Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Edward Woolfhorse

Użytkownicy
  • Postów

    29
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Edward Woolfhorse

  1. Jestem czytelnikiem, który nie lubi być prowadzony za rekę. NIc nie wyjaśniasz, nic nie sugerujesz. Zostawiasz to, co w kazdym tekście najważniejsze - przestrzeń do myślenia dla czytelnika. Z dwóch sytuacji do bólu banalnych tworzysz absolutnie niebanalną historię. Dwa poprzedzające mnie posty najlepiej o tym świadczą. Ich autorkom nieśmiało polecam uruchomienie własnej wyobraźni. Dobra literatura to nie kaszka manna, ktorą ma autor podawać łyżeczką do buzi. Pozdrawiam i proszę o jeszcze.
  2. Witaj, masz pecha przed tobą, w podobny sposób, lecz z nieco lepszym skutkiem pisał K. I. Gałczyski poczytaj "Zieloną Gęś"
  3. Witam dzięki za radę i spis treści, licżę na recenzję - szczególnie na uwagi krytyczne pozdrawiam EW
  4. witam i odpowiadam w sprawie egzaminu: oczywiscie można, o ile zdecydujesz sie podjąć naukę w Akademii Realnego Absurdu im. Pana Kratka i Jego Autora Też w sprawie myślników: oczywiście roztargnienie. Próbuję wycinać wszystkie dzielenia wyrazów, po wklejeniu oryginału z worda, ale w tym wypadku przeoczyłem jeden tekst w sprawie całości: podaj mi, jeśli możesz, swój adres mailowy na mojego maila - [email protected], wtedy wyśle Ci całość. pozdrawiam
  5. Dzięki Leszku jesli skontaktujesz sie ze mna na e-maila przesle Ci całość. Jak przeczytasz i dojrzysz konstrukcję, to zobaczysz, że trudno to ciagnąc dalej. Ale wszelkie sugestie sa mile widziane. Planuję kratka dla dzieci - innego choć podobnego. Jak coś ędzie to wysle. Liczę na kontakt pankratek@op,pl pozdrawiam EW
  6. I to juz ostatnia porcja Kratków. Wszystkim wiernym czytelnikom dziękuję. TYm , którzy mają ochotę i skontaktują sie ze mną na e-mail [email protected] prześlę całość w jednym kawałku. Chcę wydać pierwszą wersję kratka jako e-booka ale nie wiele się na tym znam. Może ktoś pomoże? Będę wdzięczny. Pozdrawiam EW Przychodzi Kratek do lekarza 13. listopad, godz. 13.00 Poczekalnia przed izbą przyjęć jest pusta. Cieszy to Pana Kratka. Nie lubi czekać. Nie lubi też lekarskich poczekalni z ich duszną atmosferą cierpienia, strachu i odoru środków dezynfekujących. Puka do gabinetu lekarskiego. Nikt nie odpowiada. Dyskretnie uchyla drzwi. W gabinecie dwaj lekarze rozgrywają partię szachów. – Można? – pyta Pan Kratek – Można. – odpowiada ten, który siedzi twarzą do Pana Kratka. – Ale po co? – Gips – wskazuje na nogę Pan Kratek. – Dziś mam termin zdjęcia gipsu. – Gazet pan nie czyta? – Nie. – Widzisz. Mówiłem ci – ten siedzący twarzą do Pana Kratka zwraca się do siedzącego tyłem. – Ludzie popadają we wtórny analfabetyzm. Nawet już gazet nie czytają. – Ja też nie czytam. – mówi ten drugi. – Dzisiaj gazety wyglądają jak raporty policyjne. Po przeczytaniu boisz się wyjść na ulicę, bo albo cię okradną, albo zabiją albo wsadzą. Dawniej, jak brałeś gazetę, to wiedziałeś, że podnosi się wydajność, kraj rośnie w siłę, ludzie żyją dostatniej. A teraz? – Teraz piszą prawdę - nieśmiało wtrącił Pan Kratek. – Pan jeszcze tutaj? – Tak. Bo ten gips. – Na ten rok skończyły się limity. Proszę przyjść w następnym. – Za dwa miesiące? – Niecałe dwa, mamy już połowę listopada. – Ale, przecież.... – Przecież kolega już Panu powiedział. Nie mamy limitów. – Nie możecie mnie zostawić w tym gipsie, przecież moja noga... – Dobrze pan to ujął. Noga jest pańska, a limity nasze. Twój ruch. – Hetman bije konia. – To nieprzyzwoite. Przychodzi facet i chce żebym dla jednej nogi, w dodatku w gipsie, ryzykował pracę. Naraził swoją karierę na szwank a rodzinę na ubóstwo. Co ty na to? – Ciekawy ruch. To ja tak. – A teraz koń bije gońca. – Co z tym katarem? – Nie mam kataru. – odpowiada zdziwiony pytaniem Pan Kratek. – Co mnie pański katar? Nie widzi pan, że rozmawiam z kolegą. – Nic nie wiem o katarze. Pan Kratek wpada w osłupienie. Po raz pierwszy widzi lekarza, który nie wie nic o katarze. – Nie dostałeś zaproszenia? Ta firma, która wypuściła na rynek „Gripowix C – bis – ultra” organizuje tygodniową konferencję na temat przeziębień. Właśnie w Katarze. – Sprytnie to wymyślili. – To taki chwyt marketingowy. A lek wyśmienity. – Zaprosili cię? – Tak, dziś dostałem zaproszenie pocztą. – Muszę sprawdzić, może przysłali mi do domu. Zawsze przysyłali. – Może nie wyrobiłeś normy? – Niemożliwe. Przecież wszystkim zapisuję ten ich szajs. Pan Kratek nie nadąża za tokiem wysoce specjalistycznej dysputy. Aby nie czuć się outsiderem i nie popaść dodatkowo w depresję (leki antydepresyjne po ostatniej reformie reformy służby zdrowia, w trosce o budżet, prze-stały być refundowane), wycofuje się po angielsku. 13. listopad, godz. 19.00 Przed przychodnią, którą kieruje doktor Judym, potomek popularnej niegdyś postaci literackiej, kłębi się tłum pacjentów. Wśród nich jest również Pan Kratek. 13. listopad, godz. 23.30 Pan Kratek moczy w misce nogę szczęśliwie przez doktora Judyma uwolnioną z gipsu. 14. listopad, godz. 7.00 Pan Kratek czyta gazetę. KONIEC LEKARSKIEJ OŚMIORNICY W nocy policja aresztowała doktora J., który przekroczywszy wielokrotnie limity przyjęć naraził Skarb Państwa na wielomilionowe straty. Podczas przesłuchania podejrzany przyznał się do winy. Wskazał też swojego wspólnika, greckiego lekarza Hipokratesa. Fakt, że łączyła ich przysięga, dowodzi, zdaniem prokuratora prowadzącego śledztwo, że mamy do czynienia z tajną organizacją przestępczą o charakterze międzynarodowym. W sprawie Hipokratesa nasze władze przekazały wszystkie, zgromadzone w trakcie śledztwa, materiały greckim organom ścigania. Pan Kratek drze podpisane przez Judyma skierowanie na rehabilitację. Woli zapłacić prywatnie niż być zamieszanym w aferę. 15. listopad Gazeta podaje kolejne rewelacje. FAŁSZYWE ZEZNANIA DOKTORA J. Grecy są oburzeni pomówieniami, jakich dopuścił się w swych zeznaniach dr J. Jak donosi nasz korespondent z Aten, grecki minister sprawiedliwości poinformował, że lekarz o nazwisku Hipokrates został zidentyfikowany. Nie ma jednak nic wspólnego z aferą lekarskiej ośmiornicy. Zmarł bowiem dawno i jak wynika z zebranych, w toku sta-rannie prowadzonego śledztwa, materiałów, nigdy za życia nie kontaktował się z dr J. Pan Kratek nie może wyjść z podziwu nad jakością prywatnych usług medycznych. 20. listopad Gazeta. SOLIDARNI W PROTEŚCIE W związku z kontrowersyjną publikacją Autora, który, dla uniknięcia odpowiedzialności, posłużył się literacką formą, by szkalować służbę zdrowia, wpłynął do nas protest, podpisany solidarnie przez wszystkie zawodowe organizacje lekarzy. Oto jego teść: Środowisko lekarzy jest do głębi oburzone sposobem, w jaki pokazał je Autor. Przed-stawieni przez niego bohaterowie nie reprezentują nas, oddanych sprawie zdrowia pacjentów, lekarzy oraz pielęgniarek, położnych i personelu pomocniczego, o którym autor nawet nie wspomniał. Mimo trudnej sytuacji służby zdrowia, zawsze gotowi jesteśmy być do dyspozycji naszych pacjentów. Żadne limity nie powstrzymają nas przed niesieniem pomocy osobom potrzebującym. Domagamy się od autora odwołania kalumnii i publicznych przeprosin. 21. listopad Znany ze swego bezkompromisowego stosunku do obowiązku przestrzegania prawa, autor uznaje oświadczenie organizacji lekarskich o nieprzestrzeganiu limitów za publiczne przyznanie się do łamania obowiązujących przepisów, popieranie działań bezprawnych, a nawet podżeganie do przestępstwa i składa stosowne doniesienie do prokuratury. Do posła ze swego okręgu zwra-ca się zaś z apelem, aby ten, w obliczu degrengolady, jakiej uległo środowisko lekarskie, wniósł do laski marszałkowskiej, w trybie pilnym, projekt ustawy o lustracji w służbie zdrowia. Jednocześnie proponuje, by na czele komisji lu-stracyjnej stanęli jego bohaterowie. Następnie 1. Prasa, po wnikliwym dziennikarskim śledztwie, ujawnia grupę trzymającą władzę, w której Autor i jego bohaterowie pełnią niepoślednią, choć starannie przed opinią publiczną skrywaną, rolę. 2. Posłowie prowadzą dochodzenie. 3. Prokuratorzy prowadzą własną politykę. 4. Powołana w tej sprawie komisja śledcza przedstawia szereg wykluczających się nawzajem raportów. 5. Upada rząd. 6. Rozpadają się patie. 7. Premier jest przeciw a nawet za tym, by go postawić przed Trybunałem Stanu. 8. Gospodarka, wykorzystując zamieszanie, rozwija się. 9. Produkt Krajowy Brutto rośnie w zawrotnym tempie. 10. Bezrobocie nieznacznie maleje. 11. Pada najwyższa wygrana w totolotku. 12. Rozpisane zostają wcześniejsze wybory. 13. Zapomniany doktor J. nadal w areszcie oczekuje na proces. Noga Pana Kratka ma się dobrze. Spis cudzołożnic* Z notatnika Pana Kratka: www. anonse.erotyczne.cfl.pl** *Tytuł został z całą świadomością zapożyczony. Skazany, jak na razie, na bolesną anonimowość Autor chciał, choćby w ten sposób, zabłysnąć światłem odbitym od blasku sławy Klasyka Współczesnego Polskiego Romantyzmu oraz zaprzyjaźnionego z nim Wielkiego Człowieka Filmu i Teatru, który z umiarkowanym skutkiem, niestety, próbował wypromować hodowlę wielbłądów na naszej Błędowskiej Pustyni Kulturalnej. **Internetowych poszukiwaczy idealnie zbudowanych blondynek spotka rozczarowanie. Adres tej strony, jak wszystko w tej książce, jest czystą fikcją literacką. Nie molestujcie więc niewinnych komputerów. Kubuś Dni były co raz krótsze. W supermarketach zaroiło się od Mikołajów. W telewizji zapowiadali, że już wkrótce Kevin znów będzie sam w domu. Wszystkie znaki na niebie (wirujące płatki śniegu) i na ziemi (oblodzone jezdnie i chodniki) wskazywały, że zbliżają się Święta. Od paru dni Pan Kratek miał lokatora. W jego wannie zadomowił się dostojny, królewski karp. Po raz pierwszy w życiu, po ciężkim dniu pracy, Pan Kratek wracał do domu z poczuciem, że ktoś tam na niego czeka. Szybko zdejmował płaszcz i przemoczone buty. Szedł do kuchni. Wyjmował z garnka garść wcześniej już ugotowanej pszenicy. Szedł do łazienki. Siadał na skraju wanny i sypał ziarnko po ziarnku przyglądając się, jak Kubuś, tak nazwał swojego przyjaciela, dostojnie i leniwie podpływa i ze smakiem zjada swą kolację. Stale otwierający się i zamykający rybi pyszczek sprawiał wrażenie, że Kubuś ciągle coś mówi, jakby chciał podzielić się z Panem Kratkiem tym wszystkim, co przez dzień, w tej pustej, ascetycznej, a przez to skłaniającej do medytacji, jak klasztorna cela, wannie, udało mu się przemyśleć. I choć była to mowa bez słów, Panu Kratkowi wydawało się, że go rozumie, że podziela jego poglądy, a jeśli nawet z nimi się nie zgadza, to nie psuje to ich przyjacielskich stosunków. Aż nadszedł ten dzień. Dzień Wigilii. W supermarkecie Pan Kratek kupił zestaw potraw „Wigilia w pięć minut”. Oprawił choinkę. Przystroił. Przykrył stół białym obrusem. Podłożył pod niego małą wiązkę siana, którą dostał jako dodatek do świątecznego numeru popularnego dziennika. Nakrył, zgodnie z tradycją, dla dwóch osób. Przeniósł Kubusia do dużej, wypełnionej świeżą wodą miski. Wziął kąpiel. Założył ciepły szlafrok. Wyprasował białą koszulę. Wyjął z szafy odświętny garnitur i krawat. Spojrzał za okno. Zmierzch już nadchodził. Zmierzch dnia, a z nim nieuchronnie zmierzch ledwo co zawiązanej przyjaźni. Niewierność Wcale się nie zmieniła. Była, jak zwykle: beznadziejnie smutna i smutnie beznadziejna. Stara, dobra Depresja. – Wróciłaś? – Tak. – Na długo? – Na stałe. – Aha... – wstał. – Co robisz? – Wychodzę. – Na długo? – Na zawsze – kopnął krzesło. Wiedziała, że to kiedyś nastąpi. Jak wielu przed nim i wielu po nim, rzucał ją dla tamtej – Pani Ostatecznego Orgazmu. Pan Kratek w krainie rzeczy niewesołych – Witaj, Panie Kratku – uśmiechnął się pogodnie Karawan. – Dzień dobry. – Dobry? Dla kogo dobry? Czy możesz o dniu żałoby mówić, że jest dobry? A przecież nie znasz innych dni, niż dni żałoby. – Skoro nie znam innych dni, te, które znam, są dla mnie dniami dobrymi. Bo są to moje dni. – Nie rozumiem. – Dobry dzień, to taki, w którym to co robisz ma sens: służy innym, a tobie daje satysfakcję. Kiedyś i na mnie przyjdzie dzień zły. Stary, skrzypiący zostanę odstawiony gdzieś w kąt. Butwiejąc powoli, będę się rozsypywał zapomniany przez wszystkich. Nikt nie powie dobrych, ciepłych słów nad moim grobem, nie położy wieńca z gałązek świerka i sztucznych kwiatów, z szarfą: „Pogrążeni w smutku – żona, dzieci i wnuki”. Wiem, że nadejdzie kiedyś ten zły dzień. I cieszę się każdym, który go poprzedza. Jestem potrzebny i niosę ludziom radość. – Radość? Tak. Tym, którzy odeszli radość końca cierpień. Tym, którzy zostali, radość życia. Życia, które tym bardziej się ceni, im mocniej odczuwa się jego kruchość. – Nigdy tak o tym nie myślałem – Bo nie jesteś karawanem. Popatrz na Szubienicę. Ona ma naprawdę powód do smutku. – ? – Kiedyś dźwigała ciężar największych zbrodni. Od czasu, kiedy zlikwi-dowano karę śmierci, nic na niej nie zawiśnie. Stoi bezużyteczna. – I słusznie. Kara śmieci nie jest karą, lecz zemstą, a więc jest zbrod-nią. – Zmieniłby pan zdanie, gdyby pan był szubienicą – włączyła się do rozmowy Szubienica. – Bo czyż nie jest zbrodnią odebranie komuś sensu ży-cia? Nawet, jeśli jego samego przy życiu się pozostawi. Nie wyobraża pan so-bie nawet, jak koszmarne potrafi być życie bez sensu. A szczególnie wtedy, gdy to, co się dotychczas robiło, co uznawano za słuszne i pożyteczne, nagle okazuje się złe, zbrodnicze i bezsensowne. W tej sytuacji właściwie sama powinnam się powiesić. Niestety. My szubienice i w tym wypadku jesteśmy upo-śledzone: służąc do wieszania innych, same obsłużyć się nie możemy. Niech pan mi powie szczerze, Panie Kratku, co jest większą zbrodnią: powiesić zbrodniarza, czy odebrać sens życia komuś, kto tego zbrodniarza skutecznie eliminował? – W pewnym sensie to racja. – Jak pan może, Panie Kratku?! – rozległ się głos w pewnym sensie oburzenia a w pewnym sensie rozpaczy, który wydała z siebie, nie do końca jednoznaczna, W Pewnym Sensie Racja. – Co mogę? – zapytał cokolwiek niepewnie i nie do końca jednoznacznie Pan Kratek. – Jak pan może tak o mnie mówić? – Nie rozumiem. – Pan Kratek naprawdę nie rozumiał. – Bo nie był pan nigdy w pewnym sensie. – Co w pewnym sensie? – Nie co, a kim? – Co kim? – W pewnym sensie kimś. Rozumie pan? – Nie rozumiem. – Zaraz to panu wyjaśnię. Przyjmijmy, że jest pan Panem Kratkiem. – Bo jestem. – W pewnym sensie tak. – W jakim „pewnym sensie”? Z sensem, czy bez, jestem Panem Krat-kiem i nikim innym. – A ja? – Co pani? – Jestem racją. Tak, czy nie? – W pewnym sensie.... O, przepraszam – zreflektował się Pan Kratek. – Nie to chciałem powiedzieć... – Ale powiedział pan! Wszyscy to mówicie! Gorzej! Myślicie tak o mnie – Racja nie wytrzymała i wybuchnęła szlochem. – Nawet szubienica ma lepiej, bo jest. A ja? „W pewnym sensie”, „jeśli wziąć od uwagę”, „patrząc na to od tej strony”.... mam tego dość! Chcę być! Kiedyś byłam!!! Kiedyś.... – rozmarzyła się. – Kiedyś było nas wiele. Różne: sprzeczne, skłócone, przeciwstaw-ne, ale byłyśmy. I miałyśmy swoją pozycję. Byłyśmy damami. Pierwszymi damami! Wielkimi damami!! Uwielbianymi damami!!!! Byłyśmy na ustach wszystkich. Naszą chwałę głosili wielcy tego świata. W nasze imię narody ru-szały do walki. Najdzielniejsi dla nas zwyciężali, lub oddawali życie… – To wszystko nie ma sensu – myślał Pan Kratek. I nie myślał w tym momencie ani o Karawanie, ani o Szubienicy, ani nawet o W Pewnym Sensie Racji. Myślał o swoim autorze i jego ostatniej woli: „niech nikt o mnie nie my-śli”. – Do końca chciałeś zbyt wiele. Myślę, bo dałeś mi taką możliwość. A ponieważ ty mi ją dałeś, myślę o tobie. Ale czy jestem? Bo skoro ciebie nie ma? Summa Każdy zostawia po sobie to, co ma najlepszego. Pan Kratek, jako wytwór myśli, był w pewnym sensie myśli niewolnikiem, lub, w myśl zasad pozytywnego myślenia, myślą wyzwoloną. I jako taki nie mógł nie myśleć. Myślenie zaś, bez względu na jego jakość, szczególnie, jeśli jest się od niego uzależnionym i to w stopniu tak znacznym, jak Pan Kratek, nawet najbardziej cha-otyczne, układa się w jakiś porządek, a w przypadkach ekstremalnych nawet w system filozoficzny. W wypadku Pana Kratka doszło właśnie do tego eks-tremalnego przypadku. Byli filozofowie, którzy swe przemyślenia pozostawiali w sferze werbalnej. Taki Sokrates na przykład. Strategia ta sprawiła, że został ojcem filozofii. Wszystko bowiem, co powiedział mądrego i ważnego, przeszło do historii przekazane przez jego uczniów. Ewentualne głupstwa, które zapewne, jak każdy, również wygadywał, zatarły się w pomroce dziejów. (Nie ma kwitów – nie ma sprawy, jak mawiał pewien mistrz przekrętów.) Niepomny tego dobrego wzoru Pan Kratek, zapisał swe przemyślenia. Nie dość, że zapisał, to jeszcze wzorem Lutra, już nie na drzwiach katedry, lecz w internecie, podał do publicznej wiadomości na osobistej stronie www.pankratek.cfl.pl. „Ogólna teoria wszystkiego” Pana Kratka nie była dziełem opasłym. Zgodnie z duchem czasu, podana została w formie krótkiej i przystępnej. Wstęp Kopernik usunął Ziemię z centrum wszechświata. Pora na krok następny. Kwintesencja Nie istnieje nic poza Dynamiką i Inercją. Wszystko inne, to niczym nie-uzasadniona antropomorfizacja rzeczywistości, czyli próba bezprawnego zawłaszczenia całości przez jej nieistotną cząstkę, jaką jest ludzkość. Przesłanie Ludzkości pokory! Być może jesteś jedynie owsikiem w odbycie wszechświata! Dodaj swój komentarz Sam jesteś owsik, palancie! ludzkość Kopernik był żydem, i ty żydzie też roman To prawdziwa rewolucja w filozofii. Jest pan genialny! Przy okazji polecam moją książkę „Wpływ stosunków analnych na rozwój myśli filozoficznej w kulturze śródziemnomorskiej na przestrzeni dziejów. Część pierwsza. Starożytność” antropolog z kutna A ja wolę Metalikę gulgul Czy z pana można zdawać egzamin? studentka filozofii Odjebało ci? popierdolony Szukam Dynamiki, Inercję mam w domu. mąż I na co idą nasze podatki? księgowy Żadna inercja, żadna dynamika, kasa Misiu, kasa praktyczny CHWDP kibic Legii Jutro mam się żenić. Czy w tej sytuacji to ma sens? narzeczony Owies – tak. Owsik –nie. renata Ludzkość ci tego nie wybaczy! onz Mam w dupie małe miasteczka. Czy to znaczy ze jestem wszechświatem? Bursa Przywrócić karę śmierci pis Kocham pana, Panie Kratku Pani Eliza Czy antropomorfizacja jest gorsza od anoreksji? modelka Jestem animatorką kultury ludowej i nie pozwolę się obrażać Basia z Sierpca Balcerowicz musi odejść andrzej Najskuteczniejszy lek na owsiki - tanio farmaceuta Zesrałem się ze śmiechu jajcarz Nie ma Dynamiki i Inercji bez Walki Klas filozof – marksista Teraz już wiem, co to jest czarna dziura astronom-amator Koniec i bomba a kto czytał, ten trąba ferdydurke
  7. tak, badzo proszę, ponieważ bardzo mi w ten sposób pomagasz korygować oryginał, pozdrawiam
  8. dzieki za uwagi i miłe slowa; poprawek nie naniosę, bo edycja nadal zmienia kratka w kratki a moderatorzy nie odpowiadaja, mam nadzieję, że czytelnicy mi wybaczą, pozdrawiam ew
  9. Swoją drogą, demokracja powinna ulec ograniczeniu. Każdy potencjalny wyborca winien zostać poddany testowi na inteligencję i tylko odpowiednio wysoki wynik dawałby prawo do udziału wyborach. Tylko kogo by wtedy wybrali? Wsród Amerykanów panuje pogląd, że jak dzieciak jest inteligentny i obrotny to trafia do biznesu, jak jest mądry - do nauki, a jeśli jest tępym egoistycznym psychopatą to do polityki. I nawet im się to sprawdza.
  10. "Czucie i wiara więcej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko" - pisał pewien litewski poeta i zgadzam sie z nim.
  11. Dzięki za współczucie klimatów. Jeśli chodzi o Rodzinę, to, jak wskazuje wczorajsza historia ROMKA, ma ona dar przekonywania. Chyba coś komisji przedstawili, bo po pierwszych informacjach, że nie wszedł do sejmu, jednak się w nim znalazł:-). Żubry, które najpierw umierały ze śmiechu, potem dostawały zawału z lęku przed zemstą chłopców z ferajny.
  12. Bedzie, jak mnie moderatorzy wpuszczą dzieki za kibicowanie Pozdrawiam EW jeśli możesz napisz troche wiecej
  13. Witam, nadal "Edycja" złośliwie zamienia mi Kratka na kratki. Tak stało sie z cz. 2. Ale myślę, że wszyscy, ktorzy chcieli, przeczytali. Pozdrawiam swych stałych czytelników i dziekuję za miłe słowa. EW Dylematy wyboru Sobota. Wolne. Idzie sobie Pan Kratek. Idzie ulicą. Idzie i pogwizduje radośnie. Wczesnym rankiem idzie po świeże bułeczki na śniadanie. Myśli. Myśli, ale nie o interesach, jak w dni powszednie, lecz o świeżych bułeczkach z masełkiem, o kawie aromatycznej, świeżo palonej, zmielonej ręcznym młynkiem tuż przed sparzeniem. Kawie mocnej, bardzo słodkiej, ze śmietanką. Idzie i myśli. Myśli i idzie. Aż tu patrzy: coś nowego miedzy drzewami wisi. Płachta. Granatowa, elegancka, plastykowa. Na niej zdjęcie kolorowe, jak żywe, miłej pani. A obok litery białe i wielkie w napis się układają "Prawa i sprawiedliwa". Zadumał się Pan Kratek. Zadumał a potem zasępił. – Niedobrze – myśli. – Niedobrze... – i zasępił się jeszcze bardziej. – Jak by nie patrzeć, niedobrze – powtórzył. – Bo jeśli ta pani to jedyna w mieście prawa i sprawiedliwa, to niechybnie miasto czeka los Sodomy i Gomory. A jeśli nie jedyna, jeśli takich osób są setki, może tysiące, albo, nie daj Boże, dziesiątki tysięcy? I jeśli wszystkie te osoby prawe i sprawiedliwe nagle zechcą swą prawość i sprawiedliwość do publicznej wiadomości podać, przy pomocy płacht do tej tu wiszącej podobnych, to drzew i latarń w mieście, ani chybi, zabraknie. I co wtedy? Jedni będą mogli zawiesić, a drudzy nie? Jedni powieszą swoja płachtę na głównej ulicy, a drudzy, z konieczności, w zaułku? Jak w takiej sytuacji zachować prawo i sprawiedliwość? A bez pra¬wa i sprawiedliwości Sodoma i Go¬mora. Lepiej nie myśleć. I myśleć przestał. Poszedł dalej nie myśląc. Ale humoru już nie miał. Nie uszedł daleko, a tu ulicą sunie platforma. A na niej transparent wielki. Też granatowy. Też ze zdjęciem. Tym razem mężczyzny. Mężczyzna diablo przystojny. Wiek średni. Wygląd dostatni. Lekka łysina. Wzrok pewny, przenikliwy, co to jądro prawdy, najgłębiej nawet ukryte przez niecnych kłamców i manipulatorów, dojrzy. Mina dziarska. Prawdziwy Polak, który już z niejednego pieca chleb jadł i nadal żyje. I napis adekwatny: "Najlepszy z najlepszych". Materia, identyczna, jak i poprzednio, plastyk, marszczy się nieco. Pewnie fantazyjnie zawieszona, bo przecież najlepszego z najlepszych niedbale by nie powieszono. Wraz z materią, marszczy się na fotce twarz najlepszego. Z najlepszych, oczywiście. Nic przypad¬kowego w tym marszczeniu być nie może, bo jakże najlepszy z naj¬lepszych ma się nie marszczyć na widok człapiącego wokół pospólstwa. On, z którym równać się nie mogą nawet rzymscy cesarze, skoro ich zaledwie pierwszymi wśród równych zwano. Schylił pokornie głowę Pan Kratek, ugiął swój pospolity kark pod dobrotliwie, spod zmarszczonego czoła, słanym spojrzeniem. On, Kratek, nie najlepszy, przeciętny rączej, powiedzmy sobie nawet całą gorzką prawdę - kiepski. A gdy już się oddaliła platforma z portretem najlepszego z najlepszych, gdy Pan Kratek znów uniósł głowę, jego oczom ukazała się inna granatowa płachta. Tym razem bez fotografii. Tylko same białe litery układające się w napis: WYBIERZ NAJLEPSZYCH. Stanął pan Kratek. I znów zaczął myśleć. Czy napis dotyczy najlepszego z najlepszych, czy innych najlepszych też? Czy do grona najlepszych należy również ta sympatyczna pani prawa i sprawiedliwa? A jeśli ci najlepsi, z tego tutaj napisu, to jeszcze zupełnie inni najlepsi, jemu, Kratkowi, całkowicie nieznani? I zachęta na płachcie dotyczy wyboru zupełnie innych najlepszych? – Diabli wiedzą - pomyślał Pan Kratek. – Chyba już lepiej być wybieranym. – Tak? – włączył się autor. – Zobaczymy! Rodzina – I na tym kończymy naszą uliczną sondę na gorąco „Gdybym został prezydentem to...”. Udział w niej biorą zwykli obywatele miasta, którzy na co dzień nie interesują się polityką, mogą jednak politykom niejedno doradzić. Dziś naszym gościem był pan.... – reporterka zawiesiła głos. – Kratek. – dokończył Pan Kratek do podsuniętego mikrofonu. – A jutro może być pan – prezenterka spojrzała wprost w oko kamery – albo pani. Do zobaczenia na ulicach miasta. * * * – Dzień dobry Panie Kratku. – Dzień dobry Przed Panem Kratkiem stało dwóch młodych, dobrze zbudowanych mężczyzn. Nawet bardzo dobrze zbudowanych. Tak dobrze, że stwierdzenie „świata poza tobą nie widzę” wobec któregokolwiek z nich, traciło walor metafory. Stały więc przed Panem Kratkiem te dwie żywe, gdańskie szafy i uśmiechały się serdecznie. – Jesteśmy z Rodziny – Nie mam rodziny. – Z Komitetu Wyborczego Wyborców Rodzina. – Aaaa... rozumiem. – Ojciec zaprasza pana na grilla. – Nie znam waszego ojca. – Nic nie szkodzi. On pana zna. Zanieść, czy pan woli sam? Pan Kratek wolał sam. Towarzystwo na grillu stanowili w większości gentelmani o podobnej do posłańców posturze i jednorodnych fryzurach zacierających skutecznie granicę pomiędzy czołem a resztą czaszki. Wraz z przewijającymi się obok nich damami o zdecydowanie pierwszorzędnie rozwiniętych drugorzędnych cechach płciowych, robili wrażenie uczestników castingu do reality show pod nazwą „Piękne i Bestie”. Konwersacja miała charakter wyraźnie ekologiczny. Rozmawiano głównie o ziołach, działkach, furach, koniach w ilości od 150 w górę, skórach i wypasach. Panie prężyły biodra, panowie muskuły. Dowcipy latały nisko, jak jaskółki przed burzą. Sam Ojciec przypominał Marlona Brando w jego słynnej roli. Zauważalnie dzieliła ich tylko różnica języka. – Świetnie, Panie Kratku, świetnie - zagaił Ojciec chrzęszczącym, jak kroki po żwirze, głosem. – Co świetnie, jeśli można spytać? – Widziałem pana w telewizji. Takich ludzi nam trzeba. – Nie rozumiem. – Nie szkodzi. Ważne, że ja pana zrozumiałem. Jest pan właściwym człowiekiem. W pełni pana popieramy. Będzie pan prezydentem. – Ale ja nie startuję w wyborach. – To pan wystartuje. – Nie znam się na polityce. – Nie szkodzi. Angażujemy pana, jako apolitycznego fachowca. – Ależ ja nie... – Proszę nie odmawiać, zanim się Pan nie zastanowi. Nie chcemy Pana zmuszać. Widzi Pan ten najnowszy model BMW? – Piękny wóz. – Właśnie. Jak to mówią: „Raz na wozie, raz pod wozem”. Jak pan woli? – Zdecydowanie na wozie. – szybko zadecydował Pan Kratek. – Tak też myślałem. A więc zostanie pan prezydentem miasta. Z naszej rekomendacji. – Ja? – Tak, pan. Jest pan człowiekiem mądrym, uczciwym, lubianym. – Nie wiem, czy ktoś mnie lubi. – Ja pana lubię. To wystarczy. Na początek. Inni tez polubią. Mam dar przekonywania. – Ale państwo, co państwo z tego będą mieli? – Będę pana doradcą, inni będą urzędnikami. Przyzna pan, że działamy sprawnie, skutecznie i kompetentnie. Potrafimy egzekwować należności. Umiemy zadbać o bezpieczeństwo. Mamy doświadczenie w kontroli handlu i usług. Kiedy weźmiemy odpowiedzialność za miasto, zapanuje wzorowy spokój i porządek. Nasza rodzina znana jest z poszanowania wartości. Od dawna nikt się nam nie sprzeniewierzył. – Ale co z tymi, którzy już są? – Sam pan powiedział, że należy redukować. I miał pan rację. Zredukujemy. Po wyborach zorganizujemy imprezę integracyjno – relaksacyjną. Moi ludzie znają takie sympatyczne, ustronne zakątki. Zrobimy ognisko, kiełbaski, zabawy, z tych, co to urzędnicy lubią najbardziej. Takie na przykład kopanie dołków. Uwielbiają! Ciągle mówią, że każdy pod każdym ryje. Nie jest tak? – mrugnął do Pana Kratka porozumiewawczo, z łobuzerską miną trącił go w bok i kontynuował, co raz bardziej rozbawiony. - Potem wyliczanka: „Na kogo wypadnie, temu bęc.” i sprawdzanie w praktyce przysłowia o dołkach i wpadaniu. Zadbamy, by się sprawdziło. Kochamy przysłowia. Wszak są mądrością narodu. Prawda? Na koniec imprezy, zgodnie z apelami ekologów, sprzątanie i zacieranie śladów pobytu – zaśmiewał się z własnego dowcipu. – To potworne! – Pan Kratek wyraźnie nie był zwolennikiem aż tak czarnego humoru. – Ma pan coś przeciw ekologii? – Nie. Ale... – Żadnych ale... Zresztą, sami to załatwimy. Pan w tym czasie będzie na jakieś publicznej uroczystości. Na przykład, osobiście będzie udzielał pan cywilnego ślubu jakiemuś znaczącemu obywatelowi, lub zostanie ojcem chrzestnym jakiegoś dzieciaka. – Ojcem chrzestnym? – Racja, z tym chrzestnym, to nie najlepszy pomysł. - Ojciec sam zauważył, że trochę się zagalopował. Szybko więc zmienił temat. - Niech pan popatrzy na tych chłopców. W mundurach miejskiej straży będą wyglądali lepiej niż kompania honorowa. A działać będą jak grom. – Nie mieści mi się w głowie... władza dla... Rodziny? – A czemu nie? Jak można szybciej zlikwidować przestępczość zorganizowaną? Jak zapanować nad korupcją, przemytem, nielegalnym handlem, prostytucją? A poza tym, czy ma pan lepsze wyjście? – Ojciec spojrzał Panu Kratkowi głęboko w oczy wzrokiem, który jak dentystyczne wiertło przebijał się przez miazgę moralnych oporów wprost do korzeni strachu. - Szczerze, ma pan? – Nie – zdecydowanie, choć całkowicie nieszczerze odparł Pan Kratek. To pierwsze, tak oczywiste, jednoznaczne, powiedziane wprost w oczy kłamstwo sprawiło, że poczuł się politykiem. – A więc zgoda? – Ojciec wyciągnął rękę. – Zgoda – Kratek wyciągną swoją, pochylił się i ucałował rękę Ojca. * * * Banner był imponujący. Wisiał w samym środku miasta. Po lewej orzeł - biały, po prawej Pan Kratek – full kolor, a w środku hasło: NASZĄ PLATFORMĄ RODZINA PRAWA I SPRAWIEDLIWA Mimo to Pan Kratek przegrał wybory z kretesem. Kto bowiem rozsądny oddałby władzę w ręce apolitycznego fachowca? Wygrała Partia Profesjonalnych Polityków, z których żadnego nawet największy wróg nie mógł posądzić o to, że jest fachowcem, apolitycznym w dodatku. Na festynie zwycięzców królowała melodia „Nas nie dogoniat”. Szczęście Jesień. Niedziela. Park. Klonowa aleja. Cisza. Krok. Krok. Krok. Krok za krokiem. I znów krok. Niebo. Słońce. Chmura. Znowu słońce. Znowu chmura. Jest super. Słońce. Drzewa. Chmury. Liście. Pełen wypas. Krok. Krok. Krok. Krok za krokiem. Nogi w liściach. Głowa w chmurach. Ups... Poślizg. Jazda. Upadek. Karetka. Gips. I tak szlag trafia szczęście przez byle (psie) gówno. Akwizytor Miał nieco ponad 30 lat. Wysoki, szczupły. Ciepły uśmiech rozjaśniał okoloną brodą twarz o semickich rysach. W ofercie miał kamienne tablice, po ojcu, mało przydatne w epoce laptopów, dzieje narodu wybranego od prapoczątków, bez historii najnowszej, niestety, cztery wersje własnej biografii oraz dobrą nowinę, której nie chciała dotąd żadna, nawet najbardziej prowincjonalna gazeta. W zamian nie chciał nic. Pan Kratek od razu wyczuł, że ma do czynienia z człowiekiem z gruntu dobrym, lecz zdecydowanie niepraktycznym. Chciał mu pomóc. Tłumaczył, że dziś nawet rzeczy bezwartościowe mają swoja cenę, a z handlowego punktu widzenia, darmowa oferta jest wysoce nieatrakcyjna, ponieważ nie można w jej przypadku zastosować, bardzo skutecznej przy wszelkich transakcjach, zasady promocyjnej obniżki cen, nawet i o 80%. Powoływał się przy tym na własne doświadczenia, sukcesy Amway’a, Avonu, czy Zeptera (by pozostać tylko przy firmach zajmujących się sprzedażą bezpośrednią), odwoływał się do najnowszych teorii marketingu oraz powszechnie szanowanych autorytetów. On słuchał z uwagą i zrozumieniem. Pozostał jednak przy swoim. Spakował swój towar i ruszył do drzwi. Tuż przed zakrętem schodów odwrócił się jeszcze, uśmiechnął. – Zostań w pokoju – powiedział. – Idź i nie przychodź więcej – pomyślał Pan Kratek.
  14. Witaj, powiem brutalnie tekst jest na poziomie naszych polityków. Nie zawsze dobrym sposobem jest, by infantylizm i głupotę opisywać w sposób infantylny. Pozdrowiena
  15. Przeczytałem oba twoje teksty i wszystkie wypowiedzi. Myslę, że się świetnie bawisz i pisaniem, (czy tu powinien byc przecinek?) i dykusją. Chciałbym zobaczyć, co mogłoby z tego wyniknąć dalej.
  16. Właśnie o tej. Chyba jest uczulona na kratka:-) Dam dziś poczytać a jutro sprobuje jeszcze raz. pozdrawiam
  17. Dzięki Leszku, ale tak robilem i zawsze kończyło sie kratkami, ale spróbuję jutro jeszcze raz. Pozdrawiam EW
  18. Witaj, dzięki. Jesteś nieoceniona, jesli chodzi o uwagi dotyczące błedów. Moja polonistka zawsze groziła mi, że przez interpunkcję i ortografię nie zdam matury. Jesli pozwolisz, mam dwie prośby: 1. Pomagaj mi dalej. 2. Powiedz, jesli się na tym znasz, jak uniknąć zamiany tekstu w kratki po próbie poprawek, po wkliknięciu edycji. Będę Ci dozgonnie wdzięczny. Pozdrawiam EW
  19. Dzięki za dobre słowo i uwagi o błędach. Boję sie je poprawiać, bo wszelkie próby mieszania w edycji kończyły się dla mnie przrobieniem Kratka na kratki. Może dlatego, że kopiuję z Worda. Bez błedów będzie w e-booku, jesli uda mi sie go wydać
  20. Mam nadzieję, że wreszcie konczy się awaria która powodowała, że Kratek był przerabiany na kratki. Częœć 1 Kratka jest w częœci "Z", teraz na stałe wracam do "P" Pozdrowienia dla wiernych czytelników. Milion w rozumie – I to jest właœciwa odpowiedŸ!!!– prowadzšcy teleturniej podskoczył na krzeœle. - Wygrałeœ Kratku pół miliona. – Panie Kratku –nieœmiało sprostował Pan Kratek. – My tu wszyscy mówimy sobie po imieniu. – Ale ja nie mam imienia. – Jak to? – No tak, zwyczajnie. Jak Molier. On też nie miał. – Molier? A racja – prowadzšcy opanował konsternację. – W każdym razie, Panie Kratku, jest pan pierwszym zawodnikiem, który dotarł do pytania za milion, majšc do dyspozycji trzy koła ratunkowe. Ma pan ogromnš szansę na wygranie. Co pan zrobi z tak wielkš iloœciš pieniędzy? – Wydam. – No jasne. Proste pytanie – prosta odpowiedŸ. Miejmy nadzieję, że podobnie prosto da sobie pan radę z pytaniem za milion. A oto ono. Mogę czytać? – Proszę. – Ile jest 2 x 2? a) 8 b) 4 c) 1 d) 2 Pan Kratek uœmiechnšł się. Nie miał wštpliwoœci. Ot, żeby podtrzymać napięcie poprosił o pomoc publicznoœć. Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że na odpowiedŸ „b” zdecydowało się tylko 90 % widzów. Zwštpił trochę. W końcu pytanie za milion nie może mieć tak prostej odpowiedzi. Zadzwonił do przyjaciela. Ten nie miał wštpliwoœci: – Cztery – strzelił od razu, ale po chwili dodał – na wszelki wypadek weŸ pół na pół. Pół na pół? Pół na pół? Taaaaaakkkk!!! Teraz dopiero Pan Kratek zrozumiał podchwytliwoœć pytania. Pół na pół! Jak mógł o tym nie pomyœleć! Pytanie za milion nie mogło być tak proste! Pół na pół, czyli dwa. – „d” – powiedział bez wahania. – Jest pan pewien Panie Kratku? – prowadzšcy próbował zbić go z tropu – Tak, ostatecznie i nie odwołalnie. – W takim razie zaznaczam „d”. I spotkamy się po przerwie na reklamy. (W tym miejscu, ze względu na koniecznoœć zachowania napięcia dramaturgicznego, które, jak wiemy, % roœnie tym mocniej, im dłuższy jest blok reklamowy, autor przewidział miejsce na reklamy. Nie stawia przy tym wobec wydawcy żadnych ograniczeń dotyczšcych ich liczby i treœci. Mogš to być zarówno reklamy banków, firm ubezpieczeniowych, luksusowych samochodów, komputerów, jak i popularnych proszków do prania, czy zupy pomidorowej Campbella, choć w tym ostatnim wypadku warto sprawdzić, czy praw autorskich nie zastrzegł sobie wczeœniej Andy Warhol. Autor życzy sobie jedynie stosownej prowizji. Liczy przy tym, że osišgnięte z tego tytułu profity pozwolš mu na uzyskanie większej niezależnoœci materialnej i uchroniš przed koniecznoœciš podejmowania zgniłych kompromisów pomiędzy swobodš twórczš a wymogami literackiej komercji.) Po przerwie prowadzšcy ponurym głosem oœwiadczył, że jest to, niestety, zła odpowiedŸ. * * * Minęły dwa tygodnie. Pan Kratek otrzymał list: „Szanowny Panie, w zwišzku z Pana reklamacjš informujemy, że jest ona bezzasadna. Na pytanie ile jest 2 x 2 właœciwš była odpowiedŸ „c”. Słusznie podjęty przez Pana trop, niestety, nie doprowadził do właœciwej konkluzji. Pół, czyli 4:2 = 2, na pół 2:2 = 1 i to była właœciwa odpowiedŸ. Żałujemy, że się Panu nie udało i zapraszamy do innych naszych teleturniejów.” Pieczštki i podpisy. Pan Kratek zmišł list i z wœciekłoœciš rzucił go przez otwarte okno. Pod oknem przechodził właœnie oœmioletni Jasio. Humanista z zamiłowania, czytelnik wszystkiego, co wpadało mu w rękę. Przeczytał więc i list do Pana Kratka. Kiedy w szkole, na lekcji matematyki, pani zadała pytanie: ile jest 2 x 2, Jaœ natychmiast uniósł rękę w górę. Na matematyce zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu. – No Jasiu, proszę. – Jeden, proszę pani. – Co? – Jeden. – Kpisz sobie chłopcze - powiedziała pani i postawiła Jasiowi jedynkę. Jasiowi zrobiło się przykro i to bynajmniej nie z powodu złej oceny. W końcu nie pierwszej i nie ostatniej. Mimo wszystko lubił swojš matematyczkę. Dlatego było mu jej żal, normalnie żal. – Niby mšdra, niby ładna – myœlał – a milionerkš nie zostanie. Outdoor Pan Kratek postanowił spróbować sił w reklamie wizualnej. Na poczštek w tak zwanej społecznej. – Mniejsza konkurencja - myœlał. Myœlał, myœlał i wymyœlił. Największa społeczna plaga – AIDS. Zdecydował się zadziałać agresywnie. Projekt wyglšdał tak: plakat, na jednolitym tle gotowa do użycia prezerwatywa i napis: Pište – nie zabijaj. OdpowiedŸ z międzynarodowej organizacji walczšcej z tš plagš nie była zachęcajšca. Mówišc szczerze – odmowna. Pan Kratek wœciekły, czerwonym flamastrem przekreœlił prezerwatywę. Już miał projekt wyrzucić do kosza, kiedy nagle doznał olœnienia. Plakat w tym kształcie wspaniale nadawał się dla tych, którzy walczyli z wszelkimi przejawami antykoncepcji. Zapakował go więc znowu, opatrzył stosownym listem. I wysłał. W odpowiedzi otrzymał grzecznš, acz stanowczš odmowę uzasadnionš tym, że, może mimo jego woli, plakat ten jest w zasadzie kryptoreklamš produktu, do którego adresaci czujš nieprzepartš awersję. Tym razem podarł projekt. Podarłby i list, gdyby nie kolejny błysk intuicji. Przeczytał list jeszcze raz. Zatarł z zadowoleniem ręce, włšczył komputer, naniósł poprawki i wysłał projekt w kolejne miejsce. Już wkrótce na słupach ogłoszeniowych, na œcianach domów, przy drogach mógł podziwiać swoje dzieło. Różniło się ono od pierwszej wersji jedynie tym, że u góry widniało logo producenta a napis pod spodem głosił: „Pišta - gratis”. Dzień, jak co dzień Po dobrze przepracowanym dniu Pan Kratek wrócił do domu. Coœ udało mu się sprzedać, coœ kupić i wyjœć na swoje. Nie żeby za dobrze, ale i nie najgorzej. Œrednio, jak zwykle. Wszedł do mieszkania, zdjšł buty, założył kapcie, wyjšł z lodówki piwo, siadł w fotelu i rozłożył gazetę. W trakcie kolacji obejrzał wszystkie możliwe programy informacyjne. Nie odbiegały od normy: Na œwiecie ludzie ginęli w wojnach, zamachach bombowych lub katastrofach. W kraju bezrobocie utrzymywało się na poziomie około 20%. Firma X od pół roku nie wypłacała wynagrodzeń. W wyniku przekrętów członków zarzšdu, wielkie przedsiębiorstwo Y upadło pozbawiajšc pracy kilka tysięcy osób. Posłowie sprzedali ustawę. Premier kłamał. Minister współpracował z mafiš. Urzędnik brał łapówki. Prokurator umorzył. Przestępca uciekł. Sędzia po pijanemu przejechał na pasach staruszkę. Policjant zastrzelił przypadkowego przechodnia. Komornik wyeksmitował bezrobotnš z siedmiorgiem dzieci. Ksišdz okazał się pedofilem, naukowiec hochsztaplerem, pisarz plagiatorem, student sprzedawcš prac magisterskich, uczeń skinem faszystš, uczennica małoletniš dziwkš. Zwišzkowiec ukradł składki. Wnuk zabił babcię, mšż żonę, matka niemowlę. Lekarz dobił pacjenta, żeby otrzymać dolę od przedsiębiorcy pogrzebowego. Oferty pracy w gazetach zamieszczali głównie oszuœci żerujšcy na naiwnoœci bezrobotnych. Oddział psychiatryczny w szpitalu zamknięto z powodu urlopu personelu. Piłkarze sprzedali mecz. Koszykarze przegrali eliminacje. Lekkoatletów i ciężarowców zdyskwalifikowano za doping. Nad morzem i w górach lały deszcze. Na nizinach słońce wysuszało zbiory. Płonęły lasy. Prognozy długoterminowe nie przewidywały zmian pogody. Pan Kratek wyjšł z lodówki drugie piwo. Nacisnšł guzik pilota. Na kodowanym kanale erotycznym właœnie zaczynał się program dla sadomasochistów. „Dobranoc panie; dobranoc, œliczne panie, dobranoc, dobranoc.” Eko-marketing Pan Kratek zaspał. Ledwo się ogarnšwszy wypadł na ulicę. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył wokół swojego auta kršg młodych, sympatycznych ludzi siedzšcych na jezdni i zajadajšcych ze smakiem wegetariańskie kanapki. Poczuł œciskanie w dołku. Żołšdek przypominał mu, że nie zjadł œniadania. I nie zapowiadało się, żeby mógł to zrobić przez najbliższych parę godzin. Klienci czekali, więc i œniadanie też musiało poczekać. – Dzień dobry - powiedział grzecznie do otaczajšcych jego samochód młodych ludzi. – Czy zechcieliby państwo przenieœć się ze œniadaniem na pobliski trawnik? Muszę odjechać samochodem. – Pan chyba żartuje – odezwała się sympatyczna, młoda dziewczyna usadowiona tuż przed autem. Jej tycjanowsko rude włosy wyœmienicie komponowały się z nadgryzionš rdzš maskš, a rubensowskie kształty pozwalały domyœlać się, że kanapka, którš właœnie smakowicie zjadała, nie była pierwszš i ostatniš w dniu dzisiejszym. – Nie rozumiem. – Pan Kratek naprawdę nie rozumiał. – To raczej ja nie rozumiem, jak pan może składać nam tak nieprzyzwoitš propozycję. – Nieprzyzwoitš? – Pewnie. Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, co by się stało, gdyby cała ludzkoœć nagle siadła na trawnikach? – Nie. – No właœnie, tak myœlałam. – Ale przecież cała ludzkoœć nie siada. – Ale by mogła. Przynajmniej teoretycznie. Prawda? – Teoretycznie tak. – Wyobraża pan sobie, co stałoby się wtedy z trawš? – Nie. – Zostałaby unicestwiona. Przestałaby istnieć. Zachwiana zostałaby równowaga ekologiczna. Najpierw wyginęłyby zwierzęta karmišce się trawš. Potem zwierzęta żerujšce na tych zwierzętach. Ziemia, pozbawiona naturalnego nawozu, którym te zwierzęta jš użyŸniajš, stałaby się jałowa... – Już rozumiem. – Pan Kratek nerwowo spojrzał na zegarek. – Chętnie z paniš, z państwem nawet, podyskutuję o tej ewentualnej ekologicznej katastrofie, ale teraz już muszę jechać. – Po moim trupie. – spokojnie stwierdziła ruda i z plecaka wyjęła następnš wegetariańskš kanapkę. Reszta otaczajšcego samochód towarzystwa ze stoickim spokojem œniadała i z życzliwym zainteresowaniem przysłuchiwała się dialogowi. – Ależ droga pani, ja muszę do pracy. – Nikt panu nie broni. – Przecież pani... – Ja? – No właœnie... – Ja panu nie bronię pracować. Ja tylko nie zgadzam się, żeby pan, w imię własnych, egoistycznych interesów, korzystał z tej ruchomej komory gazowej. Pan uprawia ludobójstwo, więcej nawet, naturobójstwo. Na pana i panu podobnych przyjdzie w końcu czas. Czas sšdu i kary! – W porzšdku. Ale ja teraz nie mam czasu. – My mamy. – Odparła spokojnie i smakowicie odgryzła następny kęs. – Ale to mój samochód. – Oczywiœcie. Gdyby to był nasz, kazalibyœmy go już dawno złomować. – Ale ja muszę jechać. – Zawsze pan może. Musi pan tylko przejechać po nas. W ten sposób uœwiadomi pan sobie œmiertelne niebezpieczeństwo, jakie sprowadza pan na ludzkoœć. – Może się dogadamy.- Pan Kratek sięgnšł do kieszeni. – Pan nas obraża. Pan Kratek schował portfel. Machnšł ręka i ruszył szybkim krokiem w stronę centrum miasta. Kiedy wyszedł na głównš ulicę, zobaczył, że z przecznic wybiegajš inni, jemu podobni. Wszyscy zgodnie sunš w kierunku, gdzie przy krawężniku stoi rzšd eleganckich taksówek z widocznym z daleka napisem „Eko-taxi”. Telefon zaufania Zadzwonił telefon. – Słucham? – Pan Kratek? – Tak. – Mówi Prezydent. – Wałęsa? – Nie. Młot-Kowalski. Prezydent Miasta (prezydent, z szacunku do urzędu, jaki sprawował, miał zawsze zwyczaj mówienia o sobie z dużej litery, nie dodajšc wice, bo nie był drobiazgowy). – Aha... – Pan Kratek starannie skrył rozczarowanie. - Słucham pana, Panie Prezydencie (też grzecznoœciowo użył dużych liter i nie dodał wice). – Dzwonię do Pana w bardzo nietypowej sprawie. – Tak? – Czy mógłby pan zdradzić... – Zdradzić? – Tak. – Kogo? – Nie kogo, raczej co? – Co? – Czy pan kandyduje? – Nie rozumiem? – Czy pan kandyduje na radnego? – Nie. – To œwietnie. Będzie pan kandydatem Naszej Fali. – Czyjej? – Naszej. Czyli nas. Wszystkich mieszkańców miasta. – Ale... – Proszę nie odmawiać. Potrzebujemy nowych twarzy. Ludzi mšdrych, uczciwych, aktywnych... – Ale... – Rozumiem. Potrafimy być wdzięczni. Pańskie kontakty, poparcie społeczne dla pana Ruchu Poszukujšcych Pracy... Docenimy to. Po wyborach... – Ale... – Oczywiœcie, jasne, że już teraz! Co pan powie na fotel prezesa Zakładu Kanalizacyjno-Asenizacyjnego? – Ale... – Woli Pan coœ mniej brudnego? Już mam, dyrektor biura do spraw... – Ale... – Panie Kratku, proszę mi wierzyć, więcej nie mogę... – Proszę... – Rozumiem. Prezesura dla pana, a dyrektorkš zostanie pańska żona – Żona? Ależ ja... – Jasne, przepraszam, pewnie, że nie żona. Oczywiœcie, pani Kasia. To wspaniała... (tu prezydent westchnšł z rozmarzeniem) kandydatura. – Panie Prezydencie... – I działkę budowlanš. Bez przetargu. Za darmo nie możemy, pan rozumie. – Starczy. – Prezydent odetchnšł z ulgš i wytarł pot z czoła. (Pięćset głosów, co najmniej pięćset głosów – kalkulował w myœlach). – Jesteœmy zaszczyceni. Ja i cała Nasza Fala – nie krył entuzjazmu. - Z ludŸmi takimi, jak pan: bezinteresownymi, oddanymi sprawie miasta, zdziałamy wiele dobrego dla wspólnych korzyœci. – Panie prezydencie. – Tak? – zapytał prezydent z lekkim niepokojem w głosie. – Pan się chyba pomylił? – Nie rozumiem? - To już nie był niepokój, lecz poczštek paniki. – To pan Kartek jest przewodniczšcym Ruchu Poszukujšcych Pracy. Ja jestem Pan Kratek, zwyczajna, mało znaczšca literacka postać. – To czemu tego od razu nie powiedziałeœ baranie?!!! – Próbowałem – powiedział Pan Kratek. Połšczenie zostało przerwane. – Zdumiewajšce! – Pan Kratek nie mógł się nadziwić. – Jak to możliwe, by sam Prezydent, no, niech by tylko i wice, mógł znać mój znak zodiaku? Po sezonie Kiedy zbliża się wrzesień, plaża w miasteczku pustoszeje. Zapełniajš się pocišgi. Korkujš drogi. Psychoterapeuci nie nadšżajš, by gipsem słów okładać setki złamanych serc. Na tekturowej tacce po rybie, omijajšc łzy tłuszczu, ktoœ napisał: œlad stopy na piasku morskiego brzegu fala dotyka go obmywa całuje pieœci œlad znika fala zostaje falš jesteœ czy œladem strzeż się wszechogarniajšcej.... NUDY (dopisane innš rękš) – Panie Kratku! – Tak? – Zamykamy.
  21. Dzięki Basiu, że chciało ci się szukać Kratka. Następna część bedzie,jak tylko admin i czas pozwolą. Pozdrawiam i liczę, że napiszesz o swoich wrażeniach po całości. Pozdrawiam EW
  22. Dzięki za dobre słowo. Cieszę się, że mnie znalazłeś. Liczę na szerszą recenzję po całości – będą jeszcze 2 części. Pozdrawiam EW
  23. Witam, Przeniosłem się do Z, bo w P nadal jestem zablokowany, Dziś pierwsza część Kratka. Mam nadzieje, że moi wierni czytelnicy znajda mnie tutaj. Pozdrawiam i czekam na recenzje. Świat według Kratka Realizm, panowie, realizm K. I. Gałczyński „Kolczyki Izoldy” Narodziny Pana Kratka – Jestem – stwierdził Pan Kratek. I był. – Kim jesteś? – zapytał mocno zaskoczony autor. – Nie wiem. To wszystko stało się tak szybko. Przed chwilą mnie jeszcze nie było. – Rozumiem – powiedział autor, choć, prawdę mówiąc, nie rozumiał. Ale który autor zechce się do tego przyznać. Szczególnie wobec stworzonej przez siebie postaci. – Postaci? Ale co to za postać? – Skąd ja mam wiedzieć? – bezradność autora była w pełni uzasadniona. Pan Kratek pojawił się bowiem w jego głowie nagle, niespodziewanie i absolutnie bez powodu. Bez kształtu, życiorysu, cech charakterystycznych, poglądów, doświadczeń, wiedzy, przyzwyczajeń, bez wieku zawodu, rodziny, pracy, czyli absolutnie bez sensu. – I co ja teraz zrobię? – zapytał Pan Kratek. – A czy ja wiem? Rób, co chcesz - stwierdził autor. – Na szczęście mam cię z głowy. – I twoja głowa w tym, żeby ze mną coś zrobić. – Daj mi święty spokój. Przecież jesteś do niczego. Poroniony pomysł i tyle. – Ale jestem – Pan Kratek nie dawał za wygraną. – Rób co chcesz. – Nic nie chcę. – To nie rób nic. – Nie potrafię. – To rób, co potrafisz. – Nic nie potrafię. – O Boże! Co za upierdliwa postać! Jaki idiota cię wymyślił? – Nie wiem. – Pan Kratek wolał dyplomatycznie skłamać, niż zrobić przykrość swemu autorowi. – A co wiesz? – Wiem, że nic nie wiem. – To się dowiedz. – Czego? – Nie, ja oszaleję. Przecież tak do niczego nie dojdziemy. Zapadła cisza. Ale sytuacja nadal była napięta. Nawet milcząc Pan Kratek był. A będąc, jak by nie było, stawał się problemem, który jakoś trzeba było rozwiązać. – I co ja z nim teraz zrobię? – pomyślał autor. – Widzisz, zaczynasz myśleć pozytywnie – ucieszył się Pan Kratek. – Siedź cicho. Pan Kratek siadł cicho. – Wreszcie mam co robić – optymizm Pana Kratka wyraźnie rósł. – Nie, ja nie wytrzymam. Dzielić pokój z idiotą?! To ponad moje siły – autor wydawał się załamany. – Zabiję go. – pomyślał. – Ale jak? Jak zabić twór własnych myśli? Samobójstwo! Samobójstwo z powodu kretyna? Toż to kretyński pomysł! – Pan Kratek zdyscyplinowanie siedział i milczał. Wyglądało na to, że był zadowolony. W przeciwieństwie do autora. – Idź do diabła. Pan Kratek posłusznie wstał i ruszył do wyjścia. – Jakie to proste – ucieszył się autor. - Że też wcześniej na to nie wpadłem! - Nie wierzył w diabła. Liczył więc na to, że wysłany do diabła, a więc do nikąd, Pan Kratek nigdy z nikąd nie wróci. Nie doceniał Pana Kratka. – A gdzie mogę go zastać? – głos Pana Kratka odebrał mu nie tylko dobry humor, ale również nadzieję, że zdoła się go kiedykolwiek pozbyć. – Na ogół bywa w piekle – stwierdził z przekąsem. – A piekło? – Piekło jest w nas! – A diabeł? – Diabeł tkwi w szczegółach!!! – Aha. Nie rozumiem. – To proste. Gdybyś zadowolił się ogółem i poszedł do diabła, tak jak ci kazałem, nie zobaczyłbym cię już nigdy na oczy. Niestety, tobie potrzebne były szczegóły: a gdzie, a jak, a co, a….. No i wszystko diabli wzięli. – Nie wszystko. – Masz rację. Nie wszystko. Ty na całe nieszczęście zostałeś. Złego licho nie bierze. – To ja jestem zły? – Nie tyle zły, co niewydarzony. Ot, zwyczajny głupi pomysł, jakich miewamy tysiące. – Czy to moja wina? – A moja? – Przecież o nic cię nie winię. – Pan Kratek powiedział to tak zwyczajnie, prosto, bez jakiejkolwiek pretensji w głosie, że autorowi nagle zrobiło się głupio. – Nie. Choć właściwie mógłbyś – zreflektował się. – Tak, miałbyś pełne prawo. Przepraszam. – Nie ma za co. Nie gniewam się. Przecież to ty mnie stworzyłeś. Dzięki tobie, jak by nie było, jestem. Oczywiście mogę żałować, że nie zrodziłem się w głowie Szekspira, Czechowa, Woody Allena, Paulo Cohelo, czy chociażby Doroty Masłowskiej... – Ciesz się, że nie wylądowałeś w piwnicznej izbie, czy w jakieś nowelce, jako kamizelka albo nasza szkapa. – Masz rację. To pocieszające. – Dla ciebie. – A dla ciebie nie? – Nie jestem pewien. – Czemu? – Bo nie bardzo wiem, co z tobą zrobić. Chociaż... – No? – Właściwie, jak się temu bliżej przyjrzeć... W końcu znane są w literaturze różne beznadziejne przypadki: pomyleńcy walczący z wiatrakami, garbaci psychole na królewskim tronie, krwiożercze babska, narąbani od rana Irlandczycy, których bezsensowne włóczenie się po mieście można jedynie usprawiedliwić, naciąganą mocno, przyznajmy to szczerze, paralelą do dziejów Ulissesa (podziwiam tego Joyce’a – wyjść na swoje mając takiego bohatera!) Nie jesteś, co prawda, Robin Hoodem, Zorro, Jamsem Bondem, Batmanem, Sherlokiem Holmesem, czy Harrym Poterem, ale... – Przy twoim talencie... – Tylko bez pochlebstw, proszę. – To nie pochlebstwo. Ja naprawdę w ciebie wierzę! – Tak? – Czy mam inne wyjście? To przecież od ciebie zależy mój los. Więc wolałbym, żebyś był utalentowany. – A ja wolałbym, żebyś był bardziej określony. – Więc mnie określ. – Ale jak? – Nie wymagaj ode mnie za wiele. W końcu to nie ja ciebie wymyśliłem. – Na szczęście! Chociaż... może i szkoda. – Dlaczego? – Byłbym teraz na twoim miejscu. A ty miałbyś problem, co ze mną zrobić. – Ty jesteś o wiele bardziej określony. – Niestety. – A widzisz! – Co? – Fakt, że ktoś jest określony nie musi wcale ułatwiać zadania. Określony, to znaczy bardziej przewidywalny. Przewidywalność ogranicza wyobraźnię, stawia tamę fantazji. Popatrz, jesteś naprawdę w wyśmienitej sytuacji. Możesz ze mną jeszcze zrobić wszystko. – No, nie do końca. – Dlaczego? – Jesteś dziełem mojej wyobraźni. Jej nie przeskoczę. – Jesteś ograniczony? – Boże!!! Stajesz się niedelikatny. Twoje pytanie było całkiem nie na miejscu. – Dlaczego? – A jeśli naprawdę jestem ograniczony? I zdaję sobie z tego sprawę? – Co ja na to poradzę? Mogę cię tylko pocieszyć, że ja, twój twór, mogę być tylko bardziej ograniczony. I to mnie martwi. – Nie przejmuj się. Jako bohater, nie musisz być rozgarnięty, żeby zrobić karierę. Nie szukając daleko - taki Kubuś Puchatek. Jak sam o sobie mówi „miś o bardzo małym rozumku”, a bije na głowę (zwróć uwagę na ten paradoks), jeśli chodzi o popularność, wyrafinowanego intelektualistę Pana Cogito. – Mam nadzieję, że nie chcesz zrobić ze mnie jakiegoś skretyniałego chomika, tylko dlatego, że mogłoby nam to przynieść tanią popularność. – Niekoniecznie tanią. – ? – Skretyniały Chomik-Komik, mógłby przynieść niezłą kasę. – Tobie, a co ze mną? – Zostałbyś poliglotą. Wyobrażasz sobie: tłumaczenie na 120 języków. – Czego? Kretyńskich dowcipów? – Znowu mnie obrażasz. A przynajmniej moje poczucie humoru. – Nie znam twojego poczucia humoru. Ale ten pomysł ze skretyniałym chomikiem-komikiem wcale mi się nie podoba. – A kim ty teraz jesteś? Nikim. A tak byłbyś kimś! Jak Myszka Miki, Pamela Anderson, Mike Tyson, albo Kuba Wojewódzki. – Nie mam takich ambicji. – Pogardzasz nimi? – Nie. To raczej ty nimi gardzisz. A kim ty właściwie jesteś? Przeczytałeś więcej książek niż Mike Tyson? Jesteś mniej infantylny niż Kuba Wojewódzki? Masz wnętrze bogatsze niż Pamela Anderson? Może nawet jesteś zabawniejszy niż Myszka Miki? I co z tego, skoro nikogo to nie obchodzi? Gardzisz nie tylko nimi, nie tylko mną. Gardzisz wszystkimi, którzy cię otaczają, oraz innym, którym być może nie dorastasz nawet do pięt. Wydaje ci się, że jesteś od nich lepszy, mądrzejszy, wrażliwszy. To powiedz mi, dlaczego jesteś sam? Gdzie są tłumy twoich fanów? Gdzie są twoi uczniowie, gdzie grono wypróbowanych przyjaciół? Dlaczego nawet tak prymitywna, tak bezosobowa, tak nieukształtowana kreatura, jak ja, twój poroniony pomysł, twoja pomyłka, którą miałeś ochotę posłać do diabła, traci do ciebie szacunek, ma cię dość? Co takiego dzieje się z Tobą, że zrażasz do siebie wszystkich? Przecież nie robisz nic złego: nikogo nie okradłeś, nie pobiłeś, nie okłamałeś w istotnych sprawach... – Pan Kratek przerwał na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza. – A jednak robisz coś gorszego, o wiele gorszego. Gardzisz sobą. Gdybyś sobą nie gardził, nie gardziłbyś mną. Bo jestem częścią ciebie. Może niedoskonałą, może nawet pokraczną, prymitywną i głupią, ale częścią ciebie. I dlatego powinieneś mnie lubić, cenić, kochać nawet. Nie mam do ciebie żalu, więcej, jestem ci wdzięczny, bo dzięki tobie jestem. Ale odchodzę. Wybacz. Nie chcę dzielić twojego losu. Chcę sam poznawać ten świat, uczyć się go rozumieć, zachwycać się nim i dziwić. Chcę kochać, nienawidzić, mieć i tracić... I być. Być sobą i być z innymi. I odszedł Pan Kratek. Legenda Pan Kratek był chory i leżał w łóżeczku, i przyszedł pan doktor: – Jak się masz koteczku? Zdziwiła Pana Kratka ta nadmierna nieco poufałość. I być może nawet wyraziłby w jakiś sposób to swoje zdumienie, lecz zauważył w porę, że zamiast sędziwego pana doktora ma do czynienia z młodą lekarką. To zmieniało sytuację. Przebiegł go lekki dreszcz. – Zimno panu? – zapytała młoda lekarka. A właściwie postawiła diagnozę, ponieważ nie czekając na odpowiedź dodała – Trzeba koniecznie pana rozgrzać. - I w takt gorących, latynoskich rytmów zaczęła się rozbierać. Pan Kratek zesztywniał. I nie mało to nic wspólnego z prymitywnymi erotycznymi odruchami. Pan Kratek zesztywniał, ponieważ to, co zobaczył, zdumiało go bardzo i przeraziło nieco. – Dlaczego Pani doktor jest taka cała owłosiona? – zapytał nie kryjąc zdziwienia. – Żeby cię skuteczniej ogrzewać – lekarka już wsuwała się pod kołdrę. – Ale te pazury i te wielkie zęby.... – Bo, drogi Panie Kratku, ja nie jestem młodą lekarką, lecz Rzymską Wilczycą. Pan Kratek oniemiał. Korzystając z tego wilczyca kontynuowała: – Jak wiesz kochany z historii, czeka mnie wielkie zadanie, muszę wykarmić dwóch dorodnych bliźniaków, którzy potem założą Rzym. Ale najpierw muszę ich mieć. Więc do dzieła. Pełń historyczną misję. (Ponieważ tekst ten może być czytany przez dzieci i to przed godz. 23.00, wycinamy następny fragment i przenosimy do wersji kodowanej – tylko dla dorosłych.) W ten sposób Pan Kratek stał się ojcem Romulusa, Remusa oraz kultury śródziemnomorskiej. – I co pan na to, Panie Herbert?! – triumfował autor. – To oburzające – trząsł się z wściekłości Pan Kratek. – Żeby dla idiotycznych literackich ambicji, z głupiej chęci przelicytowania Wielkiego Poety, wpędzać swojego bohatera w sodomię. – Wybacz Kratku, teraz, jako mój pra… praprzodek, to ty, w pewnym sensie, jesteś odpowiedzialny za to, co ja robię. Pretensje możesz mieć tylko do siebie - stwierdził autor. I poszedł na dobrze zasłużoną wódkę. Wyspa szwagrów Rzucony nagle i niespodziewanie na głębokie wody życia Pan Kratek, jak na rozbitka przystało, wylądował na wyspie. Niedużej, ale i nie bezludnej. Ot takiej, by pomieścić średniej wielkości miasteczko. Może nie do końca pomieścić, bo jak z dumą twierdzili jego mieszkańcy, rozłożone ono było, niczym Wenecja, na licznych wyspach. Głównie niezamieszkałych. Ilu? Trudno było ustalić, ponieważ, w zależności od stanu okalających miasto wód morskich i śródlądowych, ich ilość się zmieniała. Aby nie mącić w głowach turystom, postanowiono, że wysp tych będzie czterdzieści cztery, jako że jest to liczba magiczna. Podobno uczyniono to na cześć pewnego dziewiętnastowiecznego poety, który pisząc poemat zaczynający się od słów „Litwo, ojczyzno moja...” stał się paradoksalnie wieszczem zupełnie innego narodu. Nic w tym dziwnego, skoro dotyczyło to miasteczka na wskroś paradoksalnego, które na niegdyś duńskich terenach zbudowali Niemcy, zamieszkali Polacy, głównie z Białorusi, a przez długi czas częściowo okupowali Rosjanie. Miasteczka, w którym wybudowano największą morską twierdzę, tak perfekcyjną, że nikt nigdy jej nie zaatakował. Zdobywane zaś było regularnie od strony lądu. Miasteczka, w którym zbankrutowało kasyno a krezusami stali się właściciele rozpadających się straganów z dykty i blachy falistej. Miasteczka, które jego prezydent, w ramach walki z korupcją, próbował wysadzić przy pomocy miny. Bezskutecznie, na szczęście, bo mina okazała się niewypałem. Miasteczka naprawdę szczęśliwego. Czyż nie jest bowiem szczęśliwym miasto, gdzie głodujący bezrobotni, w ramach protestu, przynoszą radnym pieczone kurczaki a ich żony na tę okazję ubierają futra z norek. Bo jakże mogłyby się pokazać w lichym paltociku w lokalnej telewizji, która na żywo całą rzecz transmituje i kilkakrotnie powtarza. Toż by sąsiadki miały używanie. Miasteczka, w którym, bez względu na kaprysy historii, zawsze czegoś przybywało. Nawet lądu. Tak. Prawie metr, co roku. I to w czasie, kiedy na całym świecie, w wyniku efektu cieplarnianego, to wody zabierały ląd. Miasteczka, w którym, jak nigdzie indziej, władza utrwalała wartości rodzinne tak skutecznie, że w okolicy zwano je nieoficjalnie Wyspą Szwagrów. Miasteczka, w którym, jak w wielu innych małych miasteczkach, toczyło się niespiesznie, zwyczajne, przeciętne życie: kochano, nienawidzono, płodzono dzieci, pracowano, umierano. Jak wszędzie. Miasteczka, w którym, paradoksalnie wyjątkowy, bo wyjątkowo niedookreślony, nieprzeciętnie przeciętny Pan Kratek od razu poczuł się jak u siebie w domu. Hymn Żeby żyć, Pan Kratek założył firmę: KRATEK - Przedstawicielstwo Handlowe. Sprzedawał wszystko: od mini browarów do maxi chipsów. I jakoś wiązał koniec z końcem. Ciągle w drodze. Stary samochód, tanie hoteliki, wynajęte mieszkania z nędznym umeblowaniem - to był jego świat. I dni mijające w pędzie - wszystkie takie same. Któregoś, takiego dnia, po obiedzie i dwóch piwach strong na rozluźnienie, Pan Kratek pomyślał: i na co mi to wszystko, skoro nic i tak po mnie nie zostanie. Pod wpływem tej smutnej refleksji, wyjął z teczki czystą kartkę, siadł i zaczął pisać: HYMN LUDZI SMALL BIZNESU Wyrośnięci z dżinsowych mundurków, ze stryczkami krawatów na karkach, absolwenci kursów marketingu, lokatorzy stołków przy barkach, czytelnicy rubryk giełdowych, (Polmos w górę? Barman – dwie żytnie!) starym golfem do wyzwań nowych wyruszamy radośnie i szczytnie. A gdy noc w hotelowe spojrzy okna, gdy zawyje w nas dusza samotna, gdy załkamy nad losem swym pieskim, że nas rzucił, powalił na deski, gdy łzy roniąc w poduszkę zaśniemy nad ranem, wtedy właśnie, właśnie wtedy, to się stanie: Życie będzie i spoko i super, stać nas będzie na żonę i dupę. Nowy merc z ABSem i klimą, rano – sauna, wieczorem – kasyno, tenis z Pierwszym, msza z Drugim, wczasy na Martynice... To jest życie, to bracie jest życie... A rano: Wielkie cele zmienione na drobne. Drobna suma na knocie w PKO. Dla rozrywki wieczorem masz Kiepskich, na śniadanie - musli z cola-cao. Cały biznes w wytartej teczce: wizytówki, stempel, pięć świstków... Lecz nie damy ważyć się lekce, my – piranie kapitalizmu. Ulżyło mu trochę. Podszedł do okna. Za oknem, prawie na wyciagnięcie ręki, cienka linia skośnie przecinała niebo. Wychylił się. Nad dachami miasteczka bujał latawiec w biało-czerwoną szachownicę. Przesunął wzrokiem w dół, wzdłuż cieniutkiego sznurka utrzymującego papierowego ptaka, spojrzał.... a to Polska właśnie. One way Drzwi, przed którymi stanął Pan Kratek, były granatowe. U góry, w koronie gwiazd, napis wielkimi literami UE. Poniżej jedno słowo w rożnych, zupełnie nieznanych Panu Kratkowi językach. Wejście – domyślił się Pan Kratek treści napisu. Wszedł. W pokoju za biurkiem siedziała urzędniczka. Sympatyczna, choć chłodna. Panu Kratkowi, nie wiedzieć czemu, przypominała brukselkę. Ze względu na obfitość kształtów, można by o niej nawet powiedzieć Bruksela – pomyślał Pan Kratek. Ale nie powiedział. Nie chciał ryzykować nazbyt wyrafinowanego komplementu, by nie być posądzonym o molestowanie. Zaczął konwencjonalnie: – Dzień dobry. – Dzień dobry – odpowiedziała Bruksela (tak ją będziemy z Panem Kratkiem nazywać). – Pan do nas? – No właśnie. Zobaczyłem drzwi, więc wszedłem. – Do nas nie wchodzi się ot tak. Trzeba negocjować. – Nie rozumiem. – No.... trzeba się dogadać w sprawie okresów przejściowych, dopłat bezpośrednich do rolnictwa, aborcji... – Mnie ten problem nie dotyczy – przerwał nieśmiało Pan Kratek. – O! To właśnie objaw męskiego szowinizmu! – zaperzyła się Bruksela. – A’ propos, ustalić jeszcze musimy poglądy na równe prawa kobiet, lesbijek, gejów... – Nie jestem gejem – wyznał pan Kratek z pewną dozą nieśmiałości i zażenowaniem, że nie należy do mniejszości seksualnej. – Nie wnikam w pańskie sprawy osobiste. Nawet gdyby pan był, będzie pan równoprawnym obywatelem Zjednoczonej Europy. – Cieszę się. – Nie ma z czego. To pana niezbywalne prawo. – odparła grzecznie, ale sucho. I z miną uprzejmego inkwizytora postawiła kolejne pytanie. – A jak wygląda sprawa przygotowania do absorpcji unijnych funduszy? – Nie rozumiem. – No, PHARE... – Farę mamy – przerwał jej Pan Kratek zadowolony, że może odpowiedzieć na coś pozytywnie – w naszym miasteczku jest fara, zabytkowa, XVI wiek. – Tym się zajmie Komisja Dziedzictwa Kulturowego Europy – skwitowała chłodno. – Niestety, widzę, że niewiele pan rozumie. Ale jest tu człowiek, który panu wszystko wyjaśni. Proszę, te drzwi na lewo. Na lewo były drzwi pancerne. Za nimi, między rozrzuconymi hełmami, wśród manekinów żołnierzy Gromu, na tle portretu Saddama, pomiędzy najnowszymi modelami samolotów Grippen, Mirage i F16, stał znany redaktor z telewizji. – Wiem – pomyślał Pan Kratek. – Sensacje XX wieku. II wojna światowa, Hitler, Stalin. Koszmar. Nie, nie chcę, wychodzę. Cofnął się, odwrócił, chciał chwycić za klamkę.... Klamki nie było. Bruksela uśmiechnęła się sympatycznie. – Do nas się tylko wchodzi. Wyjścia nie przewidujemy. Walentynka JULIA Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski. Słowik to, a nie skowronek się zrywa. ROMEO Skowronek to, ów czujny herold ranku, Nie słowik... Pęknięcia na suficie układały się w coś na kształt serca. – Panie Kratku... – Tak? – Ma pan kasę na następną godzinę? – Nie. – Szkoda. Rosół z Dudka Torby były ciężkie. Pan Kratek postawił je i z ulgą siadł na krześle. – Kawa – pomyślał – napiję się kawy. Sięgnął ręką do torby, wyjął słoiczek z kawą i promocyjny kubek. Zdziwił się, kiedy nabierając porcję brunatnego proszku natknął się na coś białego. Już był gotów zakręcić słoik i wybrać się do sklepu z reklamacją, ale przemogła ciekawość. Wyjął białe zawiniątko. W małej, papierowej torebce znajdował się dwukaratowy diament. Prezent od producenta. – Spoko – pomyślał Pan Kratek. Wstawił wodę na kawę. Czekając aż się zagotuje, sięgnął po butelkę napoju jabłkowo-miętowego, zerwał kapsel i dowiedział się, że wygrał szwajcarski zegarek. – Spoko – powtórzył głośno. Zalał kawę i napoczął ulubioną paczkę ciasteczek. Spod opakowania wypadła mini kartka pocztowa z widokiem luksusowego hotelu, położonego przy alei z palmami, tuż przy piaszczystej plaży, z czekoladowego koloru pięknościami na tarasach. Na odwrocie producent informował, że właściciel tej kartki wygrał dwutygodniowe wczasy dla sześciu osób na Hawajach. – Dlaczego dla sześciu? – chciał się zdziwić Pan Kratek, ale nie zdążył, bo ktoś niecierpliwie naciskał dzwonek do drzwi. – Pan Kratek? – przecudnej urody blondynka nie kojarzyła się Panu Kratkowi z żadną znaną mu dotąd kobietą. – Słucham? – zapytał niepewnie onieśmielony boskością jej kształtów. – To dla pana. – na jej dłoni leżał samochodowy kluczyk. – Nie rozumiem. – Był pan naszym milionowym klientem. Wygrał pan samochód. – Ja chyba śnię – pomyślał Pan Kratek. I obudził się. Wstał z łóżka. Poszedł do kuchni. Nastawił wodę. W słoiku nie było kawy. Nie było herbaty w puszce. Gdzieś w głębi półki znalazł starą torebkę z zupą w proszku. Nie pierwszej świeżości opakowanie zdobiło zdjęcie reprezentacyjnego bramkarza. Pan Kratek rozdarł torebkę i.... znalazł w niej bilet lotniczy i kartę wstępu na finałowy mecz koreańskiego Mundialu. – Za późno – pomyślał. I wsypał zawartość torebki do wrzątku. Niekompetencja Pan Kratek chciał wziąć kredyt na swoje kolejne przedsięwzięcie gospodarcze: profesjonalne demonstracje „NIETOLERANCJA DLA NIETOLERANCJI.” W banku młody, dynamiczny, kompetentny i sympatyczny mężczyzna, po uzgodnieniu języka, w którym Pan Kratek zechce rozmawiać, przedstawił mu całą gamę wyjątkowo atrakcyjnych propozycji. Mógł Pan Kratek skorzystać z najdogodniejszej dla siebie. Natychmiast. Oczywiście po dopełnieniu drobnych formalności. Wystarczyło przedstawić trzech żyrantów, zastawić mieszkanie i samochód, wystawić czek in blanco i dostarczyć parę zaświadczeń, które odpowiednie urzędy powinny wystawić od ręki. Zaczął od zaświadczeń. W Urzędzie Skarbowym młoda, sympatyczna i kompetentna pani w okienku poinformowała go, że według danych z komputera nie zalega z płatnościami, a pisemne poświadczenie, oczywiście po dokonaniu stosownych opłat, będzie mógł odebrać w terminie urzędowym, czyli po 14 dniach, między godziną 11.15 a 11.30. Przyszedł punktualnie. Niestety na próżno. Urzędująca w innym okienku, równie sympatyczna, kompetentna i młoda kobieta (specjalistka od PR, absolwentka renomowanej uczelni) z profesjonalnym wyrazem współczucia i zatroskania na twarzy, nie żałując słów ubolewania, powiadomiła Pana Kratka, że w wyniku reorganizacji, której jedynym celem jest dobro interesantów, zmieniony został termin drugiego śniadania personelu i teraz, absolutnie niefortunnie, wypadł on w wyznaczonym Panu Kratkowi czasie. Nie chcąc go pozostawić z problemem, poradziła, by wybrał jedną z trzech możliwych opcji: 1. Czekać na kolejną zmianę decyzji w sprawie drugiego śniadania. 2. Ponowić podanie i liczyć na to, że następny wyznaczony termin nie wypadnie po kolejnej, mającej usprawnić obsługę reorganizacji. 3. Napisać skargę, poczekać na jej rozpatrzenie i odpowiedź. Oczywiście w ustawowym terminie 14 dni. W wypadku braku odpowiedzi lub odpowiedzi niezadowalającej, ponawiać skargę do instancji wyższego rzędu, aż do Trybunału Europejskiego włącznie. Przy okazji wręczyła mu przypadkowo posiadaną wizytówkę znajomego adwokata, specjalisty od takich odwołań. Porażony kompetencją urzędniczki Pan Kratek postanowił wybrać wszystkie trzy opcje jednocześnie i udał się do ZUS-u, by potwierdzić, że nie zalega ze składkami. W wybudowanym z rozmachem, acz po niewielkich kosztach (jedynie za 0,5 % dziennej składki ubezpieczonego, w sumie zaledwie kilkaset milionów) nowoczesnym gmachu urzędu, bez kłopotu dotarł do recepcji (marmur, mosiądz, szkło – standard europejski), w której wręczono mu stosowną ankietę i z godną najwyższej pochwały sprawnością i kompetencją udzielono profesjonalnej instrukcji. Jakże się zdziwił, gdy, po przepisowym odczekaniu 14 dni, otrzymał listem poleconym, napisanym zgodnie z wszelkimi regułami urzędowej epistolografii, wiadomość, że, choć ankieta została przez niego wypełniona prawidłowo, nie może otrzymać stosownego zaświadczenia, ponieważ jego osoba nie figuruje w ewidencji. W związku z tym, nawet jeśli istnieje, co nie jest wykluczone, to, z punktu widzenia ZUS-u, jego istnienie jest absolutnie nieistotne. Na całe szczęście, dyskretnie podsunięta bombonierka z właściwym nadzieniem sprawiła, że nieistotny dla firmy jako takiej, Pan Kratek stał się istotny dla Pani Ziuty – urzędniczki nic nieznaczącej, zdecydowanie leciwej, zaniedbanej i już na pierwszy rzut oka niekompetentnej. Pani Ziuta sprawdziła jakość nadzienia bombonierki, siorbnęła kawy, aby popić przeżuwany właśnie kęs kanapki z pasztetową, spojrzała na Pana Kratka przez cylindryczne szkła, jak na upierdliwe UFO i burknęła: – Da się zrobić. I zrobiła. W kwadrans. Bo musiała jeszcze dokończyć posiłek. Proces Pan Kratek wszedł do galerii. W pierwszej sali jakaś kobieta obierała ziemniaki. – Dzień dobry – powiedział. – Dzień dobry – odpowiedziała. Wyszedł. Nie chciał przeszkadzać. W sali następnej, wypełnionej do połowy różowymi balonikami, nie było nikogo. Z katalogu wynikało, że jest to „Przestrzeń do połowy pełna”. Gdyby nie katalog, niewyrobiony artystycznie Pan Kratek, dałby głowę, że dzieło nosi tytuł „Przed Sylwestrem”. W trzeciej, do równoramiennego krzyża przybita była fotografia. Przyjrzał się. Fotografia przedstawiała męskie genitalia. Dorodne, trzeba przyznać. Widok gwoździa wbitego w samo centrum męskości przyprawił Pana Kratka o ból w pachwinie. Był zbyt poruszony, by odczytać tytuł. Wyszedł. W czwartej sali mężczyzna, dobrze zbudowany, w typie „Dawida” Michała Anioła, tyle, że żywy, stał na postumencie. Pił wodę i jednocześnie oddawał mocz. Na oko jego genitalia i te ze zdjęcia na krzyżu wydawały się bliźniaczo podobne. Jednak autor okazał się inny. Dzieło zatytułowane było „Obieg zamknięty”. Ze skurczonym z wrażenia żołądkiem pan Kratek otworzył drzwi do następnej sali. Zrobił krok i oniemiał. Stał jak wryty w świetle jupiterów naprzeciw tłumu odświętnie, choć zdecydowanie ekstrawagancko ubranych ludzi. Błyskały flesze, migały czerwone światełka kamer. Rozbrzmiewały oklaski. Przerażony cofnął się i przez puste sale popędził do wyjścia. * * * Rankiem, kiedy Pan Kratek otworzył oczy, zobaczył w swoim pokoju dwóch obcych mężczyzn. W swych czarnych, niedzisiejszych surdutach i melonikach robili wrażenie postaci z zupełnie innej bajki. Nie przeszkadzało to im jednak w wykonywaniu czynności służbowych. – Pan K.? – Nie. Pan Kratek. – No właśnie. Zgadza się. W skrócie K. Pan pozwoli z nami. – Dlaczego? – Jest pan podejrzany? – O co? – O naruszenie praw autorskich poprzez niezgodne z wolą autora oddalenie się z dzieła sztuki. – Ależ ja.... – Ma pan prawo zachować milczenie i radzę z tego skorzystać. – Ależ panowie! – Czy Pan jest na tej fotografii? – Tak, ale... – A mówiłem, żeby pan milczał. Wpadł pan. Przyznał się pan do winy w obecności dwóch świadków. – Ja? – Tak? – Nie rozumiem. – Nie szkodzi. Pisuar Duchampa też nie rozumiał, a mimo to był dziełem sztuki. – Ale ja nie jestem pisuarem. – Ale jest pan dziełem. – Jakim dziełem? – Plastycznym. – Ja jestem zwyczajny Pan Kratek. – Kłamstwo. Pan jest „Człowiekiem w polu semantycznym sztuki”. Mamy na to świadków. Wielu świadków. Zdjęcia, zapisy video. Idziemy! I poszli. Z Panem Kratkiem przerażonym wizją więziennych krat. * * * Po długim i wyczerpującym procesie sąd orzekł, że uwzględniając wszystkie okoliczności sprawy, w tym wcześniejsze precedensy, takie jak ten z Ateną wyskakującą ni stąd ni zowąd z głowy Zeusa, Pan Kratek uznany zostaje za postać literacką, co prawda użytą w dziele plastycznym, ale jedynie jako cytat lub zapożyczenie (kwestię, czy było to zapożyczenie bezprawne, rozstrzygnie odrębny proces). Zaś jako postać literacka ma prawo do swobody w zakresie ograniczonym jedynie wyobraźnią autora.
  24. Dowiedziałem się, że jeden zdradził, a drugi kocha. Ale nie dowiedziałem się jak do tego doszło i dlaczego i wobec kogo? Czy ta kobieta warta jest zdrady czy miłości? Czy ksiądz jest postacią tragicznie rozdartą między miłością a powołaniem, czy tylko cwanym dupkiem, który w kościele znalazł schronienie przed trudami życia w laickim świecie a teraz miałby ochotę pocieszyć w łóżku jakąś gąskę, która znudziła się mężowi, ale boi się konsekwencji. Czy ten drugi jest zakochanym w swej żonie mężem a jednocześnie nie dającym sobie z seksualnymi potrzebami erotomanem, czy facetem, co tnie wszystko, co się rusza, czy zawiedzionym w związku mężczyzną. Może kiedyś o tym napiszesz? Czekam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...