. W całym tym bolesnym szale, pomysł jeszcze głupszy do głowy mi przyszedł. Oto dnia pewnego, cofając się jeszcze bardziej w czasie, przypomniałem sobie o indiańskim szamanie, co go po świecie się szlajając, spotkaliśmy na starym rynku pewnego miasteczka, gdzie zabawiał ludzi kuglarstwem i muzyką by na życie w „lepszym świecie” zarobić. Handlował on również, chyba potajemnie, zielem różnorodnym po części z jego krain przywiezionym, po części zapewne na naszych polach zbieranym, co w różnych dolegliwościach ulgę przynosić by miało. Z wieczora, może przez przypadek, a może wiedziony chęcią poznania tego egzotycznego w naszym krajobrazie człowieka, wychyliłem z nim kubków parę alkoholu raczej marnego pochodzenia. Twierdził on przy tym, że się Inka zowie i peruwiańskiej selwy wiatr go tutaj przygnał na skrzydłach wielkiego ptaka. W radości trunku upitego obdarował mnie woreczkiem ziela pewnego. Instrukcji użycia również udzieliwszy, domyślam się teraz, że pewnie niepełnej. Bełkotał przy pijaństwie, łamanym językiem, że ziele owo z duchów krainą pomost stanowi, złe moce przepędza, jad z ciała wyciąga. Trzeba je tylko w niewielkim szałasie w żar węgli dorzucić i mamrocąc zaklęcia, ich nie spamiętałem, na działanie czekać. I ja biedny idiota, z bólu się wijący, głupotą wiedziony, skojarzyłem, że człek ten z podobnych okolic, co i pająk pochodzi, więc zioła owe pewnie i na jego jad dobre. Wygrzebałem w komorze mieszek z zielskiem rzeczonym, szałasu stawiać nie musiałem, gdyż przy samym domu banie wybudowaliśmy. W bani napalone zawczasu, kamienie rozgrzane, gdyż kąpieli parowej zażyć zamierzałem. Miast wody użyć, liść pokruszonych rzuciłem na piec. I siadłem, poczekałem, wnet dymem gryzącym straszliwie i smrodliwym, dogłębny oddech wziąłem. Na efekt finalny w środku nie doczekawszy, wyleciałem na podwórze kaszląc, płacząc, smarcząc, jak bym pieprzu lub, chili do nosa pociągną. Tu zaczęły się czary. Gdzieś tam w środku głowy, odbijał się echem śmiech Indiańca gardłowy. Padłem gębą w błoto, siły ze mnie uszły, nie czułem już bólu, ba ciała nie czułem, a oczom swoim wiarę dawać przestałem. Nagle wszystko ucichło a ja uleciałem, najpierw przez krzewy straszliwie gęste, gałęźmi kolczastymi chłostany, prułem szybko lotu tego powstrzymać mocy nie posiadając. Wyleciawszy z busz imaginacji, stwierdziłem, że nad jakimś lasem pradawnym szybuje jak jastrząb. Pode mną paprocie olbrzymie liście rozwijają, lianami opasany, gąszcz niepokonany. A ja lecę wciąż wyżej, niebo skrzy się wokoło jak zorze polarne, wszystkimi kolorami. Wokół mnie lecą cienie, ich nie rozpoznaje, choć słyszę tysiąc głosów, języków ja ich nie znam. Nie chce ich dotykać, po prostu się boje. Nie wiem czy żyw jeszcze jestem, czy już w świecie umarłych. Wszystko miesza się, wiruje, a na końcu wiru, postać metamorficzna jak z rysunków majów, co je w książkach widziałem. Ja nie chcę tego widzieć, chce wracać na ziemię, oczu zamknąć nie mogę. Straszliwa była ta bezsilność człowieka głupiego wobec tej magii ze świata innego. Boże jakież to szczęście, było czuć, że spadam, widziałem swe ciało na ziemi leżące, wpadłem w nie jak w łoże ukochane. Leżałem tak jeszcze przez chwilę, w kozim gnoju wyturlany, o reszko godności dobrze, że nie we własnym. Do bolącej ręki, ból głowy dołączył. Wstałem i klnąc, na czym świat stoi do domu poczłapałem. W chałupinie naszej, chwilami przewidzeń jeszcze targany, kątem oka ujrzałem jak z okładki podróżniczej książki Czerwonoskórego twarz ze mnie rechocze. Jakoś się pozbierawszy i wymywszy, musiałem przed powrotem połowicy mej srogiej trzodę do zagrody zapędzić, którą pewnie w szaleństwie przypadkiem rozpuściłem. Wyruszyłem potem na myśliwską wyprawę po izbie domostwa by prowokatorkę tych strasznych wydarzeń bezboleśnie pochwycić i umieścić w należnym jej miejscu. Dokonawszy tego, siadłem umęczony na werandzie, żony mej dobrodziejki na drodze wypatrywać. Szczegółów jej po powrocie raczej nie ujawniałem. Czarodziejka ta moja, wzięła magiczną cebulę i na dłoń przyłożyła i bandażem zakryła. Ból do rana ustąpił. Ważną przynajmniej nauczkę z tych zdarzeń wyniosłem, i indiańskie zioła szamanom zostawiam, oni od pokoleń wiedze o nich posiedli i nie mnie się do niej zbliżać. Teraz się z siebie śmieje, choć do śmiechu wcale mi nie było. I tak sobie piszę, zerkając na tą półkę gdzie przy orchidei, czai się złowieszczo lukrecja w swym mieszkaniu. Z pozdrowieniami Burt Jameson
  7. Jestem tu przed chwilą, W której ślad na piasku kobiety, Idącej wcześniej przez sad, W którym podała jabłko mężczyźnie Lepiącym niedawno w glinie Wydobytej z brzegu rzeki, Na którym zostawiła ślad kropla, Soku z jabłka zerwanego w sadzie, Które ugryzł on Przytrzymując je ręką, Po której spłynęła, Zabierając ze sobą drobinę gliny Wraz, z którą spadła na udo, I nasyciwszy się zapachem kobiety Zsunęła się do stopy, Która była tu… Chwilę przed kiedy tu jestem.
  8. Jestem tu przed chwila, W której ślad na piasku kobiety, Idącej wcześniej przez sad, W którym podała jabłko mężczyźnie Lepiącym niedawno w glinie Wydobytej z brzegu rzeki, Na którym zostawiła ślad kropla, Soku z jabłka zerwanego w sadzie, Które ugryzł mężczyzna Przytrzymując je ręką, Po której spłynęła kropla, Zabierając ze sobą drobinę gliny Wraz, z którą spadła na udo, I nasyciwszy się zapachem kobiety Zsunęła się do stopy, Która była tu… Przed chwilą. Jakiś czas temu coś zainspirowało pomysł, jak to jest postrzegać świat w innym trybie czasu niż to jest nam przez nature przypisane. Przykładowo weźmy psa, zwierzaka ze względu na ograniczenia zmysłowe, żyjącego ciągle w przeszłości, ze względu na dominacje węchu "widzącego" ciągle ślad zapachowy czegoś co było w danym miejscu przed chwilą, w teraźniejszości pojawiającego się tylko na krótką chwilę. Naukowcy twierdzą, że pies ma bardzo słabą pamięć krótkoterminową, starczącą ponoć na 2 minuty.(głupie uczucie wejść do pokoju i za chwilę zastanawiać się po co tu jestem?)Przypomina w tym komputer, w którym można zapisywać algorytmy działania ale wyników nie przechowuje. Można się pokuścić dalej i przykładowo pobawić się z czymś w rodzaju widzenia tylko przyszłości z pominięciem teraz, zapraszam.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...