Dudnią od kopyt drewniane mosty
ty na swej bryczce uciekasz od chłosty
Zmęczone pracą na srogim polu
Ochładzasz ręce rozgrzane do oporu
Toń lasu wokoło pachnie jagodami
Ty wracasz do domu krętymi drogami
Wieziesz ze sobą długie pnie sosny
Mając na twarzy uśmiech radosny
Noc pełna, piece rozgrzane, więc dobra zabawa
Ty tańczysz walca z kochanką Wacława
Wołasz niezbyt wyraźnie
wina nalejcie każdemu doraźnie
Zalane piece poranną rosą
koguty pieją, psy o spacer proszą
Zrzucona pierzyna, umyte nogi
Kiełbasa, smalec, na nogach ostrogi
Na pole iść nie łaska
Tylko ucisk na głodnym brzuchu paska
W gnojowych jeziorach kwiczą maciory
Tak, to nie miejsce na miłosne amory
Bocian panoszy się w błotnym gnieździe
Szukając kumkaja w grząskim robaczkowym mieście
Ty grzecznie w kościele krzyczysz o Bozie!
Modląc się o chleb i mleko kozie
Tak dzień w dzień do pracy i po pracy
Wpierw wołasz do roboty chłopacy
Gdy już zmęczeni, skonani
Zapraszasz do uczty mówiąc moi umiłowani
Dzieląc czas na prace i zabawę
Myślisz o pranku i masz nie mała obawę
Czy posiać zborze czy krowy pasać
By znów wieczorem można będzie pohasać