Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

kraina-latarek

Użytkownicy
  • Postów

    7
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez kraina-latarek

  1. dworzec pachnący kwaśnym deszczem liście, gołębie i bezpański pies i ławka na której siedze ze znajomym drzewem zegar od roku wskazuje czwartą zero pięć i zatrzymał się usmiech na twarzy zaginionej kobiety z tablicy ogłoszeń w kółko wedrują porzucone walizki z powietrzem tańczą wczorajsze gazety na rozkładzie jak skrzydłami przewijają się moje myśli kolejne opóźnienie przykładam ucho do torowiska słysze nadjeżdzający pociąg w kierunku nieba ale i tym razem wycofuje się jeszcze nie teraz jeszcze nie nie
  2. ustami kaleczę własne serce powiedzieć kocham jest trudniejsze niż śmierć mój archanioł mój ślepiec podkłada mi nogę podnosi cień w ten sposób przekonuje mnie że życie jest światłem mroczącym korytarzem w nieprzewidywalności zdarzeń a ja cząstkami promieni rozsypuje się … a ty jak drzewa koronami pieszczące niebo albo jak dziwka błagająca o łyk powietrza podarujesz mi czy sprzedasz miłość której nie ma
  3. Oooo! Bardzo wyrazisty! W czyją pamięć zapadnie na długo? Chyba w resztki świadomości naćpanych, albo zawianych i rzygających kolesi po zbyt dużych dawkach płynów różnorakich. Nie mieszaj Boga do swoich wulgarnych wypocin. Chcesz byc oryginalny? To ci się nie udało... Na razie żałość. A mogłoby być nieźle, gdybyś się postarał. Jak się przewietrzysz, to wciśnij "edytuj"... ...no przestań nie tylko święci chodzą po ziemi a wariaci też mają prawo kochac Boga...
  4. na półpiętrze nieba czwarta zero pięć gwiżdże klatką schodowym na podniebieniach nowy dzień na przystankach światłem karmię gołębie biurokratów i urzędników wieżowce jeszcze zaspane z kieszeni wyciągają ponury cień i jeszcze tylko bilbordom udaje się uśmiechać na torowisku życia rzygam żółcią zniesmaczenia bo gdy wydawało się że jestem na zakręcie znów majestatycznie czekam w epicentrum burdelu własnego istnienia które zresztą właśnie przegrałem w automacie z biletami w nieistotnym kierunku Boże gdzie do kurwy w tej nędzy jest moja reszta moje ciało binarnie krwawi na telebimach i krzyczy chłamem pierwszych stron darmowej prasy ‘Metro’ pod lewym ramieniem ‘Nowy dzień’ pod prawym drzewa upadły aby stworzyć dla mnie skrzydła tak – wznoszę się ideami w stereotypach zdarzeń i tylko grunt-kamień-sumienie nie pozwala się zapaść
  5. wkładam dwa palce do ust i chciałbym wystrzelić i ten jeden jedyny raz nie przeżyć naprzeciw siedzi Bóg przesuwa pionki z pola na pole atakuje robi szarady stawia szach jak zwykle śmieje mu się w twarz znów przegrałem wstaje odwracam plecami napełniam kolejny raz kieliszki muzyka w tym czasie gryzie powietrze gwiazdy od wieczora śpią na podłodze obrazy płaczą jak dawniej być może w popielniczce przygniatam własny zgon być może zaciągam się nowym życiem
  6. psycho-ryba po przeszczepie kręgosłupa w sztywności zasad stała się okropnie okrutna pływając na plecach przeciwko elektro-falom słonymi łzami kapała przewodami na mój świat - czyli ranę obsesyjnie za ortodoksyjnymi znakami w delikatności delirium podążające cząstki mojego światła w szał-źrenice wprowadzały błogi zamęt - czyli porcelanowe znamię szturcham anioła po plecach – ‘koniec odwiedzin – oddział zamknięty’ czas na nie-Boski zastrzyk diagnozę niosę pomiędzy zębami – - czyli uśmiech na amen
  7. fotoparanoja na twarzy zimy kiedy słońce na zagięciu periodycznie wyzwala cząstki zbłąkanego światła fragmentami spojrzeń mijanymi co dzień kwitną kwiaty jak marzenia korzeniami starając się sięgnąć nieba więc proszę moich źrenic nie deptać obłęd kołysany w dłoniach wypuszczam na paralotniach one stając się tańcem gwiazd plączą galaktykę wspomnień palcem zapisuje słowa w powietrze myślę wówczas że powstaje gdy odchodzę istnieje a trauma jak komar sączy z nich krew dostać sobą w głowę to chyba nie grzech (?)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...