W Niedzielę upijam się w parku.
Mokra poezja rozpływa się w kieszeniach
Lgnie do ud przez niesmaczny papier,
Bawełnianą podszewkę.
Tak, pada.
Rozglądam się dokoła marszcząc brwi
Kiedy tak spoglądam ludzie pytają,
Cóż mnie tak bardzo rozzłościło.
- Po prostu nie mam okularów.
Siódmego dnia siedzę na mokrej ławce.
Jak każdy bezbożnik wzywam święte imię;
Matko Jedyna, jutro znów poniedziałek
Uśmiechnięte modlitwy bez wiary
giną jednak pomiędzy kolanami,
wśród połyskujących deszczówką liści,
bez nadziei na echo.
Jutro poniedziałek.
Na zdrowie!