On.
Nawet już nie trwam
- tylko wegetuję,
co dzień, to nowy smutek upatruję.
Codziennie stawiam czoła nocy.
Ochoczy?!
- Nie. Zmarnowany.
Raz tu, raz ówdzie upatrzony
kąt miły, zamieniono w szron...
To on?
- To jedynie chleba kromka,
która zeschła się z dnia na dzień,
rzucona ptakom, bo jej nikt nie chce.
A innych łechce nadzieja zgubna,
ale miła, powabna. Niechlubna.
- Ja tylko wegetuję.
Co dzień, to nowy smutek upatruję.
Tylko jem, piję
- Przecież nie można powiedzieć, że żyję!
Życie to przecież radość.
A ja?
- Wszystkiego mam dość.
Utkwił mi w gardle suchy kęs chleba,
wodą zapijam,
zerkam do nieba
i nadzieją zaprawiam tę nędzną potrawę.
By nie zaznać więcej smutku
powolutku
kieruję się w stronę Nieba...